poniedziałek, 31 października 2016

Duńczyk smoleński



Ma dwa różne życiorysy: w jednym jest ojcem dużej rodziny w nudnej Danii, w drugim nawiedzonym heroldem zamachu w Smoleńsku.
Życiorys numer jeden ma luki i niedopowiedzenia

Wojciech Cieśla

Jens Mørch uważa, że Glenn Arthur Jørgensen naro­bił krajowi wstydu, bo uczci­wy Duńczyk nie zmyśla w CV. Tymczasem Jørgensen, jako ekspert polskiego ministra obrony, po­dał, że jest byłym wykładowcą Uniwersy­tetu Technicznego w Danii (DTU), uczelni o międzynarodowej renomie.
   Jens Mørch, redaktor naczelny por­talu polennu.dk, postanowił sprawdzić, ile z prestiżu zacnej uczelni należy się Jørgensen owi, który od kilku lat bada ka­tastrofę smoleńską: - Dostałem pisemne potwierdzenie od władz DTU, że wykła­dał tam krótko, ale jako student. Student, który uczył innych studentów. W Danii mówienie o pracy naukowej na DTU wią­że się z ogromnymi dokonaniami, jest jak pieczęć szlachectwa. Jako Duńczyk czuję w tej sytuacji duży wstyd - mówi Mørch.

PREZYDENCIE, STRZEŻ SIĘ BOR
Warszawa. W poprzek marszu KOD, z jednej strony ulicy na drugą, prze­pycha się szpakowaty mężczyzna. Nie­sie baner przypięty do listewek. Przystaje na chodniku, rozwija transparent w stro­nę maszerujących. - Z żoną ustąpiliśmy mu z drogi, omal nas nie zdeptał - pamię­ta Maciej Lasek, zdymisjonowany przed miesiącem przez PiS szef rządowej komisji ds. badania przyczyn katastrofy w Smo­leńsku. - Na transparencie miał jakieś nieprzyjemne rzeczy o Jaruzelskim. Że won do Moskwy czy coś w tym rodzaju. Ludzie przystawali, żeby mu tłumaczyć, że Jaruzelski nie żyje.
   Mężczyzna z transparentem to Duń­czyk, Glenn Jørgensen. Kilka tygodni po marszu KOD zostanie ekspertem komi­sji Antoniego Macierewicza do zbadania katastrofy smoleńskiej. Ekspert komisji to funkcja ważna, płatna, ale niska ran­gą. - MON nie mógł mu na początku dać nic więcej - mówi nam jeden z byłych pra­cowników ministerstwa. - Formalnie nie było przeciwwskazań, Jørgensen od lat współpracuje z Macierewiczem, ale ob­cokrajowiec w naszej, oficjalnej, polskiej komisji? Według mnie dlatego w marcu mógł dostać tylko stanowisko eksperta.
   Pod koniec maja 2015 r. Glenn Jørgensen bierze ślub z Ewą Stankiewicz, znaną z egzotycznych poglądów szefową stowarzyszenia Solidarni 2010, reżyserką dokumentów. Radosną chwilę zapowiada­ją oboje na YouTube, w filmiku nagranym w noc wyborów. Wiadomo już, że prezy­dentem zostanie Andrzej Duda. - Będę miał jedną radę dla nowego prezyden­ta - poważnieje nagle Duńczyk. - Niech pod żadnym pozorem nie bierze sobie rządowej ochrony. Pod żadnym pozorem.

POŁĄCZYŁ ICH SMOLEŃSK
W Polsce ślub dla nikogo nie jest niespodzianką. Oboje, Stankiewicz i Jørgensen, od lat żyją sprawą katastro­fy tupolewa (złe języki nazywają Stankie­wicz „Miss Smoleńsk’). Reżyserka długo twierdziła, że nigdy nie odejdzie z na­miotu Solidarnych 2010 postawionego na Krakowskim Przedmieściu. Potem, gdy jednak odeszła, domagała się postawienia Donalda Tuska przed Trybunałem Sta­nu za przekazanie śledztwa Rosjanom. Odkryła też wiele podejrzanych spisków ludzi PO oraz zastanawiające luki w życio­rysie Bronisława Komorowskiego.
   Od kilku lat Ewa Stankiewicz nagrywa krótkie filmy z Jørgensenem. Lansuje go jako fachowca od wypadków lotniczych, wspólnie dają wykłady na temat Smoleń­ska. Jørgensen to inżynier, biznesmen z Danii, prowadzi tam interesy. Poruszony polską katastrofą na własną rękę wykonał obliczenia, które przekonały go, że samo­lot minął w locie słynną brzozę. Przyje­chał do Polski i zgłosił się do Antoniego Macierewicza. Został ekspertem powoła­nego przez niego w 2010 roku parlamen­tarnego zespołu do spraw Smoleńska.
   Ślub młodej pary odbywa się w Sadownem. „Połączył ich Smoleńsk?” - pyta je­den z tabloidów. „Polsko-duński duet, który pomógł obalić Komorowskiego” - cieszy się prawicowa gazeta. I doda­je: „Pani Ewa jako jedna z pierwszych nie zawahała się podać w wątpliwość kom­petencji (...) Komorowskiego. To nasz pre­zydent, mówiła, jest posiadaczem jednego z najbardziej zawiłych życiorysów, który z racji jego funkcji powinien być absolut­nie przejrzysty, a niestety niepokoi niewy­jaśnionymi, dziwnymi doniesieniami”.

EKSPRESOWY POLAK
Miesiąc po ślubie prezydent Andrzej Duda przyznaje polskie obywatel­stwo Jørgensenowi. Filmik na You­Tube: Duńczyk przy obelisku z Lechem Kaczyńskim trzyma czerwoną okładkę z orzełkiem. - Jestem Polakiem! - mówi.
   - And how do you feel as a Poles? [I jak się czujesz jako Polacy] - ekscytuje się z boku Ewa Stankiewicz niepoprawną angielszczyzną.
   - Honoured [Zaszczycony]!
   Zdobycie polskiego obywatelstwa nie jest proste. Trzeba mieszkać w kraju nie­przerwanie przez co najmniej trzy lata z zezwoleniem na pobyt stały lub zezwo­leniem na pobyt rezydenta długoter­minowego Unii, mieć regularne źródło dochodu w Polsce. A także mieszkanie.
   Jørgensen nie prowadzi w Polsce działalności gospodarczej, nie ma udzia­łów w spółkach. Wszystkie biznesy zarejestrował w Danii.
   Pierwsze wzmianki o nim pojawią się dopiero około sierpnia 2013 r. Najpierw w „Gazecie Polskiej”, potem w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” Jørgensen opo­wiada, że prowadzi biznes w Danii i że mieszka z pięciorgiem dzieci na farmie w rolniczej części Zelandii, a jego najstar­sza córka hoduje krowy, owce i dziki.
   Dwie „smoleńskie” domeny interne­towe, zarejestrowane na jego nazwisko (voicefreeeurope.com oraz poland-matters.com), lansujące Jørgensena jako eksperta, też zarejestrowane są w Danii.
   Ile trwała procedura przyznawania obywatelstwa mężowi Ewy Stankiewicz? Czy przebiegała standardowo, czy szyb­ko? Zapytaliśmy o to Kancelarię Prezy­denta. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

DUŃCZYK SPRAWDZA DUŃCZYKA
We wrześniu Jørgensen oficjalnie został pełnoprawnym członkiem komisji smoleńskiej przy MON. In­formacja MON na jego temat jest krót­ka: „Duński inżynier i pilot cywilny. Były wykładowca Uniwersytetu Technicznego w Danii, posiada stopień magistra z dyna­miki płynów i analizy strukturalnej. Prze­szedł specjalistyczne szkolenie w zakresie dynamiki płynów związanej z lotnictwem i budową samolotów. Pracował 15 lat jako konsultant, przeprowadzając różne symu­lacje i analizy, w tym analizę strukturalną FEM”. O badaniu zdarzeń lotniczych nie ma słowa. Jørgensen zajmuje się bada­niami technicznymi. Jakimi? Jak podaje „Nasz Dziennik”, jedno z urządzeń testo­wanych przez firmę Duńczyka służyło do usuwania piegów.
   - Jørgensen jest zwykłym inżynierem, nie badał nigdy katastrof - uważa Jens Mørch, redaktor naczelny portalu polennu.dk, który pisze o Polsce. - Kiedy od­kryłem nieścisłości w jego życiorysie, zacząłem się bliżej przyglądać tej posta­ci. Co robił, zanim pojawił się w Polsce? Dlaczego dopiero trzy lata po katastro­fie, choć podobno badał ją od początku na własną rękę?
   Jens Mørch od kilku miesięcy próbu­je sprawdzić, gdzie Jørgensen robił ama­torską licencję lotniczą (ma ją od 33 lat) - może jego macierzysty klub zmienił nazwę? Gdzie zarejestrował swoją tury­styczną cessnę 172? Nie wiadomo. Co się stało z wiatrakowcem, który podobno skonstruował? Nikt nie wie. Co stało się z duńską żoną, o której wspominał w wy­wiadzie z 2014 r.? Co robią jego dzieci?
   W 2013 r. człowiek o nazwisku Glenn Arthur Jørgensen - w czasach, gdy Glenn Arthur Jørgensen zaczyna pojawiać się w Polsce jako specjalista od katastrofy - startuje w lokalnych wyborach w Danii z listy Enhedslisten. To skrajnie lewicowa partia, powstała jako koalicja marksistów, marksistów-leninistów i trockistów (na samym końcu dołączyli maoiści). W pro­gramie z 2013 r. Enhedslisten wzywa do zniesienia prawa własności do nierucho­mości dla osób prywatnych, rozwiąza­nia policji i wojska oraz wprowadzenia obywatelskich grup bojowych.

POGLĄDY NIE SĄ ISTOTNE
Czy to możliwe, że Glenn Arthur Jørgensen od smoleńska to ten sam Glenn Arthur Jørgensen, który w Da­nii startuje z ramienia skrajnej lewicy?
   Chciałem się spotkać z Glennem Jørgensenem od Smoleńska, zapytać o szybkie obywatelstwo, rodzinę, bizne­sy, licencję pilota, wykłady na DTU i En­hedslisten. Zaproponowałem rozmowę przez telefon. Odpisał mi e-mailem: „Uważam zarówno moje życie politycz­ne i prywatne za nieistotne w stosunku do mojej pracy w śledztwie smoleńskim. (...). Celem mojego udziału w śledztwie smoleńskim jest - jak w przypadku każdego dochodzenia - zbliżyć się do prawdy opartej na dowodach. Polityka jest dla mnie wtej pracy bez znaczenia”.
   Mówi jeden z ekspertów z komi­sji Macieja Laska do sprawy katastrofy: - Jørgensen rzeczywiście zaczynał bez polityki. Zrobił obliczenia, z których wy­szło mu, że samolot w Smoleńsku nie mógł uderzyć w brzozę i przeleciał nad nią. Tyl­ko że się pomylił. Wykonywał dobre dzia­łania, ale pomylił dane wejściowe. Dlatego jego równania w żaden sposób nie dawa­ły takiego wyniku, jakiego się spodziewał. Potem zaczął się wkręcać w klimaty Solidarnych 2010.
   Maciej Lasek: - Jego obliczenia prze­czytał prof. Grzegorz Kowaleczko. I wskazał mu, gdzie leży błąd. Wtedy dane liczbowe i geometria skrzydła zaczęły mu się bardziej zgadzać.
   Z opinii prof. Kowaleczki z 2013 r. w sprawie obliczeń Jørgensena: „Mam (...) nadzieję, że autor w dalszych bada­niach uwzględni metody obliczeniowe pozwalające na prawidłowe i wiarygod­ne określenie sił i momentów aerodyna­micznych, zgodnie z regułami opisanymi w licznych podręcznikach z zakresu aero­dynamiki i mechaniki lotu i publikacjach naukowych. Tego mu życzę”.

JAK TO MOŻLIWE
Sejm, 2015 r., posiedzenie komisji Macierewicza. - Samolot rozpadł się w po­wietrzu w wyniku kilku eksplozji - mówi Jørgensen. - Moim zdaniem Bronisław Komorowski, Donald Tusk i Ewa Kopacz od początku celowo utrudniają uczciwe wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej.
   Jørgensen regularnie pojawia się u boku Ewy Stankiewicz na marszach i mityngach Solidarnych 2010.
   W 2015 r. na międzynarodowej kon­ferencji w Augsburgu Stankiewicz Jørgensen łapią z kamerą Macieja Laska i Wiesława Jedynaka z zespołu zajmują­cego się katastrofą smoleńską. Rozmowa nie trwa długo, można ją znaleźć w sie­ci. - Samolot z siłą 100 G uderza w błot­niste podłoże i nie tworzy krateru. Jak to możliwe?! - denerwuje się Jørgensen.
   Maciej Lasek: - To była fachowa konfe­rencja, dość droga, koniecznie chcieli się dostać na nasze panele, z jednego wypro­siła ich ochrona. Weszli na inny. Zadawali takie pytania, że organizatorzy pokazali, że czas to przerwać. Po panelu obskoczyli metodą „na Republikę”: kamera kręci, mikrofon pod nos, agresja.
   Po tym, jak na portalu polennu.dk uka­zał się tekst o nieścisłościach w jego CV, Jørgensen pozwał wydawcę do tzw. Press Council. Uważa, że portal źle zinterpreto­wał informacje o jego działalności nauko­wej w DTU - z biografii przecież wynika, że uczył studentów; nigdzie nie napisał, że rości pretensje do tytułu naukowego.
   Jak ustalił „Newsweek”, Jørgensen stara się o tytuł magistra w dziedzinie bezpieczeństwa i badania wypadków na Uniwersytecie Cranfield w Wielkiej Bry­tanii. Wykładowcą na wydziale jest Frank Taylor, dziś główny zagraniczny eks­pert smoleński Antoniego Macierewicza. We Włoszech był oskarżany o to, że sze­rzył nieprawdę o jednej z największych katastrof lotniczych.
   Maciej Lasek: - Nieszczęściem komi­sji powoływanych przez Antoniego Ma­cierewicza jest to, że rozszerzają zakres kompetencji. W komisji wojskowej, któ­ra ma badać Smoleńsk, wypadki lotnicze badała jedna osoba.
   Filmik na YouTube, Jørgensen po konferencji w Augsburgu, do kame­ry: - Myślę, że ludzie nas wspierali tu na sali. Człowiek, który siedział obok mnie, naprawdę był w szoku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz