Mitologia
smoleńska stała się pod rządami PiS oficjalną ideologią, narzędziem wzmacniania
władzy i politycznej zemsty. Wiele wskazuje na to, że zbliża się kulminacja.
Do księgi smoleńskiej dopisywane są
właśnie kolejne rozdziały: długo wyczekiwany film „Smoleńsk”, planowane
ekshumacje wszystkich ofiar katastrofy, kolejne pomniki i tablice, apele
poległych na każdej wojskowej uroczystości, proces Tomasza Arabskiego czy
tajemnicze dokumenty, które po ujawnieniu mają wywrócić naszą wiedzę na temat
katastrofy. Szef MON Antoni Macierewicz ostatnio ogłosił, że wreszcie
dysponuje „prawdziwymi dowodami” na temat przyczyn katastrofy To „nowe nagrania
załogi tupolewa, które do tej pory nie były znane. Ale nie pochodzą one z
pokład polskiego samolotu. Każdy będzie mógł ich
wysłuchać” - powiedział „Rzeczpospolitej”. Wśród materiałów mających ujrzeć
światło dzienne jeszcze we wrześniu są rzekomo też takie, które były ukrywane
przez komisję Millera. „Mamy wstrząsające wyznania członków tej komisji” -
ogłosił - Macierewicz. Oczywiście nie może na razie powiedzieć, skąd pochodzą te
dowody, nagrania i „wyznania”. Nie będzie to też „ostateczny materiał”, ale na
pewno „rzuci bardzo istotne światło na przebieg i przyczyny katastrofy
smoleńskiej”.
Kto bardziej
dociekliwy
Szef
MON ujawnił swoje rewelacje w momencie, gdy nie opadł jeszcze kurz po
zamieszaniu wywołanym przez jego kolegę z rządu Witolda Waszczykowskiego. Szef
polskiej dyplomacji niewiele wcześniej zapowiedział - również na wrzesień -
prezentację innych dokumentów: notatek MSZ, z których ma wynikać, że Donald
Tusk „grał przeciwko polskiemu prezydentowi na rzecz Rosji”. Były premier
rzekomo wspierał Rosjan w ich planie rozdzielenia wizyt swojej i Lecha
Kaczyńskiego w Katyniu. Całość to kilkadziesiąt dokumentów, m.in. relacje z
rozmów polskich dyplomatów, w tym ministra Radosława Sikorskiego, z
dyplomatami rosyjskimi. Na czym ta gra miałaby polegać i co nowego wnieść do
powszechnej już wiedzy? Tego już Waszczykowski nie powiedział.
Medialny
wysyp smoleńskich rewelacji to od dawna zapowiadane przez PiS przyspieszenie w
„wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej”. Jego cel to nie tyle wskazanie winnych,
co skompromitowanie całej elity politycznej, która do niedawna rządziła Polską.
Odebranie jej przedstawicielom moralnej legitymacji nie tylko do rządzenia w
przyszłości, ale do uczestniczenia w życiu publicznym jako tym, którzy „zabili
prezydenta”, w dodatku spiskując z Rosją. PiS licytuje wysoko, ale ewentualny
sukces w tej grze oznacza dla partii spokojne rządy na lata.
Zapowiedziane
materiały z resortu obrony i MSZ trafią do monowskiej podkomisji, która na
polecenie Macierewicza ma raz jeszcze zbadać okoliczności feralnego lotu. W
jej składzie są dobrze znani eksperci z dawnego zespołu sejmowego, z którego
wypływały rewelacje z pękającymi parówkami i zgniecionymi puszkami po red
bullu, podpierającymi tezę o zamachu. Przewodniczącym jest Wacław Berczyński,
który już trzy lata temu stwierdził, że tupolew rozpadł się w powietrzu pod
wpływem potężnego ciśnienia odrywającego skrzydło od kadłuba.
Na
razie podkomisja, która zasłynęła z tego, że nie znalazł się w jej składzie ani
jeden ekspert od badania wypadków lotniczych, a jej prace tylko w tym roku będą
kosztować podatników 3,5 mln zł, nie wykazała się nadzwyczajnym tempem. Od
posiedzenia inauguracyjnego 8 marca zebrała się raptem trzy razy, z czego jak
na razie niewiele wynika. Po raz ostatni jej członkowie spotkali się 22 czerwca
w Mińsku Mazowieckim „celem dokonania uzupełniających badań bliźniaczego
egzemplarza samolotu Tu-154M”.
Działa
też specjalna grupa śledczych prowadząca postępowanie w sprawie wypadku
tupolewa, kierowana przez zastępcę prokuratora generalnego Marka Pasionka.
Wiele osób tłumaczy to jako efekt rywalizacji szefa MON ze Zbigniewem Ziobrą.
Macierewicz nie chce się dzielić z nikim smoleńską sławą, a Ziobro także chciałby
się zasłużyć na tym polu i zapunktować w oczach prezesa Kaczyńskiego. Dlatego
nie zostaje w tyle. Prokuratura przyznała właśnie, że przygotowuje się do ekshumacji
i ponownego zbadania zwłok wszystkich ofiar, czemu już sprzeciwia się część
rodzin. Operacja może ruszyć już w połowie października, czyli w pierwszym
możliwym terminie przewidzianym przepisami sanitarnymi. Powodem ma być to, że
rzekomo niektóre ciała (m.in. prezydenta Kaczorowskiego) zostały zamienione, a
oględziny wykonane w Moskwie były przeprowadzone błędnie, a w każdym razie
„trzeba sprawdzić”, czy ciała po masakrze zostały właściwie poskładane. Nie
wiadomo jednak, czy wśród ekshumowanych będzie para prezydencka. Zapytaliśmy o
to prokuraturę, ale nie dostaliśmy odpowiedzi.
„Niegodny jest ten, kto ośmieli się wątpić w
Wasz talent i wiedzę, a przede wszystkim w Waszego ducha (...). Zadaliście
kłam oszczerstwom i insynuacjom, jakie na Polskie Siły Powietrzne przez wiele
lat spadały” - to fragment przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy, wygłoszonego
podczas obchodów Święta Lotnictwa 27 sierpnia w Poznaniu. Prezydent dodał
jeszcze, że - w domyśle: po katastrofie smoleńskiej - Siły Powietrzne były
„szkalowane”.
W ten
sposób Andrzej Duda jednym ruchem nie tylko zdjął jakąkolwiek winę za błędy z
lotników, którzy mieli wpływ na wydarzenia z 10 kwietnia 2010 r., ale zarazem
potępił tych, którzy odważą się zaprzeczać pisowskiej narracji w sprawie
Smoleńska, stawiając ich wśród „niegodnych”. Trzy dni później prezes Kaczyński
postawił sprawę jasno: jakiekolwiek wyjątki czy akty łaski nie będą w tej
kwestii dopuszczalne. Po pogrzebie byłej senator PiS Anny Kurskiej, pytany
przez dziennikarzy, czy możliwe jest sklejenie podzielonego Smoleńskiem
społeczeństwa, stwierdził, że tylko wtedy, gdy „pewne wartości uznamy za
wspólne”. Kaczyński nie do końca wytłumaczył, o jakie wartości chodzi, ale
kontekst nie pozostawia wątpliwości.
Kula ognia
Poza
wskazaniem winnych PiS prowadzi zakrojoną na szeroką skalę symboliczną
ofensywę, która ma wtłoczyć w głowy Polaków wiarę smoleńską. Kaczyński już
podczas pierwszych pod rządami PiS obchodów rocznicy katastrofy wytłumaczył,
jak wyobraża sobie doprowadzenie do sytuacji, gdy „pewne wartości” staną się
wspólne. W przemówieniu na Krakowskim Przedmieściu nakreślił taką wizję: po
pierwsze, tzw. prawda o Smoleńsku ma dotrzeć do wszystkich na polskiej ziemi
(„musimy skorzystać z tego, że mamy dziś możliwości, by Polacy wiedzieli i
zrozumieli”). Po drugie, aby to się szybciej dokonało, „prawda” ta musi być
„publiczna i państwowa”. Dlatego, przy wsparciu instytucji państwa, musi się
znaleźć także „w książkach i podręcznikach”, na pomnikach (ich budową ma się
zająć specjalny komitet; niedawno rozpoczął zbiórkę pieniędzy) oraz w formie
„nazw ulic, rond, by ludzie zostali odpowiednio uczczeni”.
Grunt
okazuje się bardziej podatny, niż się mogło wydawać. Przygotowany odpowiednio
przez prawicowe tygodniki, filmy w rodzaju „Mgła” czy „Anatomia upadku” czy
tzw. Ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza. Przy jednoczesnych zaniechaniach
ze strony poprzedniego rządu (komisja Laska, mająca prostować kłamstwa na
temat katastrofy, powstała dopiero w 2013 r.) wiara, że katastrofa smoleńska
nie była zwykłym wypadkiem komunikacyjnym, ale efektem sabotażu, spisku, a może
i zamachu, wrosła w świadomość sporej części społeczeństwa. Przeprowadzane z
okazji kolejnych rocznic 10.04 sondaże mówią to samo: około jednej trzeciej Polaków
jest przekonanych, że komisja Millera nie wyjaśniła przyczyn katastrofy co
więcej - że katastrofa była efektem zamachu. Z kolei jedynie 29 proc. twierdzi
przeciwnie, czyli że okoliczności tragedii są znane, a o zamachu nie może być
mowy. Reszta się waha. I to jest ta grupa, którą prezydent Duda i jego prezes
chcą przeciągnąć na swoją stronę.
Wsparcie
właśnie nadchodzi w postaci filmu Antoniego Krauzego „Smoleńsk”, który z
pięciomiesięcznym poślizgiem pojawia się w kinach. Fabuła powstawała z problemami,
twórcy długo nie mogli znaleźć pieniędzy na realizację, na samym finiszu
pojawiły się nieporozumienia między producentem Maciejem Pawlickim a reżyserem,
które doprowadziły do odwołania zaplanowanej na kwiecień premiery. W sumie prace
nad filmem, którego scenariusz czerpie garściami z ustaleń zespołu
Macierewicza, trwały ponad trzy lata. Efekt końcowy powinien zadowolić
wyznawców teorii spiskowych, bo też dzieło Krauzego jest wokół nich osnute,
choć nie mówi wprost o zamachu. Główna bohaterka, grana przez Beatę Fido
dziennikarka Nina (jej pierwowzorem była działaczka ruchów smoleńskich Ewa
Stankiewicz, całość zdaje się czerpać inspirację z „Człowieka z marmuru”
Andrzeja Wajdy), jeździ po świecie, by dotrzeć do tzw. prawdy o katastrofie smoleńskiej,
która naturalnie różni się od oficjalnej. Scena pokazująca ostatnie chwile
przed upadkiem samolotu dowodzi, że miała rację - przez kabinę tupolewa przetacza
się pochodząca od wybuchu kula ognia.
Takie
przedstawienie okoliczności tragedii z 10 kwietnia, które według recenzentów
scenariusza jest „apologią jednej postawy wobec katastrofy”, na pewno nie zrazi
do teorii spiskowych. Raczej powiększy grupę tych, którzy uważają, że ze
Smoleńskiem nie jest dokładnie tak, jak głosił raport komisji Millera. Film
obejrzą setki tysięcy, jeśli nie miliony, bo nawet jeśli kin nie wypełnią
tłumy, to dzieło Krauzego, uhonorowane pokazem specjalnym na festiwalu w Gdyni,
na pewno pojawi się w prawicowych wydawnictwach. Jego twórcy wykonają tour po Polsce, z przystankami w kościołach i parafialnych
salkach, a być może też w szkołach.
Pierścień księdza Skorupki
Raport
komisji Millera, który wśród ekspertów ICAO (Organizacja Międzynarodowego
Lotnictwa Cywilnego) uchodzi za wyjątkowo rzetelnie wykonane badanie
katastrofy lotniczej, w Polsce przez działaczy PiS przedstawiany jest jako
kłamliwa propaganda. Dziś mało kto o tych
ustaleniach zresztą pamięta, poza autorami i garstką pasjonatów. Miarą
pisowskiego sukcesu jest nie tylko społeczne poparcie dla teorii spiskowych,
ale też milczące podporządkowanie się wojska poleceniu Antoniego Macierewicza,
który najpierw wysłał asystę kompanii reprezentacyjnej na grudniową
miesięcznicę (pierwszą po przejęciu władzy przez PiS), a potem nakazał odczytywać
nazwiska „poległych” w Smoleńsku podczas każdego apelu poległych. To jeden z
najważniejszych kroków w procesie zinstytucjonalizowania „wiary smoleńskiej”
i nadania jej formy ideologii państwowej.
Apel
smoleński odczytywany jest wszędzie tam, gdzie pojawia się wojskowa asysta. A
więc zarówno podczas uroczystości rocznicowych w byłym obozie koncentracyjnym
Stutthof, na Westerplatte, jaki przy okazji obchodów wkroczenia do Kielc
Kompanii Kadrowej Piłsudskiego czy rocznicy Bitwy Warszawskiej w
podwarszawskim Ossowie. Tylko władzom Poznania i Płocka udało się powstrzymać
Macierewicza, ale jedynie dlatego, że zrezygnowały z udziału choćby jednego
żołnierza podczas odbywających się tam uroczystości (Czerwca 1956 oraz bitwy z
bolszewikami w 1920 r.).
Oprócz
apeli zaczęły się pojawiać bardziej trwałe symbole smoleńskiej pamięci. Miejsca
kultu i pomniki. Najważniejsze jest Krakowskie Przedmieście, o które trwa
coraz ostrzejsza, choć na razie podjazdowa, walka. Pomniki, konkretnie dwa -
Lecha Kaczyńskiego i pozostałych ofiar katastrofy - już wiele miesięcy temu
obiecał postawić przed Pałacem Prezydenckim Jarosław Kaczyński (PiS chce, by
były gotowe w 2018 r.). Na razie udało się zamontować tam tablice z ich
nazwiskami, obelisk ku czci prezydenta stanął przed siedzibą warszawskiego ratusza
przy placu Bankowym. Tyle że nielegalnie, bo bez zezwoleń, m.in. konserwatora
zabytków.
Na
jakikolwiek sprzeciw PiS reaguje alergicznie. „To są działania o charakterze
skandalicznym, skrajnie niemoralnym i takim całkowicie niemieszczącym się w polskiej
kulturze” - orzekł Jarosław Kaczyński, a robiąc aluzję do PO, określił ją jako
„formację obcą”, funkcjonującą „poza tą sferą wspólnoty kulturowej, która jest
właściwa dla każdego narodu”. Pomników w Warszawie póki co nie ma, co bardzo
Kaczyńskiego irytuje, ale smoleńskie głazy i spiże powstają gdzie indziej.
Ostatnio w Poznaniu, na terenie bazy lotniczej, gdzie oprócz tablic ku czci
prezydenckiej pary odsłonięto pomnik gen. Andrzeja Błasika. Oficer ten staje
się ostatnio nawet jakby ważniejszy od śp. prezydenta. W dniu Święta Lotnictwa
jego żona wręczyła ufundowane przez siebie figurki z postacią męża (nazwane
„błasikami”) tym żołnierzom, którzy przyczynili się do powstania jego pomnika.
Bardzo
„smoleńsko” jest we wspomnianym Ossowie, który do tej pory znany był głównie z
szarży księdza Skorupki i wygranej bitwy z bolszewikami w sierpniu 1920 r., a
teraz staje się również „Panteonem Bohaterów w Sanktuarium Narodowym”, zwanym
też bardziej przystępnie dolinką 96 dębów smoleńskich. Oprócz posadzonych tam
drzewek co roku odsłaniane są popiersia kolejnych ofiar katastrofy. Antoni
Macierewicz twierdzi, że „tajemniczy pierścień” połączył w tym miejscu
wszystkich: od ks. Skorupki, poprzez poległych w obronie Polski, zamordowanych
strzałem w tył głowy, aż do tych „wspaniałych dowódców, działaczy, polityków,
którzy polegli w Smoleńsku”, a którzy „wskazują, jaki jest obowiązek Polaka,
nawet wtedy, jeżeli grozi za to śmierć”.
Wina moskiewskich decydentów
„Podobno prawie 25 proc. młodych ludzi nie
potrafi odpowiedzieć na pytanie, kto był winien zbrodni katyńskiej. Dziś nie
możemy doprowadzić do takiej sytuacji w sprawie Smoleńska” - te słowa Jarosława
Kaczyńskiego wydają się mottem działań całego państwowego aparatu PiS, w którym
urzędnicy boją się głośno mówić o tym, że katastrofa tupolewa była wypadkiem
komunikacyjnym spowodowanym serią błędów załogi, kontrolerów i osób
planujących lot, przede wszystkim z kancelarii prezydenta Kaczyńskiego.
Główny
cel prokuratorsko-wojskowej operacji wydaje się oczywisty. Donald Tusk i jego
współpracownicy z rządu mają ponieść główną odpowiedzialność za katastrofę.
Swoistym ćwiczeniem przed realizacją tego planu jest rozpoczęty niedawno
proces byłego szefa kancelarii Tuska Tomasza Arabskiego. Oskarżyciele
urzędnika, wśród których dominują bliscy tragicznie zmarłych 10 kwietnia
polityków PiS, chcą dowieść, że to nie podwładni prezydenta, ale właśnie
Arabski oraz czterej urzędnicy (Kancelarii Premiera i Ambasady RP w Moskwie)
odpowiadają za złą organizację wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. A więc
pośrednio za śmierć prezydenta. Za kulisami procesu słychać głosy, że skazanie
jednego z najbliższych współpracowników byłego premiera byłoby wstępem do
postawieniem przed sądem samego Tuska. Jak powiedział przy okazji ostatniej
rozprawy wnuk Anny Walentynowicz: „Tusk zdradził Polskę po katastrofie
smoleńskiej” i „działał niejednokrotnie na szkodę polskiej racji stanu”,
oddając śledztwo w sprawie tej tragedii „w ręce obcego państwa”. Symptomatyczne
jest również i to, że do procesu w roli „rzecznika praworządności” włączyła
się prokuratura, która jeszcze za rządów PO umorzyła śledztwo w tej sprawie.
Prokuratura
Ziobry i ludzie z podkomisji Macierewicza staną na głowie, by wykazać
przynajmniej to, że Tusk i jego rząd
potajemnie paktowali z Rosjanami przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu; że źle
przygotowali wizytę prezydenta w Katyniu (posyłając go de facto na śmierć); że
pomagali w zacieraniu śladów podczas badania wraku i zwłok ofiar. Przy czym
trudno się spodziewać bezpośrednich oskarżeń pod adresem Kremla. Poruszony
będzie pewnie znany już wątek winy kontrolerów i niewskazanych z nazwiska
„moskiewskich decydentów”, których wina zdaniem Macierewicza „nie pozostawia
żadnych wątpliwości”. Poza tego typu wypowiedziami PiS nie będzie raczej
skłonny zrobić więcej, by wykazać odpowiedzialność Rosjan. Jeszcze w zeszłym
roku ówczesna rzeczniczka PiS Elżbieta Witek powiedziała, że „nie ma potrzeby
umiędzynarodawiać śledztwa”.
Temat
sprowadzenia do Polski wraku prezydenckiego tupolewa też gdzieś się
zawieruszył. Niebawem minie rok, gdy PiS zapowiedział wielką ofensywę na tym
polu, która - w wykonaniu rządu i prezydenta Dudy- miałaby doprowadzić do
uruchomienia tej operacji. Ale po co szarpać się z Rosją, gdy wiadomo, że nie
przyniesie to efektów, a ci, którzy paktowali z Putinem, są w zasięgu ręki?
Macierewicz w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” zdaje się sugerować, że
scenariusz będzie pisany właśnie w ten sposób: „są
tacy ludzie, którzy nigdy nie przyjmą prawdy o tym, co się wówczas stało. Powód
jest prosty: ten materiał ich właśnie obciąża odpowiedzialnością za tę
tragedię”. Lista nazwisk może być bardzo długa i uzupełniana bez końca.
Antoni
Macierewicz wie też, co doprowadziło do katastrofy: albo „rozpad samolotu prezydenckiego
dokonał się w powietrzu dlatego, że dopuszczono świadomie samolot z wadą
techniczną do takiego lotu”, albo „mieliśmy do czynienia z umyślnymi
działaniami mającymi na celu zniszczenie tego samolotu w powietrzu”. A więc
sabotaż dokonany jeszcze w kraju lub polsko-rosyjski spisek, którego skutkiem
był wypadek. A zamach? Jaki zamach?
Grzegorz Rzeczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz