Złośliwi
mówią, że w dziesiątą rocznicę rozwiązania WSI na Kremlu znów strzelą szampany.
Jaki jest ostateczny bilans tej decyzji?
Wojskowe
Służby Informacyjne zlikwidowano 30 września 2006 r. i było to przedstawiane
jako niesłychany sukces. Przypomnijmy że w tym czasie trwały wojna w
Afganistanie i działania wojskowe w Iraku z udziałem polskich żołnierzy.
Kontrwywiad i wywiad wojskowy z dnia na dzień przestały istnieć, co oznaczało,
że polski kontyngent służący za granicą w najbardziej niebezpiecznych rejonach
nagle stracił słuch i wzrok. Podczas misji w Iraku zginęło 22 naszych
wojskowych, a w Afganistanie 44, z czego większość w okresie po likwidacji WSI.
Krytycy decyzji o rozwiązaniu tej służby specjalnej uważają, że części ofiar
można było uniknąć, gdyby WSI nadal prowadziły działania kontrwywiadowcze.
W miejsce tej jednostki natychmiast powołano Służbę Kontrwywiadu Wojskowego
(SKW) i Służbę Wywiadu Wojskowego (SWW), ale przyszli tam nowi ludzie, często
cywile, którzy na dobrą sprawę nie mieli pojęcia, jak pracuje wojskowa służba
specjalna. Zatrudniano głównie zaufanych Antoniego Macierewicza, wywodzących
się z prawicowego środowiska „Głosu”, harcerzy
z ZHR, osoby z kręgów politycznych ZChN, Ruchu dla Rzeczpospolitej czy Ruchu
Odbudowy Polski. Sam Macierewicz najpierw kierował likwidacją WSI, a potem
został pierwszym szefem SKW. Sprawiał wrażenie człowieka, który ma poczucie
sukcesu.
Ministrem obrony narodowej i przełożonym Macierewicza był wtedy
Radosław Sikorski, który dość szybko skonfliktował się z szefem SKW. W styczniu
2007 r. zwrócił się do premiera Jarosława Kaczyńskiego o odwołanie Macierewicza z funkcji. Jako powody podał m.in.
pozbawienie polskich żołnierzy ochrony kontrwywiadowczej i amatorski poziom
raportów oraz analiz tworzonych przez SKW.
Macierewicz jednak pozostał na swoim stołku, a do dymisji podał się Sikorski,
wkrótce odszedł z obozu PiS i wstąpił do Platformy Obywatelskiej.
Hasło
„Likwidacja"
O tym, że coś z wojskowymi służbami specjalnymi trzeba zrobić, mówiono
przynajmniej od połowy lat 90. Nie bez racji zwracano uwagę, że po przemianach
1989 r. WSI nie przeszły weryfikacji. Po prostu połączono wojskowy kontrwywiad
z czasów PRL, czyli Wojskową Służbę Wewnętrzną, z Zarządem II Sztabu Generalnego
WP czyli wywiadem, w jedną służbę początkowo pod nazwą Zarząd II Wywiadu i
Kontrwywiadu SGWP Przemianowano ją na Wojskowe Służby Informacyjne 22 lipca
1991 r., dokładnie w 47. rocznicę Manifestu PKWN, co niektórzy uznali za
wyraźny sygnał, że WSI będą kontynuować linię ludowego Wojska Polskiego. W
służbie pozostali oficerowie z czasów PRL, chociaż zmniejszono o ok. 38 proc.
stan osobowy.
WSI w tamtym czasie uważano za instytucję wyjątkowo hermetyczną i
odporną na cywilne próby kontroli. Ten stan rzeczy wynikał z braku odpowiedniej
ustawy. Uchwalono ją dopiero w 2003 r. W WSI pracowało ok. 1,2 tys. osób
oficjalnie zajmujących się - przy pomocy technik operacyjnych - ochroną
tajemnic wojskowych i zdobywaniem informacji o innych armiach.
Prowadzono też działalność nieoficjalną, jak w latach 1992-96, kiedy
najpierw państwowa firma Cenrex nadzorowana przez WSI, a potem
prywatna spółka powiązana z WSI sprzedawały broń do państw objętych embargiem.
Na zyski z tych transakcji liczyło dowództwo WSI. Swego czasu „Rzeczpospolita”
opublikowała notatkę służbową podpisaną przez ówczesnego szefa WSI płk.
Konstantego Malejczyka, w której szacował spodziewaną prowizję od sprzedaży
broni do Sudanu na 150-200 tys. dol. Malejczyk pisał, że te pieniądze
„otrzymałaby nasza firma”.
Podejmowano nieudane próby reorganizacji WSI. Miały zostać zastąpione
przez tzw. rozpoznanie wojskowe, czyli P-2, i podlegać bezpośrednio Sztabowi
Generalnemu, a były minister spraw wewnętrznych, minister koordynator ds. służb
specjalnych i szef UOP (a potem ABW) za rządów SLD Zbigniew Siemiątkowski
optował za włączeniem wojskowych służb specjalnych do ich cywilnych odpowiedników.
Ale WSI się obroniło.
Dopiero za rządów AWS w latach 1997-2001 tzw. wojskowi
przeszli solidny lifting. Szefem WSI został gen. Tadeusz Rusak, wcześniej szef
delegatury UOP w Krakowie. Po wpadce trzech oficerów WSI, którym zarzucono
szpiegostwo na rzecz Rosji, zarządził
przeprowadzenie weryfikacji wśród kadry tej służby. Biuro Spraw Wewnętrznych WSI
sprawdziło oficerów, którzy kończyli szkoły wywiadu w ZSRR. Operacji nadano
kryptonim „Gwiazda”, toczyła się w ciszy. Jej efektem była fala odejść do
cywila i na emerytury. Za gen. Rusaka znacznie odmłodzono kadry WSI,
zatrudniając nowych pracowników. Brano ich m.in. z UOP
Antoni Macierewicz i środowiska z nim związane już w latach 90. optowały
za likwidacją WSI i stworzeniem nowej służby. Podobne głosy płynęły od
niektórych osób, które później współtworzyły Platformę Obywatelską, np. od
Konstantego Miodowicza. Lech i Jarosław Kaczyńscy mieli wtedy inny plan. Nie
chcieli likwidować wojskowego wywiadu i kontrwywiadu, ale podporządkować go
ośrodkowi prezydenckiemu, czyli Biuru Bezpieczeństwa Narodowego, na którego
czele za kadencji Lecha Wałęsy stał początkowo Lech Kaczyński. Zapraszano
niektórych oficerów WSI do siedziby BBN i prowadzono z nimi rozmowy. Działo
się to bez wiedzy ministra obrony narodowej. Dopiero kiedy powstało Prawo i
Sprawiedliwość, Jarosław Kaczyński stał się zwolennikiem rozwiązania WSI. Do
wyborów w 2005 r. zarówno jego partia, jak i PO szły z hasłem likwidacji
wojskowych służb. W maju 2006 r. Sejm uchwalił rozwiązanie WSI, a głosowały za
tym w całości kluby PiS i PO. Jedynym posłem Platformy, który głosował przeciw,
był wówczas Bronisław Komorowski.
Jak stracono skarby
narodowe
W 2006 r. powołano dwie komisje zajmujące się WSI: weryfikacyjną i
likwidacyjną. W tej pierwszej, dokonującej przesłuchań oficerów zatrudnionych w
wojskowych służbach, zasiadały 24 osoby -12 wskazanych przez prezydenta i 12
przez premiera. Przewodniczącym został Antoni Macierewicz, a pomagali mu m.in.
Piotr Bączek (wieloletni współpracownik z pisma „Głos”), Piotr Naimski
(biochemik, szef UOP w 1992 r.), Krzysztof Szwagrzyk (historyk), Mariusz
Marasek (historyk) i Leszek Pietrzak (historyk). Komisja ta miała zdecydować,
kogo z zatrudnianych przez WSI należy przyjąć do nowo tworzonych SKW i SWW
Komisja likwidacyjna miała zadania bardziej techniczno-logistyczne:
inwentaryzację majątku (ale też, jak ujawnił jej szef historyk Sławomir
Cenckiewicz, tzw. zasobów ludzkich, w tym agentury), zbadanie archiwum i
podział majątku WSI dla tworzonych właśnie SKW i SWW. Zastępcą Cenckiewicza był
wieloletni współpracownik Macierewicza Piotr Wojciechowski.
Obie komisje utworzono - to już prawdziwa kontynuacja - 22 lipca 2006
r., w rocznicę PKWN i powstania WSI. Komisję weryfikacyjną podzielono na kilkuosobowe
zespoły przesłuchujące oficerów Wzywano ich na określony dzień i godzinę, ale
i tak najpierw musieli czekać w korytarzu, niektórzy całymi
godzinami.
- To był rodzaj presji
psychicznej, upokarzająca próba zmiękczenia - mówi nam jeden z byłych oficerów WSI, emerytowany
podpułkownik.
Najpierw oficerowie składali tzw. oświadczenia weryfikacyjne, rodzaj
ankiety: Czy wśród ich agentury byli dziennikarze, biznesmeni, politycy? Co
robili, kiedy i gdzie? Czy łamali prawo? Czy wiedzą o przypadkach łamania prawa przez inne osoby z WSI? Jeżeli
tak, przez kogo i gdzie? Komisja porównywała potem te oświadczenia, szukała
nieścisłości. - W składzie, który mnie przesłuchiwał, nie było tak źle, zachowywali się kulturalnie, ale koledzy trafiali
gorzej, byli obrażani, deptano ich godność -
opowiada były oficer wywiadu WSI, który stanął przed czteroosobowym gremium
kierowanym przez sędziego Bogusława Nizieńskiego. Miała obowiązywać zasada, że
jeżeli nie złapano kogoś na kłamstwie, zaliczano mu weryfikację pozytywnie,
ale szybko okazało się, że żadne zasady nie obowiązują. W WSI pracowało w tym
czasie ok. 2,3 tys. osób. Tylko nieliczni trafili do nowych służb. Wywiad
liczył ok. 20 proc. stanu osobowego całej instytucji. Jak mówi nasz rozmówca,
pracę w SWW zaproponowano zaledwie kilku oficerom wywiadu. - Spodziewałem
się reorganizacji, nawet bardzo głębokiej, zmiany nazwy i kierownictwa, ale nie
tego, że wywalą na bruk najlepszych ludzi - zauważa. Twierdzi, że w tym
czasie już tylko nieliczni pochodzili z naboru w czasach PRL. Przeważali młodzi
oficerowie ściągnięci wiatach 90. i późniejszych, świetnie wykształceni,
którzy już nabyli odpowiednie doświadczenie i mieli sukcesy Zapamiętał, że
kiedy PiS objął władzę, ówczesny minister obrony Radosław Sikorski
przeprowadził w wywiadzie WSI inspekcję. Poprosił o prezentację spraw, jakimi
się ta służba wtedy zajmowała. -1 potem powiedział, że to są skarby
narodowe, których nie można stracić - wspomina oficer.
- Najbardziej mnie boli nie to,
że w wyniku tej szopki musiałem odejść ze służby, ale że zaprzepaszczono naszą
pracę, stracono te skarby narodowe.
W wyniku prac komisji Macierewicza powstał raport nazwany jego imieniem.
Decyzją prezydenta Lecha Kaczyńskiego uznano go za państwowy dokument opublikowano w Monitorze Polskim
16 lutego 2007 r. Echa burzy, jaka wtedy wybuchła, słychać do dzisiaj.
Państwo płaci za
Macierewicza
Raport udowadniał to, co już było udowodnione, czyli fakt, że latach
80. polskie wojskowe służby współpracowały z radzieckimi odpowiednikami.
Ujawnił też strukturę WSI, stan agentury tej służby, nazwy instytucji, w
których ulokowano agentów, nazwiska niektórych współpracowników i oficerów
operacyjnych oraz szczegóły prowadzonych operacji, w tym toczącej się wtedy w
Afganistanie operacji Zen prowadzonej m.in. przez płk. Aleksandra Makowskiego,
oficera wywiadu cywilnego z czasów PRL, a potem współpracownika UOP i WSI.
Makowski próbował dotrzeć do bliskiego otoczenia Osamy bin Ladena, a Macierewicz zarzucił mu, że jest hochsztaplerem
„gotowym narazić polskich żołnierzy na najwyższe niebezpieczeństwo i
międzynarodową kompromitację”. Twierdził, że Makowski zdefraudował fundusz
operacyjny WSI, i w imieniu komisji weryfikacyjnej złożył na niego doniesienie
w prokuraturze. W 2013 r. prokuratura wojskowa ostatecznie umorzyła to
śledztwo, nie stwierdzając „znamion czynu zabronionego”.
Z kilkunastu doniesień, jakie komisja Macierewicza złożyła do
prokuratury w związku z domniemanymi przestępstwami kolejnych kierownictw WSI,
żadne nie zakończyło się postawieniem komukolwiek zarzutów. Podobnie stało się
z 48 doniesieniami dotyczącymi rzekomych kłamstw w oświadczeniach weryfikacyjnych
(jedno postępowanie jeszcze trwa, ale jest zawieszone).
Nie postawiono też zarzutów samemu Macierewiczowi po doniesieniu
złożonym do prokuratury przez osoby pokrzywdzone w wyniku publikacji raportu.
Prokuratura uznała bowiem, że nie może on odpowiadać za błędy i oszczerstwa
zawarte w raporcie, gdyż jako szef komisji weryfikacyjnej nie był
funkcjonariuszem publicznym. To dość karkołomna figura, bo przecież był w tym
czasie wiceministrem obrony. Kilku poszkodowanych złożyło subsydiarne akty
oskarżenia, ale sądy, aby wszcząć postępowanie, domagały się informacji o
uchyleniu immunitetu posłowi Macierewiczowi. Sprawy utknęły z przyczyn
proceduralnych. Dopiero ostatnio sąd postanowił, że przeprowadzi jednak
rozprawę z Macierewiczem w roli pozwanego. Pozwał go Aleksander Makowski, a
sąd uznał, że uchylenie immunitetu w sprawie cywilnej nie jest konieczne.
Do sądów trafiło prawie 30 spraw przeciwko resortowi obrony narodowej
jako instytucji odpowiedzialnej za treść raportu. Niektóre toczą się nadal.
Dotychczas Skarb Państwa wypłacił ok. 1,5 mln zł w ramach odszkodowań za
pomówienia, kosztów przeprosin w mediach i zwrotu opłat sądowych. Niektórzy
poszkodowani skarżą prywatnie Antoniego Macierewicza w trybie karnym i na
drodze cywilnej, ale nie za treść raportu, lecz wypowiedzi publiczne. Kilka
procesów przegrał prawomocnie (m.in. z gen. Markiem Du- kaczewskim), w kilku
uznano, że doszło do przedawnienia.
Byli oficerowie WSI założyli Stowarzyszenie Sowa, aby wspólnie bronić
swojego dobrego imienia. Państwo się od nich odwróciło, dlatego sami dochodzą
swoich racji. Od lat podnoszą wątek zagrożeń dla ujawnionej przez raport
agentury. Twierdzą, że wielu agentów na Bliskim Wschodzie i w kraj ach byłego
ZSRR aresztowano, a kilku straciło życie. W tym przypadku bilansu nie da się
jednak sporządzić, bo agentura to najbardziej skrywana część działalności
operacyjnej służb specjalnych. Chociaż akurat nie dla autorów raportu z
likwidacji WSI.
Tajemnicza
tłumaczka
W 2014 r. wybuchła w Sejmie awantura w związku z wnioskiem posłów Twojego
Ruchu o powołanie komisji śledczej w sprawie likwidacji WSI. Poseł Artur Dębski
pytał z trybuny sejmowej, gdzie zaginął oryginał tłumaczenia raportu
Macierewicza na język rosyjski, za który zapłacono z budżetu 33 tys. zł. Chciał
też wiedzieć, co łączy Macierewicza z tłumaczką Iriną Obuchową i jej mężem -
dyplomatą Markiem Zielińskim. Komisji nie powołano, ale SKW zaczęła sprawdzać,
kim była tłumaczka raportu i kto ją zaangażował do tej pracy.
Z naszych ustaleń wynika, że to Rosjanka, która na początku lat 90.
wyszła za mąż za Polaka i dostała polskie obywatelstwo. Wcześniej, w czasach
ZSRR, mieszkała w Moskwie i pracowała m.in. w przedsiębiorstwie Intourist,
gdzie zajmowała się grupami zagranicznych
turystów. Była też tłumaczem i opiekunem jeżdżących do ZSRR delegacji pisarzy
polskich. Tak poznała krytyka literackiego Leszka Żulińskiego. Jak opowiedział
nam Żuliński, odwiedziła go potem w Warszawie i przy okazji poznała jego
znajomego Marka Zielińskiego, byłego opozycjonistę i osobę z bliskiego kręgu
Macierewicza. Wzięli potem ślub. Po latach okazało się, że Żuliński był
wieloletnim tajnym współpracownikiem SB prowadzonym przez samego gen.
Krzysztofa Majchrowskiego zajmującego się rozpracowywaniem środowisk
literackich. W czasie gdy nawiązał znajomość z Obuchową, był nadal aktywnym
agentem.
Obuchowa w Polsce nie miała statusu tłumacza przysięgłego, a mimo to
zlecono jej tłumaczenie wrażliwego dokumentu. Dzięki tej pracy dostała
przepustkę umożliwiającą poruszanie się po siedzibie nowo utworzonej SKW
kierowanej przez Macierewicza. Krótko po publikacji raportu w Polsce na
stronie rosyjskiego portalu agentura.ru, zajmującego się służbami
specjalnymi, pokazało się rosyjskie tłumaczenie tego dokumentu identyczne z
wersją Obuchowej.
Ten przypadek, przynajmniej na razie, nie zostanie wyjaśniony. Zaraz po
przejęciu władzy przez PiS zmieniono szefostwo SKW i odsunięto oficerów od
spraw, którymi się zajmowali. Z naszych informacji wynika, że szukano
dokumentacji postępowania sprawdzającego wobec tajemniczej tłumaczki. To mogła
być jedna z przyczyn, dla których dokonano nocnego wejścia do Centrum Kontrwywiadowczego
NATO, gdzie pracowały osoby zajmujące się tym postępowaniem. Włamywano się
wtedy do prywatnych szafek pracowników i otwierano sejfy. Czego szukano?
Dziesięć lat, jakie upłynęły od likwidacji WSI, nie wyciszyło
związanych z tamtą decyzją emocji. Wielu polityków PO, chociaż przed laty
głosowali za rozwiązaniem Wojskowych Służb Informacyjnych, przyznaje dzisiaj,
że się mylili. Zapewne gdyby wtedy umieli przewidzieć, jakie skutki to
spowoduje, ile zagrożeń dla bezpieczeństwa żołnierzy i na jaką kompromitację
narazi polskie państwo, zagłosowaliby jak Bronisław Komorowski, czyli przeciw.
Politycy PiS przeciwnie, są usatysfakcjonowani, bo mają to, czego chcieli.
Swoich ludzi w swoich służbach i pełną ochronę swoich tajemnic.
Piotr Pytlakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz