Widelec godności
Dobrze, że Bartosz Kownacki, wiceminister
rozrywki narodowej, przypomniał Francuzikom, dzięki komu nauczyli się jeść w
sposób cywilizowany. Szkoda, że poprzestał na widelcach, przecież należałoby
też podkreślić, że gdyby nie przodkowie ministra Kownackiego, to żabojady
nadal piłyby sok z winogron, nie wiedząc, że można z nich robić wino, o serach
nie miałyby bladego pojęcia, o kulturze już w ogóle nie wspominając. Mały
prymitywny narodzik, który mamy tam, gdzie Moliery, Balzald i inne Stendhale
mogą nas pocałować w dupę. Może przy najbliższym kontakcie dyplomatycznym ktoś
im przypomni, co po polsku znaczy „francuska choroba”.
Jankesy nie lepsze.
Już przełożony Kownackiego, sam minister rozrywki narodowej Antoni Macierewicz,
zwrócił uwagę, by amerykańskie imperialisty nie szczekały, bo po drzewach
latały, gdy nasi przodkowie krzewili w średniowieczu demokrację i zarażali nią
całą Europę.
Myślę, że
Francuziki i amerykańskie przygłupy skuliły się ze strachu i wstydu na te
pełne godności i dyplomatycznego kunsztu słowa. Niemiaszki też niech siedzą
cicho, bo przypomnimy, j ak ich uczyliśmy porządku i dyscypliny pracy. I ten
Holender unijny, co pyszczy na nas, niech się ogarnie, koleś jeden. Znalazł się
mądrala z kraiku, co tylko tulipany wynalazł, ale one przecież w ziemi rosną,
więc wystarczy zrywać, co tu wynajdywać.
I Hiszpanie niech
nie plują na naszych kibiców wyklętych, którzy pojechali do Madrytu nauczać,
czym jest honor, a którego, sądząc po żałosnych komentarzach, gospodarze
wyzbyli się do cna.
Bo prawda,
niestety, jest taka, że za sprawą wiadomych sił i określonych kół cały świat
sprzysiągł się, by szkalować Polskę. Trochę wynika to z kompleksów rzeczonego
świata, niekiedy z ignorancji, a często ze złej woli inspirowanej przez
bankrutów politycznych. W porządku są tylko Węgrzy. Choć być może, na razie
wstępnie, tak w imię rewolucyjnej czujności, należałoby się zastanowić,
dlaczego nasi przyjaciele są tacy przymilni wobec Niemców. No i Turcy. Turcy
nie są źli, ich władza podobnie jak nasza rozumie zasady prawdziwej
demokracji, a nawet, co wstyd przyznać, w swojej dobrej zmianie poszła już
parę kroczków dalej. Ale spokojnie, nadgonimy.
Co zaznaczywszy,
przyznać muszę, że zdarzyły się momenty w moim życiu, kiedy doświadczyłem
czegoś tak jakby - aż boję się użyć tego przymiotnika - pozytywnego ze strony
pośledniejszych państw i narodów.
No na przykład
czeskie poczucie humoru i stosunek ich twórców do dziejowych kataklizmów,
dyktatur i innych politycznych dopustów bożych. Tak, wiem, Czesi generalnie są
żałośni, ślepi na piękno wpływów Kościoła katolickiego na politykę i życie
prywatne ludzi. Tak, wiem, źle to świadczy o mej sile duchowej, że podoba mi
się ich akceptacja dla ludzkich słabości, niechęć do używania wzniosłych pojęć
i podkreślanie absurdu ludzkich relacji i zdarzeń, który przepełnia nawet
tragedie.
Wspominam też mój
pierwszy egzamin na amerykańskiej uczelni. Mimo że byłem wolnym słuchaczem,
czyli do egzaminu nie musiałem przystępować, a nawet po jego zdaniu żadnego
papierka bym nie uświadczył, to dla własnej ciekawości podszedłem do próby z
historii Ameryki Łacińskiej. Uczyłem się w miarę pilnie, ale gdy przyszło co
do czego, rankiem krytycznego dnia wpadłem w otchłań paniki. Wypakowałem więc
plecak książkami, by wspomagać się solidną techniką ściągania wyniesioną z
polskiego systemu edukacji. Jakaż była moja radość, gdy pani profesor napisała
tematy na tablicy, oświadczyła, o której i gdzie mamy zdać prace, po czym
sobie poszła. Jupi! Już w ekstazie zmieszanej z niedowierzaniem chciałem
sięgać po doping, kiedy zauważyłem, że tak jak każdy siedzący w sali ma
wypełnioną książkami torbę, tak nikt do niej nie zagląda. Niektórzy rwali sobie
włosy z głowy, inni ciężko wzdychali, jakaś dziewczyna się popłakała, ale nikt
nie ściągał. No cóż, i ja dostosowałem się do grupy i pisałem tylko to, co
siedziało w głowie. Później mój przyjaciel Hindus próbował mi tłumaczyć: „Apo
co mielibyśmy ściągać? Moi rodzice płacą ciężkie pieniądze za moją edukację. Kogo
bym oszukał? No przecież nie uczelnię ani wykładowcę, tylko samego siebie”.
Przez lata
uznawałem ten egzamin i słowa przyjaciela za pożyteczne życiowo doświadczenie.
I dopiero teraz, dźgnięty widelcem godności, zaczynam pojmować, jakim byłem
niewolnikiem, jak skomlałem na kolanach przed amerykańskim panem i jego prostacko-materialistycznym
systemem wartości. I jest mi wstyd jeszcze bardziej niż Amerykanom i Francuzom,
kiedy za sprawą naszych ministrów uzmysłowili sobie, ile zawdzięczają tej tak
opluwanej przez siebie Polsce.
Marcin Meller
PiS kontra Polska
Rok temu Jarosław Kaczyński
wypowiedział wojnę najlepszemu państwu, jakie Polacy mieli od 300 lat. Dziś już
nie ma wątpliwości - albo będzie władza PiS, albo normalna, europejska,
otwarta, obywatelska Polska. Albo-albo
Rok,
jaki minął od wyborów parlamentarnych, które niemal absolutną władzę dały
jednemu człowiekowi, był dla Polski bardzo zły. Bezdyskusyjnie najgorszy po
1989 r. Ocena tego, co się stało, ocena tej władzy, wymaga specjalnych
kryteriów. Bo też jest to ekipa całkowicie odmienna od wszystkich, które
wcześniej mieliśmy. To nie jest po prostu kolejna władza, kolejny rząd, choć ma
taki sam, bezdyskusyjnie demokratyczny mandat, jak ekipy poprzednie.
Poprzedników nie uznaje, ich osiągnięciami gardzi, a wszystko to, co się Polakom
przez ponad ćwierć wieku udało w wielkich bólach zbudować, dewaluuje i niszczy,
łamiąc prawo i dobre obyczaje. Mamy więc demokratycznie wybraną władzę uzurpatorów,
którzy dokonują zamachu. Nie na III RP, ale po prostu - na Polskę i demokrację.
Bez zrozumienia tej wyjątkowej natury obecnej władzy nie sposób zrozumieć ani
jej samej, ani jej poczynań, ani dramatyzmu tego, co się dzisiaj w Polsce
dzieje.
Co
jest głównym rysem obecnej władzy i jej poczynań? Tu muszę zaserwować dłuższą
wyliczankę. Niszczenie konstytucji i demolowanie państwa prawa, negatywna selekcja
przy wyborach personalnych - masowy awans ludzi miernych, których jedynym
wyróżnikiem jest całkowita lojalność wobec partii. Nienawiść do elit. Populizm
i paternalizm. Konflikty ze wszystkimi prawdziwymi sojusznikami Polski i
przesunięcie jej na Wschód. Zdemolowanie
reputacji kraju. Reanimacja
najbardziej antypolskich stereotypów. Uczynienie z prezydenta i premiera
figurantów i skupienie całej władzy w rękach nowego pierwszego sekretarza,
nowej kierowniczej partii. Ordynarna, agresywna propaganda. Inwazja kłamstwa i
chamstwa. Prymitywny nacjonalizm. Obłaskawianie ksenofobów, rasistów i kiboli.
Dążenie do totalnej centralizacji państwa. Tworzenie państwowego kultu
smoleńskiego. Instytucjonalizacja polskiego piekła - szczucie na siebie
Polaków stało się narzędziem sprawowania władzy. Swoista ekshumacja
wszystkiego, co w polskiej duszy mroczne i zawstydzające. Lista na pewno nie
jest pełna.
To wszystko zdarzyło się w rok. Dlaczego? Z pewnego punktu widzenia nie
stało się nic nadzwyczajnego. Po ośmiu latach ludzie pożegnali zmęczoną,
wypraną z pomysłów, energii i pasji partię rządzącą i powierzyli władzę
największej partii opozycyjnej. Tak się dzieje w każdej demokracji.
37 procent wyborców zagłosowało na partię, którą mimo jej przedwyborczej
mimikry można było podejrzewać o chęć
zdemolowania państwa, jakie mamy reform, które przeprowadziliśmy, i elit, które
się narodziły. A może owe 37 procent głosowało na PiS, dobrze przeczuwając
właśnie takie skutki. W imię rewanżu i zemsty na elitach. Ten re- sentyment nie
był jednak wyłącznie polskim fenomenem. Jego efekty widzimy dziś w Ameryce -
największa demokratyczna potęga na świecie wstrząsana jest przez niekompetentnego
błazna, który - co pewnie zabrzmi znajomo - mówi,
że Ameryka jest w ruinie, elity są skorumpowane, a wynik wyborów zaakceptuje
albo i nie. Amerykańska demokracja poradzi sobie pewnie z kandydatem Trumpem
(z trumpizmem już będzie trudniej). Poradziłaby sobie zapewne także z
prezydentem Trumpem, bo ma naprawdę silne instytucje, naprawdę potężne i silne
elity, prawdziwy Sąd Najwyższy i najlepsze na świecie uniwersytety.
Polska demokracja okazała się, niestety, zbyt młoda, by zamortyzować
kaczyzm. Konstytucja okazała się kiepskim bezpiecznikiem, gdy nowa władza
postanowiła ją po prostu wyrzucić do śmietnika. Poważne, niezależne media okazały
się zbyt rachityczne. A polskie mieszczaństwo, klasa średnia są wciąż na
dorobku i nie stanowią siły, która paroksyzmom populizmu mogła natychmiast
zapobiec. Państwo i społeczeństwo były więc za słabe, by przeciwstawić się
brutalnej sile uzurpatora, demagoga i populisty.
Wyliczyłem
wcześniej wiele cech obecnej władzy, ale być może ważniejsze od tego, co się na
tej liście znalazło, jest coś, czego na niej nie ma. Bowiem sens zmiany, jaką
obserwujemy, polega w dużym stopniu na radykalnej redefinicji relacji między
władzą a społeczeństwem, państwem a obywatelem.
Poprzednie rządy starały się - raz lepiej, raz gorzej, a czasem po
prostu źle - rozwiązywać problemy ludzi. Władza pełniła funkcję służebną. Teraz
ma być dokładnie odwrotnie. Władza pragnie absolutnego prymatu państwa. Nie
państwo ma służyć obywatelowi, ale obywatel państwu. Dokładnie tak jak w
reżimach autorytarnych. W PRL proponowano Polakom swoisty kontrakt: zostawimy
was w spokoju, jeśli nie będziecie kwestionować naszego mandatu. Obecna władza
aż tak szczodra nie jest. Nie zostawi w spokoju nikogo, a tych, którzy są wobec
władzy krytyczni, będzie karać w dwójnasób - degradacją, wykluczeniem,
insynuacją. Mamy więc totalną zmianę filozofii państwa i sprawowania władzy.
Przesunięcie Polski przez ten rok na Wschód jest oczywiste. Ale cel tej
władzy, nawet jeśli niezwerbalizowany, jest o wiele
bardziej ambitny. Chce ona uformować nowego, wschodniego Polaka, swoistego homo soviePiSusa. Władza nienawidząca społeczeństwa obywatelskiego i niezależnych
instytucji oraz ludzi niezależnych nie chce mieć obywateli świadomych swych
praw i gotowych ich bronić. Chce poddanych, petentów, zakładników. To ma być
Polska klientów władzy, nagradzanych przez nią za poparcie i głosy. Nowy Polak
ma tej władzy czapkować, ma nienawidzić jej przeciwników, ma się odwdzięczać
władzy za prezenty oraz akty łaski.
Ta rewolucja ma się odbyć za pomocą wielkiej redystrybucji prestiżu i
pieniędzy. Klasa średnia albo jest przeciw PiS, albo ze względu na ekscesy PiS
może przeciw niemu wystąpić, więc jedynowładca Kaczyński chce stworzyć
nową klasę panującą. W normalnym
kraju elity tworzą się powoli, w sposób naturalny. Państwo jest w tych krajach
wystarczająco mądre, by pozostawiać otwarte ścieżki - zdolni i pracowici zawsze mogą do elity dołączyć. W państwie
PiS zamiast rozszerzania elity mamy mieć jej eliminację. Na margines mają
wylecieć nie skorumpowani, przestępcy, korzystający z nieformalnych wpływów,
ale wszyscy, którym się udało. To społeczna inżynieria, która wydaje się też
częścią jakiejś koszmarnej psychoterapii. Tak ambitny zamysł rozbicia całej
społecznej struktury wcześniej mieli tylko komuniści. Jest to bowiem zamysł, w
swej istocie, czysto bolszewicki.
Lider PiS chce powtórki z 1946 r., chce gwałtownego przyśpieszenia i
nowej elity, którą nominuje sam. Degradując jednych, awansując innych,
uderzając podatkami w nie swoich i obdarowując swoich. Już nie praca i nie
sukces mają być środkami do awansu, lecz decyzja władzy. Uderzenie w elity nie
wynika tylko z pragnienia zemsty i z chęci wzmocnienia własnego zaplecza. Ma
być w gruncie rzeczy śmiertelnym ciosem w demokrację liberalną, o niebo potężniejszym
niż rozwalenie Trybunału Konstytucyjnego. Gdy władza rzuci na kolana jej
obrońców, demokracja w liberalnym kształcie po prostu padnie. Tak jak padnie
społeczeństwo obywatelskie, gdy tylko zmasakruje się pozycję obywatela. Już 10
lat temu Jarosław Kaczyński z właściwą sobie szczerością powiedział, że
społeczeństwo obywatelskie jest zagrożeniem dla państwa. Oczywiście, dla
normalnego, demokratycznego państwa żadnym zagrożeniem nie jest, przeciwnie -
jest jego wsparciem. Ale dla państwa autorytarnego, jakie buduje Kaczyński,
rzeczywiście jest zagrożeniem śmiertelnym.
Operacja
niszczenia reform, instytucji i wszelkich oponentów władzy jest skrajnie
cyniczna i śmiertelnie niebezpieczna dla Polski, jest przemyślana i
konsekwentna, ale też całkowicie irracjonalna. Władca i właściciel państwa
niszczy nie tylko po to, by osiągnąć swe cele. On chce napawać się samym
zniszczeniem.
Nie mogąc pojąć owej irracjonalności i nie chcąc się z nią pogodzić, na
siłę staramy się nadać pozory logiczności temu, co nielogiczne. Dlaczego na
przykład Kaczyński z taką lubością obraża swych przeciwników, w czym pomagają
mu poręczne zabawki w postaci mediów narodowych? Otóż czyni tak wcale nie po
to, by skonsolidować swój elektorat. Obraża, bo kocha obrażać, depcze, bo
uwielbia deptać, opluwa, bo się w tym pławi, poniża, bo wszystkich, którzy go
nie lubią, nie podziwiają, chce widzieć poniżonych. Tak po prostu. Z sadystyczną
satysfakcją. Dlaczego twarzą walki z Trybunałem Konstytucyjnym jest prokurator
stanu wojennego Piotrowicz? Bo celem jest nie tylko pognębienie Trybunału, ale
jednocześnie upokorzenie jego sędziów i obrońców.
Mamy więc Kaczyńskiego w wersji o wiele groźniejszej niż ta, którą
poznaliśmy w latach 2005-2006. Teraz nie ma pęt w postaci koalicjantów, ale
przede wszystkim nie ma już absolutnie żadnych hamulców moralnych. Nie miał
ich i wtedy, ale wówczas hamulcowym był prezydent Kaczyński. Lech Kaczyński
uważał po prostu, że pewnych rzeczy robić nie
można i mówić nie można, czym mitygował brata, będąc jedyną osobą w sferze
publicznej, z której zdaniem ten się jakoś liczył. Dziś żadnych bezpieczników
nie ma. Stąd radykalizm rewolucji, której prawdziwego zasięgu jeszcze nie
znamy. Stąd bezceremonialna brutalność, której skalę dopiero poznamy.
Władza czerpie też garściami z modelu państwa, które szczęśliwie
pożegnaliśmy w 1989 r. Jej nacjonalizm łącznie z tzw. polityką kulturalną jest
niemal kalką moczaryzmu, jej polityka gospodarcza sięga do wzorców gierkowszczyzny,
jej brutalna propaganda, łącznie z językiem, wskazywaniem i potępianiem wrogów
ustroju - przypomina epokę Jaruzelskiego.
Pod względem ostentacji i bezceremonialności obecna władza czasem nawet
komunistów przebija. Działalność i występy ministra Macierewicza są tego
doskonałą ilustracją. Nawiasem mówiąc, nie sposób zrozumieć tak wielkiego
poparcia dla władzy, której dwoma najważniejszymi przedstawicielami są panowie
Kaczyński i Macierewicz, od dawien dawna najbardziej niepopularni politycy w
kraju.
Rozpoczęte
niemal rok temu dzieło destrukcji trwa w najlepsze. Niszczone jest niemal
wszystko, czego ta władza się tknie, w sumie mamy niesamowity festiwal dyletanctwa.
Ta ekipa specjalistów od demolki serwuje nam niezmiennie fantasmagorie o
gospodarczym cudzie, którego dokona. Mówiąc krótko: 500 + zemsta i mrzonki.
Ponieważ nie ma ani bezpieczników instytucjonalnych, ani hamulców
moralnych, tym bardziej estetycznych, należy się zastanowić, czy jest
cokolwiek, co tę władzę może zatrzymać. Linia demarkacyjna wskazująca na
ograniczenia władzy, którą narysowano w konstytucji, już została wymazana.
Trzeba więc ją namalować od nowa. Może to zrobić tylko społeczeństwo stawiające
opór władzy.
Toczy się wielka batalia, która zdecyduje nie tylko - najbliższych latach, ale może nawet o dekadach. To batalia
między autorytarną władzą a społeczeństwem obywateli. Stawka jest w niej
większa niż dorobek III RP - dorobek ludzi,
niż konstytucja i Trybunał Konstytucyjny, prawa obywateli i prawa kobiet.
Stawką jest przetrwanie Polski wolnych obywateli, zachowanie państwa, które
nie będzie wrogiem dla większości społeczeństwa, i przetrwanie Polski jako
członka demokratycznej, zachodniej wspólnoty narodów. Batalia ma więc charakter
egzystencjalny. To bój o wszystko.
Jeśli
społeczeństwo tę batalię przegra, kraj, być może na całe pokolenie, osunie się
w mroki nieposkromionego autorytaryzmu i brutalnego zamordyzmu. Jeśli społeczeństwo
zwycięży, poniekąd wywalczy demokrację ponownie. Nie, jak 27 lat temu, wskutek
kontraktu garstki opozycjonistów z upadającą władzą, ale wskutek wielkiego ożywienia
obywatelskiego, które będzie znakiem dla tej i dla każdej innej władzy, że są
rzeczy, na które wolni obywatele Polski nie zgodzą się nigdy. Dokładniej rzecz
ujmując, że nie będziemy tolerować władzy naruszającej obywatelskie prawa,
niszczącej pozycję Polski i uderzającej w interesy przyszłych pokoleń.
To może być jednocześnie wielki akt założycielski polskiej demokracji,
na którego brak narzekało tak wielu, także tych, którzy uznają historyczną
wagę Okrągłego Stołu i wyborów z czerwca 1989
r.
Gdzieś na końcu, gdy krajobraz po bitwie się oczyści, a kurz opadnie,
potrzebna będzie być może nowa, wielka umowa społeczna, która nie będzie
wykluczała nikogo, żadnej grupy społecznej, także wielomilionowej rzeszy
Polaków, którzy obecną władzę popierają. Polska nie może być za ciasna dla
nikogo. Każdy powinien czuć się tu u siebie, żyjąc w przekonaniu, że jego prawa
są gwarantowane.
W najbliższym czasie to sami Polacy odpowiedzą na pytanie, ile są w
stanie znieść, na ile pozwolą, czego nie będą tolerować. Sami Polacy zdecydują,
jakiego kraju pragną
jaką twarz chcą pokazywać światu.
W gruncie rzeczy jest to więc batalia o polskiego ducha. To z niej narodzi się,
na dobre lub na złe, nowy Polaków portret własny.
Tomasz Lis
Festiwal nonsensów
Zapamiętajcie to nazwisko: Tulicki. Marcin
TU-LI-CKI. Redaktor Tulicki z „Wiadomości”
TVP jest autorem obrzydliwego paszkwilu na Adama Michnika z
okazji jego 70-lecia. Sprawa stała się głośna, dlaczegóż więc jeszcze - tym
wspominam, przecież tematów nie brak - bajdy Macierewicza, wynurzenie się
Misiewicza, komentarze dyrektora Magierowskiego, bzdury ministra Błaszczaka -
dużo innych?
Odpowiadam: na
wszystko przyjdzie czas, ale obowiązkiem dziennikarza jest dawać świadectwo
temu, co się dzieje. Dlatego najpierw zwracam uwagę na to draństwo. Po
obejrzeniu paszkwilu Tulickiego w internecie w pełni zgadzam się z opinią Adama
Leszczyńskiego (OKO.press), który dał zdanie po zdaniu opis tej parodii
dziennikarstwa, jaką wykonał p. Tulicki: zestaw kłamstw, niedomówień,
insynuacji i przemilczeń. Nie jest to obiektywny portret człowieka, jego
osiągnięć i porażek, blaskowi cieni. To zwyczajna łobuzeria medialna w aureoli
telewizji publicznej. „Kimże ja jestem, żeby oceniać Michnika?” - mógłby,
wzorem papieża Franciszka, zastanowić się redaktor „Wiadomości” TVP. Ale jemu
ręka nie drgnęła, sumienie go nie ruszyło.
„Wiadomości” nie wspominają, że Michnik był
jednym z głównych opozycjonistów w PRL, ze stażem od lat 60., od wczesnej
młodości, był wielokrotnie aresztowany, siedział 7 lat w więzieniach. Gdyby
nie tacy ludzie jak Kuroń, Michnik, Modzelewski, Wałęsa czy Havel i inni,
komunizm trwałby dłużej. Jego znane od Chile do Moskwy nazwisko - obok kilku
innych - jest symbolem sprzeciwu wobec komunistycznej dyktatury. Jego zasługi
dla demokracji są doceniane nie tylko u nas, ale i za granicą. Tymczasem
„Wiadomości” pp. Kurskiego, Paczuskiej, Marcina Tulickiego robią z Michnika
kolaboranta. Z wyjątkiem jednej pochlebnej (acz anonimowej) opinii, cytują
wyłącznie krytyków i wrogów Michnika i „michnikowszczyzny”.
Oczywiście Michnik
nie jest święty i podlega ocenie, jak każdy, jego linia po 1989 r. miała i ma
przeciwników (vide afera Rywina), jego wrogowie mają prawo głosu, ale świństwo,
jakie popełnił pan Tulicki, polega na zdecydowanie jednostronnym i kłamliwym
pokazaniu tej postaci, zgodnie z obowiązującą linią partii. Zamiast niezłomnego
opozycjonisty otrzymujemy obraz obrońcy komunistów i wspólnika morderców
żołnierzy wyklętych. Tulicki kiedyś pożałuje tego, co zrobił. Pasztet, jaki
upichcił na Michnika, będzie mu się długo odbijał i leżał na żołądku. Zgłaszam
go do nagrody „hiena roku”.
Teraz kolej na
Antoniego Macierewicza. Jego wywiad „wSieci” nosi tytuł „Chcemy zbudować polski
śmigłowiec” (bo widelec już mamy). Broniąc się przed zarzutem, jakoby strona
polska negocjowała z Francuzami w złej wierze (o czym miałyby świadczyć jego
rozmowy z Mielcem i Świdnikiem), minister obrony mówi: „Ale przecież te
rozmowy zaczęły się dopiero kilka dni po zakończeniu rozmów z Francuzami. MON
nie mogło dłużej czekać...”. Załóżmy, że tak było - o czym to świadczy, jak nie
o tym, że ministerstwo nie miało „planu B” na wypadek niepowodzenia negocjacji
z Francuzami? Gdy mleko się rozlało - rząd wpadł w panikę, stąd „last minute” podróże
premier i ministra do Łodzi, Mielca i Świdnika, a także feeria pomysłów: tu
kupimy kilka śmigłowców amerykańskich bez przetargu, w ramach „nagłej potrzeby
operacyjnej”, tam dogadamy się z Ukrainą w celu stworzenia „środkowoeuropejskiej
współpracy zbrojeniowej”, pogada się z Mielcem, Świdnikiem i Airbusem (o
naiwności!) o nowych dostawach, bo wojsko „nie może czekać w nieskończoność”.
W sumie chaos i improwizacja. Nie chciałbym lecieć helikopterem, którego
pilotem byłby Macierewicz.
Muszę uważać, co
piszę, gdyż minister ostrzega, że z autorami kłamliwych i agresywnych
wypowiedzi (polityków i mediów), mającymi charakter świadomego szkodzenia
polskiemu bezpieczeństwu, „spotkamy się w sądzie”. Jeżeli to nie jest karalne
sądowo, to pozwalam sobie zwrócić uwagę na język i argumenty niektórych
przedstawicieli strony rządowej. Macierewicz uznaje swoich krytyków za wrogów
Polski, a ich wypowiedzi uznaje za „gardłowanie”: „Żaden z polityków gardłujących
dziś przeciwko Polsce...” - mówi. „Gardłowanie, że chce się mieć na terenie
Polski wojska sojusznicze...” ten ton świadczy, jak bardzo rozdrażniony jest
minister. Jego krytycy to dla niego „ludzie, którzy są zapiekli w nienawiści i
których ogarnęło szaleństwo...”.
Przeciwieństwem
szaleńca zapiekłego w nienawiści jest zawsze opanowany rzecznik prezydenta,
dyrektor Marek Magierowski, którego pamiętam jako wyróżniającego się publicystę
„Rzeczpospolitej” i gościa mojego programu w TOK FM (za co dziękuję i zapraszam
ponownie!). Trochę szkoda Marka Magierowskiego na rzecznika, ale sam chciał.
Tylko dlaczego w programie Moniki Olejnik rzecznik mówi, że prezydent nie
będzie się kierował „widzimisię” liderów Platformy i Niezależnej. Czy
ponadpartyjny rzecznik mówiłby również o „widzimisię” prezesa Kaczyńskiego?
Czy wypowiedziałby się lekceważąco o kwalifikacjach wojskowych prezesa PiS,
podobnie jak to uczynił wobec innych członków Rady Bezpieczeństwa Narodowego,
liderów PO i Niezależnej? Czy wreszcie zwierzchnik sił zbrojnych góruje nad
nimi znajomością sztuki wojennej?
Na koniec zostawiłem pełną wdzięku
wypowiedź ministra Błaszczaka, że nie brał udziału w „gali” Trybunału
Konstytucyjnego, ponieważ Trybunał był założony przez dyktatora Jaruzelskiego w
ramach kosmetyki reżimu. Jeżeli Błaszczak bojkotuje instytucje powstałe w
niewoli, to powinien zwrócić dyplom Uniwersytetu Warszawskiego, powołanego
(1816 r.) przez cara Aleksandra I. To także tłumaczy, dlaczego minister omija
Filharmonię Narodową (1901 r., odbudowaną w PRL), Teatr Polski (1913 r.) i Teatr
Wielki, odbudowany pod komunistycznym protektoratem. No, i na pewno nie
spotkamy ministra na Zamku Królewskim odbudowanym przebiegle z inicjatywy
Edwarda Gierka, by zapisać się w pamięci rodaków jako patriota. Wszystko to są
terytoria wolne od ministra Błaszczaka. Oby coraz większe!
Daniel Passent
Normalnie żyjemy
Wynajęty przez PiS na posadę prezydenta RP
Andrzej Duda z Krakowa poinformował, że nie da sobie obciąć rąk z powodu
jakiejś grupy ludzi związanej z poprzednią władzą. Bardzo słusznie, przecież
utrzymuje się on z tego, że podpisuje. A i za głowę czasem musi się złapać,
słuchając wiadomości z Brukseli. Zza żelaznej kurtyny znaczy. Bo ta Europa za
bardzo nas nie rozumie skarżył się pan Duda w Budapeszcie. Tymczasem my tu
żyjemy po prostu normalnie i jest na to wiele przykładów.
Oto do „Gazety
Wyborczej” we Wrocławiu została wysłana przesyłka. I dotarła, tyle że kurier
zażądał odebrania jej na ulicy. Klauzula sumienia nie pozwoliła mu wejść do środka
- do tego kłębowiska antychrystów, kryptokomunistów i niewolników francuskich
widelców Inny przykład: w Poznaniu odbywa się seminarium lekarzy specjalistów.
Zabiera głos sława, wielki przyjaciel wszystkich kobiet w ciąży prof. Bogdan
Chazan. Wyjaśnia, że przyczyną niepłodności są poglądy polityczne - lewicowe
oczywiście. Lewaczki przesadnie zabiegają o szczupłą sylwetkę, chodzą głodne,
więc są wściekłe i walczą o in vitro, tymczasem lekko otłuszczeni prawicowcy
(oraz PSL i kilku od Kukiza) zachodzą w ciążę bez wysiłku. I bardzo proszę,
normalność znów zwycięża.
Budżet też
nareszcie mamy normalny. Wicepremier Mateusz Morawiecki stanął na głowie i
zakochał się w nim po uszy. Mało tego. Budżet te uczucia odwzajemnił. Co tu
dużo gadać, namiętność pokona każdą przeszkodę w finansach publicznych. Podobno
Łukaszenka, którego wicepremier ostatnio odwiedził, był tym nowoczesnym
podejściem do ekonomii zachwycony. przyznał, że też układa budżety z miłości do
ludzi, a nie dla wskaźników.
W Krakowie nagrodą
Patrioty Roku 2016 uhonorował się Antoni Macierewicz. Laudację wygłosił prof.
Andrzej Nowak z UJ. Nie wahał się użyć wielkich słów: laureat odważył się
wziąć na swoje barki dochodzenie prawdy w sprawie, w której przeciwnikiem jest
najsilniejszy i najniebezpieczniejszy człowiek na świecie, Władimir Putin - ma
on na sobie krew setek tysięcy ludzi, w tym 200 tys. Czeczenów. Tu przerywam
na chwilę opis uroczystości, by przypomnieć, że niedawno nie wpuszczono do
Polski kilkudziesięciu uchodźców z Czeczenii - kobiet, dzieci, rodzin po
prostu - bo wśród nich mogli być terroryści. Przemoczonych i głodnych zabrała
dokądś białoruska milicja...
Wracam do święta
Macierewicza w Krakowie. Jako imprezę uzupełniającą zorganizowano tam panel
kulturalny, jakiego nie było od zakończenia PRL. Pisowscy komisarze ludowi i
ich akolici wystąpili oficjalnie o przywrócenie cenzury - na razie dla teatrów
Przedstawiono listę największych szkodników „kalających wszystko, co dla
prawdziwego Polaka najświętsze: rodzinę, Kościół, Jezusa historię”. Na czele
Monika Strzępka i Paweł Demirski, a dalej Michał Zadara, Krzysztof Mieszkowski,
Piotr Ratajczak i Litwin Eimuntas Nekrosius, który zadrwił, i to w Teatrze
Narodowym, z naszego wielkiego dramatu „Dziady”. Podobno poszło mu tak łatwo,
bo kończył studia w Moskwie. Czarę goryczy przelały zaś łachmany. Jeden z dyskutantów
zauważył, że wymienieni tu reżyserzy specjalnie ubierają aktorów w szmaty
deformujące postaci, by nie można było odróżnić, kto jest kobietą, a kto
mężczyzną.
Uczestnicy kulturalnego pandemonium
zgłosili na koniec swoje postulaty: teatrom odebrać dotacje, a twórcom
zabronić dowolnego interpretowania literatury. Oczywiście Europa znowu nie
zrozumie, że to wszystko w ramach przywracania normalności oraz ukochania wolności
i suwerenności przez Polaków.
Stanisław Tym
Szczepionka jesienna
Na pytanie, dlaczego Antoni Macierewicz
może bezkarnie robić i opowiadać, co zechce, jedyna poprawna odpowiedź brzmi:
bo może. Wiadomo, że obecny minister obrony narodowej jest faktycznie numerem
2 w partii i chyba jedynym, któremu prezes zapewnia pełny immunitet. Natura
tego szczególnego związku nie jest jasna, a powierzenie Macierewiczowi
„smoleńskiego odwetu" było raczej dowodem jego wyjątkowej pozycji niż jej
przyczyną. Jedna z hipotez, przywołanych ostatnio z okazji 40-lecia KOR, mówi,
że w czasach opozycji PRL Jarosław Kaczyński należał do kręgu, i to nie
pierwszego, współpracowników Macierewicza; trochę publikował w„Głosie",
organie tego środowiska, ale to Macierewicz był wtedy guru. Zapewne coś z tej
relacji mistrz-uczeń przetrwało, zwłaszcza że kiedy w kolejnych dekadach
Kaczyński wchodził coraz głębiej w polityczne rozgrywki, układy i sojusze,
Macierewicz pozostawał bezkompromisowy, świecił swoją niezłomnością i
radykalizmem. W końcu zyskał przy Kaczyńskim rolę egzekutora, w myśl
anegdotycznego powiedzonka: „Mam Macierewicza i nie zawaham się go użyć".
Do ważnych politycznych wynalazków
Jarosława Kaczyńskiego należało nadanie partii charakteru rewolucyjnego; to już
było trochę widoczne przy pierwszych rządach PiS, ale dojrzało dopiero w
czasie 8-letniej opozycji. Partia rewolucyjna ma sporo zalet jako instrument
zdobywania władzy. Z definicji nie musi liczyć się z ustrojem państwa, bo
przecież chce go zburzyć; nie musi, a nawet nie powinna wchodzić w żadne
relacje z„uzurpatorską" władzą; „wielka idea", której służy, daje jej
wyższość moralną nad demokratycznymi politykami. Rewolucyjność dostarcza też
przewagi retorycznej: każdy radykalny sąd brzmi atrakcyjniej od mętnego realizmu;
gruntowna zmiana to program propagandowo bez porównania lepszy niż żmudne
doskonalenie (np. oświaty, służby zdrowia, armii, sądownictwa). Rewolucja
komfortowo zwalnia z obowiązku debaty i przyjmowania jakichkolwiek racji od
wrogów, którymi są wszyscy spoza naszego obozu. Ją się robi, a nie o niej
dyskutuje. Ten koncept zawsze przyznaje rację rewolucjonistom: bo jeśli nasze
cele są atrakcyjne i słuszne (np. plan Morawieckiego, repolonizacja Polski,
Międzymorze, suwerenność), to słuszne są też nasze działania, a jeśli nie są
(Misiewicze, aborcja), to mamy rewolucyjną odwagę, aby się przyznać, i tym
silniejszy mandat, aby iść dalej. W rewolucji nie ma też żadnych cząstkowych
kryteriów oceny; jest dążenie i jego wrogowie. (Wydaliśmy właśnie„Niezbędnik
Inteligenta" pt.„Utopie", odsyłam do obfitych opisów, jak w historii
rewolucyjne utopie zawsze kończyły się zamordyzmem).
Otóż w pisowskiej rewolucji, która jest
zresztą jakąś historyczną parodią czy cytatem, Antoni Macierewicz odgrywa
rolę„pierwszego niezłomnego"; jest przy Kaczyńskim kimś takim jak Che Guevara
przy Fidelu Castro lub młody Lew Trocki przy Leninie. Skojarzenia z Guevarą i
Trockim, dziś zapewne obraźliwe, są o tyle zasadne, że sam Macierewicz uchodził
w młodości za trockistę i miłośnika Che. Radykalizm, ideowość, także
rewolucyjna czujność, brutalność wobec wrogów, radość ze sprawowanej władzy są
chyba po prostu osobowymi cechami Ministra, raczej niezwiązanymi z wyznawaną
akurat ideą. Każda rewolucja przyciąga charakterologicznych rewolucjonistów, a
najostrzejszy z nich jest zwykle kierowany na najważniejszy odcinek (tu już
oszczędzę historycznych analogii). W ten sposób zapewne Antoni Macierewicz stał
się - to już popularne określenie-głównym kapłanem religii smoleńskiej. Trudno
znaleźć w historii, także w historii rewolucji, równie absurdalny zwornik dla
społecznego ruchu sprzeciwu, jednak aby zostać członkiem PiS, pełnoprawnym
uczestnikiem i beneficjentem rewolucji, trzeba przejść kryterium smoleńskie. I
wbrew pozorom nie jest to takie głupie.
Uznanie, że w Smoleńsku, wbrew wszystkim
zebranym przez specjalistów dowodom, nie doszło do katastrofy lotniczej, lecz
do zamachu, jest testem partyjnej lojalności o najwyższej wadze.
Jeśli jesteś zdolny zawierzyć swoim przywódcom do tego
stopnia, aby kilkudziesięciu fachowców od wypadków lotniczych uznać za ludzi
Putina, premiera rządu za zdrajcę i spiskowca, zanegować widzianą na własne
oczy (choć w TV) mgłę, zaprzeczyć odsłuchanym rozmowom pilotów itd., to
znaczy, że jesteś człowiekiem wiary. Uwierzysz w Polskę w ruinie, ubeka Wałęsę,
Michnika kolaboranta, Mistrale sprzedane za dolara, islamistów gwałcących
Polki, kobiety czyhające, aby zabić swoje dziecko. Nie sprzeciwisz się nawet ekshumacjom
smoleńskim, bo dowody prawdy mogą być przecież ukryte w grobach.
Przy okazji
fenomenu Trumpa politolodzy zwracają uwagę, że jego zwolennicy nie wierzą w
żadne podawane przez przeciwników czy tzw. ekspertów liczby, fakty, analizy,
świadectwa. Są rewolucyjnymi oddziałami Zmiany. Można by to skwitować smętną
uwagą, że oto, nie tylko w Polsce, dożyliśmy takich czasów, że dużą grupę
obywateli frustracja, lęk, potrzeba odwetu i sprawiedliwości prowadzą w stronę
zawierzenia rewolucjonistom, w tym maniakom i hochsztaplerom. Nie po raz
pierwszy w dziejach. Wydawało się, że po ustrojowych eksperymentach XX w. jakoś
tam jesteśmy na to odporni. Ale każda szczepionka działa tylko jakiś czas.
Przyjmijmy zatem, że właśnie dostajemy serię bolesnych zastrzyków od dr.
Macierewicza.
Jerzy Baczyński
Trans Macierewicza i pułapka PiS
Obwieszczony z udziałem prezesa Kaczyńskiego zamiar powołania komisji
weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji uważam za najistotniejsze obok programu 500+
przedsięwzięcie polityczne Prawa i Sprawiedliwości.
Powołanie komisji weryfikacyjnej ma wywołać
nową dynamikę polityczną, która zapewni PiS zwycięstwo w wyborach
samorządowych, a zwłaszcza w metropoliach - ze szczególnym uwzględnieniem
Warszawy. Nie wiadomo, jak ostatecznie ma ona wyglądać, ale z komunikatu
Ministerstwa Sprawiedliwości można wyczytać trzy zamiary. Zamiar pierwszy to
naprawienie oczywistych krzywd i zdelegalizowanie oczywistych nieprawości.
Afery były - nie ma tu dwóch zdań.
Zamiar drugi to - w
związku z zapowiedzianym jawnym trybem pracy komisji - rozpoczęcie
wieloaktowego spektaklu politycznego, polegającego na przypiekaniu prezydentów
metropolii, ze szczególnym uwzględnieniem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Zamiar
trzeci przepełnia specyficzna pisowska finezja. Polega on na tym, by komisję
powołać i skonstruować w sposób możliwie najbardziej sprzeczny z porządkiem
konstytucyjnym i ładem prawnym III RP. Jest to działanie celowe.
Zamiar pierwszy można tylko poprzeć. Jeśli
chodzi o zamiar drugi, to kłopot polityczno-personalny ma Platforma
Obywatelska. Pani prezydent Warszawy nie jest Donaldem Tuskiem i wielce
prawdopodobne, że postawiona przed komisją mocno się pogubi z wiadomymi
konsekwencjami dla wizerunku swojej partii, której jest twarzą w Warszawie.
Nowe kierownictwo PO stoi przed odpowiedzią na pytanie: czy ta placówka w
ogóle jest do obrony?
Zamiar trzeci jest
kłopotem dla wszystkich, którzy przeciwstawiają się demontażowi przez PiS
państwa prawa. Na razie ci, którzy mówią, śpiewają do melodii wygrywanej przez
prezesa Kaczyńskiego. PiS rozprawia więc o krzywdzie ludzkiej, zmowie,
przestępczości białych kołnierzyków, o tym, że trzeba to naprawić i wymierzyć
sprawiedliwość, a przeciwnicy - o„stalinowskich trojkach", prawie i
konstytucji.
Odpowiedź PiS jest prosta: ci, którzy są przeciw komisji,
chcą bronić złodziei, aferzystów i korupcjonistów. Chcą, żeby było, jak było, a
cała gadanina o konstytucji i państwie prawa służy temu, by oczywistym
złodziejom włos z głowy nie spadł, a pokrzywdzeni zostali sami ze swoją
krzywdą. To jest właśnie ta wasza III RP i państwo prawa. I PiS odwołuje się
nie do mitycznego„układu", ale do konkretnej afery, gdzie aferzystów można
wskazać palcem. Dlatego ta odpowiedź ma wielką siłę perswazyjną.
Nie ma prostego wyjścia z tej pułapki, ale
jest wyjście nieproste. To nie PiS wykrył aferę reprywatyzacyjną, tylko
środowiska od PiS dalekie: „Gazeta Wyborcza" i stowarzyszenie Miasto Jest
Nasze. Potrzebny jak powietrze jest alternatywny wobec pisowskiego projekt
przywrócenia sprawiedliwości, naprawienia krzywd i pozbawienia krzywdzicieli
nienależnych profitów. O tym, że jest to możliwe, przekonująco mówi prof. Ewa
Łętowska. Tylko stworzenie takiego projektu przez środowiska prawnicze
dostrzegające patologie administracji i wymiaru sprawiedliwości oraz podjęcie
go przez opozycję uprawomocni opór wobec działań PiS z ewentualnym bojkotem
prac komisji włącznie, przez co należy rozumieć odmowę udziału w niej oraz
odmowę stawiennictwa przed nią.
Obok komisji ds.
reprywatyzacji uwagę obserwatorów przyciągał minister Antoni Macierewicz w
związku ze śmigłowcami i nie tylko. Kwestii śmigłowców nie sposób omawiać w
trybie felietonowym. Ograniczę się do konkluzji, że 10 śmigłowców, które mamy
zakupić w ramach pilnej potrzeby operacyjnej, może się okazać najdroższymi
śmigłowcami świata, jeśli po paru latach kolejny już rząd będzie płacił unijne
kary za naruszenie zasad uczciwej konkurencji. W trybie felietonowym, choć
sprawy są poważne, można jednak zająć się innymi wypowiedziami ministra
Macierewicza.
Wypłynął on na szerokie wody polityki
regionalnej i światowej. Najpierw oznajmił z trybuny sejmowej, że okręty
desantowe Mistral, pierwotnie wyprodukowane przez Francuzów dla Rosji, a
następnie pod naciskiem sojuszników z NATO sprzedane przez Francję Egiptowi,
zostały przez Egipt odsprzedane Rosji za symbolicznego jednego dolara. Świat i
Europa, nie mówiąc o Polsce, wstrzymały oddech, ale Egipt i Rosja zaprzeczyły,
a komentatorzy zwrócili uwagę, że pan minister posiłkuje się informacjami z
niszowych portali internetowych.
W tej sytuacji
minister uciekł do przodu. Rzeczniczka MON stwierdziła:„Oczekujemy jasnego
stanowiska od Federacji Rosyjskiej, czy zrezygnowała z tego zakupu"(tzn.
Mistrali). Tu już zastosowanie mają kategorie polityki właściwej dla ustroju
feudalnego. Pan senioralny (w tym przypadku Rzeczpospolita Polska) ma
oczywiście prawo wezwać wasala (w tym przypadku Federację Rosyjską), którego
podejrzewa o to, że chce mu jakowąś nieszczerość wyrządzić, do wytłumaczenia
się. Jest tylko wątpliwe, czy Władimir Putin postrzega Federację Rosyjską jako
lenno Rzeczpospolitej Polskiej.
Ale to są drobne sprawy regionalne. Na
inauguracji roku akademickiego w toruńskiej uczelni o. Rydzyka pan minister
oświadczył, że wielki sukces Polski „w ogóle byłby niemożliwy, gdyby nie myśl
polityczna, gdyby nie plany przygotowane i sukces ostateczny koalicji, którą
kieruje Jarosław Kaczyński. Tu leży źródło tej wielkiej geopolitycznej zmiany,
której beneficjentem przede wszystkim jest naród i państwo polskie, ale które
promieniuje na zmianę geopolityczną całego świata". Nie sądzę, by panu
ministrowi chodziło o znane z marksizmu dialektycznego prawo wszechzwiązku zjawisk,
raczej miał na myśli związek przyczynowo-skutkowy między objęciem rządów przez
PiS a zmianą geopolityczną na świecie.
Słusznie zatem
„środowisko Białego Kruka" przyznało Antoniemu Macierewiczowi tytuł
„Patrioty Roku 2016". Przyznanie tytułu na patriotycznej gali poprzedził
wykład prof. Andrzeja Nowaka „Tysiącletni duch patriotyzmu". Obserwatorowi
spoza środowiska Białego Kruka nasuwa się wniosek, że przez tysiąc lat duch
patriotyzmu kondensowałsię, a w 2016 r. skroplił się - i to właśnie jest
minister Macierewicz lub też wydzielana przez niego podczas transu mediumicznego
ektoplazma.
Ludwik Dorn -
polityk, publicysta, socjolog. Były marszałek Sejmu (2007 r.) i były poseł
(III-VII kadencji). W latach 2005-07 wicepremier i szef MSWiA. W PRL
opozycjonista, w III RP współtwórca Porozumienia Centrum i PiS. Od 2008 r.
formalnie poza PiS, choc w wyborach w 2011 r. startował do Sejmu z list tej
partii. Zakładał Polskę Plus, był też członkiem klubu Solidarnej Polski. W 2015
r. próbował wrócić do Sejmu z list PO. Poza polityką zajmuje się tłumaczeniem
wierszy, powieści szpiegowskich i pisaniem bajek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz