Idą wielotysięczną
ławą. Wczoraj działali w powiatowych strukturach PiS i nosili teczki za
posłami, dziś robią kariery w energetyce, przemyśle zbrojeniowym i dyplomacji.
Od Pabianic po Los Angeles
Michał Krzymowski
Samych spółek z udziałem skarbu państwa
jest 509, co daje ponad trzy tysiące posad w zarządach i radach nadzorczych.
Do tego dochodzą spółki córki i wnuczki, ze stanowiskami prezesów, doradców,
dyrektorów, kierowników, naczelników A są jeszcze agencje rolne z setkami miejsc
pracy - od synekur w centralach po fuchy w powiatach. Podwoje uchylają też
ministerstwa, urzędy centralne i wojewódzkie, a za granicą - ambasady,
konsulaty, instytuty.
Łącznie to tysiące
posad. Ile dokładnie? Nikt nie wie, ale jedno jest pewne - oni już tam są. Oni,
czyli działacze partii rządzącej, ich bliscy, przyjaciele, współpracownicy...
Żeby spisać wszystkich, trzeba by małej encyklopedii; „Newsweek” przedstawia
historie kilkorga z nich.
NIECH UJADAJĄ, ZA NAMI SZLAK BOJOWY
Violetta Mackiewicz-Sasiak,
pielęgniarka w Domu Pomocy Społecznej, od kilku lat kieruje kołem PiS w Redzie i Klubem „Gazety Polskiej” w Wejherowie.
W dorobku ma udział w powiatowym Ruchu Kontroli Wyborów,
współpracę z Solidarnymi 2010 i nieudany start w wyborach parlamentarnych.
Zaczęła działać, bo - jak twierdzi - nie mogła patrzeć na kłamstwa i
manipulacje. Poza tym od zawsze była społecznikiem.
W marcu 2016 roku
uśmiecha się do niej szczęście - zostaje członkiem rady nadzorczej firmy
Energa Operator, jednej z 58 spółek córek kontrolowanej przez państwo gdańskiej
Energi. Gdy lokalne media zaczynają drwić, że PiS posłało do energetyki pielęgniarkę
ze średnim wykształceniem, pani Violetta bierze sprawy w swoje ręce i śle list
do lokalnego portalu Nadmorski24.pl. Pisze od serca: „Dziesiątki spotkań,
pikiet, koncertów, manifestacji, wystaw, zlotów patriotycznych, demonstracji,
wyjazdy na Węgry i organizowanie ruchu kontroli wyborów - to mój szlak bojowy
walki o prawdę, dobre imię Polski i sprawiedliwość społeczną (...). Dziwię się
ludziom, którzy nie szanują zawodu pielęgniarki. No cóż, nie mam na te
prześmiewcze komentarze wpływu. Będąc tyle lat w PiS, można się uodpornić na
przemysł pogardy (...). Niech tam sobie ujadają, ich prawo. Co do profesjonalizmu
w branży energetycznej, powiem tak. Wiedza jest potrzebna, jest nabyta, ale
żadnego pożytku z niej nie będzie, jeśli człowiek nie przestrzega elementarnych
zasad uczciwości, honoru. Autorami wszystkich afer w Polsce są przecież ludzie
z wysokimi kwalifikacjami. Z jednym tylko wyjątkiem, który mianowany został
Mędrcem Europy. To polski prezydent o pseudonimie Bolek, z zawodu elektryk.
(...) Jeśli elektryk może rządzić krajem, to pielęgniarka może być członkiem
rady nadzorczej”.
Mackiewicz-Sasiak
zasiada w Enerdze i z pewnością nie czuje się tam osamotniona. Już pod koniec
marca, czyli w niecałe pięć miesięcy po objęciu rządów przez PiS, trójmiejska
„Gazeta Wyborcza” informowała, że w spółkach kontrolowanych przez grupę
pracuje 30 działaczy PiS. Później przestała liczyć.
Gdy pytam o te nominacje, świeżo upieczony menedżer w innej
dużej spółce (posadę zdobył kilka miesięcy temu, podobnie jak Mackiewicz-Sasiak
bez konkursu) syczy: - A komu mamy dawać pracę? Fachowcom z rynku? Wiem, że
każdy by chciał przyjść na gotowe, ale to tak nie działa. Trzeba było cztery
lata temu stać z nami w śniegu na Krakowskim Przedmieściu.
PANI KONSUL Z CEBULKĄ TULIPANA
Za tempem, w jakim
dokonuje się „dobra zmiana”, trudno nadążyć. Posłowie i drobni samorządowcy
z dnia na dzień lądują w zarządach giełdowych spółek (posłowie Andrzej
Jaworski i Maks Kraczkowski znaleźli się w PZU i PKO, były skarbnik gminy Ruja
i wiceszef lubińskich wodociągów Krzysztof Skóra po raz drugi został prezesem
KGHM), asystenci polityków objawiają się w radach nadzorczych (współpracownik
Antoniego Macierewicza Bartłomiej Misiewicz wszedł do władz Polskiej Grupy
Zbrojeniowej; gdy okazało się, że nie ma wymaganego wyższego wykształcenia,
zmieniono statut firmy), a ich bliscy przesiadają się do dyrektorskich
gabinetów (mąż asystentki ministra w Kancelarii Prezydenta Adama
Kwiatkowskiego, Tymoteusz Pruchnik, został dyrektorem departamentu komunikacji
PGNiG).
Kariery ludzi PiS
są zawrotne i nieoczekiwane. Przykład z ostatnich dni: asystentka wiceprezesa
PiS została dyplomatą w Kalifornii.
Anna Dębecka-Budzisiak
przez lata była asystentką Adama Lipińskiego, jednego z najbardziej zaufanych
ludzi Jarosława Kaczyńskiego. Pracowała też w partyjnej centrali przy ul.
Nowogrodzkiej. Kilka dni temu została II sekretarzem konsulatu generalnego w
Los Angeles. Z odpowiedzi, które „Newsweek” dostał z biura prasowego MSZ, można
wnioskować, że nowa pani konsul przygotowywała się do kariery w dyplomacji
całe życie: uczyła się angielskiego, była na stażu w Kongresie USA i Institute
of World Politics.
Jej znajomy z PiS
śmieje się: - Ania od zawsze kręciła się przy Lipińskim. Dzięki jego protekcji
zdobywała kolejne stanowiska i zlecenia. Na staż w Kongresie też trafiła dzięki
partii.
Gdy w ubiegłej
dekadzie Adam Lipiński miał wpływy w mediach publicznych, Dębecka-Budzisiak
dostała pracę w TVP. A gdy rządy PiS w gmachu przy Woronicza się skończyły,
założyła firmę PR-owską Wspólna Sprawa z byłymi menedżerami z telewizji,
Stanisławem Janeckim i Przemysławem Wojciechowskim. Firma w 2011 roku przyjęła
intratne zlecenie od PiS. Chodzi o organizację partyjnej konwencji zatytułowanej
„Polska najpiękniejszą kobietą w Europie”. Impreza odbyła się w warszawskim
hotelu Hilton, a jej głównym punktem był występ prezesa PiS w otoczeniu 500
kobiet obdarowanych tulipanami o nazwie Maria Kaczyńska. Według tygodnika
„Wprost” konwencja zakończyła się skandalem, bo za jej organizację firma
Dębeckiej-Budzisiak żądała od PiS 312 tys. zł (w kosztorysie znajduje się m.in.
47 drzewek do scenografii za ponad 16 tys. zł i cebulki tulipanów za prawie 13
tys. zł). Ówczesny skarbnik partii Stanisław Kostrzewski zarzucił Wspólnej
Sprawie zawyżenie kosztów o 200 tys. zł.
Po dojściu PiS do
władzy Lipiński zostaje ministrem w Kancelarii Premiera i szefem międzyresortowego
zespołu do spraw promocji Polski. Dębecka-Budzisiak przyjmuje zlecenie na robienie
zagranicznej prasówki dla Lipińskiego. Dostaje za to 12 tysięcy zł.
Czysty absurd. Przecież identyczną pracę wykonują urzędnicy
MSZ, którego przedstawiciel zasiada w tym zespole. Dębecka-Budzisiak kasowała
pieniądze za dublowanie zadań ministerstwa twierdzi rozmówca „Newsweeka”.
Kontakty z Kancelarii Premiera się jednak przydadzą. Zastępcą Lipińskiego w
zespole jest wiceszef MSZ Jan Dziedziczak. To przez jego biurko przechodzą
papiery osób starających się o wyjazd na placówki.
SZACUNEK DLA PANI JANINY
Po korytarzach gmachu
przy ul. nowogrodzkiej krąży historia sprzed lat: gabinet prezesa PiS,
Jarosław Kaczyński objaśnia młodszemu koledze zawiłości partyjnej logiki.
- Czy wie pan, kim
dla naszego środowiska jest Janina Goss?
- Wiem, panie
prezesie.
- A wie pan, jakie
ma dla nas zasługi?
- Wiem, panie
prezesie.
- To proszę
zapamiętać, co teraz powiem. Pani Goss zasługuje na najwyższe uznanie. Proszę
traktować ją grzecznie i z szacunkiem, proszę też zawsze słuchać jej rad. Ale,
broń Boże, nie wcielać ich w życie. Bo gdybyśmy jej słuchali, to w PiS
zostałyby dwie osoby: ona i ja.
Zasługi, o których
mówił prezes PiS, sięgają chudych lat Porozumienia Centrum, w których Janina
Goss, z zawodu radca prawna, z prywatnych pieniędzy wynajmowała lokal na
partyjną siedzibę w Łodzi. A gdy mama Jarosława Kaczyńskiego podupadła na zdrowiu i brakowało pieniędzy na opiekę lekarską,
pożyczyła mu 200 tys. zł. - Pani mecenas umie błysnąć erudycją, ale bywa też
obcesowa. Zdarza jej się nazwać działacza pijakiem, durniem albo gorzej. Byłego
posła PiS Jarosława Jagiełłę uderzyła w twarz. Kaczyński niby traktuje ją z
przymrużeniem oka, ale tak naprawdę bardzo się z nią liczy - opowiada człowiek
z Nowogrodzkiej.
Dzięki protekcji
prezesa Goss zasiada dziś w radach nadzorczych dwóch dużych państwowych
spółek: Polskiej Grupie Energetycznej i BOŚ Banku (jest też w zarządzie
Srebrnej, prywatnej firmy kontrolowanej przez szefa PiS). W pierwszej
tygodniami blokowała powołanie do władz firmy człowieka kojarzonego ze
Zbigniewem Ziobrą. - Nie musiała nic mówić. Marszczyła brwi i rozsiadała się w
swoim futrze z norek. To wystarczyło, żeby punkt wyboru nowego członka władz
spadał z posiedzenia na posiedzenie - śmieje się człowiek związany z firmą.
Polityk z
Nowogrodzkiej: - PiS-owski dwór to taka piaskownica dla dorosłych.
Głównym przeciwnikiem Goss w otoczeniu Jarosława był w
ostatnich latach szef Srebrnej, Kazimierz Kujda. Jak Kujda odszedł ze Srebrnej
do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, było jasne, że
Goss też musi coś dostać. Dostała więc dwie rady, ale z zarządu Srebrnej nie
zrezygnowała. W tej sytuacji Kujda wydelegował na prezesa Srebrnej swoją żonę.
I co? Nagle wszystkie kłótnie ustały, bo Goss zapałała do Kujdowej
niespodziewaną sympatią. Ten Kujda straszny, dziwiła się, a taką ma miłą żonę!
BEŁCHATÓW. TU RZĄDZI PIELUCHOWA
W ślad za Goss do
państwowego biznesu trafia działacz pis z Pabianic Krzysztof Ciebiada.
- Pani Janina nie
prowadzi samochodu, a Krzysiek jest mobilny, więc wozi ją do Warszawy na
miesięcznice smoleńskie opowiada działacz z Łódzkiego. - Ma też inne zasługi. W
czasie kampanii samorządowej zameldował w swoim mieszkaniu kilku
„spadochroniarzy”, których partyjna centrala przysłała nam na wybory. Gdyby
tego nie zrobił, ludzie nie mogliby u nas kandydować. Tak mówią przepisy.
Ciebiada od kilku
tygodni jest koordynatorem do spraw sprzedaży energii samorządom w PGE Obrót,
jednej z 82 spółek córek nadzorowanej przez Janinę Goss Polskiej Grupy
Energetycznej. Do stałby pewnie wyższe stanowisko, gdyby nie braki w wykształceniu:
Ciebiada ukończył jedynie technikum samochodowe.
Podział łupów w PGE
odbywa się na trzech poziomach. Za „czapę”, czyli władze w spółce matce,
odpowiadają czołowi politycy: Zbigniew Ziobro, Joachim Brudziński i oczywiście
Jarosław Kaczyński. Wpływy prezesa PiS w centrali grupy reprezentują prawnicy:
Goss i Grzegorz Kuczyński, partner w kancelarii pracującej dla PiS. Poziom
niżej - we władzach Gieksy, bełchatowskiej spółki córki - decyduje Adam
Lipiński. To z jego
poręczenia menedżerskie stanowiska w firmie zajmują ludzie
wywodzący się z dolnośląskich struktur PiS.
Na najniższym
lokalnym szczeblu o posady walczy „bagno partyjne” - zastępy radnych,
powiatowych działaczy i ich bliskich. Przykłady? Dyrektorem departamentu HR w
Gieksie jest działacz PiS w Pajęcznie, do tej pory nauczyciel polskiego w tamtejszym
zespole szkół. Za komunikację w koncernie odpowiada z kolei była wiceprezydent
Bełchatowa, protegowana szefa MON Antoniego Macierewicza, a elektrociepłownią w
Zgierzu kieruje radny powiatowy PiS, zaprzyjaźniony z posłem Markiem
Matuszewskim. Swoich ludzi w spółkach PGE mają też Bartłomiej Misiewicz, były
rzecznik PiS Marcin Mastalerek (obecnie dyrektor w Orlenie) oraz posłanka Beata
Mateusiak-Pielucha.
- Przy podziale stanowisk w Gieksie najwięcej do powiedzenia
ma dziś Pieluchowa. W Warszawie mało kto o niej słyszał, ale w Bełchatowie to
teraz ważna postać. Była w PC, ma osobiste relacje z naczelnikiem i przyjaźni
się z Gossową. Nawet ludzie Lipińskiego muszą konsultować z nią ruchy kadrowe
- opowiada lokalny polityk PiS.
KUBA Z PIS MA PRACĘ
Lipcowe słońce.
Pracownicy Senatu wnoszą do prywatnego mieszkania stół kuchenny, łóżko i kilka
krzeseł. Dopiero gdy skręcą meble, pod dom zajedzie nowy lokator. To
30-letni Jakub Kowalski, świeżo upieczony szef Kancelarii Senatu. Wcześniej
był asystentem posła Marka Suskiego i eurodeputowanego Adama Bielana, radomskim
radnym PiS, pracownikiem miejskiej spółki wodociągowej, a w ostatnich miesiącach
także bliskim współpracownikiem marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego.
- Poprzednia
szefowa kancelarii zajmowała stanowisko od 2006 roku, czyli od czasów
pierwszego PiS. Nikt nie miał do niej zastrzeżeń, ale widocznie trzeba było
zrobić miejsce dla działacza. To marszałek Karczewski go tu ściągnął. Kowalski
po przyjściu od razu zażądał służbowego mieszkania. Gdy okazało się, że brakuje
w nim wyposażenia, kancelaria dokupiła meble, a pracownicy je wnieśli i
skręcili, oczywiście w godzinach pracy - opowiada człowiek z Wiejskiej.
Rozmówca z PiS dodaje: - Karczewski zawsze
mówi o nim pieszczotliwie: Kubuś. Dla reszty w partii to po prostu Kuba z PiS.
Podczas wyborów samorządowych radomska Platforma wypuściła spot o tym, że
młodzi ludzie wyjeżdżają z Polski za pracą, a tymczasem w Radomiu rządzonym
wówczas przez PiS jest taki młody Kuba, który nie ma problemu z zatrudnieniem.
To było o nim. Wtedy taki Kuba był jeden, teraz takich jak on mamy w partii na
pęczki.
Współpraca Dariusz Cwiklak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz