Patriota Roku
Dobry
wieczór państwu! Serdecznie witam na gali „Patriota Roku!”. Przypomnę, że w poszczególnych
kategoriach wręczymy nagrodę Podniesionych Kolan oraz miejsce w radzie
nadzorczej spółki skarbu państwa z dziesiątki największych. Zgodnie z regulaminem
konkursu zatwierdzonym przez Sejm dzisiaj o czwartej nad ranem laureaci, by
zasiąść w wybranej przez siebie radzie, muszą się wykazać dyplomem ukończenia
szkoły podstawowej, a w przypadku udowodnionego prześladowania przez reżim
Tuska wystarczy fakultatywne uczestnictwo w zajęciach przedszkolnych.
Zwieńczeniem wieczoru będzie ogłoszenie zwycięzcy Grand Prix, który otrzyma
nagrodę Kastet Ojczyzny wraz z obowiązującym do końca tej kadencji Sejmu
immunitetem na wszelkie czyny patriotyczne.
Zaczynamy od kategorii kultura. Podniesione Kolana wędrują do prezesa
Polskiej Agencji Prasowej za próbę zlikwidowania konkursu im. Ryszarda
Kapuścińskiego! Próbę jak na razie nieudaną z powodu wściekłego wrzasku
określonych kół. Kapituła doceniła próbę odcięcia polskiej młodzieży od złogów
spuścizny tego średnio utalentowanego, a bardzo niebezpiecznego komunisty.
Kapituła zaznacza heroizm wystawienia się na krytykę wiadomych ośrodków w
pewnych państwach. Kraje te nie radzą sobie ze swymi problemami, a chcą pouczać
Polskę, która miała demokrację kilkaset lat przed Amerykanami oraz
chrześcijaństwo przed Chrystusem. Kapituła sugeruje też wycofanie z bibliotek,
zwłaszcza szkolnych, utworów Miłosza Czesława, Konwickiego Tadeusza, Mrożka
Sławomira, Gombrowicza Witolda czy Kołakowskiego Leszka na początek.
Kolejna kategoria: media. Tu, jak wszyscy wiemy, do samego końca trwała
szlachetna rywalizacja między redakcją „Wiadomości” TVP i tymi sympatykami Legii Warszawa, którzy wywiesili na
stadionie patriotyczny transparent postulujący wieszanie dziennikarzy wspierających
tak zwaną opozycję. Emocje wprost nie do zniesienia! Cóż mamy w kopercie? I
tak! Tak! Głos mi się łamie ze wzruszenia, Podniesione Kolana wędrują do soli
tej ziemi, wzoru dla młodych pokoleń Rzeczypospolitej: patriotycznych środowisk
kibicowskich. Cóż za radość! Prosiłbym tylko o zgaszenie rac, bo się tu
poddusimy nieco. Klimatyzację zakładali za Tuska, nic dziwnego, że nie
wyrabia. W uzasadnieniu kapituła podkreśla trudność w wyborze zwycięzcy w tej
kategorii, gdyż ma świadomość, że redaktorzy oraz prezenterzy „Wiadomości” TVP
dokładali i dokładaj ą wszelkich
starań, by wprowadzić zupełnie nowe, a często niesłusznie zapomniane w naszej
stronie świata standardy dziennikarstwa. Jednak, jak podkreśla kapituła,
patriotyzm środowisk kibicowskich to nie tylko najzacniejsze nawet słowa, lecz
także chęć narodowotwórczego czynu, i stąd taka decyzja.
Przechodzimy teraz do ostatniej przed Grand Prix, pozakonkursowej kategorii pedagogika i młodzież. Zwycięzca
otrzyma nagrodę o nieco zmienionej nazwie, a mianowicie Obitych Kolanek, a to
ze względu na swe przejmujące przesłanie. Pisze nasz laureat: „Bywają takie
sytuacje, gdy użycie fizycznej przemocy wobec dziecka (...) dokonuje się w
duchu miłości rodzicielskiej, jako świadomy wyraz najgłębszej odpowiedzialności
za dziecko. Przemoc taka nie jest wówczas niczym złym, przeciwnie, jest czymś
bezwzględnie dobrym, jest
moralnym obowiązkiem rodziców”.
Tak, proszę państwa, za te piękne słowa wydrukowane w „Rzeczpospolitej” nasza
patriotyczna nagroda Obitych Kolanek wędruje do filozofa polityki na
Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, profesora Zbigniewa Stawrowskiego! Filuterny uśmiech pana profesora wskazuje, że już niejeden urwipołeć
chowa się po kątach, by nie dostać po łbie lub pupce naszą figurką, wykonaną
oczywiście z czystych narodowo stopów. Kapituła zaś zaznacza chęć przyznania w
przyszłym roku nagrody Zdrowej Wątroby za najlepszy tekst uzasadniający
aktualność przesłania, że „Gdy chłop baby nie bije, to jej wątroba gnije”.
Tak więc nadszedł czas na Grand Prix gali „Patriota
Roku”, czyli nagrodę Kastet Ojczyzny. Wybór kapituły zapewne nie będzie dla
nikogo zaskoczeniem. Chwalił ich prezydent, chwalili ministrowie, a dobra
zmiana nie byłaby bez nich tak dobra i kompletna duchowo. Są emanacją
najpiękniejszych cech naszego narodu, duchowymi spadkobiercami bohaterów,
wzorem dla przyszłych pokoleń. Czyn, za który ich nagradzamy, zapisze się obok
walk warszawskich powstańców, jest ich naturalną kontynuacją. Tak, już państwo
wiedzą! Za patriotyczną szarżę na spadkobierców Waffen SS w czasie meczu Legia
Warszawa - Borussia Dortmund Kastet Ojczyzny wędruje do kibiców patriotów!
Cześć i chwała bohaterom!
Marcin Meller
Polska - państwo prywatne
Nie
odbierając niczego reprywatyzacyjnej aferze w Warszawie, nie można z pola
widzenia gubić największej afery reprywatyzacyjnej - reprywatyzacji całej
Polski.
Stereotyp podpowiada, że PiS nie chce reprywatyzacji. Jest fałszywy bo
oto Polska została właśnie sprywatyzowana. I to w wymiarze absolutnym,
wykraczającym daleko poza sferę własności. Nie suweren ludowy jest tym
właścicielem, ale prezes państwa.
Prezes państwa decyduje o wszystkich kluczowych stanowiskach w
państwie. Na początek o stanowiskach w rządzie, bo to on jest jego faktycznym
szefem. Decyduje o obsadzie funkcji prezesa TVP, o obsadzie
stanowisk szefów największych spółek, za chwilę zdecyduje też o obsadzie
stanowiska szefa NIK, bo przecież musi mieć wpływ na to, kto w jego prywatnym
państwie jest kontrolerem. Wkrótce nadzorem właścicielskim objęte zostaną także
sądy z Trybunałem Konstytucyjnym na czele. To demokracja? No, taka ciut
prywatna.
Właściciel państwa ma oczywiście zbyt wielkie ambicje, by ograniczać się
do posiadania władzy dotyczącej sfery publicznej. Chce być też władcą historii
i panem pamięci. To on określa, co w historii Polski zasługuje na
upamiętnienie, a co na zapomnienie. On decyduje, kto był bohaterem, a kto zdrajcą.
On wskazuje, kto jest patriotą, a kto nie. On rozstrzyga, co było katastrofą, a
co zamachem.
Latyfundia jego rozpościerają się od instytucji, przez stanowiska, po
umysły. Zaiste, wielki brat. Jego władza nie dotyczy tylko żywych. Skoro w
udowadnianiu teorii zamachowej mogą się przydać zwłoki zmarłych, doprowadza
się do ekshumacji ofiar katastrofy. W ten sposób właściciel państwa uzyskuje
władztwo nawet nad trupami. Zwłoki ofiar katastrofy też zostają zaprzęgnięte w
rydwan smoleński. Ich krewnym pozostaje rola Antygony. Właściciel państwa jest
w tej operacji i Kreonem, i Sofoklesem, wielkim władcą i wielkim scenarzystą.
Oczywiście nawet najwięksi władcy miewają uczucia ludzkie. Właściciel
państwa gromi prymitywnych karierowiczów, ale czyż można zapomnieć o bliskich?
Przyjaciółce, która udzieliła mu pożyczki, spłaca dług państwowymi posadami.
Stanowisko dostaje nawet kierowca przyjaciółki. Nie bądźmy małostkowi, to w
końcu drobiazgi, kilka spośród tysięcy rozdanych stanowisk.
Właściciel ma też kuzyna. Kuzyn zaś ma partnerkę. Kuzyn - to tajemnica poliszynela - jest szarą eminencją na Woronicza.
Ma po temu absolutne kwalifikacje, skoro jest kuzynem właściciela. Był też
konsultantem „od spraw obyczajowych” w filmie „Smoleńsk5, choć sam
reżyser filmu za diabła nie wie, na czym ta
funkcja polegała. W filmie główną rolę gra partnerka kuzyna. Partnerka, już
wcześniej specjalistka w TVP, dostaje fuchę asystentki europosła
PiS. Oczywiście wszystko to nie ma nic wspólnego z nepotyzmem. To po prostu
redystrybucja prestiżu i realizacja programu „rodzina na swoim”. Właściciel
państwa jest nieskalany, dobra materialne go nie interesują, żyje myślą o
przyszłości państwa i poddanych, a że niektórzy z poddanych to jego krewni?
Każdy ma krewnych.
Właściciel państwa skasował właśnie ministra skarbu za to, że ten
obsadził państwowe spółki swoimi kolegami. Minister rzeczywiście popełnił
błąd, wchodząc w szkodę właścicielowi. W sensie technicznym mógł obsadzać
stanowiska, ale zapomniał, że są one domeną właściciela. A właścicielem jest
skarb państwa. Każde dorosłe dziecko wie, kto jest tego państwa skarbem
największym.
Niektórzy tzw. eksperci zżymają się, że tysiące stanowisk obejmują
ludzie całkowicie niekompetentni. To krótkowzroczne. Niekompetentni dziś,
bardziej kompetentni będą jutro. A nawet jeśli nie będą całkowicie kompetentni,
to będą całkowicie lojalni.
Nawet lepiej jak nie będą kompetentni. Dyletanci są zakładnikami tej
władzy i będą jej bronić do krwi ostatniej. Zaś tak zwani fachowcy mają
niebezpieczną predylekcję do korzystania z
fachowej wiedzy i wykazywania niezależności oraz posiadania własnego zdania.
Takie zdanie można mieć, ale nie trzeba go wyrażać. Europoseł Ujazdowski swoje
zdanie wyraził i wyleciał z kierowniczego grona kierowniczej partii, będącej
własnością właściciela państwa. Właściciel podkreślił, że w łonie kierownictwa
nie ma miejsca na różnice zdań w najważniejszych kwestiach. Łono niestety ma
tendencje do powiększania się. Wkrótce może objąć miliony ludzi. Łono będzie
potężne, różnorodność opinii mniejsza. Ale dlaczegóż ta różnorodność miałaby
być jakąkolwiek wartością, skoro wiadomo, że tylko jedna opinia jest słuszna?
Przedstawiciel poprzedniej władzy powiedział, że państwo mamy raczej
teoretyczne. Teraz uzyskało wymiar realny. Właściciel państwa oficjalnie nie
może tego powiedzieć, ale w części zgadza się z liberałami. Najlepsza jest własność
prywatna. Poszedł nawet dalej niż oni. Zamiast prywatyzować części państwa,
sprywatyzował całość.
Tomasz Lis
Kabaretyzacja
Pewną
okolicznością łagodzącą dla niemrawej opozycji jest to, że za władzą nie sposób
dziś nadążyć. Każdy dzień, ba, czasem każda godzina dnia przynoszą jakieś
zdarzenia, zachowania, wypowiedzi, na które należałoby reagować. Jest tak,
jakby w rządzącej partii przez długie lata oczekiwania wezbrały i spieniły się
tysiące słów, emocji, myśli, pretensji, ambicji i nagle, po przerwaniu tamy, to
wszystko runęło na kraj. Kilka dowolnych przykładów z paru dni: minister Zalewska
z pełną arogancją wobec pytań i wątpliwości rodziców, nauczycieli, ekspertów,
samorządowców ogłasza rewolucję w systemie oświaty. Minister Ziobro, a
właściwie jego prokuratorzy, przeszukują domy lekarzy, którzy wydali opinie o
przyczynach śmierci ojca pana ministra. Rusza procedura odwołania prezesa NIK,
choć wymaga to precedensowego skrócenia kadencji. Parlament Europejski
podejmuje bardzo krytyczną wobec rządu PiS rezolucję, na co minister
Waszczykowski: „Będziemy ignorować uchwałę PE". Do mediów docierają
dziesiątki informacji o zajadłej walce różnych frakcji PiS o posady w spółkach
Skarbu Państwa, dostęp do publicznych pieniędzy i kontraktów, ltd. Wybierać, przebierać. A tu już trwa kolejny tydzień.
Mój
wybór, po pewnych wahaniach, to informacja, że podkomisja smoleńska ministra
Macierewicza (no tak, mieliśmy przecież jeszcze konferencję tego zespołu)
rozważała wykonanie oryginalnego eksperymentu: zderzenia ciągniętego po pustej
płycie lotniska samolotu Tu-154 z brzozą przymocowaną do pędzącego samochodu.
Eksperci oniemieli. W takich warunkach nie sposób odtworzyć rzeczywistej
katastrofy lotniczej. Podzespół „po burzy mózgów" niechętnie wycofał się z
pomysłu, ale nie na skutek jego absurdalności, ale„z powodów bezpieczeństwa, bo
ktoś by przecież musiał te pojazdy prowadzić". Internet zawył śmiechem -
tym razem było dużo dowcipniej niż zazwyczaj. Pominę już żarty na temat burzy
mózgów; ton był taki, że jeśli członkowie komisji nie wierzą w„pancerną
brzozę", to powinni to zaświadczyć, wsiadając do Tu-154, zaś minister
Macierewicz, który tym wszystkim zarządza, mógłby osobiście poprowadzić samochód
z brzozą na dachu. Ktoś dodał, żeby PiS w ramach planu Morawieckiego zbudował
na stałe Wielki Zderzacz Andronów.
Jeśli
już się pośmialiśmy, przypominam, że chodzi o najprawdziwszą, tragiczną
katastrofę lotniczą. To niebywałe, co robi PiS i osobiście Antoni Macierewicz,
żeby obrócić ludzką tragedię w jakiś żałosny, niemoralny kabaret. Już pal sześć
tę żenującą podkomisję (choć nie rozumiem, jak i jacy ludzie mogli dać swoje
twarze takiemu przedsięwzięciu), ale przecież podobny charakter mają „apele
smoleńskie” czytane na siłę przy wszystkich rocznicowych obchodach, ostatnio -
uwaga! - odsieczy wiedeńskiej króla Sobieskiego. W tym tygodniu protestowała
grupa kombatantów kampanii wrześniowej zebranych na miejscu walk na Grochówie,
prosząc, jak wcześniej władze dzielnicy czy powstańcy warszawscy, aby okazać
szacunek im oraz osobom zabitym w katastrofie smoleńskiej i nie wtłaczać do uroczystości
kuriozalnego pisowskiego apelu„poległych". Są gotowi zrezygnować ze
zwyczajowej asysty Wojska Polskiego, skoro minister nie pozwala, aby żołnierze
oddawali hołd żołnierzom z pominięciem partyjnej propagandy.
Paweł
Deresz, mąż jednej z „niepisowskich” ofiar katastrofy pani Jolanty
Szymanek-Deresz, w wywiadach przy okazji premiery filmu „Smoleńsk", na
którą zresztą nie został zaproszony, mówił, że jedyne, co psychologicznie może
tłumaczyć zajadłość PiS w manipulowaniu tą tragedią, to poczucie winy
Jarosława Kaczyńskiego, który brata w ten lot posłał, i Antoniego Macierewicza,
który wtedy umknął ze Smoleńska, a dziś brutalnie oskarża wszystkich, którzy z
rozpaczą, ale i pełną ofiarnością (jak poniewierana Ewa Kopacz) próbowali być w
tamtych dniach z rodzinami zabitych i jakoś ogarnąć skutki tej katastrofy. Tak
jak obraża dziesiątki polskich ekspertów komisji Millera o to, że działali na
zlecenie zamachowców. Na tym tle oficjalne oskarżanie przez ministra obrony
narodowej RP rosyjskich władz o zabicie prezydenta i elit RP jest już tylko
barwnym dodatkiem. Choć zasadne jest pytanie, co minister zamierza z tym
zrobić: wypowie wojnę? Wyśle hybrydowe oddziały nowej obrony terytorialnej,
żeby odbiły wrak tu polewa?
To
wszystko jakaś tragifarsa. Ale najgorsze, czego dopuszcza się PiS, to zamiar
ekshumacji wszystkich szczątków ofiar.
Po co to przedsięwzięcie jak z
horroru, nawet jeśli część rodzin je akceptuje? Żeby udowodnić, iż w tej
masakrze mogły się pomieszać fragmenty ludzkich ciał? Tak, mogły; nawet na
pewno tak było, zwłaszcza że zwłoki składano w pośpiechu, aby jak najszybciej
przewieźć je do kraju i godnie pogrzebać. I co, będziemy z tego robić
widowisko? Oficjalnie chodzi o ustalenie przyczyn śmierci. A czego tu nie
wiadomo? Może (to znów żałosne internetowe żarty) będą sypali do trumien
trotyl? Chciałoby się powiedzieć i apelować do Kościoła polskiego, aby to
powtórzył: dajcie spokój zmarłym! Czy polityka i partyjna mitologia uzasadniają
naruszenia grobów? Czy nie ma już żadnych zahamowań w szaleństwie udowadniania
zamachu?
Mam jakiś kuriozalny obrazek przed
oczami: oto czołowi działacze PiS i podkomisji smoleńskiej mkną po płycie w
wynajętym Tu-154, a
z naprzeciwka pędzi na nich minister obrony narodowej z brzozą na dachu.
Polska, wrzesień 2016.
Jerzy Baczyński
Czarne firanki
W dołku
mnie zagniotło i do teraz trzyma. A niby nic
takiego. Po dworcowym peronie w Białymstoku
przeszły dwie na czarno ubrane postacie z bronią maszynową. Policja znaczy.
Czyżby było aż tak niebezpiecznie? Widocznie tak, wbrew temu, o czym zapewniają
nas minister Błaszczak i premier Szydło. Wyposażając w broń automatyczną
policjantów, Komenda Główna „ma na uwadze wydarzenia, jakie miały miejsce w
ostatnim czasie poza granicami kraju”. Nie wspomina się o ksenofobii w Polsce,
bo przecież minister SWiA nie zajmuje się „marginesem marginesów” ani sprawami
wymyślonymi przez ludzi, którzy „nie godzą się z wynikiem wolnych wyborów z
października ubiegłego roku”.
Ja właśnie się nie godzę. Dwa dni temu dowiedziałem się, że jakiś posełek
z PiS postanowił popisać się przed rodziną i ogłosił, że wyczyści etnicznie
Śląsk. Ponaglił więc ministra obrony Macierewicza, by się nie guzdrał, tylko
raz-dwa wprowadził Wojska Obrony Terytorialnej do Katowic, Opola i okolic. Jednostki
uzbrojone w karabiny, granatniki i moździerze będą - w
narodowo-socjalistycznych fantasmagoriach pana Andzela - umacniać polskość na
tym terenie. Na ramię broń, cel - i w łeb pal. Żaden profesor rozmawiający z
kolegą po niemiecku się nie uchowa. Posełek, idąc za ciosem, wystąpił też
przeciwko „bardzo silnie działającej opcji proniemieckiej”, czyli legalnie
działającemu Ruchowi Autonomii Śląska. Pomaszerował po prostu za światłymi
wskazaniami Jarosława Kaczyńskiego, dla którego „śląskość jest pewnym sposobem
odcięcia się od polskości”.
Czytam Jacka Żakowskiego w „Wyborczej” - 19 uzbrojonych po zęby
polskich komandosów z Lublińca wylądowało w Donbasie blisko
ukraińsko-rosyjskiego frontu. Z dalszej lektury dowiaduję się, że Krzysztof
Liedel, były dyrektor Departamentu Prawa i Bezpieczeństwa Poza militarnego BBN, uważa, że to pachnąca prowokacją
realizacja scenariusza na zamówienie Kremla. Niestety, wszystko wskazuje, że
tak właśnie jest. Któż inny jak nie minister Macierewicz wysłał komandosów na
ten front? Chyba że to jego urzędnik ze złotym medalem za lojalność i
posłuszeństwo tuż przed swoją prośbą o zawieszenie go „w funkcjach, które pełni
w MON”. Urzędnik ów chwali się pochodzeniem z patriotycznej, katolickiej
rodziny, która zaszczepiła mu dewizę: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Jak to się
pięknie układa w życiu - Bóg pomoże, honor wzmocni i już można próbować
przekupić posłów dla dobra ojczyzny. Z radością popieram pomysł, by odtąd
pazerność i nieuctwo były mierzone w „Misiewiczach”.
Kumpel
do mnie zadzwonił: - No Stasiu, biorą się za twoją rodzinę. Instytut Pamięci
Narodowej będzie was dekomunizował. Na razie twojego praprapradziadka, ale na
pewno na nim się nie skończy.
Chodziło mu o kolumnę Zygmunta III Wazy, którego posąg jest dziełem
ludwisarza królewskiego Daniela Tyma. Co prawda to nie jego mają dekomunizować,
tylko chcą zdjąć 67-letnią tablicę staruszkę upamiętniającą renowację pomnika,
ale nie lubię, gdy mi pisowiec grzebie w korzeniach.
Kolumnę, zniszczoną w czasie wojny, odbudowano za prezydenta Bieruta w
1949 r., o czym informuje wspomniana tablica. Mimo że Bierut był sowieckim
agentem, tego faktu nie da się zmienić. Chociaż... minister Zalewska na pewno
się nie podda.
A poza tym wszystko jest w porządku - gospodarka wali w górę, reformy
idą jak po maśle, PiS wywiązuje się ze wszystkich obietnic wyborczych. I tylko
w oknach niektórych piekarń pojawiają się czarne firanki. Po to aby rosnące na
drożdżach baby, patrząc na to, co się dzieje w Polsce, nie zapadły się ze
wstydu.
Stanisław Tym
Paragraf22
W
Parlamencie Europejskim przegraliśmy 160:510, na Łazienkowskiej polegliśmy
0:6.
Szanse Polski i Węgier na
kontrrewolucję kulturalną w Europie nie są dużo większe od szans Legii w Lidze
Mistrzów.
Jeszcze przedstawiciele Komisji Weneckiej nie zdążyli wyjechać z
Warszawy, jeszcze nie minął jeden dzień od przyjęcia przez Parlament Europejski
krytycznej wobec polskiego rządu rezolucji, a już piłkarze Borussii Dortmund
zdążyli spuścić lanie Legii - tytanom z ulicy Łazienkowskiej. Po 20 latach
klęczenia trudno wstaje się z kolan. Po latach złudzeń, politycznych i
piłkarskich, trudno pogodzić się z rzeczywistością. Wymarzony powrót do
europejskiej elity klubowej skończył się pogromem. Wiodąca rola Polski w
Europie także jest pod znakiem zapytania.
W Strasburgu przegraliśmy, w Warszawie „polegliśmy”, a mogło być jeszcze
gorzej, gdyby prawnicy z Wenecji i piłkarze z Dortmundu dali z siebie
wszystko. Goście jednak wyraźnie się oszczędzali. Wenecjanie wiedzieli, że
Polska ma krótką ławkę, i po poprzednim przegranym meczu w Strasburgu, w którym
rozgrywającą była sama pani premier, wystawi skład rezerwowy. Zamiast
dowcipnej pani premier („podjęłam decyzję” - zażartowała, zwalniając ministra
Jackiewicza) Polska wystawiła debiutanta z Ministerstwa Sprawiedliwości,
któremu drużyna z Wenecji w ogóle nie dała pograć. Z kolei napastnicy z
Dortmundu ograniczyli się do sześciu goli, ponieważ nie chcieli, żeby się
mówiło, że wspólnie z rosyjskimi sędziami uwzięli się na Polskę.
Jarosław Kaczyński nie zraża się jednak klęską w Strasburgu. To
zawodnik odporny na porażki. Wspólnie z Viktorem Orbanem zamierzają teraz
zdobyć puchar Unii Europejskiej na własność. Charakterystyczna jest reakcja
polska na obie przegrane. Przede wszystkim złość na zwycięzców. Najważniejsze
osoby w państwie polskim kpiły z delegacji weneckiej jako „krajoznawczej”. Były
to uwagi na poziomie poszukiwanego przez policję pasażera tramwaju linii 22.
Na Łazienkowskiej pułk ochroniarzy nie przeszkodził naszym kibolom w
kominiarkach okazać przyjaciołom zza Odry tradycyjnej polskiej gościnności.
Jeśli polski profesor został pobity w tramwaju za to, że rozmawiał po niemiecku
(wszak „Polacy nie gęsi” i „swój język mają”), to możemy sobie wyobrazić, co by
spotkało niemieckich kibiców powracających warszawskim tramwajem z meczu na
Legii. Albo prawników weneckich powracających gondolą na Wiśle z owocnego jak
zwykle spotkania w Sejmie.
Grzegorz Wierchołowski, młody człowiek, wychowanek UJ, od kilku lat
redaktor naczelny ważnego prawicowego portalu internetowego, związany z
„Gazetą Polską”, napisał na Twitterze: „Po tym, co Niemcy zrobili w Warszawie,
fakt, że DOPIERO (podkreślenie autora) teraz ktoś dostał w twarz za mówienie po
niemiecku, to bardzo dobrze świadczy o Polakach”. Niemiecki profesor, który
jechał tramwajem z pobitym polskim kolegą, po powrocie do Niemiec raczej nie
będzie dobrze myślał
o Polakach. Jeżeli swoje wrażenia
ogłosi w mediach - będziemy mówili o histerycznym wybryku niemieckiego
profesora. A ponieważ niechętne nam niemieckie media doniosły o zachowaniu
kiboli Legii, możemy mówić o antypolskiej kampanii w Niemczech.
My
jednak nie jesteśmy bezbronni. Na straży naszego dobrego imienia stoją teraz
paragrafy Źle o nas mówiąc, niemiecki profesor zostanie skazany za kłamstwo
historyczne z tak zwanego paragrafu 22. Na przyszłość cudzoziemcom radzimy
wsiadać tylko do tramwaju „Zjazd do zajezdni”.
Nie zdziwiłbym się, gdyby rząd polski oczekiwał przeprosin od Europy za
haniebny wynik głosowania w Strasburgu, a Legia i jej kibice oczekiwali
zadośćuczynienia za bezczelne zachowanie piłkarzy niemieckich, którzy nadużyli naszej
gościnności i strzelili nam sześć bramek.
Nic dziwnego, że po meczu nasi kibole śpiewali nie wiadomo co: „Jude,
Jude” albo - jak utrzymuje zarząd Legii - coś innego, co podobno jest obraźliwą
przyśpiewką kibiców niemieckich. Może śpiewali „TantelTante!” (Ciota, ciota!)?
Ja bym się nie zdziwił, gdyby jednak śpiewano to najgorsze. Na wiadomość o
śmierci Jana Wejcherta-jednego z dwóch ówczesnych współwłaścicieli klubu -
zgromadzeni na stadionie skandowali: „Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!”. Podobnie
jak tym razem - nie była to garstka wyrodków. Oczywiście włos im z tego powodu
z ogolonej głowy nie spadł, a politycy prawicy widzą w nich bratnie dusze.
Obciążeni
takim bagażem, snujemy sny o kontrrewolucji kulturalnej w Europie. Tygodnik
„wSieci” przyniósł zapis „historycznego wydarzenia”, „jednego z najważniejszych
intelektualnych i politycznych wydarzeń ostatnich miesięcy”, czyli rozmowy
(szumnie nazwanej „debatą”) Viktora Orbana z Jarosławem Kaczyńskim
w Krynicy. Debatę prowadził dziennikarz Michał Karnowski, który stwierdził, że
było to „spotkanie tytanów politycznej sceny europejskiej”. Znane nazwiska,
zachęta, że mamy do czynienia z wydarzeniem intelektualnym oraz „spotkaniem
tytanów politycznej sceny europejskiej” skłoniły mnie do lektury. Analogie do
historycznego spotkania tytanów na Łazienkowskiej nasuwają się same. Z
przyjemnością stwierdzamy, że w Krynicy poszło nam lepiej. Było 1:1. Nasz tytan
nie wypadł gorzej od tytana węgierskiego.
Obaj stwierdzili, że Europa przeżywa kryzysy - tożsamości,
kierownictwa, kultury zagrożonej przez USA i różne inne, ale „my, stąd, z
Europy Środkowej możemy przekształcać Europę” i konie kraść. Potrzeba więcej
kapitału narodowego i więcej narodowej świadomości - zgodzili się tytani. „Nie
ma czegoś takiego jak naród europejski. Są Polacy, Węgrzy i Niemcy” - mówił
Orban, zresztą słusznie. Jego zdaniem Brexit to
„Fantastyczna okazja. Europa musi się przyjrzeć swoim błędom. Musimy powiedzieć
otwarcie, że wartości narodowe, religijne są ważne, trzeba je pielęgnować,
bronić ich, wpisać je do dokumentów europejskich”. Z tym wpisaniem to już
przesada, ale jeśli chodzi o kulturę, to już jesteśmy w Lidze Mistrzów.
Daniel Passent
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz