Populizm stał się
ostatnio najbardziej wydajnym sposobem porozumiewania się polityków z wyborcami
- w Polsce, USA i wielu innych krajach. Na czym polega jego siła i jak mu się
przeciwstawić?
Agencja
Reutersa, Politiko i niemal wszystkie media, które sporządzały rankingi
najważniejszych albo symbolicznych dla dzisiejszej polityki postaci,
umieszczały na czołowym miejscu Jarosława Kaczyńskiego. To polski przywódca
obok Donalda Trumpa stał się symbolem populizmu, który przez ten rok
przekroczył barierę krytyczną i stanowi dziś najpoważniejsze zagrożenie dla
zachodniego modelu demokracji. Czekając na pierwsze decyzje po inauguracji
prezydentury Donalda Trumpa, do którego dołączyć w tym samym 2017 r. może Marine Le Pen i inni, warto wyciągnąć kilka znaczących wniosków
po roku z populizmem w Polsce. Okazał się zaskakujący i sprzeczny z oczekiwaniami.
Rok z Kaczyńskim nauczył nas czegoś nowego. Taka obserwacja może szczególnie
przydać się Amerykanom, Francuzom, Holendrom i Włochom, bo niedługo tam też
prawdopodobnie będą rządzić populistyczni przywódcy.
Stereotypowe wyobrażenie na temat tego, co może przynieść populista u
władzy, jest takie: pojawi się chaotyczny lider, który będzie wprowadzał w
życie sprzeczne ze sobą postulaty. Zacznie się bałagan. Najbardziej skorzystają
bogaci, bo to im wbrew obietnicom zazwyczaj próbują pomóc populiści. Oni też
umieją zarabiać na destabilizacji. Stracą najbiedniejsi, bo ani Trump, ani Marine Le Pen nie będą w stanie
sprowadzić fabryk na powrót do swoich państw. Nie będą też w stanie poradzić
sobie z ogromną liczbą uchodźców, więc niewiele się w tej sprawie zmieni. Na
koniec władza im się rozleci w rękach i skończy się na impeachmencie albo na
jednej kadencji, bo to są ludzie niezdolni do rządzenia.
Podobne oczekiwania towarzyszyły Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Spodziewaliśmy się, że będzie działał na korzyść bogatych, doprowadzi do chaosu
w państwie. Na końcu się potknie o własne nogi i nie dotrwa nawet do końca
kadencji. Dokładnie tak było w latach 2005-07, gdy Prawo i Sprawiedliwość
rządziło Polską. Tymczasem z partii całkowicie pustej programowo - nie licząc
dziwacznej mieszanki piłsudczyzny z dmowszczyzną w polityce historycznej -
Prawo i Sprawiedliwość stało się partią wprowadzającą zaskakujące zmiany w
Polsce z rekordową szybkością i skutecznością. Niektóre z wyciągniętych na ten
temat lekcji mogą się przydać innym społeczeństwom, a przede wszystkim dla tamtejszej
opozycji, żeby nie dała się tak zaskoczyć jak nasza.
I Socjal zamiast neoliberalizmu. PiS, które prowadziło w latach 2005-07 najbardziej
neoliberalną politykę gospodarczą w III RP (np. likwidując najwyższy próg
podatkowy i podatek spadkowy), zaraz po objęciu rządów rozpoczęło wdrażanie
największych transferów socjalnych, jakie znają Polacy. Na każde drugie
dziecko 500 zł na rękę i także na pierwsze dziecko w biedniejszych rodzinach
(średnia pensja w Polsce to około 2900 zł netto, przy czym mniej niż tyle
zarabia ponad dwie trzecie Polaków). W ten sposób według raportu prof. Ryszarda Szarfenberga z Instytutu Polityki Społecznej UW
udało się w rok zmniejszyć ubóstwo o 20 do 40 proc., a w przypadku dzieci o 70
do 90 proc. W 2016 r. wprowadzono darmowe leki dla osób starszych niż 75 lat.
Podniesiono wyżej płacę minimalną, niż zabiegali o to związkowcy, zaś wiek
emerytalny obniżono. Zaplanowano również podniesienie kwoty wolnej od
opodatkowania dla najbiedniejszych. Opozycja w Stanach Zjednoczonych, która
spodziewa się po Trumpie, że będzie prowadził politykę szkodliwą dla
najbiedniejszych i korzystną dla najbogatszych, niech się na wszelki wypadek
przygotuje na odwrotną możliwość.
II Porządek zamiast chaosu. Organicznym wrogiem populistów są niezależne instytucje.
Populistyczni przywódcy to control-freaki. Rzeczywistość normalnej demokracji
liberalnej wydaje im się totalnym chaosem, który „odpowiedzialna za państwo”
władza musi „uporządkować”. Pluralizm medialny to chaos informacyjny.
Niezależne sądownictwo to chaos prawny. Niezależna administracja publiczna to
chaos instytucjonalny. Społeczeństwo obywatelskie to chaos społeczny,
warcholstwo. Ale to nie znaczy, że ten chaos powstał samoczynnie. Według
populistów nic tak nie powstaje. Kaczyński nie wierzy w przypadki. Podobnie jak
nie wierzy w nie Trump.
Jeśli coś nie zależy ode mnie, to znaczy,
że zależy od wroga. A zatem jest w
interesie elit, obcych sił, poprzedników u władzy Polityka to podział nie na
odmienne stanowiska, ale na bohaterów i zdrajców Jeśli to my chcemy „Make Poland Great Again”, to nasi przeciwnicy są a priori zdrajcami, nie mogą więc być
równoprawnymi kandydatami do władzy A to populistycznego przywódcę wręcz
zobowiązuje do zwalczenia opozycji i ograniczenia jej praw.
Przede wszystkim jednak iluzją jest przekonanie, że populistyczny
przywódca wprowadzi chaos. Jeśli mu pozwoli na to opozycja, będzie dążył do
podporządkowania sobie wszystkich możliwych instytucji w państwie: prokuratury,
sądów, mediów, biznesu, instytucji kultury, endżiosów itd. Fakt, że Donald Trump już w dniu inauguracji ruszył z podpisywaniem całej masy
rozporządzeń, wygląda bardzo podobnie do blitzkriegu zafundowanego nam przez
PiS.
III Wybieralna dyktatura zamiast demokracji. Typ idealny ustroju, do
którego zwalczanie niezależnych instytucji prowadzi, to wybieralna co cztery
lata dyktatura. Dzisiejsi populiści chcą i potrafią wygrywać wybory, ale ich
definicja demokracji nie sięga dalej. Pozostałe reguły demokracji liberalnej
(takie jak szacunek dla mniejszości, trójpodział władzy, niezależne media czy
sądownictwo) uważają za atak na władzę większości, czyli na samą demokrację. I
tak to skutecznie przedstawiają społeczeństwu. Politycy tacy jak Jarosław
Kaczyński zwalczają bardziej liberalizm niż demokrację. Zrywają ten powojenny
związek, wyrzucając demokrację liberalną z kanonu zachodniej polityki.
To, czego organicznie nie znoszą populiści, to wolność, a nie wybory.
Nie każda demokracja musi być liberalna. Demokracja może być także dyktaturą
wybieraną raz na cztery lata. Przynajmniej według populistów. Inna sprawa, czy
bez liberalizmu do utrzymania jest na dłuższą metę sam mechanizm demokratycznych
wyborów. Podporządkowanie sobie niezależnych instytucji i podważanie praw
opozycji daje populistom wystarczającą przewagę, żeby byli pewni wyborczego
zwycięstwa.
Amerykańskie wybory są najlepszym
dowodem na to, że wszystko zależy od ordynacji wyborczej. Wybory fałszować
można więc w niezauważalny sposób, zmieniając zasięg okręgów wyborczych, prawo
o finansowaniu partii politycznych czy reklamie politycznej.
IV Siła zamiast prawdy. Populiści
władzę zdobywają za pomocą postprawdy, czyli poprzez skuteczne
rozpowszechnianie fałszywych treści, oczerniających przeciwnika albo
obiecujących cuda. Błędem jest jednak przekonanie, że odpowiedzią na
postprawdę może być po prostu prawda. Gdyby tak było, nie trzeba byłoby
wymyślać nowego pojęcia. W szlachetnej wierze media, eksperci i portale
fact-checkingowe próbują dogonić fałsz populistów Ale w świecie postprawdy decyduje
siła, a nie prawda lub kłamstwo. Postprawda jest dzieckiem postmodernizmu, z
którego uleciał emancypacyjny potencjał, jaki chronić nas miał przed
ideologiami XX w. Gdy raz uznało się pluralizm prawd, nie sposób wyznaczyć
granicy między pluralizmem a relatywizmem. Z deszczu prawdy absolutnej
uciekliśmy pod rynnę absolutnego relatywizmu.
Jeśli prawdy nie ma, zostaje siła. Wówczas zwycięża ten, kto jest
bardziej bezwzględny. Ten, kto ma mniej skrupułów. Odbywa się to zazwyczaj
kosztem elegancji, stylu, estetyki. Populiści są obciachowi, ale rosną w siłę.
Opozycja mainstreamowa obciachowa być nie chce, dlatego przegrywa. Obciach
Trumpa stał się dla spauperyzowanych mas dowodem wiarygodności i łączności z
nimi. Obciach jest poświęceniem populistów, za które nagradzani są przez lud
władzą.
Natomiast elegancja, prawda i
racjonalność są dowodem zdrady elit. Jeśli ludziom pod rządami prawdy,
racjonalności i demokracji liberalnej się pogorszyło, to do diabła z prawdą,
racjonalnością i demokracją liberalną.
Opozycja musi się pogodzić z tym, że sama prawda nie wystarczy do walki
z populizmem. Potrzebne są również siła, determinacja i bezwzględność. Granicą
takiego działania musi być to, żeby nie stać się lustrzanym odbiciem populizmu.
Praktykę polityczną do walki z populizmem w czasach postprawdy opozycja będzie
dopiero zdobywać. Przykładem udanego działania mogła być niedawna sytuacja z
Polski, gdy po całym roku cofania się dwie największe partie opozycyjne zaczęły
okupować parlament (protestując przeciwko nielegalnemu głosowaniu ustawy
budżetowej), zastawiając na partię Jarosława Kaczyńskiego pułapkę. Gdyby nie
przestraszyły się, że strajk wygląda źle, Kaczyński (który nigdy się takich
rzeczy nie boi) musiałby się albo cofnąć, albo użyć otwartej przemocy. Na obu
działaniach mógł tylko stracić. Skrupuły zgubiły jednak opozycję.
V Nacjonalizm
wiecznie żywy. To jedyna ideologia, której udało się przetrwać w czasach
postideologicznych, a którą ludzie odbierają jak niekwestionowaną prawdę.
Odwołujący się do nacjonalizmu populiści zyskują poparcie w każdym kraju,
niezależnie od przyjętego modelu gospodarczego i stanu gospodarki. Dzieje się
podobnie w USA, gdzie panują ogromne nierówności, jak i w Danii czy Norwegii,
gdzie są one znacznie mniejsze. Nie ma korelacji między sytuacją gospodarczą
państwa a nastrojami nacjonalistycznymi. Wszystko dlatego, że dziś paliwo dla
nacjonalizmu pochodzi z zewnątrz, głównie od napływu imigrantów i uchodźców
lub poczucia zagrożenia tym (także poprzez zbitkę uchodźcy = terroryzm,
wyjątkowo nieprawdziwą i niesprawiedliwą, bo uchodźcy są przede wszystkim
ofiarami terroryzmu, nie jego organizatorami, a tym bardziej przyczyną).
Politycy mainstreamu nie mają dziś żadnego własnego skutecznego przekazu w tej
sprawie. Opowiedzieć się przeciwko napływowi jest niezgodne z ideami, a
opowiedzieć się „za” to pewna porażka wyborcza. Opozycja, jeśli ma pokonać
populizm, skazana jest na odważną zmianę swojej retoryki w kwestii uchodźców. W
przeciwnym razie i tak zwycięży retoryka antyuchodźcza, i nie będzie uchodźców
ani demokracji liberalnej, bo państwem rządzić będą populiści. Rachunek wydaje
się więc brzydki, ale prosty.
Im bardziej peryferyjny jest naród, tym bardziej szkodliwy (i w gruncie
rzeczy antynarodowy) jest nacjonalizm. W rywalizacji nacjonalizmów ten polski
ma bardzo słabą pozycję, ogra go każdy gracz średniej wagi, nie mówiąc o takich
gigantach jak Rosja. Grać w tę grę może chcieć tylko ktoś, kto nic nie wie o
historii, albo ktoś, kto jest niezrównoważony i ma jakiś problem ze sobą, który
musi nadrabiać czymś na zewnątrz.
Konkluzja: Po pierwszym roku z
populizmem w Polsce wydaje się, że Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się zająć
dwa kluczowe dla mas bastiony: transfery socjalne i antyuchodźczą politykę.
Dopóki ktoś ich mu nie zabierze, dopóty jest bezpieczny Opozycja może wyciągnąć
z tego wnioski.
Sławomir Sierakowski
- socjolog i komentator polityczny.
Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych (w ramach
których studiował socjologię, filozofię i ekonomię) i stypendysta na
Uniwersytetach Yale, Princeton, Harvarda. Twórca „Krytyki Politycznej".
Publikuje m.in. w „New York Times", „The Guardian" i „Project
Sindicate". Dyrektor Instytutu Studiów Zaawansowanych w Warszawie.
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz