piątek, 14 października 2016

Nieobecny



Wkrótce minie rok współrządzenia PiS i Andrzeja Dudy. W trójkącie partia-rząd-prezydent Andrzej Duda miał być postacią znaczącą, bo nieodwoływalną.
A jest elementem najsłabszym.

Mieliśmy w historii Polski Sejm niemy, teraz mamy niemego prezydenta. Nie dlatego, że rzadko się od­zywa - tego akurat zarzu­cić mu nie sposób - ale dlatego, że wie­le ważnych tematów przemilcza, a to, co mówi, nie ma mocy sprawczej ani nie układa się nawet w spójną całość.
   Przemilczenia? Gdzie był Andrzej Duda, gdy wybuchł skandal z Bartłomie­jem Misiewiczem, 26-letnim asystentem Antoniego Macierewicza, który bez wy­maganych kwalifikacji wszedł do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej?
   Dlaczego przemilczał Czarny Protest, gdy 100 tys. osób (a zapewne kilkaset tysię­cy) w ponad 100 miejscowościach i tysią­cach zakładów pracy manifestowało prze­ciw zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego?
   Brak mocy? Już prawie rok leżakuje w Sejmie prezydencki projekt ustawy podwyższającej kwotę wolną od podat­ku. Podobnie sprawa pomocy dla frankowiczów czy obniżenie wieku emerytalne­go. To były ważne obietnice w kampanii prezydenckiej, a wychodzi na to, że PiS wymaga od Dudy taśmowego podpi­sywania własnych ustaw, a do projek­tów z Pałacu podchodzi lekceważąco. Nie chodzi zresztą tylko o ustawy, lecz i o miękką politykę. 10 kwietnia Duda w szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej wzywał do „wzajemnego wybaczenia”, żeby po paru godzinach usłyszeć od Ja­rosława Kaczyńskiego, że nie ma o tym mowy. Z prezydenckiej zapowiedzi roz­wiązania kryzysu konstytucyjnego przy udziale Narodowej Rady Rozwoju też nic nie wyszło, Duda ani o piędź nie odstę­puje od linii PiS.
   Niespójność? „O ile do 1989 r. moż­na powiedzieć, że rządził ustrój tych samych zdrajców, którzy zamordowali »Inkę« i »Zagończyka«, to przecież po 1989 r. teoretycznie nie” - mówił pre­zydent pod koniec sierpnia na pogrze­bie żołnierzy wyklętych, kładąc akcent na słowie „teoretycznie”. A w paździer­niku na uroczystościach z okazji ćwierć­wiecza giełdy słychać było inną melodię: „Giełda Papierów Wartościowych w War­szawie jest symbolem polskiego sukce­su przemian”. I tak jest w niemal każdej sprawie: chaos, miękkość, niepowaga.
    „Zwracamy się do Pana, jako reprezen­tanta godności naszej ojczyzny. Chcemy wierzyć, że znajdzie Pan w sobie siłę i sta­nie Pan ponad podziałami, że podejmie Pan działania, które sporom politycznym przywrócą cywilizowane ramy” - napisa­ło 32 byłych znanych działaczy opozycji (z KOR i Solidarności) do Dudy Jednak pre­zydent nie odpowie na list - jak stwierdził jego rzecznik - zawierający sformułowania „odbiegające od norm cywilizowanej deba­ty”; Pałacowi nie spodobało się porówna­nie rządów PiS do faszyzmu. Duda będzie więc milczał, tak jak w kwestii zawłaszcza­nia apeli poległych przez PiS czy w sprawie mordu w Jedwabnem. Prezydent nic nie powiedział po głośnym wywiadzie minister edukacji Anny Zalewskiej, która w „Kropce nad i” udawała, że nie wie, co zdarzyło się w Jedwabnem.

   Czy jest z nami prezydent
   Prof. Jan Zimmermann, promotor pra­cy doktorskiej Dudy, kilka miesięcy temu mówił w wywiadzie dla „Kultury Liberal­nej”: „Prezydent ma taki charakter, że kie­dy przyjdzie mu o czymś rozstrzygać, woli ustąpić, nie chce lub nie umie wiązać się odpowiedzialnością”. Wspomniał też kunszcie prezesa PiS, „że człowieka o ta­kich predyspozycjach przewidział na pre­zydenta”. Zimmermann bezskutecznie na­mawiał Dudę w prywatnych rozmowach, aby zachował się jak należy, by przestał ła­mać konstytucję. - Po tamtym wywiadzie napisałem do prezydenta kilka maili, ale nie odpisał. Trudno dziś mówić o nadziei - mówi prof. Zimmermann.
   Na niedawne uroczystości rocznicowe KOR do Pałacu nie przyszło wielu opozy­cjonistów, którzy dziś są przeciwnikami rządzącej partii. Jednym z nielicznych obecnych był Zbigniew Janas. - Prezydent miał dobre przemówienie, w duchu KOR. Pogratulowałem mu tego wystąpienia. Dodałem, że ma olbrzymi wpływ na język debaty, że od niego wiele zależy. Wysłuchał, ale nie skomentował - mówi Janas.
   Kaczyński na lipcowym kongresie PiS nazwał się „realnym liderem obozu zmian” nie ma wątpliwości, że do tego obozu za­licza także mieszkańca Pałacu Prezydenc­kiego. Jeśli PiS wyciągnął lekcję z klęski Bronisława Komorowskiego, to taką, że bez realnego wsparcia partii nie da się wywal­czyć reelekcji. Prezydent, jak się zdaje, też to dostrzega. Dlatego unika gestów, które mogłyby dowodzić nielojalności wobec Nowogrodzkiej, dlatego zaczął prezyden­turę od hołdu dla prezesa: „Jest pan wiel­kim człowiekiem, politykiem, strategiem”.
   Współpracownicy Dudy bagatelizują py­tania o podporządkowanie prezydenta PiS. Wojciech Kolarski, prezydencki minister: - Sukces tego obozu, którego częścią jest prezydent, zależy od współpracy, od za- | chowania jedności. Małgorzata Sadurska, fi szefowa Kancelarii: - Pan prezydent nie £ ma powodu rywalizować z rządem i par­tią, z której się wywodzi. To komfortowa sytuacja, że reprezentujemy ten sam obóz.
To zwiększa skuteczność funkcjonowania państwa. A co z reprezentacją tych, którzy na PiS i Dudę nie głosowali? Przecież im też przysięgał służyć, po to właśnie prezydent oddaje partyjną legitymację.
   Wyrazem uległości wobec Nowogrodz­kiej jest brak ambicji budowy prezydenc­kiego ośrodka politycznego. Lech Wałęsa (wprawdzie pod inną konstytucją) i Alek­sander Kwaśniewski starali się rozpychać na urzędzie, Lech Kaczyński robił, co mógł, żeby obalić Kazimierza Marcinkiewicza i posadzić brata w fotelu premiera, nawet Komorowski tworzył wokół siebie środowi­sko niechętne wobec PO i potrafił kierować ustawy do Trybunału Konstytucyjnego.
   A obecny prezydent? Z prawa weta nie korzysta, do Trybunału niczego nie posyła, sprawia wrażenie nieustannie zadowolo­nego z działań partii i rządu.
- To, że niewiele wiadomo o spotkaniach zaplecza z prezydentem, poczytuję za atut. odbywają się one regularnie, są bardzo me­rytoryczne. Zajmujemy się rzetelną pracą, a nie rozgrywkami politycznymi - mówi Sadurska. Inny uczestnik pałacowego życia mówi, że to spotkania raczej organizacyjne i urzędowe, a nie takie, na których planuje się polityczne ruchy i omawia wizje.

   Ulubieńcy szefa
   Sadurska, szefowa Kancelarii, kie­dyś posłanka z pierwszego szeregu PiS, po ogłoszeniu wyników audytu, który miał skompromitować poprzednich lokatorów Pałacu (śledztwo w prokuraturze trwa), praktycznie zniknęła z mediów Sprawnie kieruje kancelaryjnymi papierami, ale nie wyznacza kierunków prezydentury. Jej re­lacje z prezydentem nasz rozmówca okre­śla jako zaledwie poprawne: - Może dlate­go, że była kandydatką na szefa Kancelarii drugiego wyboru, z rekomendacji partyjnej. Szefem miał zostać Adam Kwiatkowski.
   Jego przyjaźń z Dudą rozwinęła się, gdy pracowali w Pałacu za Lecha Kaczyńskiego. Jednak w PiS, z epizodem w Unii Wolności w życiorysie, zawsze był traktowany jako ciało obce. Nie pomagał mu też konflikt z wiceprezesem partii Mariuszem Kamińskim. Zamiast kierować więc całą admini­stracją pałacową, został szefem gabinetu Dudy. Wcześniej prezes powrót na to stano­wisko obiecał Maciejowi Łopińskiemu (jak za czasów Lecha Kaczyńskiego), ale Łopiński zadowolił się kierownictwem w zespole prezydenckich doradców.
   Prezydenccy ministrowie chodzą do me­diów, ale trudno powiedzieć, by w nich brylowali. A jeśli nawet powiedzą coś oryginalnego, to prezes szybko reaguje. Tak jak na wypowiedź rzecznika prezy­denta Marka Magierowskiego, o tym, że nie ma potrzeby, by Sejm pracował do trzeciej w nocy nad ustawą o Trybunale. Kaczyń­ski przywołał Magierowskiego do po­rządku słowami, że „chyba późno wstał i nie wiedział, że tempo prac nie wynikało z żadnych planów PiS, tylko z tego powo­du, że KOD wycofał swój projekt”. - To był wyraźny znak dezaprobaty prezesa - mówi polityk PiS.
   Prezes nie pała może sympatią do Ma­gierowskiego, ale w Pałacu mówią, że były dziennikarz władający pięcioma językami jest dla nich błogosławieństwem, bo opa­nował informacyjny chaos. Magierowski przyszedł tu jako ekspert do spraw dyplo­macji. Poleciał z Dudą na kilka zagranicz­nych wizyt, złapali dobry kontakt i z do­radcy został rzecznikiem. Media nie mogą narzekać na kontakty z samym rzeczni­kiem, ale Magierowski nie zdołał - albo nie chciał - przekonać Dudy, że warto rozma­wiać również z tymi dziennikarzami, którzy mogą zadać mu kilka niewygodnych pytań. W klubie PiS nie jest szczególnie łubiany, ktoś wypomina mu nadaktywność, a inny nasz rozmówca mówi, że z roli rzecznika wchodzi w polityka i zbyt często zdarza mu się zaczynać zdanie od „ja myślę”, a powi­nien od „prezydent uważa”.

   Następca Dudy
   W tym ostatnim wyspecjalizował się za to prezydencki minister Andrzej Dera. To on wziął na siebie obwieszczenie decy­zji o ułaskawieniu byłego szefa CBA, bo jak mówił „w odczuciu prezydenta sprawa Ma­riusza Kamińskiego miała wymiar politycz­ny”. Zdał w ten sposób test u prezesa. - Ka­czyński nie był zachwycony, że ziobrysta zostaje ministrem u prezydenta, ale Dera zachowuje się lojalnie - ocenia polityk PiS. Także wobec Dudy, bo jako jedyny wziął go w obronę, gdy „Super Express” podał, że Morawiecki jest szykowany na zastępcę Dudy w kolejnej kampanii prezydenckiej (ten przeciek wiele zresztą mówi o rela­cjach PiS z Pałacem). U Moniki Olejnik Dera interpretował: „Prezydent jeszcze ma przed sobą 9 lat i już w tej chwili trzeba my­śleć, kto będzie następnym kandydatem po Andrzeju Dudzie”.
   Również Narodowa Rada Rozwoju nie wzmacnia tej prezydentury. Prezydent był chwalony za powołanie pluralistycz­nej Rady. Ale dziś słychać o Radzie tylko przy okazji głośnych odejść. Ryszard Bu­gaj i Adam Rotfeld szybko się zorientowa­li, że zasiadając w Radzie, mają taki wpływ na politykę co prezydent, czyli nikły.
Nawet na polach, na których prezydent powinien mieć coś do powiedzenia, Duda odpuścił, dał się sprowadzić do roli repre­zentacyjnej. Krzysztof Szczerski miał od­powiadać za politykę zagraniczną, a oddał pole szefowi MSZ Witoldowi Waszczykowskiemu. - Szczerski i Waszczykowski się nie znoszą, ale nawet to nie zmobilizowało Szczerskiego do zaznaczenia swoich wpły­wów - mówi poseł PiS. - Proszę spojrzeć na nominacje ambasadorskie; na komisji spraw zagranicznych, która je przegłosowuje, chyba ani razu nie stanęła kandydatura od Dudy, tylko ludzie Waszczykowskiego.
   Podobnie z obronnością - Biuro Bez­pieczeństwa Narodowego właściwie nie zabiera głosu. Temat zawłaszczył Antoni Macierewicz, a nawet za sukces szczytu NATO prezes PiS w pierwszej kolejności dziękował szefowi MON.
   A czy ktoś bez korzystania z internetu umiałby powiedzieć, jak się nazywa prezydencka prawniczka? Jej kompletna anonimowość budzi zdumienie w czasie wojny o Trybunał Konstytucyjny Ministra ds. gospodarczych prezydent zaś do tej pory nie powołał.
   Do najbliższych ludzi głowy państwa należą natomiast Marcin Kędryna, przy­jaciel z podstawówki i harcerstwa, oraz Wojciech Kolarski, kiedyś szef biura posel­skiego Dudy. O ile status w Kancelarii tego drugiego jest jasny - minister od kultury, to Kędryna jest uważany za szarą eminen­cję. - Pan Kędryna jeździ z prezydentem, nagrywa wystąpienia i publikuje na Facebooku, ludzie bardzo nam za te relacje dzię­kują - mówi szefowa Kancelarii. Kędryna odpowiada za komunikację w mediach społecznościowych, ale nie podlega Magierowskiemu, usytuowany jest w gabine­cie prezydenckim. I nie chodzi tylko o to, że między panami Kędryną i Magierowskim nie ma sympatii, ale raczej o to, że Kę­dryna jest dla Dudy kimś bardzo zaufanym.
   Przed rokiem można się było zastana­wiać, czy Duda nie będzie próbował stwo­rzyć jakiejś przeciwwagi dla prezesa w so­juszu z Szydło, z którą miał świetne relacje z czasów kampanii. Ale złudzenia prysły tuż po wyborach do Sejmu, gdy z Nowogrodz­kiej zaczęły dochodzić sygnały, że Szydło niekoniecznie zostanie premierem. Jej otoczenie zachęcało Dudę, by przeciął te spekulacje oświadczeniem, że zgodnie z zapowiedziami z kampanii desygnuje Szydło na premiera. Duda nie chciał jed­nak zadrzeć z Kaczyńskim i milczał, czego premier mu nie zapomniała. - Premier nie ufa Dudzie, wie, że jeśli Kaczyński podsunie mu wniosek o jej odwołanie, to ręka mu nie zadrży - opowiada polityk PiS.

   Prezydentura bez pomysłu
   Można by rzec, że dziś prezydent i pre­mier, jednakowo osłabieni, jadą na jednym wózku, ale to tylko część prawdy-premier ma mimo wszystko więcej władzy, ale moż­na ją łatwo odwołać; prezydentura Dudy jest ceremonialna, ale przez najbliższe cztery lata jest nie do ruszenia.
   Jego kapitałem pozostają notowania, które są nawet nieco lepsze niż na początku prezydentury Duda prowadzi w sondażu zaufania do polityków (we wrześniowym badaniu CBOS miał 59 proc. wskazań), a Polacy raczej go chwalą (53 proc. apro­baty, 37 proc. krytyki, także CBOS). Z son­daży wynika zarazem, że prezydent jest najlepiej oceniany przez mieszkańców wsi i małych miast, słabiej wykształconych
mniej zamożnych. A im większe miasto, lepsze wykształcenie i wyższy dochód, tym z notowaniami prezydenta gorzej.
   Może dlatego Duda najlepiej czuje się podczas wizyt w mniejszych ośrodkach, gdzie witają go uśmiechnięte twarze i ręce wyciągnięte do uścisków. Dobrze odnaj­duje się w kontaktach z ludźmi, z uśmie­chem pozuje do zdjęć i co rusz przypomina o programie 500 plus.
   O sukcesy Dudy pytamy w PiS. -Poprawa relacji z Chinami i nawiązanie przyjaznych kontaktów z prezydentami państw Europy Środkowej - wylicza nasz rozmówca.
   Prezydent poświęcił się też relacjom polsko-żydowskim, ale będzie mu coraz trudniej osiągać sukcesy na tym polu, gdy szefem IPN zostaje człowiek podważający ustalenia śledztwa Instytutu w sprawie pol­skiego sprawstwa pogromu w Jedwab nem.
   Trudno nie odnieść wrażenia, że z tej prezydentury niewiele wynika, że doro­bek Dudy w tej roli jest niewielki i że nie znalazł żadnej niszy, w której odgrywałby naprawdę ważną rolę; że był znacznie lep­szym kandydatem na najwyższy urząd niż jest prezydentem. Tyle że zabezpiecza PiS na odcinku prezydentury. Jest i ma godnie stać, żeby użyć określenia prezesa.
   Jeśli ta prezydentura się nie zmieni, trud­no będzie za kilka lat twierdzić, że to ważny urząd, o który powinni walczyć najwięksi w polskiej polityce.
Anna Dąbrowska, Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz