Demolka + zamordyzm
Być może już niedługo studenci politologii
i prawa będą się uczyli o autorytaryzmie komicznym, nowej formie rządów
zaprowadzonych w Polsce w połowie drugiej dekady XXI wieku. Komizm tego autorytaryzmu
nie czyni go niestety niegroźnym. Przeciwnie - on skrywa grozę.
Nie ma się co
znęcać nad obecną ekipą, tym bardziej przy pomocy widelca. Wystarczy
stwierdzić, że wykonuje ona tytaniczną pracę, by autorom „Szkła kontaktowego”
codziennie dostarczać surowca do obróbki. Ale werbalna groteska jest na deser.
Edukacja, polityka zagraniczna, sądownictwo, media publiczne, polityka
kulturalna, „misiewicze”, udawane przetargi, wojna z kobietami - na wszystkich
niemal frontach władza systematycznie realizuje program DEMOLKA +. Nie mogą
dziwić ostatnie sondaże wskazujące, że mimo wybitnie szczodrych programów
socjalnych poparcie dla władzy całkiem szybko topnieje, a jej prestiż po niecałym
roku jest na poziomie, na jakim prestiż poprzedniej ekipy znalazł się po
latach mniej więcej sześciu.
Rządy destrukcji
szybko przyniosły erozję poparcia, ale jakkolwiek obecna władza jest dojmująco
śmieszna i przeraźliwie nieudolna, jest jednocześnie w pewnym aspekcie
wybitnie wydolna. Jarosław Kaczyński Putinem nie jest, ale w oczywisty sposób
czerpie z dorobku władcy Rosji, a w niektórych dziedzinach PiS poczyna sobie
nawet bardziej dziarsko niż Kreml.
Spójrzmy na te
podobieństwa. W Rosji już to zrobiono, a w Polsce próbuje się całkowicie
podporządkować władzę sądowniczą władzy wykonawczej. Tak jak w Rosji, tak i u
nas władza błyskawicznie opanowała państwowe media, czyniąc z nich narzędzie
brutalnej propagandy. Zaraz potem zaczęła się w Rosji eliminacja za pomocą
instrumentów politycznych i ekonomicznych mediów prywatnych i niezależnych.
Ten etap u nas jeszcze nie nastąpił, ale wydaje się całkiem prawdopodobny.
Prezesowi Kaczyńskiemu, korzystającemu ze ściągi Orbana i pragnącemu uczynić z
Warszawy Budapeszt, na pewno nie umknął niedawny zgon wielkiej opozycyjnej
gazety „Nepszabadsag”. Tak jak Rosja na początku rządów Putina, tak i Polska
wstaje z kolan. Towarzyszy temu agresywny nacjonalizm i wynajdywanie kolejnych
zewnętrznych i wewnętrznych wrogów ojczyzny. Ich lista też jest podobna -
niektóre zachodnie państwa, zachodnie instytucje, część organizacji
pozarządowych, politycy opozycji, liberalne media, znane postaci kultury.
Autorytaryzm potrzebuje wroga i z łatwością go znajduje. Oczywiście Rosja
Putina działa tu zupełnie bez skrępowania, a ekipa Kaczyńskiego musi się
jednak trochę mitygować, widać już jednak, że krytyczne głosy z zewnątrz nie tylko ignoruje, ale
traktuje je jako uzasadnienie swej wrogości. W obu krajach agresywnemu
nacjonalizmowi towarzyszy narodowa polityka kulturalna a la żdanowszczyzna, w
obu odbudowuje się narodową dumę, w obu zwycięża mit kraju zawsze bez winnego i
będącego niezmiennie ofiarą wrogości Zachodu. W obu władza manifestuje niechęć
do wszelkich innych i obcych, do mniejszości, uchodźców, gejów. W obu władza
jest całkiem hojna. W Rosji wypłaca tzw. kapitał macierzyński (w przeliczeniu,
ponad 30 tys. złotych na urodzone dziecko), u nas - 500+. Putin do realizacji
swych celów zaprzągł Cerkiew, Kaczyński - instrumentalizowany przez siebie
Kościół.
Warto zauważyć, że
jakkolwiek Smoleńsk służy władzy w Polsce do rytualnego demonstrowania niechęci
do Rosji, to znacznie bardziej intensywne są demonstracje niechęci do Zachodu.
Może z tą różnicą, że na przykład Unia Europejska jest dla Rosji wrogiem, a
dla ekipy PiS wrogiem, którego należy jednak wcześniej wydoić. Albo - jak
mawia prezes Kaczyński - miejscem, z którego razem z Orbanem można „konie
kraść”. Kluczowa jest jednak różnica inna. O ile Rosja pozostaje imperialna, a
nawet jest imperialna coraz bardziej i niezmiennie pozostaje na wschodzie, o
tyle Polska Kaczyńskiego, antagonizując wszystkich ważnych sojuszników, staje
się coraz bardziej samotna, a jednocześnie przesuwa się na wschód. Niestety,
wygląda to raczej na trwałą reorientację niż na chwilowe wahnięcie, a to
uderza w fundamenty państwa budowanego od 1989 r.
Mamy więc dziś w
Polsce dwie dynamiki. Dynamikę kompromitacji nieudolnej ekipy i dynamikę
zaprowadzanych przez nią autorytarnych porządków. Kompromitacja władzy nie
powstrzyma raczej autorytarnych zapędów. Raczej je przyśpieszy, władza bowiem
uzna zapewne swą pełną dominację za lekarstwo na własne słabości.
Zderzenie owych
dynamik jest nieuchronne, ale moment i skutek zderzenia są nieprzewidywalne. W
tym równaniu jest bowiem jedna wielka niewiadoma. To postawa obywateli. Ich
bierność da władzy wolną rękę, ich aktywność może być dla niej wielkim
hamulcem. Prawdę mówiąc, jedynym hamulcem.
Tomasz Lis
Ogniem i widelcem
Kiedy byłem dzieckiem, miałem mniej więcej
10 lat, reprezentowałem odpowiedni do wieku poziom umysłowy, czyli - powiedzmy-
wiceministra wojny Zadałem wówczas wujowi, który mnie wychowywał, głupie
pytanie: - Który naród ma starszą kulturę, Anglicy czy Niemcy? - Kiedy Anglicy
mieli parlament, Niemcy żyli w hordach - odpowiedział wuj. Czy odpowiedź była
prawidłowa? Przez 70 lat, jakie upłynęły od tamtego czasu, uważałem, że tak,
ale teraz widzę, że prawda historyczna jest inna.
Wybitne autorytety
naukowe skupione w Ministerstwie Wojny i Edukacji Historycznej dokonały
rewelacyjnych odkryć o wyższości kultury i cywilizacji polskiej nad dorobkiem
innych narodów. Uczony tej miary co Bartosz Kownacki, wiceminister wojny i
historii, autor takich publikacji, jak „Wiosna średniowiecza” i „Jesień ludów”,
członek wielu towarzystw naukowych, ustalił ponad wszelką wątpliwość, że to
Polacy nauczyli Francuzów jeść widelcem. Wedle Kownackiego, zanim do Paryża
przybyli nasi wielcy emigranci, Chopin i Mickiewicz, Francuzi jedli rękoma.
Franciszek Liszt w jednym z listów do matki wspomniał, że zanim zasiadał do
klawiatury, ukradkiem wycierał o spodnie tłuste od jedzenia ręce. Aż pewnego
dnia Frycek Chopin pokazał mu rozdwojony na końcu kawałek drutu, przypominający
wycior do strzelby. Był to, najpierw dwuzębny, prototyp tzw. widelca polskiego,
udoskonalony potem w manufakturze paryskiej.
Pierwszy polski
widelec we Francji przechowywany jest w Luwrze. Podczas nieszczęsnych
negocjacji w sprawie śmigłowców Karakuły ustalono, że w ramach offsetu Polska
przekaże Francji know-how w dziedzinie produkcji i posługiwania się widelcem.
Przed pojawieniem się widelca z Polski Francuzi nie umieli sobie poradzić z
mięsiwem. Jedli głównie żaby, ślimaki i pasztety, ucierane kamieniami
młyńskimi. Dopiero polski wynalazek pozwolił im jeść po ludzku takie przysmaki,
jak Chateaubriand czy coquille Saint Jacques oraz ostrygi a la Rotschild.
Negocjacje w
sprawie śmigłowców Karakuły zostały zerwane przez Francję, ponieważ „pan
Hollande” nie chciał przywieźć ze sobą i przekazać Polsce przyborów do jedzenia
ślimaków i żab. Wrogie nam media „Le Monde” i „Le Figaro” utrzymują jakobyśmy
jedli żaby rękoma, a ślimaki połykali razem z ich domkami. Wbrew podłym
insynuacjom nie chodziło nam o to, żeby polski prezydent dostał w prezencie
odpowiednie wyposażenie dojedzenia żab i ślimaków, ale o to, aby odpowiednie
przyrządy trafiły do formowanych obecnie wojsk obrony terytorialnej, dla
których ślimaki, żaby i runo leśne będą ważnym elementem wyżywienia.
Innym przykładem
wyższości cywilizacji nadwiślańskiej nad zagraniczną jest wynalazek demokracji.
Nie tak dawno dyżurny historyk Ministerstwa Wojny i Edukacji Historycznej
(absolwent Wydziału Historii UW) podzielił się swym odkryciem, że demokracja
amerykańska jest znacznie młodsza od naszej, liczy sobie bowiem zaledwie dwieście
lat. Jak by powiedział mój wujek, „kiedy Amerykanie żyli w hordach, my mieliśmy
już Sejm”.
Od widelca do Sejmu
- wszystko świadczy o wyższości cywilizacji polskiej nad plemionami znad
Sekwany i Missisipi. Polska jest kolebką cywilizacji, będziemy jej bronić
ogniem i widelcem. Dał nam przykład Andrzej Duda, jak zwyciężać mamy. Oto
niedawno horda członków dawnej opozycji napadła pisemnie na prezydenta,
histeryzując z powodu rzekomego zagrożenia demokracji w Polsce. Dzikusy z opozycji
liczyły, że pan prezydent odpowie na ich list. „Nawet Gomułka nam odpowiedział”
- wspominali z rozrzewnieniem czasy, gdy za byle „list 34” można było trafić do ciupy.
Tymczasem prezydent Duda sprawił im zawód. Jego rzecznik Marek Magierowski
zakomunikował, że odpowiedzi nie będzie, ponieważ „list 32” zawiera sformułowania
„daleko odbiegające od norm cywilizowanej debaty”. A przecież prezydent stoi
nie tylko na straży prawa, ale i cywilizacji.
Kiedy pierwszy
sekretarz partii rządzącej oraz wicemarszałek Sejmu wyzywają demonstrantów od
„komunistów i złodziei”, kiedy prezydent mówi o „Polsce dojnej” - to jest
cywilizacja. Kiedy prezydent mówi, że po roku 1989 „teoretycznie” rządzili
patrioci, to jest OK, a kiedy Onyszkiewicz z Wujcem piszą językiem cokolwiek
niedyplomatycznym, razi to delikatne ucho głowy państwa. A gdyby tak pan
prezydent wykonał gest, np. zaprosił do pałacu profesora pobitego za to, że
mówił w tramwaju po niemiecku? A gdyby wyraził zdziwienie, że niezależna
prokuratura nie widzi niczego złego w skandowaniu „a na drzewach zamiast liści
wisieć będą syjoniści”, a gdyby...
Jeszcze o demokracji, dyplomacji i
kulturze, ale na lżejszą nutę, pro domo sua. W POLITYCE 41 znalazłem rozmowę
Marka Ostrowskiego z Tomem Malinowskim, podsekretarzem stanu USA do spraw
demokracji. Pan Marek - jak to dziennikarz - dociska (co pan Tomek sądzi o
demokracji w Polsce?), a pan Tomek - jak to dyplomata - „nie opowiada się po
żadnej stronie” i wierzy, że „demokratyczne ciała w polskim krwiobiegu są
ciągle bardzo silne i zadziałają...”. Piszę poufale „pan Tomek”, ponieważ znam
ten głos. Przyszłego amerykańskiego dyplomatę pamiętam jako młodego chłopca,
synka socjolożki Joanny Roztropowicz, która przyjaźniła się z Agnieszką
Osiecką. W Stanach zrobiła karierę intelektualną i pisarską (jej książki
ukazują się też w Polsce) i wyszła za mąż za Amerykanina Blaira Clarka. Blair
należał do wyższych sfer, był ważną postacią w demokratycznej elicie
Wschodniego Wybrzeża, w świecie mediów i polityki. Doskonale pisał, co wiem z
jego listów do Osieckiej. Kiedyś w rozmowie z Joanną wspomniałem, że jej mąż
świetnie pisze i powinien pisać do mediów, odpowiedziała. - Czy ty wiesz, ile
kosztuje najtańsza gazeta w New Jersey (państwo mieszkali w Princeton)?-No,
może 20, 25 centów - zgadywałem. - Milion dolarów - powiedziała pani Joanna. I
dodała, nie wiem, czy tylko żartem: - Blair pisuje tylko do mediów, których
jest właścicielem.
Pani Joannie
gratuluję kariery literackiej i syna Tomka, który wyrósł na prawdziwego
dyplomatę. Oby poszedł w ślady innego chłopca, który urodził się za granicą, dorastał
w Ameryce i został Kissingerem.
Daniel Passent
Niech rządzi kornik
Nasza sytuacja jest tak międzynarodowa, że
można z nas brać wzór. Z Komisją Wenecką najmniejszych zatargów, z Parlamentem
Europejskim - pieczywko, masełko... Mamy tam zresztą swoich i to takich, że
wymienię tylko prof. Ryszarda Legutkę. To on, lekko zirytowany ignorancją
zachodnich cyborgów, tak im przybliżył wiedzę o Puszczy Białowieskiej, że
europoseł-chyba z Danii - własnoręcznie wyniósł się z sali na noszach do szpitala
Matki Polki w Łodzi. - Czy Polską ma rządzić kornik drukarz, czy demokratycznie
wybrany PiS? To pytanie już bez mikrofonu zadał Legutko temu samowynoszącemu się,
ale cały Parlament z ruchu warg profesora odczytał te fundamentalne dla
polskiej racji stanu słowa.
Jarosław Kaczyński
zawsze mówił, że interesuje go władza. Teraz ją ma i jeszcze bardziej ona go
interesuje. Mówi się, że za bardzo. Może jednak trzeba zrozumieć człowieka, że
chce dorównać Mieszkowi I, od którego podobno jego rodzina się wywodzi. I
dorównuje. Już wszedł do historii, a za kilka lat dowiemy się z podręczników,
jak z niej wyszedł. Drugi raz Polski nie ochrzci, ale... Byłoby ważne, by trudne
ciąże były donoszone, nawet gdy płód jest zdeformowany i po urodzeniu nie ma
szans na przeżycie. Można jednak wtedy takiego noworodka tuż przed śmiercią
ochrzcić i nadać mu imię. Nie ja to wymyśliłem. To jest idea prezesa PiS, który
demokratycznie rządzi Polską. W zacytowanym wyżej przypadku kobieta mało go
interesuje. Przypuszczam, że on jej nawet nie zauważa. Kaczyński - głęboko
wierzący i praktykujący katolik - ma takie po prostu kryteria. Pani premier
Szydło ogłasza program zabezpieczający trudne ciąże. Państwo bierze na siebie
obowiązek pomocy i odpowiednich nakładów na socjalne zabezpieczenia i wsparcie
dla dzieci, które rodzą się ciężko chore i kalekie. Ja nie wiem - może nawet będzie
specjalna nazwa akcji - trudna ciąża +. Potem się dowiemy, że to od drugiego
dziecka, ale wszystko w swoim czasie.
Na polskich drogach
wisi kilkaset zaklejonych czarną folią fotoradarów. Można teraz bezkarnie łamać
przepisy i wciskać gaz do dechy. Na polskich drogach, niestety, PiS już nie
rządzi. Rządzi śmierć. Za chwilę pojawią się liczne przydrożne busiki z
dyżurnymi księżmi, którzy będą mogli udzielić umierającym kierowcom sakramentu
ostatniego namaszczenia +.
Niech wszystkich bioenergoterapeutów zniszczy ogień w imię
Jezusa Chrystusa... To właśnie usłyszałem w TVP Info o godzinie trzeciej nad
ranem. Tekst wypowiadał na Jasnej Górze egzorcysta. Podgrzewałem akurat
naleśniki i jedną ręką byłem w kuchni, ale drugą na Jasnej Górze, gdzie kapłan
ogłaszał, że łamie wszystkie szatańskie pieczęcie i rozkazuje siłom piekła
opuścić Polskę i zabrać rozsiane przez siebie plugastwa. A są to: nienawiść,
obłuda, szyderstwo, chamstwo, alkoholizm, gwałt, nostalgia, in vitro, brak
miłości ojczyzny, komunizm, zdrada dyplomatyczna Tuska, ejaculatio praecox,
zepsuty szczaw w butelkach, prezes Rzepliński, Krystyna Janda. Cytuję
wymyślając trochę tendencyjnie, szczególnie że dziesięć minut te paskudztwa
wymieniał. Ale ducha Jasnej Góry oddałem tu wiernie.
Nie mam nic przeciwko ciemnościom,
zabobonom, wyklęciom i egzorcyzmom. Ludzie mają prawo wierzyć, w co chcą, i to
praktykować. Miałbym jednak prośbę do nas wszystkich o edukację. O
odpowiedzialną naukę i wychowanie przyszłych pokoleń w życzliwości i szacunku
do każdej żywej istoty na Ziemi. Pismo naucza: „proście, a będzie wam dane”.
Mimo że jestem ateistą, wierzę w te słowa Nazarejczyka. Nigdy też nie uwierzę,
że można kogoś ogniem palić w imię Jezusa Chrystusa na Jasnej Górze.
Stanisław Tym
Ile dróg trzeba przejść
Po nieoczekiwanej Nagrodzie Nobla dla Boba
Dylana zaczęliśmy sobie przypominać teksty naszych bardów, niekiedy, gdyby nie
lokalność polskiego języka, absolutnie nie gorsze od Dylanowych. Ponieważ
tydzień noblowski zbiegł się niemal z rocznicą wyborczego zwycięstwa PiS, a nam
się wszystko kojarzy, więc Jacek Żakowski (s. 12) podsumowuje rok z PiS przy
pomocy poetyckiego tekstu piosenki (czyjej, proszę sprawdzić). Zainspirowany,
dla uczczenia tej rocznicy sięgnąłem po rockową balladę Kazika Staszewskiego.
Utwór okolicznościowy nazywa się„Mars atakuje" i zaczyna się tak:„Hej,
hej Mars napada/dookoła ludzi gromada/Hej, hej Mars atakuje/żadnej litości nie
czuje. Hej, hej Mars napada/owoce naszej pracy zjada/ Hej, hej ludkowie
biedni/kolejny zlew powszedni". Dalej jest o rozpaczliwej obronie
przed„cywilizacją wrogą z obcej planety", a także o militarnym sukcesie
dowództwa tamtych („Wisła się pali!").
Wielu naszych czytelników i znajomych
opowiada o swoich, choćby medialnych, doświadczeniach z ludźmi PiS, jak o „bliskich
spotkaniach trzeciego stopnia" z obcą cywilizacją. Trudno zrozumieć, co
mówią i po co, jakie są ich zamiary, czy naprawdę zamierzają podbić kraj i
zniewolić jego„ludków", czy tylko sieją chaosy na końcu ,jak w filmie Tima
Bartona„Mars atakuje", eksplodują im zielone główki? Na razie rząd
atakuje, żadnej litości nie czuje: min. Kownacki uderza widelcem we Francję;
min. Waszczykowski przejeżdża się po stronniczej Komisji Weneckiej i Radzie
Europy; min. Błaszczak straszy KOD narodowcami; prok. Ziobro zapowiada wzięcie
w karby sędziów, łącznie z dyscyplinarkami i możliwością dowolnego uchylania
wyroków przez prokuraturę; min. Macierewicz bez przetargu kupuje helikoptery
od przyjaciół; Jacek Kurski, nowy triumfujący prezes TVP, mówi, że jest wzorem
obiektywizmu i takaż jest jego telewizja, na którą wszyscy będziemy teraz
musieli dopłacić z miliard czy dwa; min. Zalewska rozwiąże gimnazja i już, a
nauczyciele są politykami opozycji; min. Radziwiłł rozwiąże NFZ i już). A
prezes przewiduje więzienie dla Tuska.
To ledwie okruchy
kilku dni. Rzeczywiście, mamy do czynienia z inwazją na wszystkie instytucje
państwa, ,,bez brania jeńców", przy ostentacyjnej pogardzie dla 70 proc.
niepisowskiej, lokalnej populacji polskojęzycznej.
Jest w tym chaosie wojennym pewien ład
wyższego rzędu: otóż obraz nieco się porządkuje, gdy przyjąć tezę, że władza w
państwie służy do utrzymania władzy w państwie. To jeden z politycznych
wynalazków Jarosława Kaczyńskiego. 20 mld zł na program 500 plus (pożyczone,
jak nieostrożnie zauważył wicepremier) nie ma wagi, jeśli potraktujemy obecny i
przyszły budżet państwa jako fundusz wyborczy partii PiS. Każdy wydatek, który
może przysporzyć wyborców, jest do przełknięcia, kosztem jakichś następnych,
odległych rządów lub podatków, które zostaną nałożone na wyborców opozycji
(tzw. klasę średnią) i przekazane na rzecz wyborców PiS. Związkowcy z
Solidarności, którym prezes ostatnio pogroził, dostaną dopłaty do kopalń i
wkrótce czternastki, a miasta zapłacą więcej za prąd. Związkowcy z Mielca
otrzymają obiecane w kampanii kontrakty na helikoptery, bez żadnych zobowiązań
amerykańskiego producenta na rzecz „planu Morawieckiego". Obniży się wiek
emerytalny, na co pójdzie sto kilkadziesiąt miliardów zgromadzonych przez lata
w OFE. No i co? Każde środowisko, jeśli będzie dla rządu miłe, coś akonto
przyszłości dostanie lub nie dostanie.„Pisowski socjal", którym tak
entuzjazmuje się część lewicy, ma tylko jedną cenę: trzeba zastawić duszę.
Akceptować ponowne upaństwowienie społeczeństwa, ideologizację i klerykalizację
państwa, pełne samodzierżawie partii, prezesa i prokuratora Ziobry, nawet
brutalny dyktat etyczny, jak w sprawie przymusu smoleńskich ekshumacji czy
przymusu rodzenia.
Pisaliśmy równo przed rokiem, że w wyborach
25 października jedno jest tylko pytanie: Czy chcesz oddać pełnię władzy
Jarosławowi Kaczyńskiemu? Wyborcy, także przez odmowę głosowania, odpowiedzieli:
tak! Ostrzeżenia, że w kampanii PiS się kamufluje, a po wyborach będziemy mieli
IV RP w wersji turbo, traktowane były, także w tzw. liberalnym obozie, jako
nieznośne „straszenie pisem". PiS nie zapowiadał wprost rozwiązania Trybunału
Konstytucyjnego, podwyżek podatków, stopniowego wyprowadzania Polski z Unii
Europejskiej, gwałtu na mediach publicznych, partyjnej nomenklatury itp., ale
na reklamacje jest za późno. Polacy wybrali trumpowski eksperyment i będą
płacić; niektórzy mówią: dobrze nam tak! Zresztą, może i dobrze. Z władzy PiS
płyną też bowiem niebagatelne pożytki, większe niż 500 zł na dziecko.
Oto PiS ożywił,
drzemiącą przez dekady, polską demokrację. Wydawała się zgoła bezużyteczna, a
nagle, trochę jak za wielkiej Solidarności, odnajdujemy powoli radość wspólnego
działania i ruchu oporu. Nagle setki tysięcy, może miliony Polaków, zauważyły,
do czego służy Trybunał Konstytucyjny, niezależność sędziowska i wolne media.
Przypomnieliśmy sobie, po co wstępowaliśmy do Unii Europejskiej i NATO i że
nie chodzi tylko o kasę; musimy też pytać, jaki sens, jakie słabości mają
instytucje, które tworzyliśmy po 1989 r., od gimnazjów, przez TVP, IPN, CBA,
NFZ, aż po cywilny nadzór nad wojskiem i policją czy instytucje pomocy
społecznej. Wreszcie, mówiąc Dylanem: ile warta jest wolność, gdy chcą nam ją
odebrać? Kiedy marsjańska okupacja„przeminie z wiatrem"- is blowin'in the
wind - może będziemy mądrzejsi?
Jerzy Baczyński
Dobre imię według Ziobry
Dość bezbarwnie - może ze względu na spór wokół ustawy antyaborcyjnej -
przemknęło przez Sejm pierwsze czytanie ziobrowej ustawy o„ochronie dobrego
imienia Polski". A warto się jej przyjrzeć.
W ustawie (której tytuł jest inny, ale o to
chodzi) czytamy, że kto publicznie przypisuje Polsce lub Polakom odpowiedzialność
lub współodpowiedzialność za zbrodnie nazistowskie lub inne przestępstwa
stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w
inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych
zbrodni, ma być ukarany grzywną lub trafić do więzienia nawet na trzy lata,
także gdy zrobi to nieumyślnie(!). Sankcje grożą obywatelom polskim oraz
cudzoziemcom, z wyjątkiem artystów i historyków, niezależnie od kraju, w którym
popełnią przestępstwo i przepisów tam obowiązujących. Powództwo może wytoczyć
z urzędu prokurator, IPN oraz organizacja pozarządowa (jest taka, bardzo
aktywna: Reduta Dobrego Imienia pod wodzą Macieja Świrskiego).
Ma to być oręż w
walce z pojawiającymi się w zagranicznych mediach, a także wypowiedziach
polityków (np. Baracka Obamy), sformułowaniami o „polskich obozach
koncentracyjnych", „polskich obozach śmierci" itp. Przez jakiś czas
przechodziły one bez echa. Było jasne, że chodzi o obozy, które istniały na
terenie Polski.
Nam się też zdarzało mówić o „czeskim obozie
koncentracyjnym" w Terezinie. Upowszechnienie się jednak takiego
nazewnictwa spowodowało - i słusznie - reakcję Polski, ponieważ wyrosłe po
wojnie pokolenia mogły, nie znając historii, nabrać przekonania, że Polacy
brali udział w Holocauście. W odpowiedzi na polskie interwencje różne
organizacje światowe (w tym UNESCO) przyjęły za obowiązujące określenie:
„niemieckie nazistowskie obozy koncentracyjne w okupowanej Polsce", a
gazety i czasopisma zamieszczały sprostowania i przeprosiny. Obecny rząd uznał,
że działania dyplomatyczne nie wystarczą - z czym bym polemizował, ale też nie
protestowałbym, gdyby nowe prawo dotyczyło tylko tego, wyraźnie nazwanego,
przypadku.
Tak jednak nie
jest. Ustawa mówi o wszystkich, bliżej nieokreślonych „innych
przestępstwach", „pomniejszaniu odpowiedzialności sprawców", a w
końcu - co jest szczególnie kuriozalne - penalizuje także zachowania
nieumyślne! Ustawa oszczędza wprawdzie artystów i historyków, którzy będą mogli
bezkarnie kalać dobre imię naszego kraju, ale nie bądźmy naiwni. O tym, kto
jest artystą lub historykiem, nie mogą przecież decydować sami zainteresowani,
bo wtedy każdy wróg dobrego imienia Polski mógłby się tak nazwać. Taki np. Jan
Gross - uniwersytet w Princeton zatrudnia go jako profesora, ale prezes IPN
Jarosław Szarek nie uważa go za historyka. Pytanie, czy dla prawdziwego Polaka
ważniejszy jest p. Princeton czy p. Szarek, ma charakter czysto retoryczny.
Z ustawy wynika także, że każdy, kto wskazuje
Polaków ja ko winnych zbrodni w Jedwabnem, Wąsoszu i kilkunastu innych
miejscowościach albo winnych pogromu w Kielcach (a prezes IPN i minister
edukacji dali już obowiązującą wykładnię), musi liczyć się z tym, że będzie
ciągany po sądach. A jeśli Wacław Berczyński et consortes z podkomisji
Macierewicza uchwalą, że Smoleńsk to rosyjski zamach, czyli „inna zbrodnia
przeciwko pokojowi", to czy wskazywanie na winę polskich przecież pilotów
i ich szefów będzie jeszcze legalne?
Jest także aspekt
międzynarodowy. Polska ustawa chce ścigać nie tylko za oczywiście błędne i
niebezpiecznie mylące sformułowanie („polskie obozy koncentracyjne"), ale
także za interpretację skomplikowanych wydarzeń historycznych. Turcja stawia
przed sądem za obciążanie jej winą za rzeź Ormian, a Ukraina za krytykę OUN i
UPA. W Polsce uważamy te przepisy - i słusznie za antydemokratyczne. Jednak oba
te kraje ścigają tylko własnych obywateli. Ciekawe, co byśmy powiedzieli, gdyby
- tak jak my rozciągnęli je także na obywateli innych państw? A gdyby w
ten sposób postąpiły inne kraje, bo prawie każdy ma w historii jakieś wątpliwe
karty?
Ta ustawa pokazuje jak na dłoni, czym
naprawdę ma być polityka historyczna w wydaniu PiS. Ma nie tylko wtłaczać do
głów jedynie słuszną wersję przeszłości, ale także stosować swoisty zamordyzm
historyczny, aby tej słusznej wersji nikt nie zakłócał.
Ochrona dobrego
imienia kraju i jego obywateli jest zadaniem szczytnym i godnym poparcia, ale
to dobre imię jest dziś narażane na szwank nie tyle przez przypisywanie Polsce
rzekomych zbrodni, ile przez dzisiejsze działania rządu, np. te wymierzone w
Trybunał Konstytucyjny, tolerowanie szowinistycznych i ksenofobicznych aktów
przemocy czy też przez godzące w inne państwa i instytucje międzynarodowe
„niebanalne" wypowiedzi naszych czołowych polityków.
Wydawać by się więc
mogło, że w tej sytuacji opozycja powinna krzyczeć. Niestety, tylko miauknęła.
Nie po raz pierwszy hurrapatriotyczne frazesy działają na opozycję
paraliżująco. Odwagą wykazała się jedynie Nowoczesna, która w całości
zagłosowała za odrzuceniem projektu. PO się wstrzymała, a dobre wystąpienie
miał Krzysztof Paszyk z PSL, ale za słowami nie poszły czyny. Czekamy teraz, co
wyjdzie z prac komisji. Obawiam się, że potworek.
W ostatnim czasie rozmnożyły się ataki PiS
na opozycję, że donosi na Polskę do Parlamentu Europejskiego. Dlatego z uznaniem
odnotowałem wpis na Twitterze posłanki Joanny Lichockiej (PiS): „To dobrze, że
opozycja zorganizowała wysłuchanie publiczne w Parlamencie Europejskim na temat
zagrożenia demokracji. Jesteśmy w Unii, to jest także nasz parlament”.
Odważnie i mądrze! Więc jednak – pomyślałem – w tej partii nie o wszystkim
decyduje prezes, zdania mogą być tam podzielone. Otrzeźwiałem, gdy dostrzegłem
datę wpisu: 11 grudnia 2014 r. Wystarczył rok i „nasz parlament” już nie nasz.
Ale zdania w PiS chyba rzeczywiście są podzielone: prezes ma zdanie, a reszta
je podziela.
Marek Borowski – polityk, ekonomista, marszałek Sejmu IV kadencji. Od 2011 r. zasiada w
Senacie (niezrzeszony), wcześniej był posłem (I—IV i VI kadencji). Współtworzył
ARP. Jako pierwszy zaproponował przekształcenie koalicji SLD w partię, której
później był członkiem i wiceprzewodniczącym. Z Sojuszem rozstał się w 2004 r.
Wraz z grupą polityków lewicy założył SDPL – z kierowania partią zrezygnował
cztery lata później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz