Ryszard Petru potrafi
uwodzić - najpierw oczarował wyborców i wprowadził swoją partię do Sejmu,
później opinię publiczną, która w sondażach potroiła wyborczy wynik
Nowoczesnej. Wybaczano mu gafy i braki w wiedzy. Ale „Madera" go podtopiła.
A może być jeszcze
gorzej.
Malwina Dziedzic
Emigrować będę musiał w dwóch przypadkach: kiedy PiS wygra drugą
kadencję albo kiedy Rysiek zostanie premierem. Bo to będzie dramat dla Polski -
tak mógłby wyzłośliwiać się któryś z polityków Platformy, to jednak opinia
posła Nowoczesnej, rozczarowanego stylem zarządzania partią i klubom przez
Ryszarda Petru. W dodatku nieodosobniona, bo podobnie o kwalifikacjach lidera
N wypowiada się również inny nasz rozmówca, który jeszcze do niedawna wierzył w
„nowoczesny" projekt Nowoczesnej. Teraz twierdzi, że N niewiele różni się
od PO i innych partii - a nawet gorzej, bo w szybszym tempie trawią ją choroby,
które dotykają stare ugrupowania.
- Nowoczesna zmutowała. Startowałem z jej
list, chciałem zmieniać Polskę. Przestałem się łudzić, że z Ryszardem może się
to udać. On gra tylko na siebie. Takich rozgoryczonych głosów jest więcej.
Politycy N narzekają, że Petru nikogo nie słucha, nie ma długofalowej
strategii, liczy na poklask i wierzy, że tylko on może zostać premierem. Mają
żal o ostatnie wybory władz klubu oraz o to, że nie udźwignął konsekwencji
sylwestrowego wypadu z partyjną koleżanką do Portugalii - a przede wszystkim,
że nie przeprosił.
- On nie ma w zwyczaju mówić przepraszam oraz
dziękuję - dodaje nasz rozmówca. I
rzeczywiście, Petru zapewniał, że „rozumie rozczarowanie” członków N jego
„nieobecnością w sali plenarnej na przełomie roku” (list do działaczy), w
mediach przyznawał, że wyjazd był błędem, jednak nigdzie nie padło słowo
„przepraszam”. A takie gesty w polityce mają znaczenie.
W partii narasta bunt, choć jego źródeł nie należy wiązać
tylko z „Maderą”. To suma problemów, które nabrzmiewały przez ostatni rok.
Chodzi o nazwiska i stanowiska.
O otaczanie się klakierami,
ignorowanie innych głosów, pomysłów, konstruktywnej krytyki. Wreszcie - o
niewykorzystywanie potencjału ludzi, którzy „wierzą w projekt”: rzucili swoje
biznesy, zdecydowali się wejść do polityki, bo chcieli zmiany jej jakości.
Teraz zaś chcą przede wszystkim odsunąć PiS od władzy bo widzą, jak „ludzie
Jarosława Kaczyńskiego niszczą Polskę”. I coraz mniej wierzą, że Ryszard Petru
ma pomysł, jak to zrobić. Także dotychczasowi sympatycy partii coraz bardziej
krytycznie patrzą na działania lidera Nowoczesnej, szczególnie te z ostatnich
tygodni.
Niezrozumiałe zachowanie na finiszu parlamentarnego kryzysu
- zasiadanie z Kaczyńskim do stołu, później wycofywanie się z negocjacji,
atakowanie bez wyraźnego powodu Grzegorza Schetyny przez Joannę
Scheuring-Wielgus czy wreszcie straszenie pozwami mediów wyliczających partyjne
wojaże Ryszarda Petru i Joanny Schmidt (z sugestią, że mogły mieć charakter
inny niż służbowy), potęgują wrażenie, że lider N się pogubił.
Roszady
- On sprywatyzował tę partię! - mówi jeden z posłów Nowoczesnej. Jako przykład
przywołuje wyznaczenie pierwszego składu prezydium klubu - zarzuca, że dobór
władz był niedemokratyczny, bo wynikał wprost ze wskazania lidera N. To budziło
niezadowolenie części polityków, którzy też chcieli mieć wpływ na kierunek działania
partii. Petru próbował rozładować narastające napięcie. Dlatego jesienią ub.r.
zaprosił członków klubu na rozmowy: z każdym z osobna, w cztery oczy. Ich
wynikiem było poszerzenie prezydium klubu o dwoje posłów: Kamilę Gasiuk-Pihowicz,
która miesiąc wcześniej przestała być rzeczniczką N, oraz o Michała
Stasińskiego, polityka z kręgu tych bardziej krytycznych wobec szefa N. To był
koniec listopada.
Dwa miesiące później znów trzeba było dokonać zmian.
Oficjalny powód: konieczność rozdzielenia władz klubu i partii w związku z
ryzykiem przyspieszonych wyborów samorządowych. Ten wskazywany w kuluarowych
rozmowach: konsekwencja skandalu obyczajowego i potrzeba odsunięcia
dotychczasowej wiceprzewodniczącej klubu Joanny Schmidt.
Do dymisji podali się wszyscy
członkowie prezydium oprócz Ryszarda Petru i Barbary Dolniak, wicemarszałkini
Sejmu. Schmidt, podobnie jak Scheuring-Wielgus, nie startowała w tych
wyborach.
W prezydium miało się znaleźć miejsce o dla dwóch osób
spoza grona popleczników 6 Petru, tak się jednak nie stało. Wybrany został
jedynie Michał Stasiński. Ten zaś wstał i
powiedział, że do takiego prezydium nie będzie wchodził. Następny w
kolejności pod względem liczby głosów był Paweł Pudłowski, ale także on
powtórzył słowa Stasińskiego. Potem była Marta Golbik. I tu podobna reakcja. Do
prezydium zgodził się dołączyć Zbigniew Gryglas, o którym mówi się, że jest
najbardziej konserwatywnym posłem Nowoczesnej - to on razem z Elżbietą
Stępień jako jedyni z klubu N głosowali za odrzuceniem w pierwszym czytaniu
obywatelskiego projektu „Ratujmy kobiety”.
Kilka dni wcześniej z funkcji rzecznika zrezygnował Paweł
Rabiej. I w tym przypadku krążą dwa tłumaczenia. Oficjalne: ma inne obowiązki,
nie jest też posłem, a rzecznik powinien być związany z klubem. I to mniej
formalne, w którym koledzy z partii wskazują, że Rabiej - współtwórca N i
członek zarządu-już wcześniej podpadł Petru, próbując lansować się w mediach i
sugerując, że będzie kandydował na prezydenta Warszawy. Politycy N
zaprzeczają, że rezygnacja rzecznika ma bezpośredni związek z jego niefortunnym
wpisem na Twitterze („Naziści, nie Niemcy. Na tej samej zasadzie: TK nie
zniszczyli Polacy, ale PiS, i to on za to odpowie, a nie Polacy”). Rabiej a
zastąpiła Katarzyna Lubnauer, co również nie wszystkim się podoba - wypominają
jej próbę wmawiania dziennikarzom, że Petru i Schmidt w sylwestra załatwiają
partyjne sprawy w Portugalii. Przypadek Lubnauer podważa także oficjalny
partyjny przekaz, że w wyborach nowego prezydium chodziło o rozdzielenie
funkcji w zarządzie i klubie. Katarzyna Lubnauer jest wiceprzewodniczącą
partii, członkiem prezydium klubu oraz rzeczniczką N.
Układy
Grupa krytycznych wobec Petru to na razie jakieś 5-7 osób
w 31-osobowym klubie poselskim. Wśród nich prym wiodą Grzegorz Furgo, Michał
Stasiński, Marta Golbik. Jak podkreślają, nie chcą rozłamu w partii, ale jej
wzmocnienia, odcięcia się od błędów, wypracowania strategii
opartej na badaniach potrzeb elektoratu. I ścisłej współpracy z Platformą. - Trzeba schować ambicje w kieszeń, zebrać się
i dogadać, bo ludzie nam tego nie wybaczą. A podział w wyborach będzie na PiS i
antypis, trzeciej drogi nie będzie - podkreśla poseł Furgo.
Przyjęli ciekawą taktykę. Występują z samodzielnymi
inicjatywami, nieskoordynowanymi z klubem, jako grupa posłów. Przykładowo:
piszą do KRRiT w sprawie skandalicznego programu, w którym spreparowano
informację, jakoby Petru był rosyjskim szpiegiem, lub kierują do szefa MSWiA
pytanie o wyposażenie rządowych limuzyn w GPS w związku z wypadkiem Beaty
Szydło.
Po drugiej stronie są osoby mocno wspierające Petru. To
głównie Katarzyna Lubnauer, Joanna Scheuring-Wielgus, Jerzy Meysztowicz, Monika
Rosa, Adam Szłapka i oczywiście Joanna Schmidt. Szłapka i Rosa - nazywani w Sejmie Jasiem i Małgosią - pracowali
wcześniej w kancelarii Bronisława Komorowskiego. Po ich przystąpieniu do
Nowoczesnej mówiło się nawet, że mają pomagać wbudowaniu „partii
prezydenckiej”, takiej lepszej Platformy. Dziś zasiadają we władzach N. Rosa
jest sekretarzem i członkiem prezydium klubu, natomiast Szłapka - sekretarzem
generalnym, p.o. skarbnika, a od niedawna również komisarzem na Podkarpaciu,
gdzie Nowoczesna straciła przewodniczącego.
Przypadek Rzeszowa jest zresztą znamienny i wydaje się
potwierdzać opinię, że Nowoczesną szybko zaczęły dosięgać zjawiska typowe dla
tradycyjnych partii - walka o wpływy,
nieczyste zagrania, zakulisowe układy. W połowie stycznia partyjną
legitymację rzucił Mirosław Nowak, szef regionalnych struktur, członek zarządu.
Miesiąc wcześniej został
zawieszony. Zarówno władze partii, jak i on sam nie chcą zdradzać, jak
brzmiały oficjalne zarzuty. Katarzyna Lubnauer tłumaczy, że ponieważ
zrezygnował z członkostwa przed wyrokiem sądu koleżeńskiego, Nowoczesna nie ma
obowiązku tego komentować. Przyznaj e jednak, że chodziło o szeroko rozumiane
działania na szkodę partii. Do władz N miały docierać skargi z terenu.
Mirosław Nowak tłumaczy, że miano mu za złe, iż nie chciał
przyjmować do N osób, których reputacji nie był pewien, a także zgodzić się na
poparcie w wyborach na prezydenta Rzeszowa obecnego wiceprezydenta Marka
Ustrobińskiego - co jego zdaniem niektórzy w partii mocno forsują.
W rozmowie z POLITYKĄ opowiada o nocnej wymianie zamków w siedzibie N, żeby uniemożliwić mu
wejście, dziwnych zarzutach pod jego adresem (m.in. że chodził niechlujnie
ubrany), wreszcie o próbach skompromitowania go. Według niego podpadł,
ponieważ nie był bezkrytyczny, a przede wszystkim nie chciał się zgodzić na
„przygotowywane po cichu zmiany w statucie”, które przedłużałyby kadencję
organów regionalnych z dwóch do czterech lat. Jak mówi, obawiał się, że wybory
nowych władz terenowych będą tak ustawiane, by wygrały „właściwe” osoby, a wydłużenie
kadencji tylko zabetonuje układ sił w partii. - Część zarzutów wysuwanych obecnie przez pana Nowaka można byłoby
spokojnie odnieść do niego samego - ucina Lubnauer.
Podkarpacie to zresztą niejedyny problem Nowoczesnej. - Dla Petru Polska kończy się na Krakowie -
mówi Nowak. I nie tylko on uważa, że lider N niespecjalnie interesuje się
ścianą wschodnią. Od polityków PO można usłyszeć, że działacze Nowoczesnej ze
wschodniej Polski sondują, jakie są realne możliwości stworzenia wspólnych
list w wyborach samorządowych (Schetyna deklarował, że jest otwarty na takie
rozwiązanie). W Nowoczesnej oficjalnie jednak wciąż obowiązuje doktryna
wyłożona kilka miesięcy temu przez Pawła Rabieja i Katarzynę Lubnauer - o
współkonkurowaniu opozycji i odrzuceniu mitu jednoczenia się.
Napięcia
Posłanki Lubnauer i Scheuring-Wielgus dementują informacje
o kryzysie zaufania do lidera Nowoczesnej i wewnątrzpartyjnych kłopotach. - Bzdury, nic takiego się nie dzieje. Ryszard
ma pełne zaufanie - przekonuje
Joanna Scheuring-Wielgus. Uspokajać próbuje również Barbara Dolniak, przez
niektórych wskazywana jako ta, która powinna być teraz główną twarzą Nowoczesnej:
- Mobilizujemy się nawzajem.
O tym, że sytuacja jest jednak napięta, świadczy to, co
działo się na posiedzeniu klubu N w ostatni piątek, kiedy posłanka
Scheuring-Wielgus zaatakowała Grzegorza Furgo i Martę Golbik, powołując się
zresztą na rozmowę z POLITYKĄ, twierdząc, że to od nas jakoby dowiedziała się,
że posłowie przechodzą do Platformy. Nic takiego nie miało miejsca. - To tylko pokazuje, jak to wszystko się
trzęsie - przyznają wywołani posłowie.
Jednak rozłam w N nikomu poza Platformą na razie się nie
opłaca. Buntownicy mogliby przejść do PO, ale w tym momencie nic by na tym nie
zyskali. A w polityce jak w biznesie - decyduje rachunek korzyści i strat.
Tworzenie własnego koła też się nie kalkuluje, co widać na przykładzie pozbawionej
politycznego znaczenia Unii Europejskich Demokratów, skupiającej trzech banitów z Platformy plus posła Niesiołowskiego,
który sam odszedł z PO. Grupa buntowników nie ma też szans, aby przejąć
Nowoczesną, bo jest ona zapisana na Ryszarda Petru - jego nazwisko figuruje w
oficjalnej nazwie.
Kryzys w partii katalizują również spadające sondaże.
Nowoczesna niemal wróciła do poziomu poparcia, z którym wchodziła do Sejmu - a
przecież przez ostatni rok udało jej się ten wynik potroić. To budzi rozgoryczenie
działaczy. Cieszy się za to Platforma, która w ostatnim czasie znacząco
zyskała, a jej poparcie w niektórych badaniach zbliża się do 20 proc. Poprawa
notowań PO zbiegła się nie tylko z kryzysem wizerunkowym Ryszarda Petru oraz
Mateusza Kijowskiego, ale przede wszystkim z zainicjowanym przez nią protestem
sejmowym. Wygląda na to, że Schetyna ruszył do ofensywy, coraz ostrzej wypowiada
się o polityce PiS i podobnie jak Kaczyński robi objazd po Polsce. Rozpoczął
go tydzień po zakończeniu okupacji sali plenarnej. Kilka dni później ze swoim „roadshow” w Polskę ruszył również lider Nowoczesnej - to element
przygotowań do wyborów samorządowych.
Obyczaje
Petru wbiegł w tę kadencję sprintem - właśnie złapał potężną zadyszkę, dał się wyprzedzić konkurencji,
nie wiadomo, w jakiej formie i na której pozycji dobiegnie do mety. Schetyna
zaś od początku o tych czterech latach z PiS mówił jak o maratonie, w którym
trzeba rozplanować tempo i taktykę. Wielu
miało mu za złe, że po objęciu przywództwa w PO w pierwszej kolejności skupił
się na weryfikowaniu i porządkowaniu sytuacji wewnątrz partii. Było to mało
spektakularne, ale miało swój sens.
Jak tłumaczył, musiał wiedzieć, na
kogo może liczyć, w jakiej kondycji są struktury, co da się poprawić, ponieważ
wyborcze starcie z PiS w2019 r. będzie najpoważniejszą próbą z
dotychczasowych. Kiedy lider PO jeździł po regionach, Petru skupiał się na
Warszawie i obecności w mediach. Dziś musi to nadrabiać.
Do tego wszystkiego dochodzą problemy z pieniędzmi.
Nowoczesna przez błąd w rozliczeniu kampanii straciła miliony z dotacji i
subwencji, wiszą nad nią niespłacone kredyty, a czekają ją trzy kampanie
wyborcze. Zainaugurowana we wrześniu ub.r. akcja „Dycha dla Rycha” raczej też
kokosów nie przyniesie. Po ujawnieniu afery z „Maderą” internauci zaczęli
obśmiewać zbiórkę i snuć domysły, na co mogło pójść ich 10 zł.
Romans pary polityków wciąż ciąży na wizerunku partii.
Joanna Schmidt jest atakowana w wulgarny sposób w mediach społecznościowych,
natomiast Ryszard Petru przez swoich klubowych kolegów jest oskarżany o to, że
nie zakończył sprawy we właściwy sposób. Jak mówi jeden z posłów N: - Mógł wyjść, przeprosić, powiedzieć, że to
był błąd, obiecać, że będzie ratował małżeństwo. Lub w drugą stronę: powiedzieć,
że się rozstaje z żoną. Przecież takie rzeczy się zdarzają. Ludzie nie mają mu
za złe romansu, ale to, że w tak głupi sposób dał się złapać i nie
potrafi rozwiązać tej sytuacji.
Tymczasem Petru dał używanie prasie kolorowej. Tabloidy
donosiły, że wyprowadził się od żony, publikowały zdjęcia apartamentowca, spod
którego najpierw wyjeżdżał lider N, a kilka minut później wychodziła Schmidt.
O rozwodzie jednak nikt nie mówi. To może się zemścić, bo - jak uważa nasz
rozmówca - na tym skandalu najbardziej traci Joanna Schmidt. Odnotowały to
nawet rządowe „Wiadomości” - w swoim pierwszym
od czasu przejęcia TVP
przez Kurskiego „feministycznym” materiale
wytykały, że konsekwencje afery obyczajowej dosięgły jedynie posłankę Schmidt.
Mało to nowoczesne.
W drużynie Petru nie
brakuje wielu sensownych działaczy, którzy do polityki szli z przekonania, a
nie wyrachowania. To duży atut. Zresztą zwarta liberalna partia, choć w Polsce
nigdy nie miała masowego potencjału, jest politycznie przydatna. Także dlatego,
że PiS każdego dnia udowadnia, że polska demokracja nie dorosła jeszcze do
rządów jednego ugrupowania, a koalicja jest wentylem bezpieczeństwa.
Antypis potrzebuje Nowoczesnej. Ryszard Petru wykazał się
talentem politycznym na miarę Janusza Palikota, pora - mówią koledzy- żeby
dojrzał i nabrał powagi.
Malwina Dziedzic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz