Czas odurzonych
O pętana
kumulacją władzy obecna ekipa zamiast zajmować się siłą Polski w Europie i w
świecie, zajmuje się niemal wyłącznie wpływami Pis w Polsce.
Rozziew między celami realizowanymi w Polsce przez obecną władzę a
realnymi i dramatycznymi wyzwaniami stojącymi przed Polską z każdym dniem jest
coraz groźniejszy. W momencie gdy geostrategiczna sytuacja naszego kraju jest
najbardziej skomplikowana od 1989 r., PiS zajmuje się sobą. W pierwszych 10
dniach swojej prezydentury Trump zaserwował światu i Europie
nieznane od 70 lat nowe wyzwania. Z naszego punktu widzenia najpełniej wyraża
się to w zakwestionowaniu przez Trumpa sensowności istnienia Unii
Europejskiej, a także w sugestiach prezydenta, że Waszyngton będzie chciał ją
osłabić, a nawet unicestwić. W ciągu tych samych 10 dni PiS rzuciło na stół
kolejne dwie propozycje. Jedna z nich oznacza skasowanie niezawisłości sądów i
podeptanie do końca państwa prawa. Druga zakłada majstrowanie przy samorządach,
tak by uprawdopodobnić ich przejęcie przez PiS. Motywem zgłoszenia tych propozycji
nie jest ani interes Polski, ani interes Warszawy, ani interes którejś z
podwarszawskich gmin. Motywem jedynym jest polityczny interes PiS i
zaspokojenie pragnienia szefa tej partii, by zdominować każdy obszar władzy i
każdy fragment publicznej przestrzeni. W ciągu tych samych 10 dni na własne
oczy zobaczyliśmy, jak minister obrony dokonuje destrukcji naszych sił
zbrojnych na skalę niepomiernie większą niż ta, która była skutkiem katastrof w
Mirosławcu i w Smoleńsku. Ciemne chmury wokół Polski, a w Polsce w najlepsze
trwa destrukcja demokratycznych instytucji i fundamentów naszego
bezpieczeństwa.
Mamy dziś w Polsce u sterów najbardziej niekompetentną,
nieodpowiedzialną i nieprzewidywalną (albo w jakimś sensie dramatycznie
przewidywalną) ekipę od 1989 r. Akurat w momencie, gdy jak nigdy wcześniej po
wielkim przełomie potrzebujemy władzy mądrej, racjonalnej i świetnej
merytorycznie. To trochę tak, jakby do najważniejszego meczu w historii naszej
piłki na boisko wybiegła najsłabsza reprezentacja. W historii piłki może się
to kończyć co najwyżej bólem głowy kibiców. W historii państw i narodów takie
sytuacje kończą się zwykle dramatycznie.
W zeszłym tygodniu szef Rady Europejskiej Donald Tusk zwrócił się z
listem do europejskich przywódców, a szerzej - do obywateli Europy. Dojmująco
smutna była reakcja władz w Warszawie na ten list. Nie dlatego, że nie może on
podlegać krytyce. Nie zasługuje on jednak na odpowiedzi wyglądające na
recytację niezbyt mądrych przekazów dnia
wysyłanych posłom esemesami.
Poziom refleksji zaprezentowany przez panią premier i szefa naszej dyplomacji
był żenujący. Jakby jedynym ich celem było wysłanie Jarosławowi Kaczyńskiemu
sygnału, że są niezmiennie gorliwi w dezawuowaniu Tuska i potępianiu w czambuł
wszystkiego, co on powie. Nie usłyszeliśmy też jakiejkolwiek reakcji ze strony
prezydenta RP. Dla zagranicznych dyplomatów w Warszawie oczywiste jest już
niestety, że w sprawach realnej polityki zagranicznej obecna prezydentura to -
na poziomie decyzji - non factor. Niestety, jest ona
czynnikiem nieistotnym także na poziomie poważnej analizy i debaty. To, że
głowa państwa serwuje jednocześnie żenujące i niegodne urzędu filipiki
wymierzone w sporą część społeczeństwa, dopełnia tylko obrazu degrengolady
urzędu.
Gdy świat się zastanawia, co teraz i co dalej, nasza władza nie tylko
nie jest zdolna do zdobycia się na poważną refleksję, ale sprawia wrażenie
odurzonej - władzą. A jej czołowi przedstawiciele sprawiają w coraz większym
stopniu wrażenie niezdolnych do jakiejkolwiek myśli wykraczającej poza chęć
połknięcia nowych kąsków. Naczelnik państwa przyjmuje od tygodnika
sponsorowanego przez senatora PiS nagrodę „człowieka wolności”. Pani premier
przyjmuje od organu PiS nagrodę jakiejś „strefy wolnego słowa”. A człowiek
odpowiedzialny za gospodarkę i finanse państwa od organu PiS przyjmuje nagrodę
„człowieka roku” - dokładnie w momencie, gdy wzrost gospodarczy właśnie się
oficjalnie skurczył, a rząd po roku przymiarek i slajdów nie przyjął jego
„strategii”. Wygląda to tak, jakby ludzie władzy funkcjonowali w oparach
absurdu albo mieli halucynacje. Może w innym miejscu, w innym czasie tę
humoreskę można by przyjąć wzruszeniem ramion. Ale nie dziś, nie teraz, nie w
dzisiejszej Europie i w dzisiejszym świecie.
Chciałoby się krzyknąć „pobudka”, ale zbytkiem naiwności byłaby wiara,
że ktokolwiek to usłyszy albo zrozumie. Na horyzoncie sztorm, a dowództwo
naszego okrętu zajęte jest dogodzeniem jednej trzeciej pasażerów i zepchnięciem
całej reszty na dolne pokłady. Szanse, że to wszystko skończy się szczęśliwie,
są raczej umiarkowane.
Pochwała jazgotu
Najpierw chciałbym pojazgotać w sprawie
Tuska. Im więcej ma szans, żeby pozostać na drugą kadencję „prezydentem
Europy”, tym bardziej politycy rządzący w Polsce podstawiają mu nogę i robią
kwaśne miny Tak, tak: Polacy przeciwko Polsce i Polakowi. Mózg państwa - Kaczyński,
głowa państwa - Duda, premier państwa - Szydło, półkule mózgowe państwa -
Szczerski i Waszczykowski, dwoją się i troją, żeby wykurzyć Polaka z
najwyższego i najważniejszego stanowiska na świecie, jakie kiedykolwiek
zajmował nasz rodak (pomijam JP II, bo ten startował w innej konkurencji).
Dlaczego „nasi okupanci” (w sensie, w jakim używał tych słów Boy) tak źle życzą
Tuskowi? Po pierwsze - dlatego że w piekle tylko przy polskim kotle nie
potrzeba żadnego strażnika, bo niech tylko Polak spróbuje się wygrzebywać, to
pozostali ściągają go na dno. Vide odmowa instytucji państwowych -wojska,
poczty, straży pożarnej - wsparcia Wielkiej Orkiestry. Chcą utrącić Owsiaka
tak jak ryją pod Tuskiem, bo nie jest ich. Tusk już wie, że jest zwolniony -
mówił niedawno prezydencki minister Szczerski, przekazując zapewne His Master’s
Voice.
Władza grymasi, że
jako przewodniczący Tusk za mało robi dla Polski, za mało (dosłownie) podsyła
do Polski informacji, za mało (dosłownie) urządza Polaków na stanowiskach w
Brukseli, za mało reformuje Unię wedle recepty prezesa Kaczyńskiego. Czy jest
możliwe, żeby ci ludzie byli tak ograniczeni, iż wyobrażają sobie, że 27 państw
wybierze Tuska dlatego, że dużo robi dla Polski? Że w kampanii przed wyborem na
przewodniczącego Tusk będzie przekonywał Węgra, Hiszpana czy Rumuna, żeby go
wybrali, bo on zrobi dużo dla... Polski? Ludzie kochani, może uprawiam jazgot,
ale naprawdę nie wierzę, żeby „nasi okupanci” byli tacy głupi. Oni są po prostu
źli, małostkowi, zawistni i mściwi - gotowi kompromitować nasz kraj na arenie
międzynarodowej, nie popierając swojego rodaka w Brukseli. Chcą pokazać, jacy
są ważni, jak ich (czyli nasz) głos się liczy. Jak powstaliśmy z kolan i możemy
podejrzanemu o zbrodnie Tuskowi pokazać środkowy palec, a jego europejskim
patronom - gest Kozakiewicza. Strach pomyśleć, co Europa pokaże Polsce, jeśli
Tuska wybierze. (Notabene, ciągle jeszcze nie jest wykluczone, że krygując się
i dąsając, prezes w końcu okaże się mądry. Jedno jego skinienie, i Szydło,
Waszczykowski oraz Szczerski powiedzą, że PiS zawsze Polaków popierało, więc
zatykając nos, poprą i Tuska).
Głównym probierzem
skuteczności naszej dyplomacji w tym roku - zapewnia minister Szczerski - ma
być wybór Polski na niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ. Życzę
powodzenia. Czy ktokolwiek wie, kim są dzisiaj niestali członkowie? Jeżeli
nasi dyplomaci fruwają po świecie od Kalafonii po St. Escobar i wszędzie tam
namawiają do głosowania na nas, bo będziemy się starali zrobić jak najwięcej
dla Polski, to nie wiem, czy kogoś przekonają (poza San Pellegrino). Zasiadając
w Radzie Bezpieczeństwa, pokażemy Tuskowi i suwerenowi, jak można wykorzystać
ciało międzynarodowe dla Polski, informacji, ilu swoich rodaków urządzić na
stanowiskach w Nowym Jorku. No i będziemy trąbić, że straponten na dwa lata w
Radzie Bezpieczeństwa jest wygodniejszy dla Polski niż fotel przewodniczącego
przez cztery lata w Radzie Europejskiej. Profesorowie z Komisji Smoleńskiej
bez trudu udowodnią, że dwa jest większe niż cztery. A kiedy, zgodnie z
rotacją, przyjdzie kolej na przedstawiciela Polski, żeby przewodniczył obradom,
to chyba pękniemy z dumy.
Redaktor Dawid
Tokarz w „Pulsie Biznesu” ogłosił niedawno listę tysiąca beneficjentów dobrej
zmiany, którzy dostali stanowiska w czasie zaledwie jednego roku rządu PiS i
Spółki (dużo więcej niż za Tuska). Teraz zachęcam do opracowania listy
wyrzuconych. Sam znam takich, jak świetny dziennikarz Jan Ordyński (kiedyś
„Rzeczpospolita”, potem TVP i PR), wywalony, żeby zrobił miejsce dla „własnego
zasobu” kadrowego, jak mówi prezes Kaczyński, czy znana prawniczka, docent UW
Hanna Machińska, dyrektor Biura Rady Europy w Warszawie, zwolniona z tego
stanowiska przez MSZ z przyczyn politycznych. Nie tylko w wojsku najlepsi
generałowie i pułkownicy „padają wśród zawodu”, by własnym ciałem otworzyć Pisiewiczom
drogę do sławy grodu. Widocznie podobnie jak Tusk, Machińska za dużo robiła dla
Europy, a za mało dla Polski. (Te dwa pojęcia są dziś trudne do pogodzenia).
Politycy formatu
kieszonkowego uprawiają kieszonkową politykę. Bo o czym innym świadczy
ujawnienie przez MSZ „tez” w sprawie polityki wobec Rosji i Ukrainy,
napisanych w 2008 r.? Tyko po to, żeby podłożyć świnię Sikorskiemu i mieć
„dowód” na jego rzekome skłonności prorosyjskie, publikuje się dokument
wewnętrzny, zastrzeżony, o charakterze studyjnym. Motywem może być tylko zła
wola. Jerzy Surdykowski, publicysta i były ambasador, przypomina (w „Rz”), jak
zachował się wiceminister Waszczykowski podczas negocjacji z USA w sprawie
tarczy antyrakietowej. „Gdy mu się bieg rozmów nie spodobał, poleciał do
najbliższego tabloidu i naopowiadał. Nic dziwnego, że go szef wywalił...”. I
nic dziwnego, że Surdykowskiemu znów jest przykro, bo ten sam Waszczykowski na
dowód platformerskiego zaprzaństwa wyciąga z archiwów jedną z wewnętrznych
notatek z początków ery Tuska, mającą służyć refleksji nad polityką wobec
Rosji. Kto dziś odważy się napisać coś samodzielnego, co jutro „Waszcz”
wyniesie?
Czymże ma być MSZ, jeśli nie miejscem
rozważań w atmosferze wolności i profesjonalizmu? Chyba to miejsce bardziej
odpowiednie niż Sowa i Przyjaciele? Gdyby jakikolwiek inny pracownik zrobił
polskiej dyplomacji takie świństwo - słusznie wyleciałby na zbity pysk.
Głównym celem polskiej polityki zagranicznej jest dziś wojna z Trzecią RP. Po
to ujawnia się dokument, po to ryje się pod Tuskiem, po to aspiruje się, by
chociaż na chwilę być na fotografii wielkich mocarstw. Żeby móc jazgotać, że
nie tylko wstaliśmy z kolan, ale jesteśmy niestałym członkiem.
Daniel Passent
Donald T. vs Donald T.
Mamy odpowiedź przynajmniej na jedno ważne
pytanie dotyczące polskiej polityki: Tusk zostaje w Brukseli; nie zgłaszałby
swojej kandydatury na drugą kadencję, gdyby nie był pewien wystarczającego
poparcia. Kiedy go wybierano na szefa Rady Europejskiej, dominowały
komentarze, że otrzymuje tę posadę trochę na wyrost, w dowód uznania dla
spektakularnego„europejskiego sukcesu" Polski, także jako sygnał wysłany w
stronę Putina. Reelekcja dokonuje się w innych, znacznie gorszych dla Europy
okolicznościach, ale Tusk - poza Polską nie jest o to obwiniany; przeciwnie - przeważa opinia, że
nieźle sobie radził z problemem uchodźców, nie ponosi też odpowiedzialności za
Brexit i w sumie dobrze układa unijne priorytety.
Dramatyczny list
Tuska skierowany do zgromadzonych na Malcie przywódców europejskich słusznie
został odczytany jako programowa deklaracja starego-nowego przewodniczącego
Rady, który ma świadomość, że może być już ostatnim w tej roli. Tusk napisał,
że wyzwania stojące przed Unią „są groźniejsze niż kiedykolwiek od czasu
podpisania traktatów rzymskich", powołujących, równo przed 60 laty,
europejską wspólnotę. Wymienił „asertywne Chiny", „agresywną Rosję",
terror i anarchię na Bliskim Wschodzie i w Afryce oraz - o co od razu część
europejskiej prawicy miała do niego pretensję - niechętne Unii deklaracje
nowego prezydenta USA. Apel Tuska wzywający do obrony nie tylko interesów, ale
i godności Unii przed zewnętrznymi i wewnętrznymi nieprzyjaciółmi, przed
prześmiewcami, populistami i egoistami, zrobił w Europie wrażenie, także
ewidentnym odstępstwem od poprawnościowej normy unijnej biurokracji.
Odnowienie mandatu Tuska oznacza wotum
nieufności wobec polskich władz, jednoznacznie i w pojedynkę wypowiadających
się przeciw przedłużeniu mandatu rodaka (tu chyba cudzysłów) we władzach Unii.
Donald Tusk pozostanie więc zapewne najważniejszym przedstawicielem Polski w
Europie; nieformalnym i symbolicznym prezydentem na wychodźstwie tamtej,
dobrze pamiętanej, Polski „eurosukcesu i euroentuzjazmu". Ludzie PiS będą
musieli to jakoś przełknąć. Zapewne przy pomocy zwiększonej dawki
propagandowych środków oszałamiających. Donald Tusk, czemu terminowo sprzyja
wizyta Angeli Merkel, już jest przedstawiany w partyjnych przekazach jako
faktyczny lokaj pani kanclerz, w odróżnieniu od poważnego partnera,
czyli Jarosława Kaczyńskiego. Jakakolwiek, choćby
retoryczna, poprawa - przez lata wzorcowych, a idiotycznie psutych przez Pis - stosunków
z Niemcami będzie ogłoszona sukcesem pisowskiej Realpolitik. Wyjściem (tu
cytaty) z niemiecko-rosyjskiego kondominium, układu kolonialnego czy też
sojuszu Stasi (pamiętamy aluzje prezesa pod adresem Angeli Merkel?) z „wnukami
z Wehrmachtu". Nawdychamy się teraz tego czadu, zwłaszcza jeśli ktoś
nieostrożnie otworzy piekarnik TVP.
W sumie lepiej, że Tusk pozostaje dziś w
Europie, niż miałby przedwcześnie wrócić do polskiej polityki. Tutaj nikt,
nawet większość jego dawnych towarzyszy partyjnych, na niego nie czeka.
Oczywiście Tusk wydaje się naturalnym kandydatem opozycji w wyborach prezydenckich
2020 r., ale to jeszcze tyle czasu, że nie ma o czym mówić. Natomiast jest
bezwzględnie potrzebny jako, choćby pośredni i dyskretny, przedstawiciel
polskiej i środkowoeuropejskiej racji stanu w Europie. Ta racja wydaje się
porażająco prosta: powinniśmy być ostatnimi, którzy dążą do rozmontowania
wspólnoty europejskiej, osłabienia jej instytucji, rewizji traktatów,
poluzowania współpracy i współpomocy. Satysfakcja „obozu niepodległościowego",
jak lubi się przezywać polska prawica, z Brexitu, możliwego
francuskiego"Frexitu", protekcjonizmu i antyniemieckości Trumpa,
niezależności Orbana itp., to, mówiąc delikatnie, radość karpia z nadchodzących
świąt. Nawet gdyby prezes wierzył, że nic już nie powstrzyma rozpadu Unii - nam
wypada robić wszystko, aby ten proces opóźniać, a najlepiej odwrócić. W
dzisiejszym świecie rzeczywiście niezależni możemy być tylko razem.
PiS wydaje się przekonany, że „w Europie
każdy walczy tylko o swoje interesy". Pytanie jednak, o jakież to
szczególne interesy Polski walczy w Unii i z Unią obecna władza? Możliwość
utrzymywania dotowanej gospodarki węglowej, łącznie z produkcją smogu?
Obniżenie standardów ochrony przyrody? Osłabienie gospodarczej potęgi Niemiec,
z której Polska najbardziej w Europie korzysta? Jasne, walczymy w obronie
suwerenności państwowej przeciwko interwencji Brukseli, czyli w praktyce o co?
Żeby się nikt nie wtrącał, jeśli władza będzie łamała konstytucję, gwałciła
sądy, rozbijała samorządy lokalne? Jeśli będzie naruszała wolności
obywatelskie, prawa opozycji i inne zasady zachodniej demokracji, opisane w
unijnych traktatach? Jeszcze chodzi o utrzymanie z dala uchodźców - i to
właściwie wszystkie czytelne priorytety polskiej polityki europejskiej.
Wszystkie - negatywne.
Od ponad roku
widzimy, że działania zewnętrzne państwa służą albo propagandzie, albo polityce
wewnętrznej. W dzisiejszych niespokojnych czasach to strategia
nieodpowiedzialna, wręcz samobójcza. Ale, podobnie jak rozbrajanie i dewastacja
polskiej armii przez Macierewicza czy dramatyczne zadłużanie kraju, mało na co
dzień odczuwalna i widoczna. A, jak już wiemy od Pana Prezydenta, żaden jazgot
opozycji nie zmusi władzy do żadnej korekty.
Pozostawienie Tuska
na stanowisku szefa Rady to drobny powiew optymizmu, oznacza(łoby) bowiem, że
reszta Europy jeszcze nie machnęła ręką na nas i cały nasz„region
Międzymorza". Że szwy nie zostały sprute. Że na wyzwanie tamtego Donalda
T. Europa wciąż odpowiada tym Donaldem T. - ściślej, jego słowami z„listu do
Maltańczyków": united we stand, divided we foli. Zjednoczeni wytrwamy -
podzieleni przegramy. Dodałbym: Panie Prezesie.
Jerzy Baczyński
Polityka w czasach populizmu
Z
okazji 60. urodzin POLITYKI o tym, czym jest polityka. I o populistach, którzy
ją niszczą.
Tygodnikowi POLITYKA stuka 60 lat. Kiedy
powstawał, byłam za młoda, żeby te narodziny zauważyć. Zresztą w 1957 r.
większość rozmów w moim domu zajmowały tematy związane ze świeżo odzyskanym,
wydartym z pazurów Bolesława Piaseckiego i PAX, „Tygodnikiem
Powszechnym". Dziś, w politycznie znowu podłych czasach, POLITYKA należy
do niewielkiej, mądrej
dzielnej grupy pism, które starają się uchronić Polskę od
zniszczenia. A ja mam zaszczyt napisać coś czasem w rubryce do niedawna
jeszcze zapełnianej tekstami Janki Paradowskiej, która przez lata
niezmordowanie i rzetelnie zwracała naszą uwagę na to, co ważne. Łapię się więc
na tym, że piszę o tym, co chętnie bym z nią obgadała. Bo bardzo jej brakuje!
Pewnie tym razem rozmawiałybyśmy o
wszechogarniającym populizmie, który niechybnie prowadzi do katastrofy. „Populiści
wszystkich krajów łączą się!" - tak można podsumować to, z czym mamy do
czynienia. Bo im mniej polityki, a więcej politykierstwa, tym większe pole
działania dla populistów. To, że demokracja nie istnieje bez zaangażowanych
obywateli, bez społeczeństwa obywatelskiego, wiemy od dawna. I wiemy też, że
bierność jest tym, co dyktatorzy lubią najbardziej. Ale właściwie dlaczego
obywatele mieliby się angażować w coś, co popularnie polityką się nazywa, a
wcale nią nie jest - w politykierstwo? W utarczki, przepychanki, układanki i
gierki, którym uwagę poświęca nie tylko wielu komentatorów, ale, co gorsza,
także wiele osób z opozycji.
Kto dłużej został
na sali plenarnej? Komu i jak to się przysłużyło? Opłaciło się czy nie? Na
czele Petru czy Schetyna? Kosiniak odrabia straty? Kto wyjechał na urlop? Z
kim? Kolejna wpadka? Takie opowieści zawsze kogoś cieszą. A w tym czasie PiS
systematycznie rozwala kolejną instytucję konieczną do funkcjonowania
demokratycznego państwa, ciesząc się niezmiennie poparciem jednej trzeciej
społeczeństwa.
Tylko poważny plan,
konkretny projekt, służący dobremu zorganizowaniu wspólnej przestrzeni, w
której żyjemy, może wywołać zaangażowanie społeczne. Polityka uprawiana dla
wyraźnego celu, który dotyczy także tych poza polityką, tłumaczona wyraźnie,
uczciwie i prosto, nieuchylająca się przed tematami trudnymi i trzymająca się
konsekwentnie wyznaczonej linii zyskuje z czasem szacunek i zwolenników.
Polityka z wielką wizją i konkretnymi, często malutkimi kroczkami realizującymi
tę wizję cegiełka po cegiełce, to jedyna odpowiedź na zalewający nas populizm.
Jeżeli wielką wizją - w moim wypadku - jest
wspólny europejski rynek ze swobodnym przepływem osób i usług, kapitału i produktów,
to te małe cegiełki to np. znoszenie opłat za roaming, znalezienie rozwiązania
uniemożliwiającego dyskryminowanie klienta (geoblokowanie) w transgranicznym
handlu elektronicznym, znoszenie barier przy zatrudnianiu pracowników z
różnych krajów lub przeszkód, które napotykają obywatele poszukujący pracy w wybranym
przez siebie kraju.
Polityka to konkret
służący wielu osobom. Często mam wrażenie, że przy załatwianiu interesików „politycznych"
w obawie, że coś się nie uda, my, politycy, tracimy cel.
Takie uczucie miałam, kiedy ogłoszono, że mamy głosować m.in. za kandydaturą Ryszarda Czarneckiego do prezydium
Parlamentu Europejskiego po to tylko, żeby jego klub poparł naszego kandydata
na przewodniczącego. Ale co zasadniczo było naszym celem? Wybrać najlepszych
ludzi w Europie, żeby dobrze zarządzali instytucjami wspólnotowymi! A Czarnecki
do tej grupy się nie zalicza. Więc, wiedziona etosem, oprotestowałam głośno tę
żenującą kandydaturę. Na co usłyszałam oburzony głos kolegi z partii:
„Zachowałaś się jak... jak... jak Geremek!". Przyznam, że tak pięknego
komplementu dawno nie słyszałam! Fakt, Geremek przegrał z układankami, ale
mocno odcisnął swój ślad w tym, co najlepsze w Europie.
Patrzę na populistów zdobywających coraz
więcej przestrzeni politycznej. W Europie zbliżają się wybory w kilku ważnych
krajach i wielu przygląda się temu z równie wysokim zainteresowaniem co
niepokojem. Gdzie są wielkie wyraziste postaci, politycy angażujący miliony?
Macron, Fillon czy może Hamon? Inaczej grozi Marine Le Pen, królowa populistów,
która planuje doprowadzić Francję i Unię do katastrofy. Renzi? Mimo przegranego
referendum wydaje się jedynym, który może powstrzymać marsz Beppe Grillo. Jego
Ruch Pięciu Gwiazd już zdobył merostwo w Rzymie i w krótkim czasie doprowadził
do wzrostu chaosu. Wilders siwymi włosami wymiata w Holandii. Czy liberałowie,
socjaliści i słabnący chadecy potrafią go powstrzymać? Przykładów jest jeszcze
kilka - że o naszej sytuacji z PiS na czele nie wspomnę. Większość zagłosuje
bez przekonania, pójdzie na wielki kompromis po to, żeby zatrzymać większe zło.
Pewnie wielu będzie tak sfrustrowanych, że nie pójdzie wcale albo odda nieważny
głos.
Pozytywnych
sytuacji, niestety, nie ma wielu. Ale jedna z nich jest szczególnie wyrazista -
to Niemcy. Wielodekadową konsekwentną edukacją społeczną i polityczną, dbaniem
o organizacje społeczne i utrzymywaniem wysokiego poziomu mediów publicznych
doprowadzili do tego, że na tle innych krajów Europy wypadają dziś stabilnie,
rozsądnie i odpowiedzialnie. Mają też przynajmniej dwie wybitne postaci,
między którymi niemieccy wyborcy mogą spokojnie wybierać.
Wprawdzie również w
Niemczech pojawiła się populistyczna, nacjonalistyczna i rasistowska AfD,
działająca pod płaszczykiem wartości chrześcijańskich, ale jakimże luksusem
jest możliwość wrzucenia kartki z głosem na chadeków - czyli partię
konsekwentnej, odważnej i konkretnej Angeli Merkel, lub na socjaldemokratów,
których kandydatem na kanclerza jest oddany całą duszą i sercem sprawie pokoju
i Wspólnej Europy Martin Schulz.
Czy naprawdę trzeba
być autorem piekła na ziemi i przejść przez tak straszną historię, jaką pisali
Niemcy, żeby wyciągnąć wnioski z tych doświadczeń i przez kolejne dekady, przy
zmieniających się partiach i rządach, poważnie traktować debatę publiczną,
edukację (także obywatelską), aktywność społeczną (tę zorganizowaną i tę
spontaniczną), stawiać na rozsądny dialog z Kościołami, stabilność i szacunek
do instytucji demokratycznych, a przede wszystkim bezwzględnie szanować
trójpodział władzy?
Wierzę, że prawdziwa polityka ruszy przeciwko populistom.
Demokraci wszelkiej maści, łączcie się!
Róża Thun
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz