czwartek, 29 września 2016

Sowa i nieprzyjaciele



Złośliwi mówią, że w dziesiątą rocznicę rozwiązania WSI na Kremlu znów strzelą szampany. Jaki jest ostateczny bilans tej decyzji?

Wojskowe Służby Infor­macyjne zlikwidowa­no 30 września 2006 r. i było to przedstawiane jako niesłychany sukces. Przypomnijmy że w tym czasie trwały wojna w Afganistanie i działania wojsko­we w Iraku z udziałem polskich żołnierzy. Kontrwywiad i wywiad wojskowy z dnia na dzień przestały istnieć, co oznaczało, że polski kontyngent służący za granicą w najbardziej niebezpiecznych rejonach nagle stracił słuch i wzrok. Podczas misji w Iraku zginęło 22 naszych wojskowych, a w Afganistanie 44, z czego większość w okresie po likwidacji WSI. Krytycy de­cyzji o rozwiązaniu tej służby specjalnej uważają, że części ofiar można było unik­nąć, gdyby WSI nadal prowadziły działania kontrwywiadowcze.
   W miejsce tej jednostki natychmiast powołano Służbę Kontrwywiadu Wojsko­wego (SKW) i Służbę Wywiadu Wojskowe­go (SWW), ale przyszli tam nowi ludzie, często cywile, którzy na dobrą sprawę nie mieli pojęcia, jak pracuje wojskowa służba specjalna. Zatrudniano głównie zaufanych Antoniego Macierewicza, wywodzących się z prawicowego środowiska „Głosu”, harcerzy z ZHR, osoby z kręgów politycz­nych ZChN, Ruchu dla Rzeczpospolitej czy Ruchu Odbudowy Polski. Sam Macie­rewicz najpierw kierował likwidacją WSI, a potem został pierwszym szefem SKW. Sprawiał wrażenie człowieka, który ma poczucie sukcesu.
   Ministrem obrony narodowej i przeło­żonym Macierewicza był wtedy Radosław Sikorski, który dość szybko skonfliktował się z szefem SKW. W styczniu 2007 r. zwró­cił się do premiera Jarosława Kaczyńskiego o odwołanie Macierewicza z funkcji. Jako powody podał m.in. pozbawienie polskich żołnierzy ochrony kontrwywiadowczej i amatorski poziom raportów oraz analiz tworzonych przez SKW. Macierewicz jed­nak pozostał na swoim stołku, a do dymisji podał się Sikorski, wkrótce odszedł z obozu PiS i wstąpił do Platformy Obywatelskiej.

   Hasło „Likwidacja"
   O tym, że coś z wojskowymi służba­mi specjalnymi trzeba zrobić, mówiono przynajmniej od połowy lat 90. Nie bez racji zwracano uwagę, że po przemianach 1989 r. WSI nie przeszły weryfikacji. Po pro­stu połączono wojskowy kontrwywiad z czasów PRL, czyli Wojskową Służbę We­wnętrzną, z Zarządem II Sztabu General­nego WP czyli wywiadem, w jedną służbę początkowo pod nazwą Zarząd II Wywiadu i Kontrwywiadu SGWP Przemianowano ją na Wojskowe Służby Informacyjne 22 lipca 1991 r., dokładnie w 47. rocznicę Manife­stu PKWN, co niektórzy uznali za wyraźny sygnał, że WSI będą kontynuować linię lu­dowego Wojska Polskiego. W służbie po­zostali oficerowie z czasów PRL, chociaż zmniejszono o ok. 38 proc. stan osobowy.
   WSI w tamtym czasie uważano za insty­tucję wyjątkowo hermetyczną i odporną na cywilne próby kontroli. Ten stan rzeczy wynikał z braku odpowiedniej ustawy. Uchwalono ją dopiero w 2003 r. W WSI pracowało ok. 1,2 tys. osób oficjalnie zajmujących się - przy pomocy technik operacyjnych - ochroną tajemnic wojsko­wych i zdobywaniem informacji o innych armiach.
   Prowadzono też działalność nieoficjal­ną, jak w latach 1992-96, kiedy najpierw państwowa firma Cenrex nadzorowa­na przez WSI, a potem prywatna spół­ka powiązana z WSI sprzedawały broń do państw objętych embargiem. Na zyski z tych transakcji liczyło dowództwo WSI. Swego czasu „Rzeczpospolita” opubliko­wała notatkę służbową podpisaną przez ówczesnego szefa WSI płk. Konstantego Malejczyka, w której szacował spodzie­waną prowizję od sprzedaży broni do Su­danu na 150-200 tys. dol. Malejczyk pisał, że te pieniądze „otrzymałaby nasza firma”.
   Podejmowano nieudane próby reorga­nizacji WSI. Miały zostać zastąpione przez tzw. rozpoznanie wojskowe, czyli P-2, i podlegać bezpośrednio Sztabowi Gene­ralnemu, a były minister spraw wewnętrz­nych, minister koordynator ds. służb specjalnych i szef UOP (a potem ABW) za rządów SLD Zbigniew Siemiątkowski optował za włączeniem wojskowych służb specjalnych do ich cywilnych odpowiedni­ków. Ale WSI się obroniło.
   Dopiero za rządów AWS w latach 1997-2001 tzw. wojskowi przeszli solidny lifting. Szefem WSI został gen. Tadeusz Rusak, wcześniej szef delegatury UOP w Krakowie. Po wpadce trzech oficerów WSI, którym zarzucono szpiegostwo na rzecz Rosji, zarządził przeprowadzenie weryfikacji wśród kadry tej służby. Biuro Spraw Wewnętrznych WSI sprawdziło oficerów, którzy kończyli szkoły wywia­du w ZSRR. Operacji nadano kryptonim „Gwiazda”, toczyła się w ciszy. Jej efektem była fala odejść do cywila i na emerytury. Za gen. Rusaka znacznie odmłodzono ka­dry WSI, zatrudniając nowych pracowni­ków. Brano ich m.in. z UOP
   Antoni Macierewicz i środowiska z nim związane już w latach 90. optowały za li­kwidacją WSI i stworzeniem nowej służby. Podobne głosy płynęły od niektórych osób, które później współtworzyły Platformę Obywatelską, np. od Konstantego Mio­dowicza. Lech i Jarosław Kaczyńscy mieli wtedy inny plan. Nie chcieli likwidować wojskowego wywiadu i kontrwywiadu, ale podporządkować go ośrodkowi prezy­denckiemu, czyli Biuru Bezpieczeństwa Narodowego, na którego czele za kaden­cji Lecha Wałęsy stał początkowo Lech Kaczyński. Zapraszano niektórych ofice­rów WSI do siedziby BBN i prowadzono z nimi rozmowy. Działo się to bez wiedzy ministra obrony narodowej. Dopiero kiedy powstało Prawo i Sprawiedliwość, Jarosław Kaczyński stał się zwolennikiem rozwiąza­nia WSI. Do wyborów w 2005 r. zarówno jego partia, jak i PO szły z hasłem likwida­cji wojskowych służb. W maju 2006 r. Sejm uchwalił rozwiązanie WSI, a głosowały za tym w całości kluby PiS i PO. Jedynym posłem Platformy, który głosował przeciw, był wówczas Bronisław Komorowski.

   Jak stracono skarby narodowe
   W 2006 r. powołano dwie komisje zajmu­jące się WSI: weryfikacyjną i likwidacyjną. W tej pierwszej, dokonującej przesłuchań oficerów zatrudnionych w wojskowych służbach, zasiadały 24 osoby -12 wskaza­nych przez prezydenta i 12 przez premiera. Przewodniczącym został Antoni Macie­rewicz, a pomagali mu m.in. Piotr Bączek (wieloletni współpracownik z pisma „Głos”), Piotr Naimski (biochemik, szef UOP w 1992 r.), Krzysztof Szwagrzyk (hi­storyk), Mariusz Marasek (historyk) i Le­szek Pietrzak (historyk). Komisja ta miała zdecydować, kogo z zatrudnianych przez WSI należy przyjąć do nowo tworzonych SKW i SWW
   Komisja likwidacyjna miała zadania bar­dziej techniczno-logistyczne: inwentary­zację majątku (ale też, jak ujawnił jej szef historyk Sławomir Cenckiewicz, tzw. za­sobów ludzkich, w tym agentury), zbada­nie archiwum i podział majątku WSI dla tworzonych właśnie SKW i SWW. Zastępcą Cenckiewicza był wieloletni współpracow­nik Macierewicza Piotr Wojciechowski.
   Obie komisje utworzono - to już praw­dziwa kontynuacja - 22 lipca 2006 r., w rocznicę PKWN i powstania WSI. Ko­misję weryfikacyjną podzielono na kil­kuosobowe zespoły przesłuchujące ofi­cerów Wzywano ich na określony dzień i godzinę, ale i tak najpierw musieli czekać w korytarzu, niektórzy całymi godzinami.
- To był rodzaj presji psychicznej, upoka­rzająca próba zmiękczenia - mówi nam jeden z byłych oficerów WSI, emerytowa­ny podpułkownik.
   Najpierw oficerowie składali tzw. oświad­czenia weryfikacyjne, rodzaj ankiety: Czy wśród ich agentury byli dziennikarze, biznesmeni, politycy? Co robili, kiedy i gdzie? Czy łamali prawo? Czy wiedzą o przypadkach łamania prawa przez inne osoby z WSI? Jeżeli tak, przez kogo i gdzie? Komisja porównywała potem te oświad­czenia, szukała nieścisłości. - W składzie, który mnie przesłuchiwał, nie było tak źle, zachowywali się kulturalnie, ale koledzy trafiali gorzej, byli obrażani, deptano ich godność - opowiada były oficer wywiadu WSI, który stanął przed czteroosobowym gremium kierowanym przez sędziego Bogusława Nizieńskiego. Miała obowią­zywać zasada, że jeżeli nie złapano kogoś na kłamstwie, zaliczano mu weryfika­cję pozytywnie, ale szybko okazało się, że żadne zasady nie obowiązują. W WSI pracowało w tym czasie ok. 2,3 tys. osób. Tylko nieliczni trafili do nowych służb. Wy­wiad liczył ok. 20 proc. stanu osobowego całej instytucji. Jak mówi nasz rozmówca, pracę w SWW zaproponowano zaledwie kilku oficerom wywiadu. - Spodziewałem się reorganizacji, nawet bardzo głębokiej, zmiany nazwy i kierownictwa, ale nie tego, że wywalą na bruk najlepszych ludzi - za­uważa. Twierdzi, że w tym czasie już tylko nieliczni pochodzili z naboru w czasach PRL. Przeważali młodzi oficerowie ścią­gnięci wiatach 90. i późniejszych, świetnie wykształceni, którzy już nabyli odpowied­nie doświadczenie i mieli sukcesy Zapa­miętał, że kiedy PiS objął władzę, ówcze­sny minister obrony Radosław Sikorski przeprowadził w wywiadzie WSI inspek­cję. Poprosił o prezentację spraw, jakimi się ta służba wtedy zajmowała. -1 potem powiedział, że to są skarby narodowe, któ­rych nie można stracić - wspomina oficer.
- Najbardziej mnie boli nie to, że w wyni­ku tej szopki musiałem odejść ze służby, ale że zaprzepaszczono naszą pracę, stracono te skarby narodowe.
   W wyniku prac komisji Macierewicza powstał raport nazwany jego imieniem. Decyzją prezydenta Lecha Kaczyńskie­go uznano go za państwowy dokument opublikowano w Monitorze Polskim 16 lutego 2007 r. Echa burzy, jaka wtedy wybuchła, słychać do dzisiaj.

   Państwo płaci za Macierewicza
   Raport udowadniał to, co już było udo­wodnione, czyli fakt, że latach 80. polskie wojskowe służby współpracowały z ra­dzieckimi odpowiednikami. Ujawnił też strukturę WSI, stan agentury tej służby, nazwy instytucji, w których ulokowano agentów, nazwiska niektórych współ­pracowników i oficerów operacyjnych oraz szczegóły prowadzonych operacji, w tym toczącej się wtedy w Afganistanie operacji Zen prowadzonej m.in. przez płk. Aleksandra Makowskiego, oficera wy­wiadu cywilnego z czasów PRL, a potem współpracownika UOP i WSI. Makowski próbował dotrzeć do bliskiego otoczenia Osamy bin Ladena, a Macierewicz zarzu­cił mu, że jest hochsztaplerem „gotowym narazić polskich żołnierzy na najwyższe niebezpieczeństwo i międzynarodową kompromitację”. Twierdził, że Makowski zdefraudował fundusz operacyjny WSI, i w imieniu komisji weryfikacyjnej zło­żył na niego doniesienie w prokuraturze. W 2013 r. prokuratura wojskowa ostatecz­nie umorzyła to śledztwo, nie stwierdza­jąc „znamion czynu zabronionego”.
   Z kilkunastu doniesień, jakie komisja Macierewicza złożyła do prokuratury w związku z domniemanymi przestęp­stwami kolejnych kierownictw WSI, żadne nie zakończyło się postawieniem komukolwiek zarzutów. Podobnie stało się z 48 doniesieniami dotyczącymi rze­komych kłamstw w oświadczeniach wery­fikacyjnych (jedno postępowanie jeszcze trwa, ale jest zawieszone).
   Nie postawiono też zarzutów same­mu Macierewiczowi po doniesieniu złożonym do prokuratury przez osoby pokrzywdzone w wyniku publikacji raportu. Prokuratura uznała bowiem, że nie może on odpowiadać za błę­dy i oszczerstwa zawarte w raporcie, gdyż jako szef komisji weryfikacyjnej nie był funkcjonariuszem publicznym. To dość karkołomna figura, bo prze­cież był w tym czasie wiceministrem obrony. Kilku poszkodowanych złożyło subsydiarne akty oskarżenia, ale sądy, aby wszcząć postępowanie, domagały się informacji o uchyleniu immunitetu posłowi Macierewiczowi. Sprawy utknę­ły z przyczyn proceduralnych. Dopiero ostatnio sąd postanowił, że przeprowa­dzi jednak rozprawę z Macierewiczem w roli pozwanego. Pozwał go Aleksan­der Makowski, a sąd uznał, że uchyle­nie immunitetu w sprawie cywilnej nie jest konieczne.
   Do sądów trafiło prawie 30 spraw prze­ciwko resortowi obrony narodowej jako instytucji odpowiedzialnej za treść rapor­tu. Niektóre toczą się nadal. Dotychczas Skarb Państwa wypłacił ok. 1,5 mln zł w ramach odszkodowań za pomówienia, kosztów przeprosin w mediach i zwrotu opłat sądowych. Niektórzy poszkodowani skarżą prywatnie Antoniego Macierewi­cza w trybie karnym i na drodze cywilnej, ale nie za treść raportu, lecz wypowiedzi publiczne. Kilka procesów przegrał pra­womocnie (m.in. z gen. Markiem Du- kaczewskim), w kilku uznano, że doszło do przedawnienia.
   Byli oficerowie WSI założyli Stowarzy­szenie Sowa, aby wspólnie bronić swoje­go dobrego imienia. Państwo się od nich odwróciło, dlatego sami dochodzą swoich racji. Od lat podnoszą wątek zagrożeń dla ujawnionej przez raport agentury. Twier­dzą, że wielu agentów na Bliskim Wschodzie i w kraj ach byłego ZSRR aresztowano, a kilku straciło życie. W tym przypadku bilansu nie da się jednak sporządzić, bo agentura to najbardziej skrywana część działalności operacyjnej służb spe­cjalnych. Chociaż akurat nie dla autorów raportu z likwidacji WSI.

   Tajemnicza tłumaczka
   W 2014 r. wybuchła w Sejmie awantu­ra w związku z wnioskiem posłów Two­jego Ruchu o powołanie komisji śledczej w sprawie likwidacji WSI. Poseł Artur Dębski pytał z trybuny sejmowej, gdzie zaginął oryginał tłumaczenia raportu Macierewicza na język rosyjski, za który zapłacono z budżetu 33 tys. zł. Chciał też wiedzieć, co łączy Macierewicza z tłu­maczką Iriną Obuchową i jej mężem - dy­plomatą Markiem Zielińskim. Komisji nie powołano, ale SKW zaczęła sprawdzać, kim była tłumaczka raportu i kto ją zaan­gażował do tej pracy.
   Z naszych ustaleń wynika, że to Rosjan­ka, która na początku lat 90. wyszła za mąż za Polaka i dostała polskie obywatelstwo. Wcześniej, w czasach ZSRR, mieszkała w Moskwie i pracowała m.in. w przed­siębiorstwie Intourist, gdzie zajmowała się grupami zagranicznych turystów. Była też tłumaczem i opiekunem jeżdżących do ZSRR delegacji pisarzy polskich. Tak poznała krytyka literackiego Leszka Żulińskiego. Jak opowiedział nam Żuliński, odwiedziła go potem w Warszawie i przy okazji poznała jego znajomego Mar­ka Zielińskiego, byłego opozycjonistę i osobę z bliskiego kręgu Macierewicza. Wzięli potem ślub. Po latach okazało się, że Żuliński był wieloletnim tajnym współ­pracownikiem SB prowadzonym przez samego gen. Krzysztofa Majchrowskiego zajmującego się rozpracowywaniem środowisk literackich. W czasie gdy na­wiązał znajomość z Obuchową, był nadal aktywnym agentem.
   Obuchowa w Polsce nie miała statusu tłumacza przysięgłego, a mimo to zleco­no jej tłumaczenie wrażliwego dokumen­tu. Dzięki tej pracy dostała przepustkę umożliwiającą poruszanie się po siedzi­bie nowo utworzonej SKW kierowanej przez Macierewicza. Krótko po publi­kacji raportu w Polsce na stronie rosyj­skiego portalu agentura.ru, zajmującego się służbami specjalnymi, pokazało się rosyjskie tłumaczenie tego dokumentu identyczne z wersją Obuchowej.
   Ten przypadek, przynajmniej na razie, nie zostanie wyjaśniony. Zaraz po prze­jęciu władzy przez PiS zmieniono szefo­stwo SKW i odsunięto oficerów od spraw, którymi się zajmowali. Z naszych infor­macji wynika, że szukano dokumentacji postępowania sprawdzającego wobec ta­jemniczej tłumaczki. To mogła być jedna z przyczyn, dla których dokonano noc­nego wejścia do Centrum Kontrwywia­dowczego NATO, gdzie pracowały osoby zajmujące się tym postępowaniem. Wła­mywano się wtedy do prywatnych szafek pracowników i otwierano sejfy. Czego szukano?
   Dziesięć lat, jakie upłynęły od likwida­cji WSI, nie wyciszyło związanych z tam­tą decyzją emocji. Wielu polityków PO, chociaż przed laty głosowali za rozwią­zaniem Wojskowych Służb Informacyj­nych, przyznaje dzisiaj, że się mylili. Za­pewne gdyby wtedy umieli przewidzieć, jakie skutki to spowoduje, ile zagrożeń dla bezpieczeństwa żołnierzy i na jaką kompromitację narazi polskie państwo, zagłosowaliby jak Bronisław Komorow­ski, czyli przeciw. Politycy PiS przeciwnie, są usatysfakcjonowani, bo mają to, czego chcieli. Swoich ludzi w swoich służbach i pełną ochronę swoich tajemnic.
Piotr Pytlakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz