Jedna z
najpopularniejszych w krajowej polityce fraz brzmi: w Polsce trwa zacięta walka
dwóch plemion, a zwykli ludzie mają swoje sprawy i chcą spokojnie żyć. To krótkie
zdanie jest mistrzostwem propagandowej manipulacji.
Charakterystyczne,
że walka „dwóch plemion” zdecydowanie zastąpiła tezę o konflikcie „dwóch
Polsk”. To nowe ujęcie znacznie bardziej odpowiada PiS, bo degraduje rangę
politycznego sporu, co jest tej partii na rękę. „Polski” wyglądają
majestatycznie, dodają drugiej stronie powagi, której nie powinna ona mieć. Ma
być mała i śmieszna.
W dodatku tzw. elity III RP same mają tu swoje hamulce, bo uznały się za
winne oddania władzy Kaczyńskiemu, ale tym samym podważyły sens przemian w III
RP - „byliśmy głupi”, „byliśmy ślepi”, „nie słuchaliśmy” - to kilka cytatów z
myślicieli tego obozu. Elity zasmuciły się i spokorniały, weszły w fazę
spotęgowanej poprawności politycznej, niepozwalającej już na dzielenie
społeczeństwa na dwie Polski, i to w momencie kiedy PiS radykalnie łamie te
poprawnościowe reguły. Teraz dominuje raczej chęć bratania się z
„wykluczonymi”, pominiętymi, kajanie się za niedostrzeganie zwykłych Polaków.
Znowu słychać o trafnych diagnozach społecznych Kaczyńskiego, który gdyby
tylko nie psuł demokracji... itd.
Teoria o bijących się niemiłosiernie, zapiekłych w nienawiści plemionach
PiS i Platformy (czasami z dodatkiem Nowoczesnej),
jest tylko pozornie na równi
wymierzona w obie formacje. Stratedzy PiS zawsze chętnie lansowali taką
właśnie postać konfliktu, ponieważ wychodzą z założenia, że ich elektorat jest
twardy, zahartowany i politycznie uświadomiony. Zaawansowani wyborcy
Kaczyńskiego są zorientowani, o co chodzi i jaki ideologiczny, całościowy
projekt jest właśnie realizowany. Wiedzą, jak czytać takie opowiastki.
Zwłaszcza że w innej wersji, tylko do wybranego elektoratu, np. w TVP, strony tego konfliktu są przedstawiane jeszcze na jeden
sposób - po jednej stronie stoi prawdziwa patriotyczna Polska, a po drugiej
jakieś amorficzne plemię, którego skład może się zmieniać, ale za każdym jednak
razem są to ludzie tego gorszego sortu.
Teatrzyk o dwóch
plemionach jest adresowany przede wszystkim do „zwykłych ludzi",
którzy powinni czuć się zniesmaczeni trwającym w Polsce konfliktem i którzy nie
bardzo chcą w nim uczestniczyć. Założenie jest takie: przyciągnąć do PiS kogo
się da, a pozostałych ogólnie zniechęcać do polityki jako gry nieczystej,
męczącej, gdzie każdy walczy
prywatę, stanowiska i dostęp do koryta. PiS grał tak zawsze:
na jak najniższą frekwencję i na demobilizację wyborców przeciwnika. Na
zasadzie: bierzemy tych, którym się podobamy, dla nich jesteśmy wyraziści i
pryncypialni, a resztę zniechęcamy do aktywności i głosowania zarówno
wizerunkiem Platformy (złodzieje, aferzyści itp.), jak i - paradoksalnie -
również własnym wizerunkiem (smoleńskie oszołomy, antyeuropejscy ksenofobi
itp.).
Na stwierdzenie zatem, że „obie
strony są siebie warte", PiS zaciera ręce, bo dokładnie o to chodzi w tej
strategii.
Wykorzystywanie własnych wad i
złego wizerunku do zwiększenia prawdopodobieństwa sukcesu to jeden z
najbardziej finezyjnych chwytów, jakie PiS dokłada do teorii politycznego
marketingu. W efekcie powstaje docelowy mechanizm, zwolennik PiS ma z zapałem
głosować w wyborach, a nieprzekonani do Kaczyńskiego mają mieć wątpliwości,
rozterki, nie lubić polityki, estetyzować, wyznawać teorię dwóch szkodliwych
dla Polski plemion, udawać się na wewnętrzną emigrację. To jest ten
pielęgnowany przez PiS zasób „zwykłych ludzi, którzy mają swoje sprawy”.
PiS długo pozostawia „zwykłych ludzi” w spokoju, pozwala im się napawać
pasywną niechęcią do polityki, spraw państwa, życia publicznego. Aż do kampanii
wyborczej, kiedy nadchodzi czas, aby rzucić na polityczny rynek coś specjalnego,
co przyciągnie 6-8 proc. wyborców z tego koszyka „zwykłych ludzi” i
rozstrzygnie wyniki elekcji. W 2015 r. było to 500 plus i obniżony wiek
emerytalny, przed następnymi wyborami, jak się już mówi, może to być triumfalne
ogłoszenie obniżki VAT
i kolejna odsłona programu „gotówka do ręki”,
np. dla emerytów. Ale będzie to ogłoszone maksymalnie późno, aby opozycja nie
przelicytowała, a jeśli przelicytuje, żeby to wyglądało niepoważnie.
To nie jedyne korzyści PiS z bajki o dwóch plemionach. Kolejną jest stwarzanie
poczucia, że chodzi tu w istocie o długotrwały ambicjonalny konflikt, o
kontynuację personalnego sporu Kaczyńskiego z Tuskiem, o niesnaski w gronie
niedoszłego PO-PiS, jakieś wewnętrzne rozgrywki w dawnym obozie postsolidarnościowym
- po prostu prawica walczy z prawicą. Reakcje typu: co nam do walki
nielubiących się ugrupowań - to miód na serce spin doktorów z obozu
Kaczyńskiego. Poza wywołaniem cennego dla PiS poczucia zniechęcenia oznacza to,
że toczy się normalna partyjna gra. PiS pozbywa się w ten sposób stygmatu
ugrupowania antysystemowego, dziwacznego, odstającego od kanonów, a staje się
pełnoprawnym uczestnikiem publicznego, cywilizowanego sporu. Jedni mają takie
pomysły na Trybunał Konstytucyjny, sądownictwo, prokuraturę, media, trójpodział
władzy, rolę państwa w gospodarce, edukację, samorządy, a inni mają odmienne
koncepcje. Wygrywa lepszy, czyli ten, kto został wybrany przez suwerena.
Trwa zatem niby zwyczajna debata, a gdyby opozycja zajęła się realnymi
problemami, ta dyskusja byłaby jeszcze bardziej normalna. Słychać ze strony
władzy: tyle jest w kraju do zrobienia, a wy się awanturujecie,
histeryzujecie, blokujecie, nie za to ludzie wam płacą, nie po to was wybrali
do parlamentu. Przynajmniej dajcie nam pracować, bo my chcemy służyć Polakom.
Znika w ten sposób prawdziwy sens toczonej teraz w Polsce walki - o kształt
demokracji, o ustrój państwa, o to, czy pozostanie
w kraju liberalna demokracja, znana z zachodniej Europy, czy zapanuje system
innego typu, węgierskiego, tureckiego czy rosyjskiego. W teorii dwóch plemion
te dylematy się zacierają. Ponadto PiS - poza zaufanym gronem - wcale nie
akcentuje mocno swojej „kontrrewolucji kulturowej”, o której wspominał Jarosław
Kaczyński podczas zeszłorocznego spotkania z Viktorem Orbanem w
Krynicy. Politycy PiS staraj ą się raczej tuszować wagę konfliktu, banalizować
go, na zasadzie: my się staramy załatwiać proste ludzkie sprawy, a małostkowa
opozycja nie ma własnych pomysłów i po prostu
się czepia.
Cały głębszy ustrojowy i ideologiczny zamysł ekipy PiS jest zręcznie
kamuflowany przez „sprawy zwykłych ludzi” - jak to nieustannie ujmuje premier
Szydło - „milionów Polek i Polaków”. PiS różne swoje koncepcje przedstawia
osobno, świadomie ich nie łączy w jeden zwarty projekt, bo one w oczach ludzi
mają pozostać jako oddzielne, konkretne sprawy do załatwienia. Rzuca kolejne
kwestie jak kości do ogryzienia: edukacja, samorządy, sądownictwo - i to jest
komentowane, mielone. Ogólny plan całkowitej przemiany kulturowej i ustrojowej
ma być tak długo niewidoczny, jak się tylko da, żeby nie płoszyć mniej
zorientowanej publiczności, która przyda się tuż przed wyborami.
Drugie plemię, czyli Platforma i reszta, ma się jawić w tej
politycznej ustawce jako obrońcy nie wolnościowych wartości, ale profitów, przekrętów, układów, społecznych nierówności,
skompromitowanego dawnego porządku. PiS robi wszystko, aby utrudnić Schetynie i
Petru możliwość występowania w roli obrońców zachodniego typu demokracji w
Polsce, stale chce ich sprowadzać do parteru, ośmieszać i pomniejszać.
Zasadnicze dzisiaj dla PiS, co wyraźnie widać w marketingowych działaniach
tego ugrupowania, jest odbieranie opozycji nawet nie racji i argumentów, ale
przede wszystkim wagi i powagi. Wtedy to, co mówią przeciwnicy władzy, traci
już na starcie znaczenie.
To trzy propagandowe klisze. Po pierwsze, walczą dwie od dawna skłócone
ze sobą formacje - trzymaj się człowieku od tego z daleka, bo to cię nie
obchodzi; po drugie, to walka dobra ze złem, wybierz dobro; po trzecie - to
spór tego, co było i lepsze nie będzie, z tym, co nowe i daje nadzieję, sprawdź
to. W tych wszystkich kategoriach PiS na razie wygrywa, ponieważ druga strona
nie potrafi przekonująco pokazać prawdziwego sensu toczącego się konfliktu, a
pokolenia dobrze pamiętające PRL, które na kilometr wyczuwały paskudny
zapaszek autorytaryzmu, tzw. opieki państwa nad obywatelami, ducha przymusowej
wspólnoty, powoli tracą większość w społeczeństwie. Młodzi zaś są
niezaszczepieni.
Bajka o dwóch plemionach nie udałaby się, gdyby nie metody towarzyszące.
Politycy PiS wraz ze swoją medialną drużyną od dawna wytwarzaj ą bardzo wydajny
politycznie mit „zwykłych Polek i Polaków”, prostych, uczciwych, zabieganych
wokół własnych spraw. Takich, dla których Trybunał Konstytucyjny, spory o
ustrój, o obywatelskie wolności, niezależność instytucji to niemające
znaczenia fanaberie warszawskich elit. Jest w tym ukryta głęboka po garda dla
ludu, brak złudzeń co do jego poziomu, na co notabene elity III RP nigdy by się
nie zdobyły; ale PiS jest przekonany, że to nie będzie dostrzeżone, bo jako
dyżurny wróg narodu jest przedstawiana opozycja. Ten, kto wskazuje wroga,
pozostaje poza podejrzeniem.
Poza tym PiS dokonał jeszcze jednego pomocniczego zabiegu. Podmiotem
polityki ustanowił nie jednostkę, ale rodzinę, bo rodzina jest o stopień bliżej
pisowskiej koncepcji wspólnoty, czyli umieszczenia indywidualnych poglądów,
aspiracji, ewentualnych sprzeciwów i buntów w państwowo-partyjnej otulinie.
Jednostkę mogą jeszcze obchodzić abstrakcyjne, teoretyczne sprawy państwa i
prawa, indywidualnych wolności i praw, ale rodziny są inne - bardziej socjalne,
żłobkowe, zasiłkowe, przyziemne. Dlatego premier Szydło stale mówi o rodzinach
mających swoje problemy, których drugie plemię nie rozumie. Szydło wraz z
prezydentem Dudą, politycy cieszący się największym zaufaniem w kraju
kamuflują i ocieplają przeprowadzanie rewolucji ustrojowej i kulturowej,
firmowanej przez dołujących w sondażach Kaczyńskiego, Macierewicza, Ziobrę.
Ta, wydawałoby się, szyta
grubymi nićmi strategia na razie się sprawdza. 500 plus najwyraźniej zrównoważyło destrukcję Trybunału
Konstytucyjnego, a obniżenie wieku emerytalnego - zamach na niezależne sądownictwo, prokuraturę i media. PiS
pierwszy w polskich warunkach odkrył, że mogą to być wartości wymienne, nie
tylko propagandowo, ale wręcz moralnie. Oddzielne, wydawałoby się, wartości
teraz wylądowały na jednym targowisku. Socjal stał się lekiem znieczulającym
ustrojowe ekscesy, w czym Kaczyńskiego wsparło wielu lewicowych komentatorów.
Część z nich powoli trzeźwieje, za co spotyka ich - co nawet zabawne - krytyka
ze strony rozczarowanych nimi prawicowych komentatorów (jak ostatnio na łamach
„Gazety Polskiej”). Ale nie wszyscy jeszcze przeszli ten proces i na nich PiS
wciąż liczy. Nazwaliśmy ich kiedyś symetrystami i ten termin się przyjął.
W walce tak zwanych dwóch plemion tak skrajnie zideologizowane
ugrupowanie jak PiS stara się odpolitycznić. Po to aby Platforma, walcząc o
systemowe zasady, czyli „abstrakcję”, znalazła się na aucie. To właśnie
opozycja ma być teraz ideologiczna, ma trzymać się przegranego europejskiego
liberalizmu i lewicowej poprawności politycznej. PiS wyciągnął lekcję z
sukcesu PO z lat 2007-15: paradoksalnie znów pojawia się koncepcja ciepłej
wody, usypiania, odpolityczniania, unikania wizji, które mogłyby wystraszyć
„zwykłych ludzi”, jacy będą potrzebni w 2018 i 2019 r. Zdarzają się kiksy, jak
z kwestią aborcji, z Misiewiczem czy zmianą granic Warszawy, ale wtedy - i co
charakterystyczne, tylko wtedy - osobiście
interweniuje Kaczyński.
Najwyraźniej lider PiS postanowił skorzystać z metody Tuska, tyle że w
celu wprowadzenia po cichu zupełnie nowych treści - twardej
narodowo-katolickiej doktryny. Widać, że PiS po to stworzył dwie listy: to, co
można dość łatwo przeprowadzić przy biernej zgodzie „niezainte- resowanych”
(np. Trybunał, sądy, służby, armia, media), i drugi zestaw: czego nie
ruszać, żeby ludzie nie wyszli na ulice. Ma tylko problem z edukacją, która
wymknęła się z obu tych list.
Władza PiS bywa także oczywiście piarowo nieporadna, zagubiona, kuriozalna,
nieobliczalna, potrafi się skompromitować. Ale te ekscesy na razie nie
wykraczają poza propagandowy biznesplan. Główne rubieże ideologicznego
projektu są utrzymane. Ma to związek z wyraźnym obniżeniem się w
społeczeństwie poziomu percepcji spraw polityki i rozumienia jej niuansów.
Wiele osób deklaruje generalny brak zainteresowania polityką, dopóki ona nie
dotrze do ich życia, biznesu, obyczajowych swobód. Wtedy nagle się budzą,
protestują, ale - na szczęście dla PiS - nadal nie dostrzegają szerszego planu.
Kiedy się uspokoją, wracają do starego oglądu, według którego zaciekle walczą
dwa plemiona, a oni tylko czasami wkraczają w „konkretnych sprawach”. Opozycji
nie udało się dotąd przekonać publiczności, że walka z PiS nie jest zwyczajnym
starciem w demokracji, ale starciem o demokrację.
To niełatwe zadanie, także dlatego że zewsząd padają stwierdzenia: nie
wystarczy walka z PiS, to już nie działa, trzeba nowych wartości. Stwierdzenia
typu: „to tylko walenie w PiS”, „antypis nie wystarcza”, zaczynają brzmieć jak
obelgi. W takim ujęciu najwyraźniej wartościami nie są: obrona niezależności
Trybunału Konstytucyjnego i niezawisłości sądów, niezgoda na rujnowanie zasady
podziału władz, podtrzymywanie niezależności samorządów, zabieganie o
przyzwoitość mediów publicznych, piętnowanie zagarniania państwa i jego instytucji,
sprzeciwianie się „kulturowej kontrrewolucji”, dewastacji międzynarodowej
pozycji Polski czy demolowaniu armii, z której odchodzą najlepsi generałowie.
Rzecz zaczyna już dotyczyć kwestii bezpieczeństwa kraju, przyszłości na dekady
i ustrojowej trwałości.
Ale te starania „antypisu"
są przez wielu postrzegane jako program negatywny, wszak to „tylko"
niezgoda na PiS, czyli malutko. Nie można
jedynie negować, to nieładnie. Obrona zrębów demokracji, ramy, bez której nie
da się przeprowadzić żadnych racjonalnych społecznych projektów (socjalu,
postulatów równościowych, obyczajowej modernizacji, edukacji itd.), okazuje
się niewystarczająca. Czyli - bez względu na to, jak ciężka jest choroba, to
jeszcze lekarz musi być przystojny.
To dzisiaj największe wyzwanie dla opozycji - musi nie tylko zresetować
system po PiS, ale w tym samym czasie przedstawić nowy wspaniały świat, z
jeszcze lepszym 500 plus, zasadniczymi reformami społecznymi, a przy tym
wiarygodnie udawać, że są na to w budżecie pieniądze. Wyborcy może zgodzą się
na przywrócenie demokracji, nawet liberalnej, jeśli tylko zostaną zachowane
koncepcje i prezenty PiS osiągnięte w wyniku jej łamania (np. wyłączenia
bezpiecznika w postaci TK). Jeśli jednak „ antypis” nie wyprzystojniej e,
terapia zostanie odrzucona, a ludzie wybiorą ciężką chorobę.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz