Gdy wreszcie po 20
latach Legii udało się awansować do Ligi Mistrzów, pokłócili się udziałowcy
klubu. Między innymi o to, co zrobić z zadymiarzami na trybunach
Radosław Omachel
Awantura na wrześniowym meczu Legii Warszawa
z Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów zaczęła się niewinnie. Dwóch fanów
niemieckiej drużyny coś krzyknęło w kierunku polskich kibiców, po czym grupa
zamaskowanych osiłków ruszyła na niemiecki sektor. To etatowi zadymiarze,
którzy dwa lata temu pobili na Legii kibiców Jagiellonii i niedawno skończyły
im się zakazy stadionowe. Tylko dzięki szybkiej interwencji ochroniarzy na
stadionie Legii nie doszło do karczemnej awantury. Ale zanim bojówkarzy
obezwładniono, od rozpylonego gazu pieprzowego ucierpieli goście jednej z
biznesowych lóż, w tym... dzieci prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego i jej
współwłaściciela Maciej a Wandzia.
Mecz zakończył się
sromotną porażką Legii 0:6, ale kara za chuligańskie wybryki będzie jeszcze
bardziej bolesna. Decyzją UEFA kolejny mecz w Lidze Mistrzów - z Realem Madryt
- Legia ma rozegrać przy pustych trybunach (klub złożył odwołanie). Straty idą
w miliony złotych, bo trzeba będzie zwrócić pieniądze za bilety.
Prawie 80 bandytów,
którzy awanturowali się na meczu z Borussią, zostało już zidentyfikowanych i
wkrótce dostaną od prawników Legii pozwy o adekwatne odszkodowanie. W
Niemczech takie rzeczy są możliwe - niedawno FC Koeln wygrał proces o 80 tys.
euro z kibicem, który na stadionie odpalił racę, raniąc przy tym siedem osób.
W Polsce byłby to cenny precedens.
Dodatkowo, jak zapowiada Bogusław Leśnodorski, żaden z
kiboli, którzy brali udział w zamieszkach, nie wejdzie już na stadion Legii, w każdym
razie nie za jego kadencji.
Leśnodorski ma
umowę do 2019 r., ale czy dotrwa - nie wiadomo. Zamknięcie stadionu na mecz z
Realem stało się katalizatorem tlącego się od roku konfliktu między właścicielami
Legii: Dariuszem Mioduskim, który ma pakiet większościowy, i udziałowcami
mniejszościowymi Leśnodorskim i Wandziem. Spór idzie o styl prowadzenia klubu,
obsadzanie kluczowych stanowisk, a nawet zasady szkolenia młodzieży. Ale też o
politykę wobec kiboli, według Mioduskiego zbyt ugodową. Konfliktu nie da się
już zamieść pod dywan. Mioduski chce usunąć prezesa Leśnodorskiego i najchętniej
wykupiłby udziały od partnerów. Szkopuł w tym, że nie zamierzają mu ich
sprzedawać. Kłótnia właścicieli najbogatszego polskiego klubu piłkarskiego
kładzie się cieniem na obchodach stulecia Legii i jej pierwszym od dwóch dekad
awansie do Ligi Mistrzów.
KIJ…
Jesień 2012 R.
Koncern ITI szuka kandydata na prezesa Legii Warszawa. Medialna grupa w ciągu
dekady wpompowała w nią (w formie pożyczek) z grubsza licząc 200 min zł, ale
dwa tytuły mistrza Polski w tym okresie to zdecydowanie poniżej oczekiwań właścicieli
i kibiców. Kolejni namaszczani przez ITI szefowie klubu a to bankowiec, a to menedżer finansista - nie potrafili
poukładać Legii, a przede wszystkim nie zdołali spacyfikować trybun.
Ekipa ITI od
początku obrała restrykcyjny kurs wobec chuliganów. Prezesi sypali zakazami
stadionowymi, wyrzucili sklepik z pamiątkami prowadzony przez jednego z
kibolskich bonzów. A kiedy nie potrafili wynegocjować przejęcia oryginalnego
herbu CWKS Legia od dawnego wojskowego stowarzyszenia sportowego, po prostu
zmienili klubowe logo, co rozwścieczyło trybuny.
- Próby dyscyplinowania fanatyków Legii może i były słuszne,
ale w działaniach ekipy z ITI dużo było zbędnej arogancji zamożnego
właściciela - mówi były prezes klubu ekstraklasy, także mający na koncie wojnę
z kibicami. Nie pomogły też nieudane transfery czy odprawienie z kwitkiem
Roberta Lewandowskiego. Początkowo nieufni wobec medialnego holdingu kibole z
czasem stali mu się otwarcie wrodzy. Do czasu, aż w 2012 roku ITI zrobiło
prezesem Bogusława Leśnodorskiego.
... I MARCHEWKA
To biznesmen z
warszawskiej rodziny z prawniczymi tradycjami. Też prawnik, ale daleki od
stereotypu białego kołnierzyka. W młodości rodzice wysłali go na amerykańską
prowincję, do stanu Kentucky, by tam dokończył szkołę średnią. Wcześniej naukę
w warszawskim liceum LO im. Zamoyskiego traktował bowiem z przymrużeniem oka.
Prawo skończył na Uniwersytecie Warszawskim, bez fajerwerków, przynajmniej
jeśli chodzi o stopnie w indeksie. - Zdarzało mu się balować całą noc, a o piątej
rano stawić na trening pływacki
mówi znajomy Leśnodorskiego. W wieku 22 lat założył
kancelarię prawną, znaną dziś jako LSW. Specjalizuje się w obsłudze transakcji
finansowych, fuzji i przejęć. Jest majętnym człowiekiem, choć jak przyznają
znajomi, nadal łatwo przychodzi mu łączenie obowiązków służbowych z luźnym
stylem życia: weekendowymi wypadami nad Bałtyk czy pasją narciarską.
W gabinecie prezesa
na stadionie przy Łazienkowskiej uwagę zwracały szerokie narty do jazdy w
głębokim śniegu, a na korytarzu konsola do gier - symboliczne zmiany wskazujące
odejście od korporacyjnego drylu ITI. W pierwszym roku pod jego nadzorem Legia
zdobyła mistrzostwo i Puchar Polski. W kolejnym znów mistrzostwo. Potem
„Leśny”, jak o prezesie mówią kibice, po tytuł sięgał jeszcze dwukrotnie. Legia
trzy razy awansowała do fazy grupowej Ligi Europy, a w tym roku dostała się
wreszcie do Ligi Mistrzów. Budżet klubu wzrósł o połowę, z 80 do 120 min zł, a
w tym roku, dzięki dodatkowym wpływom z tytułu gry w Lidze Mistrzów, ma sięgnąć
200-220 min zł. Jeśli dobrze pójdzie, zarobi na czysto 25 min zł, tyle, ile
inne kluby ekstraklasy wydają na utrzymanie przez rok.
Największe zmiany
były w relacjach z kibicami. - Zaordynowany przez poprzedników konfrontacyjny
kurs przyniósł jedynie obelgi na trybunach pod adresem właścicieli - mówi
menedżer z Legii. - Boguś pozwolił na większą swobodę w oflagowywaniu Żylety,
przymykał oko na odpalanie na stadionie rac, nawet jeśli klubowi groziły za to
kary finansowe. Usunął znienawidzonego na trybunach szefa ochrony, ale też
wyznaczył kibicom granice, których nie można przekraczać: zero chuligańskich
wybryków czy rasistowskich haseł na sektorówkach, na które szczególnie
uczulona jest UEFA. Jak to wyglądało w praktyce? - Tłumaczyliśmy ultrasom, że
jeśli koniecznie chcą zademonstrować niechęć wobec uchodźców, to transparent „Refugees
not welcome” jakoś ujdzie. Ale „ J..ać Arabów” napisać nie wolno - wyjaśnia
obrazowo nasz rozmówca.
Jeszcze zanim
Leśnodorski został prezesem Legii, do rady nadzorczej klubu ITI wstawiło
Mioduskiego. To menedżer związany przez lata z Kulczyk Investments, absolwent
Harvardu, wyważony, dystyngowany spec od transakcji biznesowych w energetyce.
Na początku 2014 r. Mioduski i Leśnodorski odkupili Legię od ITI. Jak wiadomo
nieoficjalnie, za ok. 25 min euro, z czego 10 min dali od razu, a resztę mieli
spłacić w rozłożonych na lata ratach. Formalnie klub przejęła Legia Holding, w
której 80 proc. udziałów objął Mioduski, a 20 Leśnodorski. Pół roku później
dołączył do nich Wandzel, odkupiwszy pakiet 20 proc. udziałów od Mioduskiego.
Ten ostatni zachował pakiet większościowy (60 proc.), ale zgodził się na
zrównanie wpływu właścicieli na klub. Legia Warszawa działa w formie spółki
akcyjnej. Kluczowe decyzje, choćby o obsadzie zarządu, podejmują udziałowcy
Legii Holding - większością głosów, ale nieproporcjonalnie do udziałów. Do
podjęcia ważnych decyzji, choćby o wyborze prezesa klubu, potrzebne są głosy co
najmniej dwóch z trzech udziałowców Legii Holding. To znaczy, że dysponujący
60 proc. udziałów Mioduski nie może podejmować decyzji samodzielnie. - Darek
żałuje, że zgodził się na taki układ - mówi osoba znająca wewnętrzne relacje w
Legii Warszawa.
Amerykanie mawiają,
że kiedy dwóch partnerów w biznesie zgadza się ze sobą, jeden z nich staje się
zbędny. Mioduskiego i Leśnodorskiego (oraz zaprzyjaźnionego z nim Wandzia) od
początku różniło podejście do zarządzania klubem. Mniej więcej rok temu różnice
przerodziły się w otwarty spór. Jak mówi osoba świetnie znająca warszawski klub,
główny udziałowiec Legii oczekuje od zarządu podkręcenia efektywności.
Przykład? - Legia ma 25-30 min zł przychodów reklamowych rocznie. Ale według
Darka powinno być więcej, 10 min euro. Proponował ściągnięcie najlepszych na
rynku specjalistów od marketingu, także z zagranicy, z kontaktami w
największych międzynarodowych korporacjach - mówi nasz rozmówca. Innym punktem
spornym jest szkółka piłkarska. Mioduski miał się domagać przyspieszenia budowy
ośrodka treningowego pod Grodziskiem Mazowieckim i poprawy poziomu szkolenia
młodzieży - Darkowi zależy na przeszczepianiu na polski grunt metod
zarządzania z Zachodu, wciśnięciu Legii w korporacyjne schematy, z ustalonym z
góry limitem obcokrajowców w drużynie i określoną liczbą młodych piłkarzy w
szerokiej kadrze Legii - dodaje nasz rozmówca. Że do profesjonalizmu
pracowników Legii można mieć zastrzeżenia, dowiódł kuriozalny blamaż w
eliminacjach do Ligi Mistrzów dwa lata temu. Legia w imponującym stylu ograła
Celtic Glasgow, ale ją zdyskwalifikowano, bo na boisko wszedł zawodnik, który
powinien pauzować za czerwoną kartkę sprzed miesięcy. Sprawy nie dopatrzyła
ówczesna kierownik drużyny.
ZGNIŁY KOMPROMIS
Jedną z osi sporu
była ugodowa polityka Leśnodorskiego wobec kibiców. Media (w tym
„Newsweek”) opisywały, że prezesa Legii łączą zażyłe stosunki z prominentnymi
kibolami. Że tatuaż z Vito Corleone wykonał na jego przedramieniu Piotr Staruchowicz,
herszt kibiców Legii i stadionowy zapiewajło. Z kolei prezes Legii chciał pożyczyć
mu na ślub swoje maserati. - Boguś wszedł w te konszachty z wyrachowania.
Przecież ITI, idąc na zwarcie z kibolami, poniosło sromotną
porażkę i było wiadomo, że tej polityki nie da się utrzymać - mówi były prezes
i właściciel klubu ekstraklasy.
W Polsce nie ma
zresztą przykładu - poza klubami z małych miejscowości - by restrykcyjna
strategia wobec trybun opłacała się właścicielom klubów. W Wiśle Kraków kilka
lat temu ówczesny szef klubu Jacek Bednarz 500 bojówkarzom zakazał wstępu na
stadion. Trybuny odpowiedziały bojkotem meczów Wisły, zastraszaniem kibiców. W
trakcie jednego z meczów kibole zasypali boisko racami wystrzelonymi z wyrzutni
obok stadionu. Policja wiedziała o planach bandytów, ale uznała, że na te
wybryki nie ma stosownego paragrafu. Wisła niedawno otarła się o bankructwo, a
z rąk szemranego biznesmena odbiło ją Towarzystwo Sportowe Wisła Kraków, które
na wiceprezesa wyznaczyło... byłego szefa stowarzyszenia kibiców. Klęskę w
starciu z kibolami poniósł też Radosław Osuch, menedżer piłkarski, który kilka
lat temu przejął Zawiszę Bydgoszcz i za niewielkie pieniądze zmontował jedną z
lepszych drużyn w ekstraklasie. Zdobył Puchar i Superpuchar Polski, ale
podpadł kibolom. Był regularnie zastraszany, kilka razy zniszczono mu samochód,
wybito szyby w mieszkaniu. A spora część kibolskiej tłuszczy bojkotowała mecze
Zawiszy. Zniechęcony Osuch zrezygnował z prowadzenia klubu, który dziś błąka
się po najniższej klasie rozgrywkowej. - Przy kompletnym braku wsparcia ze
strony państwa i wymiaru sprawiedliwości nie można wygrać sporu z kibicami -
mówi były właściciel klubu ekstraklasy. Zwłaszcza że dla obecnej władzy kibice
to uliczni sprzymierzeńcy i orędownicy patriotyzmu spod znaku żołnierzy
wyklętych. - Leśnodorski poszedł na zgniły kompromis, ale nie wiem, czy miał
lepsze wyjście - kwituje nasz rozmówca.
Skuteczność
polityki przymykania oczu na drobne incydenty jest dyskusyjna. Z jednej strony
kilka lat temu warszawscy kibole siali postrach na meczach wyjazdowych,
regularnie niszczyli swój stadion, a świętując tytuły mistrzowskie, potrafili
zdemolować warszawską Starówkę. Dziś fetują w miarę kulturalnie, liczba aktów
przemocy wokół stadionu Legii i na nim mocno spadła (co nie znaczy, że ich nie
ma; ofiarą kiboli miał paść nawet ojciec Leśnodorskiego). - Całą rundę
eliminacyjną do Ligi Mistrzów do meczu w Dublinie przeszliśmy w tym roku bez
złotówki kary, co wcześniej się nie zdarzało - zauważa Wandzel. Ale z drugiej
strony zamknięcie stadionu na mecz z Realem nie jest incydentem, tylko
ukoronowaniem serii. UEFA zamykała stadion Legii na mecz z Apollonem Limassol
w 2013 r. (za awantury i odpalanie rac na meczu pucharowym), a w 2015 r. po
rasistowskich wybrykach naszych kibiców w Belgii stadion przy Łazienkowskiej
zamknięto na mecze z Trabzonsporem i Ajaxem Amsterdam.
Choć na
Łazienkowskiej obowiązuje nieformalny zakaz demonstrowania poglądów
politycznych, w maju na meczu decydującym o tytule mistrza Polski zawisł transparent
z pogróżkami pod adresem KOD, Nowoczesnej, Moniki Olejnik i Tomasza Lisa. Władze
klubu nie odważyły się go usunąć, dopiero po meczu autorzy dostali zakazy
stadionowe. - Mioduski się wściekł. Niby tak nam zależy na szukaniu sponsorów,
a przecież żadna poważna międzynarodowa firma nie będzie firmować wiochy, jaką
co jakiś czas odstawiają kibole. To po tym incydencie po raz pierwszy pojawił
się temat wykupu udziałów Leśnodorskiego i gruntowej zmiany polityki klubu -
mówi nasz rozmówca.
Mioduski zapowiada,
że spróbuje wykupić udziały Leśnodorskiego i Wandzia, choćby pod przymusem.
Jednak przymusowy wykup jest skomplikowany i może potrwać latami, a cena - indeksowana
do wyników finansowych, wycena klubu rośnie wraz ze wzrostem przychodów -
byłaby słona. - Mioduski za 40 proc. udziałów musiałby wyłożyć między 50 a 100 min zł - mówi menedżer
Legii. Dlatego jej pracownicy spekulują, że strony się dogadają. Za tydzień
czy dwa emocje opadną, rozpoczną się rzeczowe rozmowy. Scenariusze zakładają
kompromis, ale i wpuszczenie do klubu zamożnego inwestora. Obecnych udziałowców
mimo wszystko nie stać na pompowanie w Legię wielomilionowych sum, są raczej
zarządcami klubowego budżetu. W grę wchodzi też wejście na giełdę. Pytanie,
czy uda się to z balastem zadymiarzy.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń