czwartek, 13 października 2016

Na ostrzu żylety



Gdy wreszcie po 20 latach Legii udało się awansować do Ligi Mistrzów, pokłócili się udziałowcy klubu. Między innymi o to, co zrobić z zadymiarzami na trybunach

Radosław Omachel

Awantura na wrześniowym meczu Legii War­szawa z Borussią Dortmund w Lidze Mi­strzów zaczęła się niewinnie. Dwóch fanów niemieckiej drużyny coś krzyknęło w kierun­ku polskich kibiców, po czym grupa zamasko­wanych osiłków ruszyła na niemiecki sektor. To etatowi zadymiarze, którzy dwa lata temu pobili na Legii kibiców Jagiellonii i niedawno skończyły im się za­kazy stadionowe. Tylko dzięki szybkiej interwencji ochroniarzy na stadionie Legii nie doszło do karczemnej awantury. Ale zanim bojówkarzy obezwładniono, od rozpylonego gazu pieprzowego ucier­pieli goście jednej z biznesowych lóż, w tym... dzieci prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego i jej współwłaściciela Maciej a Wandzia.
   Mecz zakończył się sromotną porażką Legii 0:6, ale kara za chuligańskie wybry­ki będzie jeszcze bardziej bolesna. Decy­zją UEFA kolejny mecz w Lidze Mistrzów - z Realem Madryt - Legia ma rozegrać przy pustych trybunach (klub złożył od­wołanie). Straty idą w miliony złotych, bo trzeba będzie zwrócić pieniądze za bilety.
   Prawie 80 bandytów, którzy awanturo­wali się na meczu z Borussią, zostało już zidentyfikowanych i wkrótce dostaną od prawników Legii pozwy o adekwatne od­szkodowanie. W Niemczech takie rzeczy są możliwe - niedawno FC Koeln wygrał pro­ces o 80 tys. euro z kibicem, który na sta­dionie odpalił racę, raniąc przy tym siedem osób. W Polsce byłby to cenny precedens.
Dodatkowo, jak zapowiada Bogusław Leśnodorski, żaden z kiboli, którzy brali udział w zamieszkach, nie wejdzie już na stadion Legii, w każdym razie nie za jego kadencji.
   Leśnodorski ma umowę do 2019 r., ale czy dotrwa - nie wiadomo. Zamknięcie sta­dionu na mecz z Realem stało się kataliza­torem tlącego się od roku konfliktu między właścicielami Legii: Dariuszem Mioduskim, który ma pakiet większościowy, i udziałowcami mniejszoś­ciowymi Leśnodorskim i Wandziem. Spór idzie o styl prowadzenia klubu, obsadzanie kluczowych stanowisk, a nawet zasady szko­lenia młodzieży. Ale też o politykę wobec kiboli, według Mioduskiego zbyt ugodową. Konfliktu nie da się już zamieść pod dywan. Mioduski chce usunąć prezesa Leśnodorskiego i najchętniej wy­kupiłby udziały od partnerów. Szkopuł w tym, że nie zamierzają mu ich sprzedawać. Kłótnia właścicieli najbogatszego polskiego klubu piłkarskiego kładzie się cieniem na obchodach stulecia Legii i jej pierwszym od dwóch dekad awansie do Ligi Mistrzów.

KIJ
Jesień 2012 R. Koncern ITI szuka kandydata na prezesa Legii War­szawa. Medialna grupa w ciągu dekady wpompowała w nią (w formie pożyczek) z grubsza licząc 200 min zł, ale dwa tytuły mistrza Polski w tym okresie to zdecydowanie poniżej oczekiwań właś­cicieli i kibiców. Kolejni namaszczani przez ITI szefowie klubu a to bankowiec, a to menedżer finansista - nie potrafili poukła­dać Legii, a przede wszystkim nie zdołali spacyfikować trybun.
   Ekipa ITI od początku obrała restrykcyjny kurs wobec chuli­ganów. Prezesi sypali zakazami stadionowymi, wyrzucili sklepik z pamiątkami prowadzony przez jednego z kibolskich bonzów. A kiedy nie potrafili wynegocjować przejęcia oryginalnego her­bu CWKS Legia od dawnego wojskowego stowarzyszenia sporto­wego, po prostu zmienili klubowe logo, co rozwścieczyło trybuny.
- Próby dyscyplinowania fanatyków Legii może i były słuszne, ale w działaniach ekipy z ITI dużo było zbędnej arogancji zamożne­go właściciela - mówi były prezes klubu ekstraklasy, także mają­cy na koncie wojnę z kibicami. Nie pomogły też nieudane transfery czy odprawienie z kwitkiem Roberta Lewandowskiego. Początkowo nieufni wobec medialnego hol­dingu kibole z czasem stali mu się otwarcie wrodzy. Do czasu, aż w 2012 roku ITI zro­biło prezesem Bogusława Leśnodorskiego.

... I MARCHEWKA
To biznesmen z warszawskiej rodziny z prawniczymi tradycjami. Też prawnik, ale daleki od stereotypu białego kołnierzy­ka. W młodości rodzice wysłali go na ame­rykańską prowincję, do stanu Kentucky, by tam dokończył szkołę średnią. Wcześ­niej naukę w warszawskim liceum LO im. Zamoyskiego traktował bowiem z przy­mrużeniem oka. Prawo skończył na Uni­wersytecie Warszawskim, bez fajerwerków, przynajmniej jeśli chodzi o stopnie w in­deksie. - Zdarzało mu się balować całą noc, a o piątej rano stawić na trening pływacki
mówi znajomy Leśnodorskiego. W wie­ku 22 lat założył kancelarię prawną, znaną dziś jako LSW. Specjalizuje się w obsłudze transakcji finansowych, fuzji i przejęć. Jest majętnym człowiekiem, choć jak przyznają znajomi, nadal łatwo przychodzi mu łączenie obowiązków służbowych z luźnym stylem życia: weekendowymi wypadami nad Bałtyk czy pasją narciarską.
   W gabinecie prezesa na stadionie przy Łazienkowskiej uwagę zwracały szerokie narty do jazdy w głębokim śniegu, a na korytarzu konsola do gier - symboliczne zmiany wskazujące odejście od kor­poracyjnego drylu ITI. W pierwszym roku pod jego nadzorem Legia zdobyła mistrzostwo i Puchar Polski. W kolejnym znów mistrzo­stwo. Potem „Leśny”, jak o prezesie mówią kibice, po tytuł sięgał jeszcze dwukrotnie. Legia trzy razy awansowała do fazy grupowej Ligi Europy, a w tym roku dostała się wreszcie do Ligi Mistrzów. Bu­dżet klubu wzrósł o połowę, z 80 do 120 min zł, a w tym roku, dzięki dodatkowym wpływom z tytułu gry w Lidze Mistrzów, ma sięgnąć 200-220 min zł. Jeśli dobrze pójdzie, zarobi na czysto 25 min zł, tyle, ile inne kluby ekstraklasy wydają na utrzymanie przez rok.
   Największe zmiany były w relacjach z kibicami. - Zaordynowany przez poprzedników konfrontacyjny kurs przyniósł jedynie obel­gi na trybunach pod adresem właścicieli - mówi menedżer z Le­gii. - Boguś pozwolił na większą swobodę w oflagowywaniu Żylety, przymykał oko na odpalanie na stadionie rac, nawet jeśli klubowi groziły za to kary finansowe. Usunął znienawidzonego na trybu­nach szefa ochrony, ale też wyznaczył kibicom granice, których nie można przekraczać: zero chuligańskich wybryków czy rasistow­skich haseł na sektorówkach, na które szczególnie uczulona jest UEFA. Jak to wyglądało w praktyce? - Tłumaczyliśmy ultrasom, że jeśli koniecznie chcą zademonstrować niechęć wobec uchodź­ców, to transparent „Refugees not welcome” jakoś ujdzie. Ale „ J..ać Arabów” napisać nie wolno - wyjaśnia obrazowo nasz rozmówca.
   Jeszcze zanim Leśnodorski został prezesem Legii, do rady nad­zorczej klubu ITI wstawiło Mioduskiego. To menedżer związany przez lata z Kulczyk Investments, absolwent Harvardu, wyważony, dystyngowany spec od transakcji biznesowych w energetyce. Na początku 2014 r. Mioduski i Leśnodorski odkupili Legię od ITI. Jak wiadomo nieoficjalnie, za ok. 25 min euro, z czego 10 min dali od razu, a resztę mieli spłacić w rozłożonych na lata ratach. Formalnie klub przejęła Legia Holding, w której 80 proc. udziałów objął Mio­duski, a 20 Leśnodorski. Pół roku później dołączył do nich Wandzel, odkupiwszy pakiet 20 proc. udziałów od Mioduskiego. Ten ostatni zachował pakiet większościowy (60 proc.), ale zgodził się na zrównanie wpływu właścicieli na klub. Legia Warszawa działa w formie spółki akcyjnej. Kluczowe decyzje, choćby o obsadzie za­rządu, podejmują udziałowcy Legii Holding - większością głosów, ale nieproporcjonalnie do udziałów. Do podjęcia ważnych decyzji, choćby o wyborze prezesa klubu, potrzebne są głosy co najmniej dwóch z trzech udziałowców Legii Holding. To znaczy, że dyspo­nujący 60 proc. udziałów Mioduski nie może podejmować decyzji samodzielnie. - Darek żałuje, że zgodził się na taki układ - mówi osoba znająca wewnętrzne relacje w Legii Warszawa.
   Amerykanie mawiają, że kiedy dwóch partnerów w biznesie zga­dza się ze sobą, jeden z nich staje się zbędny. Mioduskiego i Leśnodorskiego (oraz zaprzyjaźnionego z nim Wandzia) od początku różniło podejście do zarządzania klubem. Mniej więcej rok temu różnice przerodziły się w otwarty spór. Jak mówi osoba świetnie znająca warszawski klub, główny udziałowiec Legii oczekuje od za­rządu podkręcenia efektywności. Przykład? - Legia ma 25-30 min zł przychodów reklamowych rocznie. Ale według Darka powinno być więcej, 10 min euro. Proponował ściągnięcie najlepszych na rynku specjalistów od marketingu, także z zagranicy, z kontaktami w największych międzynarodowych korporacjach - mówi nasz roz­mówca. Innym punktem spornym jest szkółka piłkarska. Mioduski miał się domagać przyspieszenia budowy ośrodka treningowego pod Grodziskiem Mazowieckim i poprawy poziomu szkolenia mło­dzieży - Darkowi zależy na przeszczepianiu na polski grunt metod zarządzania z Zachodu, wciśnięciu Legii w korporacyjne schematy, z ustalonym z góry limitem obcokrajowców w drużynie i określo­ną liczbą młodych piłkarzy w szerokiej kadrze Legii - dodaje nasz rozmówca. Że do profesjonalizmu pracowników Legii można mieć zastrzeżenia, dowiódł kuriozalny blamaż w eliminacjach do Ligi Mistrzów dwa lata temu. Legia w imponującym stylu ograła Celtic Glasgow, ale ją zdyskwalifikowano, bo na boisko wszedł zawodnik, który powinien pauzować za czerwoną kart­kę sprzed miesięcy. Sprawy nie dopatrzyła ówczesna kierownik drużyny.

ZGNIŁY KOMPROMIS
Jedną z osi sporu była ugodowa polity­ka Leśnodorskiego wobec kibiców. Media (w tym „Newsweek”) opisywały, że preze­sa Legii łączą zażyłe stosunki z prominen­tnymi kibolami. Że tatuaż z Vito Corleone wykonał na jego przedramieniu Piotr Staruchowicz, herszt kibiców Legii i stadionowy zapiewajło. Z kolei prezes Legii chciał po­życzyć mu na ślub swoje maserati. - Boguś wszedł w te konszachty z wyrachowania.
Przecież ITI, idąc na zwarcie z kibolami, po­niosło sromotną porażkę i było wiadomo, że tej polityki nie da się utrzymać - mówi były prezes i właściciel klubu ekstraklasy.
   W Polsce nie ma zresztą przykładu - poza klubami z małych miejscowości - by restrykcyjna strategia wobec try­bun opłacała się właścicielom klubów. W Wiśle Kraków kilka lat temu ówczesny szef klubu Jacek Bednarz 500 bojówkarzom za­kazał wstępu na stadion. Trybuny odpowiedziały bojkotem me­czów Wisły, zastraszaniem kibiców. W trakcie jednego z meczów kibole zasypali boisko racami wystrzelonymi z wyrzutni obok sta­dionu. Policja wiedziała o planach bandytów, ale uznała, że na te wybryki nie ma stosownego paragrafu. Wisła niedawno otarła się o bankructwo, a z rąk szemranego biznesmena odbiło ją Towarzy­stwo Sportowe Wisła Kraków, które na wiceprezesa wyznaczyło... byłego szefa stowarzyszenia kibiców. Klęskę w starciu z kibola­mi poniósł też Radosław Osuch, menedżer piłkarski, który kil­ka lat temu przejął Zawiszę Bydgoszcz i za niewielkie pieniądze zmontował jedną z lepszych drużyn w ekstraklasie. Zdobył Pu­char i Superpuchar Polski, ale podpadł kibolom. Był regularnie zastraszany, kilka razy zniszczono mu samochód, wybito szyby w mieszkaniu. A spora część kibolskiej tłuszczy bojkotowała me­cze Zawiszy. Zniechęcony Osuch zrezygnował z prowadzenia klu­bu, który dziś błąka się po najniższej klasie rozgrywkowej. - Przy kompletnym braku wsparcia ze strony państwa i wymiaru spra­wiedliwości nie można wygrać sporu z kibicami - mówi były właś­ciciel klubu ekstraklasy. Zwłaszcza że dla obecnej władzy kibice to uliczni sprzymierzeńcy i orędownicy patriotyzmu spod znaku żołnierzy wyklętych. - Leśnodorski poszedł na zgniły kompromis, ale nie wiem, czy miał lepsze wyjście - kwituje nasz rozmówca.
   Skuteczność polityki przymykania oczu na drobne incyden­ty jest dyskusyjna. Z jednej strony kilka lat temu warszawscy ki­bole siali postrach na meczach wyjazdowych, regularnie niszczyli swój stadion, a świętując tytuły mistrzowskie, potrafili zdemolo­wać warszawską Starówkę. Dziś fetują w miarę kulturalnie, liczba aktów przemocy wokół stadionu Legii i na nim mocno spadła (co nie znaczy, że ich nie ma; ofiarą kiboli miał paść nawet ojciec Leś­nodorskiego). - Całą rundę eliminacyjną do Ligi Mistrzów do me­czu w Dublinie przeszliśmy w tym roku bez złotówki kary, co wcześniej się nie zdarza­ło - zauważa Wandzel. Ale z drugiej stro­ny zamknięcie stadionu na mecz z Realem nie jest incydentem, tylko ukoronowa­niem serii. UEFA zamykała stadion Legii na mecz z Apollonem Limassol w 2013 r. (za awantury i odpalanie rac na meczu pucha­rowym), a w 2015 r. po rasistowskich wy­brykach naszych kibiców w Belgii stadion przy Łazienkowskiej zamknięto na mecze z Trabzonsporem i Ajaxem Amsterdam.
   Choć na Łazienkowskiej obowiązuje nie­formalny zakaz demonstrowania poglądów politycznych, w maju na meczu decydują­cym o tytule mistrza Polski zawisł trans­parent z pogróżkami pod adresem KOD, Nowoczesnej, Moniki Olejnik i Tomasza Lisa. Władze klubu nie odważyły się go usu­nąć, dopiero po meczu autorzy dostali zakazy stadionowe. - Mioduski się wściekł. Niby tak nam zależy na szukaniu sponsorów, a prze­cież żadna poważna międzynarodowa firma nie będzie firmować wiochy, jaką co jakiś czas odstawiają kibole. To po tym incyden­cie po raz pierwszy pojawił się temat wykupu udziałów Leśnodor­skiego i gruntowej zmiany polityki klubu - mówi nasz rozmówca.
   Mioduski zapowiada, że spróbuje wykupić udziały Leśnodor­skiego i Wandzia, choćby pod przymusem. Jednak przymusowy wykup jest skomplikowany i może potrwać latami, a cena - in­deksowana do wyników finansowych, wycena klubu rośnie wraz ze wzrostem przychodów - byłaby słona. - Mioduski za 40 proc. udziałów musiałby wyłożyć między 50 a 100 min zł - mówi mene­dżer Legii. Dlatego jej pracownicy spekulują, że strony się doga­dają. Za tydzień czy dwa emocje opadną, rozpoczną się rzeczowe rozmowy. Scenariusze zakładają kompromis, ale i wpuszczenie do klubu zamożnego inwestora. Obecnych udziałowców mimo wszystko nie stać na pompowanie w Legię wielomilionowych sum, są raczej zarządcami klubowego budżetu. W grę wchodzi też wej­ście na giełdę. Pytanie, czy uda się to z balastem zadymiarzy.

2 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń