Hitler był genialnym
kłamcą i mówcą. Znakomicie korzystał z ówczesnych środków przekazu. Można
powiedzieć: czerpał z komunikacji cyfrowej, gdy inni żyli wciąż w
rzeczywistości analogowej. O początkach nazizmu z prof. Włodzimierzem
Borodziejem
Rozmawia Waldemar Kumor
Newsweek: 85 lat temu, 30 stycznia 1933 roku, Adolf Hitler został
kanclerzem Niemiec z poparciem ponad jednej trzeciej wyborców. To mu
wystarczyło, żeby robić wszystko, na co miał ochotę. Jeszcze w 1928 r. jego
NSDAP dostała w wyborach zaledwie 2,6 proc. głosów. Co się w ciągu tych paru
lat zdarzyło?
Prof.
Włodzimierz Borodziej: Przede wszystkim zdarzył się kryzys światowej gospodarki.
Spowodował taką pauperyzację, jakiej nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.
Państwo zaczęło prowadzić politykę deflacyjną, obcinając wszystkie wydatki;
przede wszystkim - socjalne. Kompletnie załamał się handel zagraniczny, z
którego w drugiej połowie lat 20. niemiecka gospodarka całkiem nieźle żyła. W
dodatku Stany Zjednoczone, od których kryzys się zaczął, przestały być głównym
rynkiem zbytu niemieckich towarów i nie dawały już kredytów. Słowem - zawalił
się cały porządek gospodarki światowej.
I w takim stanie z cienia wychodzi
partia totalnie populistyczna, która obiecuje wszystko wszystkim. Warto
pamiętać, że w 1932 r. 6 milionów Niemców było bez pracy. Bezrobotni robotnicy
zagłosowali na komunistów, którzy dostali 15 proc. Klasa średnia łamie
dotychczasową lojalność wobec partii liberalnych i konserwatywnych i wybiera
NSDAP, która obiecuje, że będzie lepiej. I to natychmiast!
Bo NSDAP mówiła: „wystarczy nie
kraść”?
- Nie. NSDAP podkreślała, że
państwo musi spełniać swoje funkcje wobec obywatela. I to im uroczyście Adolf
Hitler obiecywał.
A używali retoryki
godnościowej? Jesteśmy wielcy, powstańmy z kolan?
- Absolutnie tak. Mówili, że
kończący I wojnę traktat wersalski jest początkiem całego zła. Hitler dawał
proste recepty - że ukarze się tych wszystkich żydowskich spekulantów, przez
których żyjemy w nędzy; że państwo porządnie i z troską zajmie się wszystkimi
obywatelami.
Komuniści też obiecywali.
- Głównie, że nastanie
sprawiedliwość społeczna. I że Niemcy nie będą już musieli żyć w upokorzeniu i
chodzić do darmowych kuchni dla bezrobotnych.
Kogo Hitler się najbardziej
obawiał? Komunistów, socjaldemokratów, konserwatystów?
- Wierzył, że z komunistami sobie
poradzi. Zresztą część z nich - po tym jak zdobył władzę - przeszła do NSDAP.
Zresztą już wcześniej - w czasie Wielkiego Kryzysu - hitlerowcy i komuniści
urządzali razem antyrządowe akcje. Więc komuniści to nie był dla Hitlera wielki
problem: uważał, że część ucieknie z kraju, a pozostali będą pasywni albo
przejdą do NSDAP. A przywódców wsadzi się do obozów.
Obozów przed 1933 r. jeszcze
nie było.
- Nie było, ale już w 1933 r.
powstał obóz w Dachau. Ale wracając do wątku - większą przeszkodą byli dla
Hitlera socjaldemokraci, jednak wierzył, że z nimi też sobie poradzi. Czuł, że
Niemcy winią ich za upokorzenie po Wersalu i za kryzys. Zresztą o socjaldemokratach
jeszcze podczas I wojny światowej mówiono „towarzysze bez ojczyzny”. To znaczy,
że są za mało patriotyczni, a zbyt kosmopolityczni. Jednak prawdziwym
problemem dla Hitlera był aparat urzędniczy i wojskowy. Bo generalicja patrzyła
na niego z pobłażliwością i wyższością. Hitler długo był dla nich kapralem.
Myśleli, że go ograją? Że
zadowoli go urząd kanclerski?
- Konserwatyści wierzyli, że
dopuszczą do władzy tego śmiesznego człowieka z wąsikiem, a potem dadzą sobie
radę, licząc na tradycję i mieszczańskie, cywilizacyjno-żołnierskie wartości
Niemiec. Dla nich było oczywiste, że go ograją. Franz von Pappen
[polityk konserwatywny, poprzednik Hitlera na stanowisku kanclerza Rzeszy -
red.] powiedział to już 30 stycznia, gdy Hitler został kanclerzem: „Teraz to
go mamy”. Kompletnie nie widzieli jego wielkości i geniuszu.
Czyli czego?
- Tego, że Hitler jest
patologicznym kłamcą. W tym kłamstwie był na swój sposób genialny. Nie widzieli
też tego, że jest genialnym - mówcą, że niezwykle nowocześnie i innowacyjnie
korzysta z ówczesnych środków komunikacji - z radia, samolotów, a nie tylko
pociągów. Przekładając to na współczesność, można powiedzieć tak: Hitler
czerpał z komunikacji cyfrowej, a pozostali żyli wciąż w rzeczywistości
analogowej. Konserwatyści tego w ogóle nie rozumieli. Do głowy im nie
przyszło, że taki facet znikąd może rozwalić ich świat. Dla mnie najważniejsza
jest odpowiedź na inne pytanie: kto tak naprawdę popierał NSDAP. Były różne
badania i teorie. Najpierw, że to była partia bezrobotnych, czyli tych, których
najbardziej dotknął kryzys. Jednak gdy wiatach 70. i 80. XX w. zaczęto badać
zachowania wyborcze w konkretnych okręgach Rzeszy, to wyszło, że NSDAP była
partią ludową.
To znaczy?
- Zawsze lepiej sobie radziła w
protestanckiej niż katolickiej części Rzeszy. W dodatku w protestanckich
Niemczech Hitler dostawał więcej głosów ze wszystkich warstw społecznych, a
nie tylko bezrobotnych. To znaczy właśnie, że udało mu się stworzyć partię ludową.
I to tak naprawdę różniło NSDAP od komunistów, socjaldemokratów, liberałów i
konserwatystów.
Jakie wnioski Hitler wyciągnął
z klęski w 1929 r.? Więcej ścierny, a ciemny lud to kupi? Że wystarczy schować
najbrutalniejszych polityków, udawać umiarkowanie i przestać bez przerwy gadać
o Żydach?
- To prawda - te jawnie
antysemickie hasła stały się wtedy marginalne. Ale zmiany zaczęły się już
wcześniej. Wychodząc w 1924 roku z więzienia, gdzie siedział skazany za próbę
obalenia Republiki Weimarskiej, już wiedział, że nie uda mu się zdobyć władzy
siłą. Generalnie prawo lepiej czy gorzej, ale działało. Hitler zrozumiał więc,
że władzę musi zdobyć drogą legalną.
Pomógł mu w tym - jak pan mówi
- Wielki Kryzys światowy. Do głębokiej
traumy wersalskiej doszła trauma kryzysowa.
- To wszystko - plus stawianie na
nowoczesne techniki przekazu, skrywanie antysemityzmu i niepohamowany populizm
- spowodowało, że partia Hitlera stała się akceptowalna dla 37 proc. wyborców
niemieckich. W dodatku Hitler miał fantastyczne sukcesy już po tym, jak został
kanclerzem - bezrobocie zlikwidowano w ciągu 3 lat!
Jak?
- Zadłużając państwo na
gigantyczne kwoty. Spłaty kredytów, podobnie jak spełnienie innych obietnic
wyborczych, Hitler odłożył na przyszłość - kiedy Niemcy wygrają wojnę. I wtedy
cały świat zapłaci za te długi, za te upokorzenia; Niemcy wstaną z kolan i zaczną
godnie żyć. To był projekt porównywalny do bolszewickiego. Z małą różnicą - w
przypadku Niemiec zdobyto władzę legalnie, a w Rosji przemocą, rewolucyjnie.
Czy ta lekcja z dojścia Hitlera
do władzy czegoś nas uczy?
- Jest takie niemieckie
powiedzenie - moim zdaniem kompletnie nietrafione - że prawdziwe źródła
sukcesu NSDAP to Wersal, Moskwa i kryzys gospodarczy. Ja uważam, że decyduje
tak zwany naszyzm; przekonanie, że my jesteśmy świetni, a ten świat dookoła -
zły. „Naszyzm” w ogóle nie ma związku z sytuacją gospodarczą; nie wszystko da
się wytłumaczyć czynnikami materialnymi. Nowy Hitler, kolejny wielki populista,
może dojść do władzy nawet wtedy, gdy gospodarka kwitnie.
Czy w ówczesnych mediach
niemieckich byli tacy, których dziś nazywamy symetrystami? Czyli tacy, którzy
mówili: przesadzacie z tym straszeniem, Hitler i jego partia są tacy
jak inni.
- Tak, byli oczywiście. Mało to
badałem, ale podam przykład ze wspomnień Sebastiana Haffnera, asesora sądowego
w Prusach, pochodzenia żydowskiego. Szybko się zorientował, co się święci, i
wyemigrował do Londynu, po wojnie wrócił do Niemiec i był jednym z
najważniejszych publicystów. Otóż Haffner opisuje spotkanie sędziów. Po 30
stycznia 1933 r. są już zamykane tytuły prasowe, jest zakaz działania związków
zawodowych, gołym okiem już widać, że szykuje się coś innego niż Republika Weimarska.
Któryś z sędziów opowiada z przerażeniem, że naziści zamknęli ważną lewicową
gazetę. Jego kolega - taki współczesny symetrysta - dziwi się: co się tak
denerwujesz, przecież nic się takiego nie stało; wcześniej, przed Hitlerem, i
tak nikt tego nie czytał, więc po co tak przesadzać, panikować...
Jak Hitler dobierał sobie współpracowników?
Faworyzował starą gwardię NSDAP?
- Nie. Dobierał sobie ludzi, jak
chciał. Jak starzy mu przeszkadzali, to ich kazał zabić - jak na przykład
szefa SA Ernsta Róhma. To, czy ktoś był w partii od dawna, czy nie, było
Hitlerowi obojętne. Byli tacy, którzy dołączyli późno, dopiero pod koniec lat
20., jak Himmler. Albo tacy, którzy doszli w latach 30., jak Werner Best, który
był potem autorem ustaw policyjnych. W partii dominowali ludzie urodzeni w
latach 1900-1910; młodzi, zdolni. Na takich stawiał.
Ambitni?
- Ambitni. I z przekonania
nacjonaliści. Wierzyli, że lepsze państwo niemieckie musi być zaprzeczeniem
państwa demokratycznego.
Jak do 1933 r. działał
parlament?
- Prawie nie działał. Tak było w
czasach kanclerza Heinricha Bruninga i marszałka Hindenburga. Metoda rządzenia
polegała na tym, by nie zwoływać Reichstagu. Naziści rządzili dzięki
rozporządzeniom.
Ktoś przeciw temu protestował?
- Oczywiście, ale co z tego? Jak
się nie zwołuje sesji parlamentu, to on po prostu nie obraduje. Można sobie
pokrzyczeć na ulicach w protestach.
A jak się zachowywały media?
Były tylko partyjne?
- Skąd! Niemcy zawsze były bogate
w media. Pełny pluralizm. Taki np. konserwatywny „Frankfurter Zeitung” pisał,
żeby nie brać Hitlera na poważnie. Że to sezonowa gwiazda, wybryk natury, a
nie poważna oferta polityczna.
A gdy Hitler zaczął rządzić,
gdy jego przeciwnicy wylądowali w Dachau, doszło do nich, że dali się oszukać,
że byli naiwni?
- Nie.
prof. Włodzimierz Borodziej specjalista w zakresie
historii najnowszej i Niemiec, związany jest z Uniwersytetem Warszawskim
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz