Tydzień z życia opozycjonisty
PONIEDZIAŁEK
Uff, wreszcie przyszły przelewy z Niemiec, można zacząć
judzić. Choć tak po cichu przyznam, że mogliby płacić więcej. Nie oczekuję, że
sypną od razu tak jak Wellmanowej czy Lewandowskiemu, ale na same mundurki SS
dla całej rodziny poszły krocie. Wiem, wiem, warto było, małżonka pięknie się
prezentowała na Dniu Satanistki na placu Zamkowym. Ale teraz dojdą nowe
wydatki, koktajle Mołotowa nie rosną przecież na drzewach, za coś trzeba kupić
benzynę, żeby podpalić Polskę, najlepiej 11 listopada, w święto niepodległości
tego kraju, którym tak gardzimy.
WTOREK
Udany bankiet wczoraj, ośmiorniczki z włoskim salami,
kawior, szampan i dla jaj bożonarodzeniowy opłatek z nutellą. Cieszy opinia
arcybiskupa Hosera, że społeczeństwo coraz bardziej rozerotyzowane. Czyli ojro
dobrze wydawane, Soros z Angelą powinni nas pochwalić. Żeby jeszcze dorzucić
do pieca, wszystkie koleżanki postanowiły wczoraj, że będą się puszczać przez
cały tydzień. Mają nadzieję, że któraś zajdzie, bo jakoś dawno już nie
świętowaliśmy żadnej aborcji. Wiadomo, łatwo nie będzie, w opozycji same
pasztety. Koledzy chcieli, żeby przyjmować takie trochę ładniejsze, no bo wiadomo,
przyjemniejsza droga do aborcji, nawet jakąś orgię skrzesać by można, ale panie
zaprotestowały. Zostawiły taką furteczkę, że ostatecznie można przyjmować takie
nie do końca szpetne, ale powyżej stu kilo. Dobre i to na początek. No i
niecierpliwiły się, kiedy będzie zimniej, żeby mogły wreszcie swoje futra
założyć.
ŚRODA
Cholera, nie pamiętam, czy w tym tygodniu nasza komórka
miała promować homoseksualizm, islamizm czy gender? Muszę spytać, jak to się
razem komponuje, bo przecież jak za bardzo rozpropagujemy ten homoseksualizm,
to nam spadnie liczba aborcji, czyli słabo.
OK, już porozmawiałem z szefostwem. Tak na przyszłość, to
muszę trochę podszlifować niemiecki, ale i tak zrozumiałem, że i
homoseksualizm, i aborcja prowadzą do wytępienia narodu polskiego, czyli
obydwie drogi wiodą do pożądanego celu. W przyszłym tygodniu zbieramy na
budowę meczetów w każdej polskiej gminie.
CZWARTEK
Niewyspany jestem. W nocy profanowaliśmy patriotyczne
pomniki. Zabrakło mi moczu na obsikiwanie tablic pamiątkowych, więc wspierałem
się browarem, no i dzisiaj trochę głowa boli. Trudno, frajda jest.
Nasi ludzie, którzy jeszcze przetrwali w Ministerstwie
Sprawiedliwości, wynieśli listę niedawno zwolnionych z więzień bandytów. Bardzo
cenna rzecz. Tacy goście to nasz idealny target, szczególnie recydywiści. Mam
dzisiaj dziesięciu na liście do rozmowy, mam nadzieję, że przynajmniej kilku
zasili szeregi. Ostatnio wstępowali sami komuniści, przydałoby się dla
równowagi trochę kryminalistów.
PIĄTEK
Świetną rzecz wymyślili koledzy w centrali. Za potwierdzeniem
dokonanej aborcji Polki dostawałyby prawo pobytu w Niemczech.
Dzisiaj nudy. Miałem dyżur w biurze, obdzwaniałem ambasady i
korespondentów zagranicznych i kablowałem na Polskę. W sumie trudno coś nowego
wymyślić, ale Janda obiecała podrzucić parę świeżych tematów po weekendzie.
Żydzi od Sorosa zapłacili za ostatnią kampanię szkalowania
tego kraju, będzie na sushi, sojowe latte i wegańskie burgery. Chociaż
przyznam, że miałem dzisiaj chwilę słabości i korciło mnie, żeby skoczyć na
schabowego. Zwyciężył jednak strach, że ktoś mnie zobaczy. To byłby dopiero
wstyd, że smakuje mi coś polskiego.
SOBOTA
Niemcy z Lidia się przywalili, że jesteśmy za mało histeryczni.
Mamy podkręcić szkalowanie i robić jeszcze większy kabaret.
Muszę jechać do drukarni odebrać ulotki zachwalające
aborcję na życzenie, które będziemy rozrzucać po weekendzie w przedszkolach i
reklamówki o eutanazji do rozdawania w domach spokojnej starości.
NIEDZIELA
Dobra końcówka tygodnia. Wygrałem dzisiaj coniedzielne
zawody naszego ruchu w pluciu do chrzcielnicy. Dwanaście kościołów w dwie
godziny! Jest moc! Jutro idę po dalsze instrukcje do Lidia.
Marcin Meller
Co z tą parasolką?
Protest kobiet zakończył się niewątpliwym
sukcesem. Ale zamieni się w porażkę, jeśli nie zrozumiemy że była to tylko
potyczka wśród wielu bitew z władzą, które społeczeństwo koncertowo teraz
przegrywa.
Kobiety wygrały,
władza się cofnęła, prezes PiS wpadł w pułapkę swych przedwyborczych
zobowiązań, musiał połamać pozostałości kręgosłupów swoich posłów, podpadając
części elektoratu, który jednak i tak pozostanie PiS-owi wierny. Tyle. Co zaś w
istocie uzyskały kobiety? Jakieś nowe prawa? Nie. Zapobiegły tylko, na razie,
zamianie wybitnie rygorystycznej ustawy antyaborcyjnej w ustawę czyniącą je
pojemnikami na męskie nasienie i nośnikami materiału rozrodczego. Sukces
polega więc na zachowaniu i tak wątpliwego dla wielu status quo. Nic więcej.
Naczelnik państwa
wycofał się z realizacji nie swojego zresztą planu, do którego ani przez chwilę
nie miał serca. Władza nad kobiecymi ciałami nigdy nie była jego celem. Była i
jest nim pełna kontrola nad państwem i sferą publiczną. Jest mu w gruncie
rzeczy doskonale obojętne, co obywatele robią w sypialniach, a obywatelki w
gabinetach ginekologicznych, jeśli tylko obywatelki i obywatele nie kwestionują
jego wszechwładzy. Kaczyński odpuścił więc coś, co zawsze było dla niego tylko
niechcianym kłopotem, ale w żadnej mierze nie poluzował tam, gdzie leży istota
jego politycznego projektu.
Aborcyjne
przepychanki to dla niego epizod. PiS-owski walec prze równie konsekwentnie co
wcześniej. A nawet przyśpiesza. Właśnie szykuje się ostateczna rozprawa z
Trybunałem Konstytucyjnym. Byłym jego sędziom właśnie usiłuje się zamknąć
usta. Do procedury karnej próbuje się wprowadzić przepisy które prokuratorowi
dadzą de facto zwierzchnictwo nad sądami, a z pana Ziobry uczynią prezesa
jednoosobowego już Sądu Najwyższego, instancję ostateczną.
Miażdżenie polskiej
oświaty trwa, ofensywa na odcinku kultury trwa. Obrzydliwa propaganda w
wykonaniu mediów narodowych się rozpędza. Otwierane będą nowe fronty. Na
każdym z nich społeczeństwo jest w totalnej defensywie. Kaczyński łapie nowe
przyczółki i w praktyce robi, co chce.
Jeśli więc protest
kobiet był prawdziwym sukcesem, to był nim w sensie wykraczającym poza kwestie
aborcyjne. Pokazał, że błyskawiczna mobilizacja jest możliwa. Udowodnił, że
naprawdę solidna presja daje pożądane efekty. Unaocznił, że nie partyjna, ale
ponadpartyjna czy obok partyjna, obywatelska solidarność może przynieść dobre
owoce.
Na razie jednak w
najlepsze realizowany jest projekt „zamordyzm”. Protest kobiet w najmniejszym
stopniu go nie hamuje. Co najwyżej zapala w oczach animatorów „dobrej zmiany”
światełka ostrzegawcze. A jeśli taką samą energię i pasję wygeneruje inna
kwestia i inny zamach na inne wartości? Co jeśli po jednym z takich protestów
ludzie nie wrócą do domów? Obecna władza jest konsekwentna w demolowaniu
demokratycznego państwa. Z punktu widzenia interesów kraju to działalność
szkodliwa i nieracjonalna. Z punktu widzenia władców jest jednak logiczna
absolutnie.
Nie jest jednak
tak, że władza jest całkowicie nieracjonalna. Otóż jest całkiem racjonalna,
gdy pojawia się czynnik strachu. A pojawia się on wyłącznie w dwóch
sytuacjach. Wtedy gdy nadchodzą wybory i trzeba założyć maski, by umizgiwać się
o głosy Oraz wtedy gdy skumulowana energia protestu powoduje, że władza
znajduje się w realnej defensywie. Działa więc ona racjonalnie wyłącznie
wtedy, gdy się boi. Manifestuje wprawdzie bezpardonową siłę, ale w gruncie
rzeczy jest tchórzliwa. Zachowuje się jak bandzior wpadający do tramwaju. Cofa
się wyłącznie wtedy, gdy widzi, że sam może oberwać.
Zamiast więc
zagłaskiwać samych siebie autogratulacjami po udanym proteście kobiet, lepiej
zastanowić się poważnie, co zrobić, by siła, którą on pokazał, za chwilę się
nie rozproszyła. Bo umówmy się, Kaczyński na starcie z kobietami już nie
pójdzie. Za dobrze wie, że tej batalii wygrać nie może.
Nie ma teraz
najmniejszego sensu tracenie czasu na rozważania o roli, jaką za jakiś czas
mógłby w Polsce odegrać Donald Tusk. To nie jest fragment żadnego planu, raczej
znak desperacji. Tusk, według wszelkiego prawdopodobieństwa, jeszcze trzy lata
będzie w Brukseli, w czym grymasy Kaczyńsldego wyłącznie mu pomogą. Rozważaniom
na temat Tusk-factor towarzyszy więc niezwerbalizowane założenie, że dziś
sprawa jest przegrana, a najważniejsze kwestie są już albo będą za chwilę przez
PiS pozamiatane. Otóż wcale tak być nie musi.
Społeczeństwo nie ma
czasu, by czekać na zbawcę. Musi się obronić samo. Nie za rok czy za trzy lata.
Ale dzisiaj i jutro. Parasolki pokazały swą moc, nie mogą więc teraz iść w kąt.
Zbyt dobrym są symbolem i zbyt wielki skrywają potencjał. I powinny być w
użyciu już wkrótce w wielu innych bataliach. Nieużywane pozostaną wyłącznie
rekwizytem przypominającym o wielkiej straconej szansie.
Tomasz Lis
Cywilizacja parasolek
Rząd i jego zaplecze propagandowe ma hopla
na punkcie wizerunku naszego kraju za granicą.
Na ten cel przeznacza miliony i wyobraża sobie gigantyczne
hollywoodzkie produkcje a la „Kleopatra”, które będą nas sławić. Niedawny
minister Skarbu Państwa Dawid Jackiewicz tak się nawet rozmarzył, że
przeznaczył 100 min zł (!) rocznie na poprawę naszego wizerunku. (Za Gierka by
się pisało „na dalszą poprawę” wizerunku).
Jednocześnie
ministerstwo zemsty przygotowuje karanie sądowe za rozpowszechnianie nieprawdy
o naszym kraju, na przykład o rzekomej tolerancji dla łysych osiłków, którzy
heilują i w biały dzień na ulicach skandują „A na drzewach zamiast liści będą
wisieć syjoniści!”. Prokurator tego nie słyszał albo nie zrozumiał - w każdym
razie niepełnosprawny, więc nie ma się z czego śmiać! Oczywiście jeżeli jakiś
zachodni dziennikarz przyjedzie do Białegostoku i to wszystko pokaże, będziemy
mieli do czynienia z „antypolską nagonką, sponsorowaną przez określone koła”,
a konkretnie przez koło Sorosa. Dziennikarz będzie się bronił, że to, co
pokazał, to prawda, ale od tego, co jest, a co nie jest prawdą, mamy w Polsce
ministerstwo prawdy, pod nowym, bardziej krewkim kierownictwem.
Podczas kiedy jedni ministrowie zamawiają
makijaż naszego kraju na Bulwarze Zachodzącego Słońca, inni robią, co mogą,
żeby wizerunek Polski zepsuć.
Nawet najlepsi graficy i najdrożsi „copywriterzy”, choćby
zjedli tysiąc kotletów, nie byliby w stanie wymyślić kolorowej fotografii wielu
tysięcy parasolek wokół placu Zamkowego w Warszawie i w całej Polsce. Żadne
miliony hojną ręką wydane na obronę dobrego imienia nie będą w stanie naprawić
szkód w wizerunku Polski, jakie spowodowało przyjęcie do prac legislacyjnych
przez większość sejmową barbarzyńskiego projektu ustawy antyaborcyjnej i odrzucenie
projektu liberalnego. Setki stacji Ty tysiące gazet na obu półkulach pokazały
wiadomość z Polski, chyba niedokładnie taką, jakiej narodowa fundacja dobrego
imienia by sobie życzyła.
„Prezes PiS szkodzi Polsce” - czytamy wielki,
sześcioszpaltowy tytuł w gazecie. (Coraz mniej osób czyta gazety i wie, czym
różni się szpalta od kolumny, a sześć szpalt od sześciopaku). - Byłażby to
„Trybuna” albo, apage satanas, tygodnik „Nie”? - myślę sobie. Nie, nie, nie -to
„Rzeczpospolita” - centroprawicowy organ redaktora Chraboty. Chodzi o to, że
prezes Kaczyński „może sobie wyobrazić”, iż rząd może nie poprzeć kandydatury
Tuska na drugą kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej, ponieważ w Polsce
toczy się kilka spraw, w których były premier może być potrzebny (jako świadek
koronny!).
Wypowiedź
Kaczyńskiego to nic innego jak sabotaż na tyłach polskiego przewodnictwa,
podstawienie nogi polskiemu kandydatowi na jeden z najwyższych urzędów politycznych w świecie, tylko po to, żeby się przewrócił i
leżał plackiem przed prezesem. „Większość krajów uznałaby posiadanie swojego
byłego przywódcy na czele unijnej instytucji za użyteczny. Ale Polska nie jest
jak większość krajów” - puka się w czoło publicysta „Financial Times”. Tusk nie
zawsze ma rację, „ale trudno dziś sobie wyobrazić lepszego kandydata na to
stanowisko z punktu widzenia Polski” - pisze Anna Słojewska, korespondentka
„Rz” w Brukseli. Ale - dodajmy - co tam Polska, ważne, żeby pogonić Tuska!
Gdyby Tusk startował teraz w konkursie Wieniawskiego i grał jak Paganini,
prezes trzymałby kciuki, żeby mu spodnie spadły.
Pan prezydent
dostał w tych dniach oskarżycielski list od ponad 30 działaczek(-y) opozycji w
PRL. Już sam ten fakt świadczy, że starania Andrzeja Dudy, żeby być prezydentem
wszystkich Polaków, nie trwały długo. Odpowiedzi na list nie będzie, ponieważ -
zdaniem rzecznika p. Magierowskiego - „treść listu odbiega od norm
cywilizowanej debaty”. Wypada się zgodzić - sygnatariusze i adresaci listu to
dwie różne cywilizacje. W Polsce trwa wojna cywilizacji. Widać to po stosunku
do kobiet, do życia, do prawdy, do historii, do prawa, do posad i stanowisk,
ba, nawet po stosunku do zwłok ofiar katastrofy - wszędzie.
Kilka przykładów: wzlot i upadek „Misiewiczowi
Pisiewiczów”, czyli nepotyzm do kwadratu. (Oczywiście był i za czasów Platformy
oraz - szczególnie - PSL, ale PiS ich „przerównał”). Podniósł się krzyk,
musieli się cofnąć i wysłać CBA na poszukiwanie nepotyzmu w spółkach Skarbu
Państwa. Oczywiście odkryją świństwa Platformy, ale dla zachowania pozorów
poświęcą kilku swoich. Dalej: „Koryto Plus”, czyli niedoszła podwyżka płac dla
członków najwyższych władz państwowych i posłów. Tabloidy powiedziały „nie”,
internet się zagotował i część podwyżek odwołano. Znów „cofka”.
Kolejny przykład: nieszczęsny minister dyplomacji
Waszczykowski. Kiedy usłyszał o proteście kobiet, z właściwą sobie elegancją
powiedział „niech się bawią”. Nic oryginalnego, bo Joachim Brudziński
dyskredytował marsz KOD jako spacer na świeżym powietrzu, a jego uczestników
(wspólnie z prezesem) określali jako „komunistów i złodziei”. Waszczykowski,
biedactwo („Nie zabijajcie nas!”) z Łodzi, nie zorientował się, że kareta odjechała
w przeciwnym kierunku i został z ręką w nocniku. Dostał po języku od pani
premier.
No i wreszcie największa wtopa: wbrew
obietnicom premiera Sejm zdominowany przez PiS wyrzucił liberalny projekt
ustawy aborcyjnej, a skierował do komisji projekt średniowieczny. Kiedy kobiety
wyszły na ulice, PiS wpadł w panikę i pod osłoną nocy odżegnał się od projektu,
który dzień wcześniej wspierał. Czołgi, które sunęły przez polską równinę,
zostały zatrzymane przez parasolki.
Daniel Passent
Piórnik z dykty
Woń nadgniłej naci przez tydzień z okładem
unosiła się nad Polską. To nasi buraczani macho podjęli wysiłek skomentowania
Czarnego Protestu. Bezkarnie. A powinni stanąć przed sądem. Jak choćby
30-letni poseł z ruchu tego, który nie bierze od tych, co dają. Porównał on
wspomniany protest do marszu faszystowskich bojówek Mussoliniego. Inny
(niestety, nieoskarżony Tomasz T.) zaordynował zebranym pod parasolkami
włożenie mundurów hitlerowskiego SS. Co oni mają w głowach, żeby tak mówić o
swoich matkach, żonach, siostrach i córkach? Jestem pewien, że ciężką wadę
anatomiczną.
Prawo i
Sprawiedliwość broni jednak czci kobiet - od stóp aż do kostek. Oto w Sejmie
ukarano fotoreportera za zdjęcie zdjęcia buta przez posłankę PO Lidię Gądek.
Marszałek Kuchciński uznał to za gruby nietakt i zakazał dziennikarzowi wstępu
na Wiejską przez rok. Chyba dlatego, że but był lewy, bo sama posłanka na
swoją nogę machnęła ręką. A swoją drogą, ciekawe, co się dzieje z
fotoreporterem, który zrobił zdjęcie posła Pyzika z PiS, gdy ten pokazywał
całej Polsce środkowy palec?
Gest ten powtórzyła
ostatnio nasza najwyższa administracja państwowa, pokazując środkowy palec
Francuzom. Trójkolorowi zrozumieli. Nasza władza, niestety, nie rozumie nic.
Dla niej szczyty dyplomacji to Witold Waszczykowski, który swoimi nędznymi
wypowiedziami obraził już pół świata, a siły zbrojne RP to Antoni Macierewicz.
Kłamie on, że zerwanie rozmów w sprawie caracali „nie odbije się negatywnie na
polskich zdolnościach obronnych, a także polskim przemyśle i zatrudnieniu”.
Dodaje również, że Polska jest bezpieczna, jak nigdy nie była od 70 lat.
Powiedzmy, że tak, ale nie ma w tym grama zasługi obecnego ministra obrony
narodowej.
Do zachwyconych
sobą i nic nierozumiejących trzeba dodać minister Zalewską. Za ten mentalny bezwład
i chaos nazywany przez nią reformą edukacji powinna chyba dostać złoty medal od
wyż. wym. Macierewicza. Takiej propagandowo-politycznej reformy doświadczyłem
jako uczeń w czasach stalinowskich. Mieliśmy być nadwiślańskimi pionierami i
komsomolcami strzegącymi dogmatu. Teraz sytuacja rozwija się podobnie, tylko
dogmat się zmienił.
Warszawskie
Kuratorium Oświaty ogłosiło konkurs wiedzy o Lechu Kaczyńskim. Zmagania są
trzystopniowe - szkolne, rejonowe i wojewódzkie - a zwycięzcy skorzystają z
ułatwień podczas rekrutacji do liceów. Na zachętę uczniom przysłano list:
„Kiedy wasi rodzice lub dziadkowie mogli oglądać trzynastoletniego chłopaka,
występującego razem ze swym bratem w znanej bajce (...) nie przypuszczali, że
patrzą na przyszłego działacza politycznego Polski konspiracyjnej i
opozycyjnej, jednego z przywódców związku zawodowego, do którego zapisze się
dziesięć milionów Polaków, polityka, prezydenta naszej stolicy i w końcu
naszego państwa”. By wygrać konkurs, gimnazjaliści będą musieli wkuć na pamięć
autobiografię polityczną Jarosława Kaczyńskiego o kuszącym tytule
„Porozumienie przeciw monowładzy”.
Miałem łatwiej. W1949 r., na 70. urodziny
Stalina, zrobiłem mu tylko piórnik z dykty.
Dziś, gdy z wyszczerzonego megafonu minister edukacji
słyszę, że nauczyciele zapisali się do KOD i dlatego protestują, to pióro mi
się w kieszeni otwiera. Do niczego się nie zapisali, po prostu chcą zabrać
głos w ważnej sprawie, a rząd traktuje ich pogardliwie, nie chce ich nawet
wysłuchać. A przy okazji - żebym ja pani minister nie napomknął, do czego sama
się zapisała.
Odszedł Andrzej Wajda. Zapewne do równoległego wszechświata,
bo często zaglądał w miejsca, o których mało kto wiedział.
Stanisław Tym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz