Przyszedł z ulicy,
miał w oczach żar. Dziś ma medal od ministra, limuzynę i radę nadzorczą.
Może załatwić pracę w państwowej spółce i odwołać wojskowego dowódcę. Oto
bohater naszych czasów: Bartłomiej Misiewicz.
Michał Krzymowski
Gdy do miasta
wjeżdża czarne bmw na mazowieckiej rejestracji, w Bełchatowie zaczyna się
poruszenie. Ściągają posłowie, samorządowcy i prezesi państwowych spółek. To
przyjechał Bartłomiej Misiewicz - limuzyną Żandarmerii Wojskowej i z własnym
oficerem ochrony. Gdzie indziej ktoś mógłby pomyśleć, że to tylko 26-letni
rzecznik prasowy MON i szef gabinetu politycznego ministra. Ale nie w
Bełchatowie. Tu wszyscy wiedzą, że Misiewicz jest prawą ręką Antoniego
Macierewicza. Ma jego pełnomocnictwa, prowadzi negocjacje, daje pracę. I nie
protestuje, gdy działacze tytułują go ministrem.
W letnie popołudnie 30 sierpnia Misiewicz przyjeżdża do Bełchatowa z
konkretnym zadaniem. Ma znaleźć nową większość w radzie powiatu, dzięki której
PiS obsadzi stanowisko wicestarosty. Ściąga do siedziby powiatu radnych
Platformy i proponuje im koalicję. Stawia jeden warunek. Muszą rozwiązać swój
klub i przystąpić do koalicji jako niezrzeszeni, bo Jarosław Kaczyński
zabrania wchodzenia w oficjalne układy z Platformą. - Zapewnimy wam zatrudnienie
- zachęca.
Czy to pusta obietnica? Raczej nie, bo w spotkaniu towarzyszy mu
Sławomir Zawada, prezes państwowej spółki PGE GiEK, największego pracodawcy w
okolicy. Gdy Misiewicz obiecuje radnym pracę, prezes Zawada, zresztą także
partyjny, milczy.
Biuro prasowe GiEK w e-mailu przesłanym do „Newsweeka” przyznaje, że
prezes Zawada uczestniczył w spotkaniu z Misiewiczem. Ale, jak zapewnia,
tematem rozmowy były „kondycja gospodarcza i problemy regionu”. Koalicyjne
targi? Posady dla radnych? Insynuacja.
Sam Misiewicz odpisuje w podobny sposób. Nie zaprzecza, że mówił o
zatrudnieniu dla radnych, ale twierdzi, że nie oferował go w zamian za
przystąpienie do koalicji.
Uczestnik spotkania: - Sugestia Misiewicza była oczywista dla
wszystkich. Głosy w radzie w zamian za pracę. Zawadę ściągnęli tylko po to,
żeby to uwiarygodnić. Przy rozmowie był jeszcze poseł PiS Dariusz Kubiak, ale
rej wiódł Misiewicz. Z całej trójki to on był tam najważniejszy.
PARTYJNI W BIZNESIE
Kto śledzi ruchy
kadrowe w bełchatowskim GiEK, ten wie, że w
sprawie pracy Misiewicz nie rzuca słów na wiatr. Jeśli mu na kimś zależy,
raz-dwa załatwia dobrze płatną posadę.
Wiosną lokalne struktury PiS obiega informacja, że wiceprezydent
Bełchatowa Agnieszka Wysocka chce odejść z ratusza i spróbować sił w biznesie.
Jej polityczny mentor Antoni Macierewicz od razu próbuje umieścić ją we
władzach GiEK, ale nominację blokuje minister skarbu Dawid Jackiewicz. To on
- ręka w rękę z wiceprezesem PiS Adamem Lipińskim -
układa zarząd tutejszej spółki. Wysocka ostatecznie trafia jednak do GiEK, tyle
że na posadę dyrektora departamentu komunikacji.
- Na takim stanowisku zarabia się
ok. 16 tys. zł. Jak na Bełchatów, to niemało. Kto jej załatwił pracę? Bartek -
twierdzi człowiek zbliżony do spółki.
W ślad za Wysocką do GiEK idą działacz PiS Marek Szydłowski, do tej
pory nauczyciel języka polskiego w Pajęcznie, oraz Radosław Zatoń, sekretarz
radomszczańskiego magistratu (Misiewicz do niedawna pełnił funkcję doradcy
politycznego prezydenta Radomska). Obaj zostają dyrektorami. Pierwszy -
działu HR, a drugi - departamentu nadzoru
właścicielskiego. Według rozmówców „Newsweeka” również dostają pracę dzięki
Misiewiczowi.
Z rekomendacji rzecznika MON pochodzą także działacze zatrudnieni w
spółkach zależnych od GiEK: prezes bełchatowskiego Elmenu Arkadiusz Gaik,
wiceprezes Elbestu Michał Słowiński i dyrektor trzygwiazdkowego hotelu Wodnik
Paweł Dędek. - Wszyscy trzej są kolegami Misiewicza, ale najbliżej trzyma się
z nim Słowiński. Jakiś czas temu strasznie się pokłócili, podobno doszło
między nimi do rękoczynów, ale dziś są w świetnej komitywie i razem piją
wódkę. Proszę się z nim spotkać. Słowiński podobnie jak Misiewicz lubi czuć się
ważny, może coś panu opowie. A dużo wie o Bartku - opowiada działacz PiS.
Na pytanie o rzecznika MON Słowiński cierpnie: - Misiewicz? Nie,
dziękuję. Nie będę rozmawiać.
PERTRAKTACJE W POLU
Zamiast do siedziby
Elbestu, w której pracuje Słowiński,
trafiam do gabinetu jednego z bełchatowskich urzędników. To działacz
PiS, tyle że skłócony z Misiewiczem. A trzeba wiedzieć, że w okręgu dziesiątym,
w którym Macierewicz sprawuje mandat posła i pełni funkcję partyjnego
pełnomocnika, Prawem i Sprawiedliwością co kilka miesięcy wstrząsają wewnętrzne
konflikty. To daje o sobie znać grupka dowodzona przez Macierewicza i
Misiewicza. Działacze kojarzeni z szefem MON wojują ze wszystkimi - ludźmi
dawnego PC, frakcją młodych skupioną wokół Marcina Mastalerka, środowiskiem wywodzącym
się z PSL.
Członek PiS opowiada: - Misiewicz poświęca masę czasu na drobne
rozgrywki. Kilka miesięcy temu, za przyzwoleniem Macierewicza, przejął kontrolę
nad radą gminy w pobliskim Kleszczowie. Doprowadził do stworzenia nieformalnego
koła PiS i obsadził funkcję przewodniczącego rady. Pomógł mu w tym radny,
którego syn dziwnym trafem w tym samym czasie dostał pracę w GiEK. Sprawa
musiała być ważna, bo ktoś z kierownictwa spółki podobno osobiście jeździł na
pole do tego radnego.
W kwietniu rzeczywiście doszło do zmiany w kleszczowskiej radzie. Jej
szefem został rówieśnik Misiewicza Michał Michałek, przedstawiany w lokalnych
mediach jako stronnik Macierewicza. Głosował na niego m.in. radny Krzysztof
Piątczak, ojciec świeżo upieczonego pracownika GiEK.
Piątczak, do którego dzwonię w sprawie związku między głosowaniem w
radzie a awansem syna, zapewnia, że to zbieg okoliczności. Z kolei Michałek
pytany o rolę Misiewicza w tej sprawie zachowuje się identycznie jak Słowiński:
- O nim rozmawiać nie zamierzam.
W małym Kleszczowie Misiewicz
odniósł sukces, ale już próba przejęcia kontroli nad powiatem bełchatowskim
spaliła na panewce.
- Porzucenia szyldu, powiązanie tego z pracą, to wszystko było zbyt
toporne. Dlatego radni Platformy wstępnie odrzucili ofertę koalicji z PiS, ale
sprawa jest otwarta, bo Misiewicz ma nie tylko marchewkę, ale i kij. Jaki? To
jest Bełchatów, tu każdy ma krewnych w GiEK. A skoro można na pstryknięcie dać
komuś posadę, to równie szybko można też jej kogoś pozbawić - twierdzi jeden z
rozmówców.
ZA DUŻO WZIĄŁ NA SIEBIE
W wojsku limuzyna
Bartłomieja Misiewicza budzi respekt. Kilka tygodni temu media obiegł film z
rocznicy bitwy pod Sarnową Górą. Widać na nim, jak czarne bmw, eskortowane
przez radiowóz Żandarmerii Wojskowej na sygnale, podjeżdża na uroczystości.
Gdy Misiewicz wysiada i idzie Artur Zawisza
odebrać meldunek od dowódcy kompanii reprezentacyjnej, żołnierze
wykrzykują w jego stronę: „Czołem, panie ministrze”.
- Jeśli ktoś myśli, że to incydent, to się myli. W wielu jednostkach
żołnierze zwracają się do Misiewicza w ten sposób. W armii nadal panuje
mentalność z czasów Układu Warszawskiego, kiedy żołnierze do byle kacyka
mówili „towarzyszu sekretarzu” - twierdzi jeden z wojskowych.
Ta nadgorliwość wobec 26-latka, którego jedynym doświadczeniem
zawodowym była do niedawna praca w podwarszawskiej aptece Aronia, może się
brać z tempa, w jakim wydłuża się kolekcja jego zaszczytów. Rzecznikiem MON i
szefem gabinetu ministra Misiewicz został w listopadzie ubiegłego roku. W
sierpniu Antoni Macierewicz odznaczył go Złotym Medalem za Zasługi dla
Obronności Kraju, a we wrześniu wysłał do rady nadzorczej Polskiej Grupy
Zbrojeniowej (w międzyczasie do jej zarządu trafił mąż właścicielki Aronii,
zatrudnienie w spółce znalazła również siostra rzecznika).
Inna sprawa, że widok czarnej limuzyny Misiewicza nierzadko zwiastuje
kłopoty. Przykład z ostatnich miesięcy: w maju Misiewicz odwiedza 21. Brygadę
Strzelców Podhalańskich w Rzeszowie. Choć wizyta przebiega bez zakłóceń, to
minister obrony niebawem wydaje decyzję o przeniesieniu jej dowódcy do rezerwy
kadrowej.
- Może miał nieodpowiednią przeszłość?
- A skąd! - oburza się oficer zorientowany w sprawie. - To młody
pułkownik, bez PRL-owskiego bagażu, zresztą ceniony żołnierz. Odwołano go bez
powodu, nikt, nie wie, o co chodzi. Jedyne logiczne wytłumaczenie jest takie,
że Misiewicz musiał się poczuć czymś dotknięty. A to, że jest przewrażliwiony
na swoim punkcie, wiedzą wszyscy. Może dowódca krzywo na niego spojrzał?
Podobna historia miała miejsce w 15. Brygadzie Zmechanizowanej w
Giżycku, gdzie w maju doszło do zmiany. - Nikt nie ma pewności, o co chodzi,
ale mówi się, że to też robota Misiewicza. Podobno ktoś mu się poskarżył na
dowódcę - mówi rozmówca.
Poseł PO Czesław Mroczek, były
wiceszef MON: - Sygnały, że Misiewicz zajmuje się odwoływaniem dowódców
brygad, pojawiają się co jakiś czas. To postawienie sprawy na głowie. Od takich
spraw jest minister, a nie jego rzecznik!
Europoseł SLD Janusz Zemke: - Pan Misiewicz chyba się trochę pogubił.
Od liczby funkcji musiało go oszołomić. To młody człowiek, za dużo na siebie
wziął.
CAŁY GORZAŁ
Głowa wysoko, pewny
uśmiech. Siedemnastoletni Bartek w czarnej marynarce i kremowym
golfie pozuje przy portrecie Henryka Sienkiewicza, patrona szkoły. To jego
pierwsza kampania wyborcza - jest kandydatem na przewodniczącego samorządu
uczniowskiego w XII Liceum Ogólnokształcącym w Warszawie. W swojej prezentacji
nieco na wyrost pisze, że „pracuje w Kancelarii Sejmu” jako asystent społeczny
posła Artura Zawiszy. Program? Marzy mu się, aby „liceum brało udział w
organizacji imprez o charakterze masowym, np. Wielka Orkiestra Świątecznej
Pomocy”.
Czy Misiewicz ma w tym czasie wyrobione poglądy? Pragnie kariery czy też
działa dla idei? Po latach, już jako kandydat na posła, napisze w swojej notce, że
urodził się w rodzinie o poglądach prawicowych i patriotycznych, w której
wpojono mu dewizę „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Przez 13 lat służył do mszy jako
ministrant i lektor, a swoją „polityczną działalność” zaczynał od funkcji
wiceprzewodniczącego Młodzieżowej Rady Dzielnicy Bielany i działacza Polskiej
Federacji Młodzieży, razem z którą miał doprowadzić do powołania Młodzieżowej
Rady Warszawy.
Na stronie internetowej bielańskiego kościoła można odnaleźć ślad po
działalności dzisiejszego rzecznika MON. To zdjęcia z 2008 roku, na których
osiemnastoletni Misiewicz ubrany w lektorską albę czyta Pismo Święte. Gorzej z
odtworzeniem jego dorobku w organizacjach młodzieżowych.
Dzwonię do byłego prezesa PFM Marka Łukiewskiego: - Misiewicz? Nie
kojarzę. Mieliśmy ogólnopolski projekt powoływania rad młodzieżowych w różnych
miastach, ale akcji w Warszawie kompletnie nie pamiętam.
Paweł Kruk, były szef młodzieżowej rady Bielan, wybrany w 2007 roku: -
Za mojej kadencji Misiewicza nie było.
Młodego chłopaka przypomina sobie za to Artur Zawisza. - Rzeczywiście,
krótko był moim asystentem społecznym. Zgłosił się z ulicy, powiedział, że jest
sympatykiem. Przyjąłem go, bo miał żar w oczach. Więcej, on cały gorzał!
W swojej notce Misiewicz twierdzi, że współpracę z Macierewiczem zaczął
na przełomie 2006 i 2007 roku, ale i tu jego wersja lekko się rwie. Z sejmowego
archiwum wynika, że zostaje asystentem społecznym posła dopiero w lutym 2008
roku. Może więc asystuje Macierewiczowi jeszcze, zanim ten dostanie się do
Sejmu? Zawisza powątpiewa - do niego chłopak zgłasza się w maju 2007 roku i
nigdy nie wspomina o czymś takim.
Kiedy już jednak Misiewicz zbliży się do Macierewicza, błyskawicznie
zyskuje jego zaufanie. Gdy Zawisza wpadnie na sejmowym korytarzu na
Macierewicza przechadzającego się w asyście dobrze znanego, postawnego
młodzieńca, usłyszy: - Odziedziczyłem po panu
to, co miał pan najlepsze.
Okoliczności, w jakich ten nastolatek z żarem w oczach miał trafić pod
skrzydła dzisiejszego szefa MON, obrosły w PiS legendą. Mówi się, że jest
krewnym ministra. Jednak zapytany o to przez
„Newsweek” - zaprzecza.
Poseł PiS: - Skoro zaprzecza, to
znaczy, że nie są rodziną, ale temu, że plotki krążyły, nie dziwię się. Bo jak
to możliwe, że 26-latek znikąd okręcił sobie wokół palca najbardziej podejrzliwego
polityka w kraju?
Współpraca Wojciech Cieśla,
Rafał Gębura
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz