„Jaki śmieszny jest
Gnom, / kiedy buzię ma złą / i z wściekłości aż tupie nóżkami!”. Trudno oprzeć
się wrażeniu, że wierszyk Szpotańskiego o Gomułce zyskał nową aktualność
Rewolucja
się kończy, a wraz z nią przemijają jej bohaterowie. Antoni Macierewicz został
odesłany do poszukiwań swojej bomby. Jego dziwni ludzie wracają do jaskiń, z
których wypełzli. Każdy z łupami zgromadzonymi na wysokich urzędach
państwowych, w spółkach zbrojeniowych czy innych synekurach, gdzie spędzili
ostatnie dwa lata.
Wyłaniają się zarysy normalizacji
i nowego polskiego społeczeństwa, wewnętrznie pogodzonego z życiem pod władzą
PiS. Ja już widziałem parę takich normalizacji - jako przedwcześnie rozwinięte
dziecko w połowie lat 70., a potem jako romantyczny młodzieniec w połowie lat
80. Normalizacje w Polsce zawsze były smutne, szczególnie dla takich jak ja - nieznormalizowanych.
GNOM
Aby się dowiedzieć, kto będzie rządził ojczyzną w
czasie tej normalizacji, wziąłem z półki dzieła zebrane Janusza Szpotańskiego.
To jedyny polski satyryk, który za swoje kuplety przesiedział ponad dwa lata w
PRL-owskim więzieniu. Spędził więc najbardziej twórczy okres życia zupełnie
inaczej niż Jan Pietrzak czy Marcin Wolski, którzy w tym samym PRL za swe
koncesjonowane dowcipy otrzymywali koncesjonowaną wędlinę, samochody,
mieszkania i wszystkie inne koncesjonowane dobra. Szukając u Szpotańskiego
modelu dla Jarosława Kaczyńskiego jako twórcy i wodza naszej normalizacji, znalazłem
oczywiście „Gnoma” (w tamtych czasach I sekretarza PZPR Władysława Gomułkę).
Szpotański napisał o nim niezapomniany kuplecik:
„Jaki śmieszny jest Gnom, / kiedy buzię ma złą / i z wściekłości aż tupie
nóżkami!
/ I pomyśleć, że był czas, / gdy
taki ktoś był przywódcą mas. / Ten naród jest potwornie głupi!”.
Kaczyński to Gnom wykapany. To się uśmiechnie do gospodyń wiejskich i powie
im coś o przemyśle ciężkim, kiedy indziej wezwie na otomanę Piotra Zarembę i
Michała Karnowskiego, żeby im szepnąć do ucha miłe słówko o Mieczysławie
Moczarze („za jego czasów wolno już było śpiewać »Marsz Mokotowa«” - cyt. za
„Alfabet braci Kaczyńskich”). Kiedy indziej jednak „z wściekłości zatupie
nóżkami” i nazwie wszystkich „gorszym sortem” albo „zdradzieckimi mordami”. Na
dodatek Kaczyński - podobnie jak Gomułka - jest skromny. Też go wożą wszędzie
partyjnym taborem, podczas gdy jego ludzie po dwóch latach rządów rozjeżdżają
się własnymi Jagułarami (i nie o markę tu
chodzi, ale o styl).
CISI
Najważniejsi w menażerii Gnoma byli i są Cisi („Nas nie
powstrzyma nawet konstytucja” -jak pisał o nich Szpotański w latach 60. i tak
zostało do dziś). W czasach Gomułki i Moczara Cisi zasiedlali głównie MSW, za
Kaczyńskiego są wszędzie. Od Błaszczaka i Brudzińskiego po Sadurską i
Przyłębską, od resortów siłowych po spółki skarbu państwa - bardzo liczny gatunek.
Żyją tylko dzięki Gnomowi, poczucie własnej wartości otrzymali wyłącznie z
jego ręki. No, bo faktycznie - skąd by je mieli wziąć? Wykształcenie kiepskie,
wcześniejsze osiągnięcia zawodowe żadne, kompetencje - jak wyżej. Wierność
Kaczyńskiemu dała im realną pozycję, zapewniła władzę. Gdyby na jakimkolwiek
etapie go porzucili, skazani by byli na życie na zupełnym marginesie. Dlatego
nielojalność nawet im nie wpadnie do głowy; w przeciwieństwie do Kurskiego,
Bielana czy Ziobry nigdy nie mieli ambicji, żeby się zbuntować, bo nie widzieli
dla siebie w życiu alternatywy poza służbą Gnomowi. Ten gatunek Kaczyński ceni
najbardziej -jest dla niego najbardziej użyteczny.
GĘGACZE
Kolejny gatunek to Gęgacze. Warto zwrócić uwagę,
że tu największa jest chyba różnica między czasami opisywanymi przez Szpotańskiego a dzisiejszą normalizacją. Gęg - czyli
dawna polska inteligencja - stawiał się Gnomowi-Gomułce, nawet jeśli w sposób
przesadnie udramatyzowany („Gdybym był Gęgacz, Gęgacz jak się patrzy, / z
małpią zręcznością wdrapałbym się na krzyż, / ale pluszowy, bo to ważne
przecie / wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie. / Z krzyża okrzyki rzucałbym
rozpaczy, / tak jak to bywa w zwyczaju Gęgaczy”). Dzisiejsi prawicowi Gęgacze
zostali jednak - o zgrozo! - uwiedzeni przez Gnoma. Czy Jarosław Kaczyński
może się wydać charyzmatyczny dorosłemu inteligentowi, z własną pozycją publiczną,
zawodową? Czy może w kimś takim wywołać prawdziwą namiętność? Byście się
zdziwili. Dziwna charyzma, może trochę niezdrowa, ale faktyczna. Dali mu się
uwieść klasyczni polscy inteligenci z dorobkiem, pozycją, a jednocześnie jakąś
zadrą - kompleksem (np. wobec Zachodu), resentymentem, poczuciem zranienia,
niedocenienia, wkurzenia. Intelektualiści (Ryszard Legutko, Zdzisław Krasnodębski),
wybitni twórcy (Jarosław Marek Rymkiewicz, Antoni Libera), ludzie o zawodowej
lub finansowej pozycji (Mateusz Morawiecki), ludzie znaczący kiedyś w polityce
(Jacek Saryusz-Wolski).
Jak uwiedzione damy z wielkich powieści XIX w. - Madame Bovary, Anna Karenina - także Saryusz-Wolski, Legutko,
Krasnodębski sądzą, że upadają z wdziękiem. W rzeczywistości coraz mniej się
szanują, coraz bardziej śmiesznie i bez ograniczeń
wyznają kult Gnoma. O ile Cisi potrzebni są Kaczyńskiemu jako aparat i pałka, uległe narzędzie sprawowania władzy, to uwiedzionych
przez siebie Gęgaczy potrzebuje tak, jak Stalin potrzebował Prokofiewa czy
Szostakowicza - jako przytwierdzoną do rydwanu władcy błyskotkę, która ma
oślepiać plebs. Potwierdzać geniusz Gnoma, skoro uwierzyli w niego ludzie,
którym inteligencji, talentu lub choćby sprawności nie można odmówić.
PISZCZYKI
Kolejny gatunek sportretował już nie Szpotański, ale Andrzej Munk w kongenialnym filmie „Zezowate szczęście”
z 1960 r. - a więc także z czasów Go- mułkowskiej normalizacji. To Piszczyki
(od Jana Piszczyka, modelowego oportunisty, który w dodatku miewa pecha, więc
czasem wychodzi na bohatera).
W gwardii Kaczyńskiego zawsze było Piszczyków bez liku. Począwszy od śp.
Zbigniewa Wassermanna, który zanim został antykomunistą u Kaczyńskiego, wziął
chyba ostatnie w PRL polityczne zlecenie na oskarżanie w 1989 r. działaczy ruchu Wolność i Pokój za
okupację studium wojskowego UJ. Żaden z szanujących się prokuratorów w
ostatnich dniach reżymu już takich zleceń nie brał, bo nie musiał, a Wassermann
- bardzo nieudolny, ale wciąż starający się wybić komunistyczny prokurator -
zlecenie wziął. Był też sędzia Kryże, który skazywał opozycjonistów w PRL, a
potem uczył ministrów pierwszego rządu Jarosława Kaczyńskiego, jak rozprawiać
się z polityczną opozycją w demokracji. Jest Stanisław Piotrowicz, który w
stanie wojennym oskarżał podziemnych drukarzy i kolporterów bibuły, a kiedy
władza się zmieniła z czerwonej na czarną, bronił przed karą (choć nadal był
prokuratorem) księdza pedofila z Tylawy.
Piszczyki Kaczyńskiego to koniunkturaliści, ale z fanatyczną nadwyżką.
Zawsze gotowi najgłośniej krzyczeć: „Wodzu, prowadź na Kowno!”. Obojętnie,
jaki to byłby akurat wódz i gdzie tym razem leżałoby Kowno.
BRUTUSIKI I INNI
Do tego dochodzą brutusiki vel synowie marnotrawni (choć Są też i córy):
Ziobro, Kurski, Bielan, Mularczyk, Kępa. Uczestnicy nieudanych buntów, którzy
przez moment mieli nadzieję zastąpić wodza lub choćby usamodzielnić się od
niego mentalnie (też zbrodnia), ale wyłącznie wówczas, gdy wódz wydawał się
martwy lub śmiertelnie ranny. Kiedy wódz ożył, wyprosili sobie powrót do jego
łask. Kaczyński ceni sobie ich słabość, dzięki której wie, że może nimi
sterować i napuszczać ich wzajemnie na siebie.
Są też u Gnoma liczne Markietanki - Hofman,
Mastalerek, Girzyński... Politycy upadli, po drobnych i większych przekrętach,
kompromitacjach, wloką się za taborem władzy, licząc, że Kaczyński im kiedyś
odpuści. Prześcigają się w lojalnościach i hołdach (Gnom nie odpowiada) i
zgarniają resztki ze stołu władzy (kontrakty ze spółkami skarbu państwa albo z
firmami kumpli przyssanymi do spółek, polecanie przyjaciół do obsady stanowisk
w centrali albo w terenie). Z różnych powodów Kaczyński uważa ich za mniej
użytecznych niż Ziobrę, Kurskiego, Bielana.
Ostatni gatunek to wnuczęta Aurory (określenie oczywiście z Herberta i
nie chodzi tu o grecką boginię, ale o krążownik, który rozpoczął bolszewicki
pucz) - bracia Karnowscy, Dawid Wildstein,
Samuel Pereira... Ponieważ spóźnili się na walkę z komuną, łączą ich dziwne momenty
„formacyjne” - np. przejście Alejami Ujazdowskimi w marszu na Belweder w 1993
r. połączone z paleniem kukły Bolka i przeżywane przez nich jak stan wojenny.
Wnuczęta Aurory nie pamiętają PRL, o stalinizmie nie czytali wiele, więc nie
wstydzą się go powtarzać. Przebijają prostotą i fanatyzmem wszystkich starszych
ludzi Gnoma. Świetnie nadają się do każdej dintojry. Nie mają ograniczeń, służą
rewolucji. Co nie przeszkadza im kolekcjonowwać stanowiska i szaleć po
hipsterskich knajpach Warszawy.
ŚWIECKIE ODPUSZCZANIE GRZECHÓW
Kluczem do pozyskiwania ich wszystkich,
starszych i młodszych, jest szatański pomysł Gnoma-Kaczyńskiego na świeckie
odpuszczanie grzechów. Cichym odpuszcza grzech kryminalnego braku charakteru,
talentów i kompetencji. Piszczykom - biograficzne
uwikłania w PRL. Brutusikom - zdrady. Wnuczętom Aurory - nihilizm. Uwiedzeni Gęgacze znajdują u Gnoma odpuszczenie swojego
„inteligenckiego hamletyzowania” (Antoni Libera), a czasem biograficznych
wpadek (Rymkiewicz). I tylko Markietanki - Hofman, Mastalerek, Girzyński - bez
końca czekają na odpuszczenie grzechów, które wciąż z Nowogrodzkiej nie
nadchodzi.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz