Prezydenta traktuje
jak notariusza i z sukcesami rywalizuje z szefową rządu. Za nim stoją ludzie
wyciągnięci z aptek, domów kultury i rad powiatów. Tak Antoni Macierewicz
buduje swoją pozycję w resorcie obrony
Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla
Na pierwszy rzut
oka wszystko jest, jak należy. Uprzejmy ton, gesty, uważne spojrzenie.
Doświadcza tego każdy, kto rozmawia z Antonim Macierewiczem. Ten, kto przyjrzy
mu się bliżej, musi jednak zauważyć, że pełne szacunku zachowanie to w rzeczywistości
protekcja podszyta lekceważeniem. Minister zakłada maskę uprzejmości przy
większości rozmówców: współpracowników, dziennikarzy i polityków z własnego
obozu. Także wobec tych, którzy stoją w państwowej hierarchii wyżej niż on.
- W stosunku do prezydenta minister zawsze jest niezwykle miły -
potwierdza człowiek z otoczenia głowy państwa. - Tyle że to czysta kurtuazja.
Gdy zaczyna się twarda polityka, Macierewicz zmienia się w bezwzględnego
gracza. Traktuje Andrzeja [Dudę - przyp. red.] jak notariusza, nie liczy się z
nim.
Współpracownik Beaty Szydło ocenia szefa MON podobnie: szarmancki, ugrzeczniony, ale swoim sposobem bycia sprawia,
że to pani premier musi zabiegać o ministra, a nie on o nią.
Działacz PiS z partyjnej centrali na Nowogrodzkiej: - Według kryteriów
czysto politycznych Macierewicz jest drugą osobą w państwie, zaraz po prezesie.
To jedna z niewielu osób traktowanych przez Jarosława po partnersku i z
respektem. Ze względu na Smoleńsk łączy ich wyjątkowa więź.
PREZYDENT JAK POWIETRZE
Artykuł 134 konstytucji mówi, że w czasach pokoju prezydent sprawuje zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi za
pośrednictwem ministra obrony. O to, jak to wygląda w praktyce, pytamy dwóch
generałów i człowieka z branży zbrojeniowej. Cała trójka, niezależnie od siebie,
twierdzi, że Andrzej Duda abdykował ze swoich uprawnień i oddał władzę nad
wojskiem Macierewiczowi.
- Proszę spojrzeć na listę
generałów awansowanych za rządów PiS - radzi jeden z rozmówców.
Formalnie z wnioskiem o nominację zwraca się minister, ale ostateczna
decyzja należy do prezydenta. W praktyce listy generałów zawsze powstawały
jako kompromis między pałacem prezydenckim a Klonową, gdzie mieści się resort
obrony. Część nazwisk pochodziła od prezydenta, a część od ministra. W czasach
Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komorowskiego porozumienie osiągano
gładko, za kohabitacji Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem zdarzały się
tarcia, ale nigdy ośrodek prezydencki nie rezygnował z promowania swoich
oficerów. - A tak jest teraz. Macierewicz przysyła do pałacu swoją listę, a
prezydent ją akceptuje. Po prostu. Żaden z generałów nominowanych po wyborach
nie został zgłoszony przez Dudę. Wszyscy pochodzą z rozdania ministerialnego
- słyszymy.
- Uzgodnienia z MON teoretycznie powinien prowadzić szef Biura
Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch, ale szef MON całkowicie go zdominował -
twierdzi emerytowany generał. Inny z rozmówców dodaje: - Soloch jest leniwy,
przychodzi późno do pracy, nie czuje wojska. Macierewicz obchodzi się z
Dudą tak jak Kaczyński. Traktuje go jak powietrze.
Kiedy pytamy o stosunki MON z pałacem, nasi rozmówcy przywołują sprawę
apeli smoleńskich. Antoni Macierewicz nakazał włączyć do wszystkich państwowych
uroczystości odbywających się z udziałem asysty wojskowej odczytywanie listy ofiar
katastrofy. - W rządzie wszyscy wiedzieli, że pomysł budzi zastrzeżenia
prezydenta. Pałac wysyłał w tej sprawie sygnały, ale Macierewicz zignorował je
i postawił na swoim - opowiada „Newsweekowi” jeden z ministrów.
Sam Jarosław Kaczyński nie ukrywa, komu kibicuje w tej rozgrywce. Po
zakończeniu szczytu NATO organizuje konferencję prasową, na której twierdzi, że
„głównym autorem tego sukcesu” jest Antoni Macierewicz. O Andrzeju Dudzie
wspomina dopiero, gdy o prezydenta dopytują się dziennikarze.
- Dwa, trzy miesiące przed szczytem NATO Amerykanie wyciągnęli w
negocjacjach kartę Trybunału Konstytucyjnego. Baliśmy się, że szczyt skończy
się klapą - mówi działacz z centrali PiS na Nowogrodzkiej. - Zdaniem prezesa
Macierewicz miał uznać, że to blef, i nie zgodził się na żadne ustępstwa.
Taktyka okazała się słuszna. Po ostatecznym sukcesie Jarosław był w szampańskim
nastroju. Całą sobotę świętował, a w niedzielę zwołał konferencję. Chciał
dowartościować Antoniego.
Formalnie przełożonym Antoniego
Macierewicza jest Beata Szydło, ale w praktyce szef MON ma w rządzie pozycję
autonomiczną. Zdaniem pozostałych ministrów nie do pomyślenia jest sytuacja, w
której Szydło wzywa Macierewicza na dywanik czy sztorcuje go na posiedzeniu
rządu.
Na początku roku przez rząd przetacza się spór o ustawę o pobycie
obcych wojsk w Polsce. Pierwotny projekt przygotowany przez MON zakłada, że
zgodę w tej sprawie ma wydawać prezydent na wniosek ministra. Szydło żąda
wykreślenia z projektu ministra i zastąpienia go premierem.
- Doszło do dyskusji na posiedzeniu rządu. Macierewicz swoim zwyczajem
zwracał się do Szydło z pełną galanterią, ale nie ustąpił. Ostatecznie do
nowelizacji trafił zapis o „wniosku ministra po uzyskaniu zgody premiera”.
Kompromis uznano za zwycięstwo Macierewicza. Bo co to znaczy, że premier nie
jest w stanie przekonać swojego ministra? - pyta jeden z członków rządu.
Siedem dni po przyjęciu ustawy przez rząd Szydło i Macierewicz wspólnie
pojawią się na konferencji prasowej. - Myślicie, że to Antoni zabiegał o ten
występ? Nie, to Szydło zależało, żeby pokazać się z Macierewiczem - opowiada z
niesmakiem nasz rozmówca.
MŁODY, PRZYSTOJNY, Z POPARCIEM TVN
Nowogrodzka, siedziba PiS, kilka miesięcy temu. Jarosław Kaczyński omawia ze współpracownikami sytuację w
partii. Gdy schodzi na Macierewicza, twierdzi: - W sprawach partyjnych mu nie
ufam.
Dlaczego w takim razie Macierewicz cieszy się takim wsparciem
Kaczyńskiego w relacjach z prezydentem i premierem? Gdy politycy jednego obozu
się zwalczają, prezes może występować jako rozjemca, który w zależności od
potrzeb dowartościowuje jedną lub drugą stronę sporu. Poza tym u Kaczyńskiego
dystans w sprawach partyjnych może iść w parze z zaufaniem w innych kwestiach.
- 10 kwietnia to klucz, którym Macierewicz trafił do serca Jarosława. Prezes
polega na nim w tych kwestiach bezgranicznie i daje mu dużą swobodę. Myślę, że
zawarli jakieś strategiczne porozumienie, co robić ze Smoleńskiem. A czy się
go obawia? Nie sądzę.
Antoni to doświadczony gracz, ale
ma swoje ograniczenia. Gdyby miał 50 lat, był przystojny i cieszył się
poparciem TVN, to prezes nie pozwalałby mu na tak wiele - twierdzi jeden z
doradców Kaczyńskiego.
ARMIA DO LUSTRACJI
Polityk związany z
Radiem Maryja: - Macierewicz uważa, że ma do
wypełnienia misję, i na niej się koncentruje. Nie notuje wpadek, stroni od
kontrowersji i frakcyjnych walk. Czasy, kiedy ojciec Tadeusz mógł do niego
zadzwonić i poprosić o załatwienie jakiejś sprawy, minęły. Antoni wypracował
sobie w ostatnich latach bardzo mocną, niezależną pozycję.
W państwowej misji Macierewiczowi towarzyszy grupka zaufanych
współpracowników, luźno związanych z PiS. Najbliższy z nich to 26-letni szef
gabinetu politycznego Bartłomiej Misiewicz,
wyróżniony niedawno odznaczeniem za zasługi dla obronności kraju. - Bardzo
wpływowa postać, szara eminencja Pegaza [Polskiej Grupy Zbrojeniowej - przyp.
red.].
Ma stałą przepustkę do budynku
firmy. Gdy się pojawia, pracownicy skaczą przy nim bardziej niż przy członkach
zarządu. Mówi się, że niebawem wejdzie do rady nadzorczej spółki - słyszymy
od człowieka związanego z Grupą.
Misiewicz formalnie należy do PiS,
ale znajomym chwali się, że zgłosił się do Macierewicza jeszcze w czasie, gdy
ten działał w którejś z kanapowych partyjek. Stąd tak duże zaufanie.
Ważną postacią w orbicie szefa MON jest nowy szef kadr resortu Radosław
Peterman, były ekspert komisji weryfikacyjnej WSI, później
wicedyrektor biura lustracyjnego IPN. - Jego gabinet jest zawalony teczkami.
Każdą decyzję personalną w wojsku poprzedza kwerenda dyrektora Petermana.
Bardzo drobiazgowa. Jednemu z oficerów wstrzymano awans, bo okazało się, że
jego dziadek był w milicji - opowiada jeden z wojskowych.
Kolejna postać to Ryszard Walczak. - Widać go na zdjęciach, na których
razem z Macierewiczem składa wieńce, bierze udział w uroczystościach. Wierny
druh. Jest w kapitule medalu Zło dobrem zwyciężaj, który dostali Macierewicz i
prezes Kaczyński. Po wyborach jest w jednym z wojskowych instytutów. A przecież
jeszcze w 2009 r. „Gazeta Polska” pisała, że Walczak kręci się przy
inicjatywach związanych z ludźmi WSI.
Inną kontrowersyjną osobą z otoczenia Macierewicza jest Mariusz Marasek
- prawa ręka Macierewicza w Komisji Weryfikacyjnej WSI, od grudnia pełnomocnik
ds. centrum eksperckiego kontrwywiadu NATO i
jego dyrektor. Według słowackiego dziennikarza Tomasa Forró, Marasek ukrywa
się pod pseudonimem blogera Aleksandra Sciosa, który zarzuca prezydentowi działanie
na szkodę państwa i oskarża go o głupotę. Marasek zaprzeczył, że jest Sciosem,
ale nie wyparł się autorstwa wpisów na blogu. Tłumaczył jedynie, że na jego
stanowisku nie wypada publikować pod własnym nazwiskiem.
CZOŁG NA KABLU
Rozmówcy „Newsweeka” z przemysłu zbrojeniowego
uważają, że największe zmiany personalne zaszły nie w MON, ale w państwowej
PGZ zajmującej się produkcją i handlem bronią w Polsce. - To ponad 60 spółek, w
każdej są zarząd i rada nadzorcza, dla chłopaków z PiS hulaj dusza, nic, tylko
wymieniać na swoich - mówi jeden z naszych rozmówców.
Były wiceprezes państwowej spółki zbrojeniowej: - W radach i zarządach
spółek PGZ rządzą dziś ludzie wyciągnięci z aptek, domów kultury i rad
powiatów. Łapali każdego, kto się napatoczył. Siostra Misiewicza, człowieka z
apteki, dostała pracę w PGZ. Prezesem Jelcza został szef centrum kultury z
Siechnic, politolog i radny PiS. Z całym szacunkiem dla Siechnic, co on może
wiedzieć o podwoziach do wozów bojowych?
Rzut oka na kilka zmian w polskiej zbrojeniówce: Ryszarda
Kardasza, wieloletniego prezesa Radwaru, zastąpił wieloletni pracownik
Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych
- Kardasza odwołali, choć dostał
order od Lecha Kaczyńskiego - mówi nasz rozmówca. - Do dziś nie rozumiem, co
ma papier wartościowy do produkcji wojskowych radarów?
Prezesem zakładu w Mikulczycach,
który produkuje przekładnie czołgowe, został elektryk z Łabęd (- Całe zawodowe
życie zajmował się kablami do czołgów - śmieje się nasz informator). Prezesem
zakładów Łucznik w Radomiu został wieloletni prezes miejskiej spółki
śmieciowej (- Zasługi? Według radomskich mediów wpłacił na kampanię PiS 8 tys.
zł). W Zakładach Mechanicznych Tarnów nowym prezesem został szef zakładowej
Solidarności.
Człowiek z branży: - Im nie chodzi o kadrę, o specjalistów, menedżerów.
Chodzi o ludzi wiernych, którzy Antoniemu będą zawdzięczać awans i status.
Którzy szybko wykonają rozkaz. Dostają synekury i mają nie zadawać głupich
pytań.
Były wiceprezes spółki zbrojeniowej: - Za chwilę sytuacja w zbrojeniówce
odbije się na kontraktach. Za poprzedniej ekipy zaczęto rozmowy z Malezją o
sprzedaży kolejnych czołgów PT-91. Wszystko było na dobrej drodze, ale kontrakt
przejęło turecko-niemieckie konsorcjum. Zarząd ostatnio był w Kuala Lumpur, ale to już musztarda po obiedzie.
To samo stało się ze Słowakami, którzy zrezygnowali z zakupu wersji Rosomaka.
Inny rozmówca: - Za chwilę będą musieli ogłosić, co z przetargiem na
śmigłowce, który wygrali Francuzi ze śmigłowcem Caracal. Antoni i
chłopaki z PiS w czasie kampanii walili w ten przetarg jak w bęben. Zaraz minie
rok, jak urzędują, i co? Coś znaleźli? Ktoś wziął łapówkę? Nic. Tam jest
czysto, nie ma się do czego przypiąć.
Człowiek z branży: - Liczyliśmy kiedyś, że gdyby polski przemysł
obronny pracował na dwie zmiany, a MON był na tyle bogaty, żeby to kupować, to
można by wyprodukować towaru za 3 mld zł rocznie. A Macierewicz mówi o
inwestycjach rzędu 8 mld zł rocznie w polski przemysł. Nie wiedzą, że ludzie
na targach obronnych nie szukają dziś haubic, tylko zakłócaczy pracy dronów.
To jest hit, to jest nowość. Nie ich czołg z Łabęd.
PIĄTY, OBCY RODZAJ
Kartka formatu A4 brzmi jak służbowa komenda:
„Zakaz wnoszenia i spożywania alkoholu”. Druga kartka, tuż obok, tłumaczy: „Depozyt alkoholowy znajduje się u
dowódcy zmiany specjalistycznej uzbrojonej formacji ochrony, pomieszczenie
numer 36”.
Tak wita gości biuro przepustek warszawskiej cytadeli, w której od
kilku tygodni działa Biuro ds. Utworzenia Obrony Terytorialnej.
Żeby tu trafić, trzeba pójść
prosto, minąć pomnik srebrnego husarza, skręcić obok kaplicy pod wezwaniem
Świętego Ducha i wejść na pierwsze piętro. Tu w kilku pokojach ludzie doktora
Grzegorza Kwaśniaka szykują się do wojny.
Doktor, wojskowy emeryt, jest odpowiedzialny za tworzenie Wojsk Obrony
Terytorialnej (WOT) - oczka w głowie Antoniego Macierewicza. - Obrona
terytorialna będzie piątym, nowym rodzajem wojska - szpakowaty i sympatyczny
doktor daje do zrozumienia, że wojna, a raczej wybuch wojny, to właściwie
kwestia czasu.
Dziś w Polsce istnieją wojska lądowe, siły powietrzne, marynarka
wojenna i wojska specjalne. Działanie każdego reguluje jeszcze PRL-owska ustawa
z 1967 r. Żeby WOT mogły działać, zatrudniać oficerów, wyposażyć ochotników w
broń czy jeździć na ćwiczenia, trzeba dopisać nowy rodzaj wojska. Czyli zmienić
ustawę.
PROJEKT: ROGATYWKA
A z tym jest kłopot. Od
lipca prawicowe media i lokalne portale trąbią o rzekomym naborze do WOT. Już,
lada chwila, dosłownie za moment, nabór ruszy. Zgłaszać będzie się można do
lokalnych Wojskowych Komisji Uzupełnień (WKU). Fala patriotycznego wzmożenia
szuka ujścia.
Bezskutecznie. Mówi urzędnik WKU w zachodniej Polsce: - Ludzie wydzwaniają, a my ich elegancko spuszczamy na drzewo,
bo żadnego poboru nie ma. Nie ma podstaw do poboru. Nie ma ustawy. WOT jest tworem wirtualnym. Prace nad
nowelizacją, która powoła WOT jako piąty rodzaj sił zbrojnych, miał pilotować
Bartosz Kownacki, wiceszef MON. Ale projektu nowelizacji nikt nie widział. Do
dziś nie trafił do Sejmu. Choć powinien wisieć na stronach KPRM - nie wisi.
Rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz odpisuje e-mailem: „Projekt ustawy
«pilotowany» przez ministra Bartosza Kownackiego został uzgodniony w resorcie
obrony narodowej i obecnie jest przygotowywany w Departamencie Prawnym MON do
przekazania do uzgodnień międzyresortowych”.
Doktor Kwaśniak zna inną wersję losów ustawy: - Ona czeka na skierowanie
do KPRM. Jest u ministra Henryka Kowalczyka [szefa Komitetu Stałego Rady
Ministrów -przyp. red.].
Nikt z MON oficjalnie nie ogłosił
naboru. Nieznane są koszty stworzenia OT - oficjalnie od 300 do 350 mln
rocznie, ale oczko w głowie Antoniego Macierewicza może kosztować nawet dwa
razy tyle. Zresztą kto by liczył? - Środki są - zapewniają
nas z uśmiechem w biurze w warszawskiej cytadeli. Dwadzieścia milionów w tę
czy w tę i tak się znajdzie. Spokojna głowa.
Doktor Kwaśniak podobnie jak minister obrony lubi snuć romantyczne
wizje. Choć na półce w jego gabinecie kłują w oczy pamiątkowy sowiecki
naramiennik i czerwona gwiazda, on osobiście pilnuje prac nad poufnym projektem:
rogatywką. Marzy, że żołnierze WOT zamiast w beretach będą ćwiczyć w
łaciatych, tradycyjnych polskich czapkach.
Ćwiczyć, a najlepiej walczyć. Bo o wojnie doktor Kwaśniak mówi z taką
pewnością i spokojem, że aż przechodzą ciarki.
MINISTER SIĘ UŚMIECHA
Nasza Armia, wojskowy
program propagandowy, powstaje od 2012 r. Kilkunastominutowe, dynamiczne
odcinki sławią armię i przemysł obronny. Od 184 odcinka widać przełom: na poligonie
pojawia się uśmiechnięty prezydent Andrzej Duda. Od odcinka 189 jazda bez
trzymanki: z programu wynika, że minister Antoni Macierewicz jest postacią
niezbędną dla trwania polskiej armii. Minister ogłasza, doradza, obwieszcza,
słucha, przemawia.
Z ramienia MON opiekę merytoryczną nad programem sprawuje Bartłomiej
Misiewicz. Konsultuje nawet te filmy, w których opowiada o sukcesach szefa.
W jednym z ostatnich odcinków minister dziękuje wojsku za organizację
szczytu NATO. Lekko kiwając się w kierunku widza, wbija wzrok w obiektyw. Pełne
szacunku słowa. Maskowana protekcja? Zwyczajny teatr? Minister uśmiecha się
lekko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz