Przeczulony na
wszystko, co wiąże się z Rosją i światem komunistycznych służb, Antoni
Macierewicz jakby stracił czujność. Może dlatego nie zauważył, że nie dość, że
punktuje na rzecz Rosji, to jeszcze ma w swoim otoczeniu ludzi o zagadkowej
przeszłości.
Uchodzi za najmocniejszą po prezesie PiS
osobę w państwie, która decyduje o wszystkim, co dzieje się w wojsku, jego
służbach i spółkach zbrojeniowych. Ludzie Antoniego Macierewicza mają wpływ na
inne strategiczne segmenty przemysłu, w tym na energetykę. Są tam właściwie
nietykalni. Faktem jest jednak, że jego pozycja nie jest już tak silna jak
kilka tygodni temu. Przyczyniła się do tego sprawa Bartłomieja Misiewicza,
rzecznika i asystenta ministra, który bez wyższego wykształcenia trafił do rad
nadzorczych spółek zbrojeniowych i energetycznych, stając się symbolem
pisowskiego zawłaszczania państwa. Przyczyniły się także pojawiające się od
pewnego czasu informacje o niejasnych relacjach Macierewicza z ludźmi o tajemniczej
przeszłości, także w Rosji. Budzą one niepokój tym większy, że dotyczą szefa
ważnego i wrażliwego resortu, który w dodatku nie wytłumaczył się z tych
powiązań przed opinią publiczną.
Stawiamy pytania,
które nurtują dziś wiele osób: czy minister Macierewicz, który słynie z
antyrosyjskich uprzedzeń, niestrudzenie tropiący agentów komunistycznych
służb, zdaje sobie sprawę, jaki jest efekt jego działań i powiązań? Zbierzmy
zatem to dossier.
Dziwni
współpracownicy
Najstarsze ślady
związane są z Robertem Luśnią, byłym posłem LPR, uznanym prawomocnie w 2005 r.
przez sąd lustracyjny za informatora SB. Sprawę opisał w „Gazecie Wyborczej”
Tomasz Piątek. Autor zarzucił szefowi MON, że mimo esbeckiej przeszłości Luśni
utrzymuje z nim relacje. Zanim w 2003 r. odkryto historię byłego
parlamentarzysty, podążał za Macierewiczem krok w krok, m.in. w kolejnych
partiach, które ten zakładał lub współzakładał: ZChN, Ruchu Katolicko-Narodowym,
wreszcie Lidze Polskich Rodzin. Po przegranym procesie lustracyjnym Luśnia
skupił się na biznesie (jest właścicielem firmy produkującej opakowania do
leków), ale jego relacje z Macierewiczem nie ustały. Według Piątka jeszcze
jako minister obrony zasiadał w radzie fundacji Głos, której Luśnia jest
prezesem. A gdzie trop rosyjski? Oficerem prowadzącym Luśni był Józef
Nadworski, który miał kontakty z radzieckim wywiadem. Jednym z jego bliskich
kolegów był inny esbek Marek Zieliński, który od 1981 r. był agentem
radzieckich służb, a po upadku ZSRR - do wpadki w 1993 r. - rosyjskiego GRU. W śledztwie
miał obciążać Nadworskiego, jakoby ten również współpracował z Rosjanami.
Nadworski temu zaprzeczał, ale przyznał, że to on poznał kolegę z jego
późniejszym oficerem prowadzącym z ZSRR.
Idźmy dalej.
Współpracownikiem Luśni, a także pełnomocnikiem partii Macierewicza przed
wyborami 2005 r. był Konrad Rękas, dziś faktyczny szef proputinowskiej partii
Zmiana (jej lider Mateusz Piskorski został niedawno zatrzymany przez ABW pod zarzutem
szpiegostwa). Gdy po tekście Piątka w „GW” Macierewicz zaczął się wypierać
kontaktów z Rękasem, twierdząc, że po 2000 r. nie miał z nim nic wspólnego, ten
zamieścił na swoim facebookowym profilu taki wpis: „Ostatni raz faktycznie
spotkaliśmy się bodaj w roku 2011 w Krasnymstawie podczas jednej z kolejnych
kampanii. Moje nazwisko można też znaleźć na łamach czasopisma »Głos«,
redagowanego przez p. Antoniego Macierewicza, którego serdecznie pozdrawiam”.
Z Rękasem i -
pośrednio - szefem MON łączy się nazwisko Mariana Szołuchy, który pod koniec
ubiegłego roku został wiceszefem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej,
obsadzonej przez ludzi Macierewicza. Ale już pięć dni później podał się do
dymisji, gdy okazało się, że był członkiem zarządu Europejskiego Centrum Analiz
Gospodarczych, think tanku powiązanego z partią Zmiana. Szołucha publikował też
w portalu geopolityka.org, który redagował Rękas. Tomasz Piątek w swym tekście
cytował publicystę „Gazety Polskiej” Rafała Kotomskiego, który komentował
sprawę tak: „Szołucha nie mógł trafić do rady nadzorczej PGZ, w skład której
wchodzą największe polskie firmy zbrojeniowe, bez zgody szefa MON Antoniego Macierewicza.
Polityk (...) najwyraźniej pominął to, z jakim środowiskiem związany był jego
nominat”.
Kolejny „moskiewski
ślad” związany jest z fundacją Narodowe Centrum Studiów Strategicznych.
Fundacja powiązana jest z działającą na rynku nieruchomości firmą Grupa Radius, kontrolowaną przez Roberta Szustkowskiego, rajdowca
i biznesmena ze szwajcarskim paszportem, prowadzącego od ponad 20 lat interesy e Rosji. Co ciekawe, do niedawna był w Moskwie
przedstawicielem dyplomatycznym... Gambii.
W wielu radach i zarządach należących do Radiusa spółek
zasiadał m.in. Jacek Kotas, prezes NCSS. Sama fundacja zresztą do niedawna
miała swoją siedzibę w biurowcu będącym własnością Radiusa (dawna siedziba SLD
przy ul. Rozbrat). Przypadek?
Kotas był kandydatem PiS w wyborach 2005 r. (nie wszedł
wtedy do Sejmu), szefem Wojskowej Agencji Mieszkaniowej oraz kolegą
Macierewicza w rządzie Jarosława Kaczyńskiego (2006-07), w którym obaj byli
wiceministrami obrony. NCSS to kuźnia monowskich kadr i jego eksperckie
zaplecze. To tam właśnie rodziła się koncepcja obrony terytorialnej
dopuszczająca jej użycie w kraju, m.in. do tłumienia protestów, co znalazło się
w projekcie ustawy przedstawionym niedawno przez MON.
Na stanowisku prezesa NCSS Kotas zastąpił Tomasza Szatkowskiego
(obaj są założycielami tej fundacji), czyli obecnego wiceministra obrony,
który przyszedł do resortu wprost z NCSS. Wcześniej był m.in. członkiem
kierowanej przez Macierewicza komisji weryfikacyjnej WSI, która ujawniła
tajemnice polskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. Sprawę NCSS ujawniło
stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, a nagłośnił publicysta POLITYKI Jacek
Żakowski, który pisał w komentarzu dla Wirtualnej Polski: „W samym jądrze
kierowanej przez Antoniego Macierewicza polskiej obronności są ludzie mający
rosyjskie powiązania”.
Z NCSS do MON trafili też ludzie, którzy wygłaszają poglądy
niemal żywcem wyjęte z prokremlowskich mediów Ekspertem NCSS był dr Grzegorz
Kwaśniak, dawny wojskowy, dziś pełnomocnik ministra do spraw utworzenia obrony
terytorialnej, który po agresji Rosji na Ukrainę twierdził, że nie wierzy w
skuteczność NATO.
Jeszcze ciekawszy jest inny
ekspert NCSS płk Krzysztof Gaj, którego Macierewicz wyciągnął z rezerwy i w
styczniu umieścił w Sztabie Generalnym na kluczowym stanowisku szefa
wojskowych kadr, czyli zarządu organizacji i uzupełnień.
- Osoba, która zajmuje to stanowisko, wie o wojsku
wszystko, przede wszystkim jak liczne i jak obsadzone są konkretne jednostki.
To jest nerw armii - mówi poseł PO Tomasz
Siemoniak, minister obrony w latach 2011-15. Płk Gaj też był zaangażowany w
budowę OT, ale na początku października został po cichu odwołany przez Macierewicza
i przeniesiony do rezerwy kadrowej szefa MON. Nieoficjalnie wiadomo, że tempo
tworzenia formacji nie zadowalało ministra.
Warto mimo to zadać pytanie, dlaczego na tak ważnym stanowisku
Macierewicz posadził kogoś, kto ma na koncie wypowiedzi chwalące działania na
Ukrainie prezydenta Rosji i wykpiwające walczących z agresorem Ukraińców? Oto
próbka możliwości płk. Gaja sprzed objęcia stanowiska w SG: „Nie jestem
rusofilem (podkreślam to stanowczo), ale w tym miejscu doskonale rozumiem Putina - to są faszyści [Ukraińcy walczący z separatystami -
red.]. I Putin ma w zupełności rację - z nimi trzeba walczyć, bo Europę z
ich przyczyny ogarnie pożoga. To jakiś okrutny chichot historii, że ja
przyznaję rację Putinowi i Rosjanom - ale w tej sytuacji nie widzę innego
wyjścia”.
O działalności Gaja szerzej można poczytać na facebookowym
profilu „Rosyjska V kolumna w Polsce”. Jeden z jego autorów, Marcin Rey,
przyjrzał się znajomym pułkownika na FB. Okazało się, że wielu z nich to ludzie
ze środowiska „prorosyjskiego i antyukraińskiego”. Rey sprawdził również, jakie
profile płk Gaj polubił. Wśród nich były: „Nie dla Ukrainy w UE”, „Stop
UPAdlaniu polskiej ziemi”, „Antymajdan Polska”, „Nie dla ingerencji polskich
sił zbrojnych w wojnie ukraińskiej” czy grupa dyskusyjna „Grupa przeciwko
OUN-UPA”, do której - jak dowodzi Rey - płk Gaj został zaproszony osobiście
przez niejakiego Karola Surdego, którego przedstawia jako „jednego z
najaktywniejszych organizatorów rosyjskiej propagandy w polskim Internecie”. Po
publikacji Reya Gaj usunął swój profil na FB.
Rosyjski trop znajdziemy w sztandarowym projekcie Macierewicza,
czyli działającej przy MON komisji mającej powtórnie zbadać katastrofę
smoleńską. Jednym z jej ekspertów został mianowany Andriej Iłłarionow, ekonomista,
przedstawiany również jako ekspert geopolityczny, w latach 2000-05 doradca
prezydenta Władimira Putina.
Dziś mieszka m.in. w USA, gdzie pracuje dla
jednego z ultrakonserwatywnych think tanków związanych z Partią
Libertariańską, która m.in. opowiada się za polityką izolacjonizmu Stanów
Zjednoczonych i zniesieniem sankcji nałożonych na Rosję.
Nietypowi członkowie komisji
Nie wiadomo dokładnie, czym zajmuje się w komisji Iłłarionow,
nie wiadomo nawet, czy nadal w niej pracuje - MON nie odpowiedział nam na
pytania o jego rolę. Pewne jest natomiast, że Iłłarionow nie zajmował się nigdy
badaniem wypadków lotniczych, za to chętnie - podobnie jak jego koledzy - na
ten temat się wypowiadał. Już miesiąc po tragedii podpisał się pod listem, w
którym nawoływał, by nie wierzyć w dobre intencje rosyjskich władz, krytykował
też polski rząd, dla którego „udawanie zbliżenia z obecnymi władzami Rosji jest
ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych”.
Trudno się więc dziwić, że został ekspertem zespołu parlamentarnego Macierewicza.
Dwa lata temu mówił w „Dzień Dobry TVN”: „żadne drzewo, żadna brzoza nie
była w stanie zniszczyć skrzydła takiego samolotu. To jest absolutnie jasne. I
dlatego musimy wiedzieć, co się naprawdę stało. Musimy zadawać pytania. Dużo
osób zadawało pytania do rządu i władz, ale nie mamy odpowiedzi”.
Iłłarionow krytykuje politykę Putina, tropiąc przy okazji jej zwolenników, których nazywa
„Putinternem” lub „międzynarodówką Putina”. Tyle że zaliczył do nich
również prof. Zbigniewa Brzezińskiego, którego gdyby chcieć oskarżać o
najcięższe grzechy, mówienie jednym głosem z Putinem nie znalazłoby się na
żadnej liście. Gdyby jednak przyjrzeć się dokładnie wypowiedziom Iłłarionowa,
okazałoby się, że tego typu zagadkowych twierdzeń niemających wiele wspólnego z
rzeczywistością, a w gruncie rzeczy miłych dla uszu Kremla, jest więcej (w
przypadku Brzezińskiego, który po agresji Rosji na Ukrainę domagał się
dozbrojenia Ukraińców, nie jest tajemnicą głęboka niechęć, jaką jest obdarzany
na Kremlu).
Ukraińską karierę Iłłarionowa odtworzył kilka miesięcy temu
na łamach „Gazety Wyborczej” Mirosław Czech, dziś pracujący w Kijowie w grupie
ekspertów Leszka Balcerowicza, który w artykule „Nie ma byłych doradców Putina” pisał: „Iłłarionow zyskał uznanie wśród Ukraińców wsparciem
dla Majdanu (był jednym z założycieli rosyjskiego Komitetu Solidarności z
Majdanem). Jego opinie były powszechnie słuchane i cytowane, gościł w telewizji
i radiu. Szybko jednak wielu nabrało podejrzeń co do jego intencji. [...] Na
Ukrainie zaczęto go nazywać »kretem Kremla« i »rosyjskim agentem wpływu« oraz
mówić, że »nie ma byłych doradców Putina«. [...] Ukraińcy jednak dostrzegli, że
jego słowa mają siać strach przed Rosją, bojaźń o »zdradę« Zachodu i
przekonanie o zaprzaństwu władz. Nauczyli się czytać wypowiedzi Iłłarionowa na
opak, jeżeli on za czymś agituje, to raczej na pewno należy myśleć i postępować
inaczej”. Czech przypomniał jeszcze znamienną wypowiedź Iłłarionowa, w której
przyznawał, że nie komentuje cech osobistych ludzi, z którymi pracował, oraz
nie ujawnia wiedzy, którą zdobył w czasie swojej pracy. Może dlatego nadal
swobodnie podróżuje do Rosji, co jak na krytyka Kremla jest sprawą dość niezwykłą.
Dlaczego taka osoba trafiła do oficjalnej komisji polskiego resortu obrony,
która ma dostęp do wielu poufnych dokumentów?
Rosyjska tłumaczka
Inny moskiewski trop w otoczeniu ministra obrony RP opisał
Piotr Pytlakowski (POLITYKA 40). To historia Rosjanki Iriny Obuchowej, która w
2006 r. na zlecenie Macierewicza, wówczas szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego,
przetłumaczyła na rosyjski jego raport z likwidacji Wojskowych Służb
Informacyjnych (co ciekawe, na angielski został przetłumaczony tylko we fragmentach).
„Obuchowa w Polsce nie miała statusu tłumacza przysięgłego, a mimo to zlecono
jej tłumaczenie wrażliwego dokumentu. Dzięki tej pracy dostała przepustkę
umożliwiającą poruszanie się po siedzibie SKW” - pisał Pytlakowski. Bez nawet
podstawowego sprawdzenia kontrwywiadowczego. Co ciekawe, krótko po publikacji
raportu w Polsce jego rosyjskie tłumaczenie opublikował rosyjski portal agentura.ru piszący o służbach specjalnych. Jak ustaliły polskie
służby, było identyczne z wersją Obuchowej.
Bardzo zastanawiająca jest przeszłość kobiety. W czasach
ZSRR mieszkała w Moskwie i pracowała m.in. w przedsiębiorstwie Intourist, gdzie
zajmowała się grupami zagranicznych turystów. Była też tłumaczem i opiekunem
jeżdżących do ZSRR delegacji pisarzy polskich. Dzięki temu poznała krytyka
literackiego i agenta SB Leszka Żulińskiego, by w końcu - w latach 80. -
przyjechać do Polski. Co ciekawe, jak się dowiadujemy, roztaczała wokół siebie
nimb dysydentki, kobiety niemal prześladowanej w ojczyźnie. Mimo to nasza
bezpieka nie wyrażała wobec niej zainteresowania. Przez Żulińskiego Obuchowa
poznała Marka Zielińskiego, byłego opozycjonistę i osobę z bliskiego kręgu
Macierewicza. Na początku lat 90. wyszła za niego za mąż i dostała polskie
obywatelstwo. Dziś mieszka w Irkucku, gdzie jej mąż jest konsulem generalnym RP
Ze sprawą tłumaczki wiąże się jeszcze jedna, dość
bulwersująca historia, która zakończyła się interwencją posła PO i członka
sejmowej komisji do spraw specsłużb Marka Biernackiego u prezydenta Andrzeja
Dudy.
18 grudnia 2015 r., a więc miesiąc po przejęciu władzy przez
PiS, w środku nocy grupa wojskowych i cywilnych współpracowników Macierewicza
(wśród nich zawieszony niedawno rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz) wdarła się
do pomieszczeń Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO. To wielonarodowy zespół
powołany przez rządy Polski i Słowacji do ochrony kontrwywiadowczej wschodniej
flanki Sojuszu. Mówiąc wprost - do tropienia rosyjskiej agentury, próbującej
spenetrować kraje dawnego bloku wschodniego. Misiewicz i spółka nawet nie
próbowali otwierać sejfów - wezwana na miejsce specjalna ekipa rozwierciła nie
tylko je, ale i prywatne szafki pracowników. Do środka weszła z dorobionym
kluczem. W tej sprawie list do prezydenta Andrzeja Dudy napisał Marek
Biernacki, poseł PO i koordynator do spraw służb specjalnych w rządzie Ewy Kopacz.
Fragmenty listu ujawnił serwis tvn24.pl. „Czy przypadkiem celem
niespodziewanego najścia nie była potencjalna, a bardziej domniemana zawartość
kasy pancernej w CEK NATO? Ciekawe, na jakie to dokumenty liczyli trafić
»kontrolerzy« ministra?” - pytał Biernacki. Jak ustalił Pytlakowski, szukano
również dokumentacji postępowania sprawdzającego wobec tłumaczki, które
wszczęło SKW po zmianie rządu w 2007 r.
Dziś CEK de facto działa jedynie na papierze. Na jego czele
Macierewicz postawił Mariusza Maraska, kolejnego zaufanego człowieka ze swej
talii, który brał udział w nocnym najściu na siedzibę Centrum. Nominacja
wywołała konsternację na Słowacji. Tamtejsi dziennikarze przypominają, że ma
zerowe doświadczenie nie tylko w pracy kontrwywiadowczej, ale w służbach
specjalnych w ogóle, - że został mianowany bez
zgody słowackiego rządu.
Siła wpływu
Strategia Rosji od lat, de facto od upadku komunizmu, jest
taka sama: pokazać, że Polska jest krajem mało wiarygodnym, wręcz
nieodpowiedzialnym, na którym trudno polegać i któremu trudno zaufać, w
dodatku ogarniętym antyrosyjską fobią. W ostatnich miesiącach Polska stała się
dla Rosji ważna z jeszcze jednego powodu - po wygranych przez PiS wyborach
okazało się, że jesteśmy krajem, który wyłamuje się ze wspólnej polityki UE,
ale także i w NATO. Gra na podział i skłócenie obu organizacji to jeden ze
strategicznych celów Rosji.
Co z tego, co działo się w ostatnich latach w Polsce w
sprawach bezpieczeństwa państwa, mogło być na rękę naszemu sąsiadowi? Na pewno
opublikowany w 2006 r. raport o działalności WSI, który ujawnił metody
działania polskiego wywiadu wojskowego, szczególnie w krajach arabskich, oraz
jego współpracowników. Nasz kolejny rozmówca, oficer kontrwywiadu, pamięta,
jakie wrażenie na przedstawicielach państw natowskich zrobiła lektura raportu z
likwidacji WSI. - Przedstawiciel Macierewicza rozdał im draft raportu
podczas posiedzenia komitetu wojskowego NATO. Napisano w nim, że WSI
współpracowały z GRU i były kompletnie zinfiltrowane przez służby rosyjskie. To
wywołało ogromne poruszenie, oficerowie innych krajów otoczyli Polaka i pytali
go, czy to znaczy, że wszystkie tajemnice natowskie, które znało WSI, są w
rękach Rosjan - wspomina oficer.
Antoni Macierewicz, który likwidował WSI (przewodniczył
komisji weryfikacyjnej, która decydowała, kogo można przyjąć do nowych służb
wojskowego wywiadu i kontrwywiadu, a potem kierował Służbą Kontrwywiadu
Wojskowego), przekonywał, że służba ta była siedliskiem wszelkiego zła -
głównie rosyjskiej agentury, ale i podejrzanych interesów o mafijnym
charakterze.
Jak przypomniał w POLITYCE Piotr
Pytlakowski, żadne z wielu doniesień do prokuratury podpisane przez
Macierewicza i jego ludzi, które dotyczyło rzekomych przestępstw dokonywanych
przez WSI, nie skończyło się postawieniem komukolwiek zarzutów Za to większość
z prawie 30 osób, które pozwały MON za umieszczenie ich nazwisk w raporcie,
wygrało swoje sprawy o pomówienie, a Skarb Państwa musiał wypłacić około 1,5
mln zł - m.in. w ramach odszkodowań.
Skutki działalności Macierewicza w wojskowych służbach odczuwalne
były jeszcze długo po jego odejściu. Bogdan Klich, który objął MON w 2007 r. po
wygranych przez PO wyborach, mówi, że gdy zostawał ministrem „SKW była
zdziesiątkowana”. - Antoni Macierewicz zostawił po sobie rumowisko. SKW nie
była gotowa do wykonywania zadań ani w kraju, ani za granicą do ochrony naszych
kontyngentów. Pełną zdolność operacyjną osiągnęła dopiero w 2009 r. -
podkreśla Klich. Podobne słowa można usłyszeć od ówczesnych dowódców SKW.
Służba została pozbawiona swojego archiwum, które pod
osłoną nocy, ostatniego dnia przed objęciem władzy przez rząd Tuska, zostało
wywiezione do siedziby prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Wróciły
stamtąd dopiero po prawie ośmiu miesiącach. - Bez akt osobowych, które w
sposób bezprawny zostały zajęte, proces naboru do SKW był mocno utrudniony,
służba działała po omacku, jakby pozbawiona wzroku i słuchu. W dodatku komisja
weryfikacyjna celowo przedłużała pracę nad oceną żołnierzy chcących poddać się
weryfikacji. Doszło do sytuacji, w której komisja zgodnie z terminem podanym w
ustawie zakończyła w czerwcu 2008 r. pracę, ale nie dokończyła weryfikacji -
dodaje Klich. Zapytaliśmy byłego ministra, czy znane są mu jakiekolwiek
decyzje Macierewicza, które wzmacniałyby SKW na odcinku wschodnim.
O niczym takim nie słyszałem -
odpowiedział. Klich i oficerowie wojskowego kontrwywiadu mówią o jeszcze jednym
– wywiezione z SKW archiwum nie było dobrze chronione. Jak się dowiadujemy
prawdopodobnie dokumenty zostały skopiowane przez jednego ze współpracowników
Macierewicza. Nie wiadomo, czynie dostały się w niepowołane ręce.
Tak jak Antoni Macierewicz poprzednio skończył swoją karierę
w wojsku, tak samo ją zaczął po objęciu Ministerstwa Obrony, czyli od nocnego
najazdu na CEK NATO. Ale nie tylko. Wobec SKW postąpił podobnie jak z WSI,
zarzucając kontrwywiadowi podczas prezentowania tzw. audytu rządów PO-PSL m.in.
inwigilowanie dziennikarzy, opozycji i nielegalną współpracę z FSB. Oczywiście
bez podania dowodów. - Ale to wystarczyło, żeby podać w wątpliwość wszystko,
co wspólnie zrobiliśmy z naszymi natowskimi partnerami. W służbach jest tak, że gdy pojawia się informacja, że coś, co się dostało od
innej służby, może być dezinformacją, w tym przypadku rosyjską to do takich
danych podchodzi się co najmniej ze znacznym dystansem - słyszymy od jednego z naszych rozmówców związanych z SKW.
W pierwszych tygodniach urzędowania kierujący obecnie SKW jego bliski
współpracownik Piotr Bączek usunął ze służby i zdegradował major, która – jak się
dowiadujemy - była najważniejszym oficerem
pracującym w SICW na odcinku rosyjskim. I to z sukcesami. - Dwie
najważniejsze w ostatnich latach operacje kontrwywiadowcze na kierunku
wschodnim osobiście przeprowadziła właśnie ona. Co najważniejsze, obie
zakończyły się sukcesem - twierdzi wysoki rangą oficer polskich służb.
Nikt jak na razie nie poniósł konsekwencji za wyciek
poufnej informacji, czyli ujawnienia w tygodniku „wSieci” przez szefa podkomisji
smoleńskiej Wacława Berczyńskiego, że Łotysze przekazali Polakom własne
nagranie rozmów wieży w Smoleńsku z załogą tupolewa. - To rzecz
skandaliczna, która pali nasze kontakty z innymi służbami natowskimi na lata.
Nikt nam już niczego nie da, bo ujawnienie takiej informacji oznacza dekonspirację
możliwości łotewskich służb - twierdzi nasz rozmówca. - Po czymś takim
natychmiast powinno pójść zawiadomienie do prokuratury. A jest cisza. Aż
chciałoby się dodać - przerywana odgłosem wystrzeliwanych korków od szampanów
w gabinetach nienatowskich służb.
Armia rozbrajana
Tak jak Macierewiczowi udało się podzielić społeczeństwo
Smoleńskiem, tak teraz dzieli i zatruwa nim wojsko. Według oficerów
kontrwywiadu SKW w kwestiach wschodnich koncentruje się obecnie głównie na
Smoleńsku, a precyzyjniej - szukaniu dowodów, że to nie była zwykła katastrofa
i że do śmierci prezydenta Kaczyńskiego i towarzyszących mu osób przyczynili
się politycy PO. - SKW została faktycznie sparaliżowana - skarży się
nasz rozmówca.
Alarmujące wieści dochodzą również z wojsk liniowych.
- To przymuszanie do apeli smoleńskich, masowe
awansowanie o dwa stopnie do góry, wreszcie promowanie obrony
terytorialnej, która znajdzie się poza strukturami armii, powoduje, że w ocenie
szczególnie żołnierzy funkcyjnych wojsko znów, po wielu latach, staje się
obciachowe - podkreśla Tomasz Siemoniak. -
W szeregi wrócił kompletny PRL. Strach, że służby podsłuchują, że koledzy
donoszą - taki jest nastrój w wojsku. To obniża morale i sprawia, że wojsko
staje się słabsze.
Także za sprawą cyklicznego dezawuowania najważniejszych
dowódców. Wstrząs wśród generalicji wywołało okazanie braku zaufania gen.
Mirosławowi Różańskiemu, czyli najważniejszemu dowódcy w siłach zbrojnych
podczas wiosennej odprawy kadry dowódczej. - Tego się nie robi, bo osłabia
to wojsko. Nawet jeśli minister nie do końca ufa dowódcy, to nie wolno mu tego
okazywać wobec jego podwładnych - podkreśla Siemoniak. Pytany przez nas
jeden z ważnych oficerów z otoczenia ministra o to, czy Macierewicz coś w MON
naprawia, odpowiada krótko i stanowczo: - Nie.
„Co takiego wam
Polska zrobiła, że tak ją zostawiliście bezbronną?” - to słynne zdanie Antoni
Macierewicz wypowiedział w maju podczas
prezentacji tzw. audytu rządów PO. Tymczasem po prawie roku jego rządów to samo
pytanie trzeba skierować do obecnego ministra. Stworzony za rządów PO program
modernizacji armii Macierewicz wyrzucił do kosza. Swojego dotąd nie przedstawił.
„W 2016 r.
Ministerstwo Obrony nie zawarło żadnego większego kontraktu zbrojeniowego. W
pierwszym półroczu wydało zaledwie 1,2 mld z 10 mld zł przewidzianych w tym
roku na modernizację armii” - pisał Marek Świerczyński, analityk POLITYKA INSIGHT do spraw bezpieczeństwa. Marny wynik jak na kogoś, kto
twierdzi, że za dwa lata wybuchnie wojna z Rosją. Jeśli dodać do tego unieważnienie
przetargu na śmigłowce wielozadaniowe i wyrzucenie do kosza programu budowy
okrętów obrony wybrzeża, obraz rysuje się ponuro. W tej sytuacji Macierewicz -
jakby Polska nie miała stutysięcznej, zaprawionej podczas misji w Iraku i
Afganistanie armii, jakby nie miała oddziałów specjalnych w rodzaju GROM -
stawia na wojska ochotniczej obrony terytorialnej (zwane już „partyzantką
Macierewicza”), które - jak powiedział ostatnio w Sejmie -jako pierwsze ruszą
do walki z rosyjskim specnazem. Czyli polscy amatorzy naprzeciw doskonale
wyćwiczonych i przygotowanych do boju komandosów Władimira Putina? Oddziały samobójców?
To, co robi Antoni Macierewicz w wojsku, budzi niepokój w
NATO. Jak duże, pokazuje gest sekretarza obrony USA Ashtona Cartera.
Macierewicz już drugi raz wciągu ostatnich kilku miesięcy był w Waszyngtonie i
- mimo mocnych zabiegów ze strony MON - po raz
drugi Carter nie znalazł dla niego czasu.
- To wszystko, co robił i co teraz robi Macierewicz ze
służbami specjalnymi i wojskiem, na pewno nie leży w interesie Polski, choć on
się zarzeka, że jest inaczej i to inni szkodzą państwu - mówi były oficer polskiego kontrwywiadu, który przyszedł
do służby po 1989 r. - widział zamieszanie w służbach dwa lata później,
kiedy Macierewicz był szefem MSW. - Nikt nie dokonał takiej dekompozycji
systemu bezpieczeństwa Polski, takiego zamieszania i nie wywołał tylu poważnych
kryzysów w państwie jak on. Ten facet to mistrz destrukcji i niszczenia.
Historyk prof. Andrzej Friszke, który bada
dzieje opozycji demokratycznej w czasach PRL, uważa, że ta destrukcyjna siła
Macierewicza bierze się z jego ogromnych i niemożliwych do okiełznania ambicji.-Ma
silne cechy przywódcze, potrzebę dominowania i wymuszania u innych uznania
siebie za autorytet, uznania jego racji w każdym przypadku - podkreśla
Friszke. Dlatego między innymi Macierewiczowi nigdy nie udało się zbudować
silnego i wpływowego środowiska. Chętnie za to podłączał się do tych nurtów,
które uznawał za silne i generujące fale wznoszące, ale niezagrażające jemu.
Tak jest dziś z PiS, tak też było kiedyś z tzw. prawdziwkami, czyli frakcją
pierwszej Solidarności, uważającą się za „prawdziwych Polaków” w
przeciwieństwie do liderów ruchu, w tym tych z komunistyczną przeszłością i
żydowskimi korzeniami. Coraz mocniej rysujący się podział i konflikt przerwał
dopiero stan wojenny. Wtedy, czyli późnym latem 1981 r., dzisiejszy szef MON
połączył siły z niejakim Tadeuszem Matuszykiem, liderem „prawdziwków”, który
wtedy chciał przejąć władzę w Regionie Mazowsze, a później nawiązał współpracę
z SB i wydawał antysemickie pisemka.
- Macierewicz generalnie realizuje scenariusz rozwalania
instytucji demokratycznego państwa, skłócenia jej elit oraz wyprowadzenia
Polski ze struktur Zachodu. To oczywiście służy Rosji i jej interesom. Ale
wydaje mi się, że on to robi dlatego, że żyje w alternatywnym świecie, w
świecie obsesji - twierdzi osoba, która
zna go od lat 70.
Bez względu na motywacje, jakie kierują Macierewiczem i
ludźmi z jego otoczenia, chyba nikt w ostatnich latach nie przyniósł tylu szkód
swojemu krajowi. W każdym innym państwie zachodniego świata dawno zostałby
zdymisjonowany, o ile w ogóle zostałby dopuszczony do urzędu ministra obrony
narodowej. To tylko jeden z wielu dowodów na to, że Polska pod rządami PiS jest
krajem... specyficznym.
Grzegorz Rzeczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz