Minister obrony widziany z
Warszawy wygląda źle. Pozbywa się generałów i broni Misiewicza, ale dla
szeregowców z prowincji to prawdziwy dobrodziej. Szczodrą ręką daje podwyżki,
szafuje awansami, komplementuje żołnierski patriotyzm.
Michał Krzymowski
Ważny polityk PiS: - W odległych, zielonych
garnizonach, mówią o nim: „święty Antoni”.
- Chyba dla żartu?
- Chyba nie do
końca.
Młodszy oficer z dalekiego garnizonu: - Nie mówmy o
polityce, ale o tym, co minister robi dla wojska: więcej pieniędzy, więcej
nadziei na awans.
Żołnierz związany z
siłami specjalnymi: - Macierewicz przyjechał do Afganistanu. Było spotkanie z
ministrem. I nagle on pyta: „Niczego nie brakuje?”. „W czym możemy pomóc?”.
Ktoś wstaje i mówi. Potem inni. A Macierewicz: „Załatwione!”.
Polityk PiS: -
Żołnierz lubi, gdy mu mówić, że Polska o nim pamięta. Macierewicz to wie.
Na spotkaniach z wojskiem jest uroczy, empatyczny, ujmuje
nienagannymi manierami.
Poseł PiS: - Dzięki powołaniu obrony terytorialnej
prowincja pokocha PiS. Ludzie będą patrzeć, jak ich dzieci defilują przez
miasteczko, i wzdychać: „Popatrz, nasz synek był na zasiłku, a teraz jest
kimś. Ma piękny mundur. Maszeruje, broni ojczyzny!”.
Czesław Mroczek,
były wiceminister obrony narodowej, poseł PO: - Macierewicz ma ucho nastawione
na ludzkie emocje jak żeglarz na wiatr. Inna sprawa, że to, co robi, jest
bardzo szkodliwe dla armii.
Minister Macierewicz najpierw pomyślało
żołnierskiej kieszeni. Wojskowi i pracownicy cywilni armii dostali po 300-400
zł miesięcznie więcej.
- Rosną koszty stałe, więc odpowiednio zmniejsza się
fundusz na modernizację czy zakupy sprzętu - komentuje poseł Mroczek. - No,
ale to przynosi popularność.
Nikt nie będzie utyskiwał, że dostał większe wynagrodzenie.
Kilkaset złotych,
szczególnie w niewielkim miasteczku, to niezgorszy zastrzyk gotówki.
Zwłaszcza dla cywilnych pracowników wojska, których przez
lata pomijano przy podwyżkach.
Innym popularnym
ruchem było zniesienie 12-letniego limitu służby dla szeregowych. Limit
ustanowiono, żeby nie hodować w armii „dziadków”. Żołnierz dostawał wybór:
szkolisz się na podoficera albo do widzenia. Ale szeregowi - w sumie jest ich
40 tysięcy - chcieli mieć prawo do służby bez ograniczeń. Dlatego decyzja szefa
MON bardzo ich ucieszyła.
- Bojowy wóz
piechoty, z załogą składającą się z szeregowych w wieku 45 lat, którzy mają
zadyszkę po 100 metrach
biegu z karabinem, to rzeczywiście pomyłka. Chociaż my, dowódcy, też
walczyliśmy o zniesienie tych limitów - przyznaje generał Waldemar Skrzypczak,
były dowódca wojsk lądowych, który po
skrytykowaniu MON musiał zrezygnować z pracy w Wojskowym
Instytucie Technicznym Uzbrojenia.
- Jak to? Przecież
sam pan mówi, że 45-letni grubas z karabinem to porażka?
- Ale można dla
tych ludzi stworzyć alternatywę. Rocznie płacimy zewnętrznym firmom 250-270
mln za ochronę jednostek wojskowych. Niech jednostki ochraniają zaawansowani
wiekiem szeregowi. Podsuwałem ten pomysł poprzedniemu ministrowi, ale nie było
decyzji. Macierewicz podejmuje decyzje bardzo szybko, za co w wojsku zbiera
laury.
Antoni Macierewicz zaraz po przyjściu do
MON zniósł także limity awansów dla podoficerów i oficerów. Zachwiało to
ustaloną w wojsku hierarchią - do tej pory awans był możliwy dopiero po odpowiednim
czasie służby.
Generał Skrzypczak:
- Dowódcy muszą mieć charyzmę, powinni się cieszyć uznaniem w oczach
żołnierzy. Jeśli ktoś awansuje z dnia na dzień, jeśli przeskakuje przez kilka
szczebli kariery, to w wojsku staje się kaleką.
- Politycznie to
było genialne posunięcie. Często rozmawiam z żołnierzami z prowincji. Dzięki
„dobrej zmianie” każdy z nich poczuł, że ma buławę w plecaku - tłumaczy polityk
PiS.
Jest jeszcze oczko
w głowie ministra, czyli Wojska Obrony Terytorialnej. Docelowo mają liczyć aż
53 tysiące ochotników. Każdy z nich za dwa dni ćwiczeń w miesiącu i
pozostawanie w stanie gotowości ma otrzymywać 500 zł miesięcznie. Trzy pierwsze
brygady powstaną we wschodniej Polsce - w Lublinie, Białymstoku i Rzeszowie. A
więc w rejonach niebogatych i życzliwych PiS.
Generał Skrzypczak
mówi, że sam jest zwolennikiem obrony terytorialnej, przestrzega jednak, że
nie może to być wojsko drugiej kategorii, swoista przechowalnia dla
bezrobotnych: - Obrona terytorialna nie może być żadną partyzantką, tylko
normalnym wojskiem wyposażonym w broń przeciwpancerną i przeciwlotniczą, do
tego dobrze przeszkolonym. A szkolenie przez kilkanaście dni w roku ledwie
wystarczy, by nauczyć maszerowania po asfalcie.
Pytanie, czy
Antoniemu Macierewiczowi zależy na tym, by obrona terytorialna była dobrze
wyszkolona, czy żeby po prostu była.
Poseł PO Czesław
Mroczek: - Wydaje mi się, że Macierewicz tworzy taką formację
parafialno-defiladową. I na tym mu najbardziej zależy. Chwali się modernizacją
armii, ale jego plan to w istocie nasz plan, tylko odchudzony o jakieś 30
procent.
Uważa pan, że Macierewiczowi nie zależy na modernizacji?
- Uważam, że to nie
jest jego priorytet. Na defiladzie w powiatowym mieście nie pokaże precyzyjnego
systemu antyrakietowego. Już lepszy jest transporter Rosomak albo czołg Twardy.
Duży robi hałas i spodoba się ludziom, a o to chodzi ministrowi. On nie ulepsza
armii, ale buduje swoją pozycję.
Armia wypracowała metody radzenia sobie z
cywilną kontrolą. Niby zawsze nad wojskowymi był minister cywil, ale
generałowie potrafili go zgrabnie neutralizować.
Poseł z komisji
obrony narodowej: - Nazywamy to obluszczaniem. Dowódcy trzaskali przed nim
obcasami, zapewniali, że jest świetny. Minister był zachwycony, uważał, że
rządzi, reformuje, a tymczasem tak naprawdę realizował program generałów.
Tymczasem Antoni
Macierewicz starym dowódcom nie ufa. Lubi powtarzać, że podobają mu się
wojskowi z PESEL-em zaczynającym się od cyfry 7 albo nawet 8.
Polityk PiS: -
Macierewicz w MON to było wejście smoka. Pokazał, kto tu rządzi. „Pan? Do
widzenia”. „Pan zostaje”. „A pan na korytarz i czeka!”. Dla generałów szok!
Jeden z wysokich
rangą dowódców: - Dochodziło do
scen gorszących. Jednego z generałów zwalniano przez telefon. Dzwoni do niego
urzędnik z departamentu kadr, z którym znają się od lat, i czyta mu pismo o
dymisji. „Stary, o co ci chodzi?”. „Panie generale, muszę panu odczytać oficjalną
decyzję”. „No, k.„, przestań mnie wkręcać!”. Generał cisnął słuchawką, bo
myślał, że to żart. Jego kolega zadzwonił znów późnym wieczorem: „Przepraszam
cię, stali nade mną Kownacki [Bartosz, wiceszef MON] i Misiewicz [Bartłomiej,
dyrektor gabinetu ministra] i kazali czytać.
Czesław Mroczek: -
Były przypadki zwalniania za pomocą esemesów. Upokarzające.
Generał Waldemar Skrzypczak krytykuje politykę kadrową
Macierewicza: - Dowódcy znają swoich podwładnych, wiedzą, na co kogo stać.
Tymczasem kadrami rządzą cywile z teczkami, historycy. To poważnie godzi w
zdolność bojową armii!
Na czele cywilów z teczkami stoi dyrektor departamentu kadr
Radosław Peterman.
Polityk PiS: - Peterman
wcześniej był w biurze lustracyjnym IPN i pracował jako ekspert komisji
weryfikacyjnej WSI. To wiele tłumaczy. Znam generała, który poparł „dobrą
zmianę”, ale jego kariera wyhamowuje. W jego teczce podobno nie wszystko było w
porządku.
Minister lubi otaczać się ludźmi, którym
ufa.
Polityk PiS: -
Dobrym przykładem jest Wiesław Kukuła. Jeszcze w listopadzie pułkownik, dziś
nie tylko generał, ale też dowódca Wojsk Obrony Terytorialnej. Zgadza się w
pełni z pomysłami ministra, wierzy w nie, a więc awansuje i dostaje szansę.
Dla tych, którzy
się sprzeciwiają, nie ma pobłażania.
Czesław Mroczek: -
W Akademii Obrony Narodowej nie mogli zgodnie z prawem wprowadzić „swoich”,
więc ją zlikwidowali i powołali na jej miejsce Akademię Sztuki Wojennej, a
potem dokonali czystek.
Na wojskowych
dołach rozgrywki kadrowe ministra nie robią takiego wrażenia jak w generalskich
gabinetach w Warszawie.
- To coś odległego,
co obserwujemy jedynie w telewizji. Jakieś wojny gigantów - wzrusza ramionami
podoficer spoza Warszawy. Elektronik, cywilny pracownik wojska w małym garnizonie:
- Szeregowców cieszyło zniesienie limitu służby. A czystka wśród generałów
budziła coś w rodzaju satysfakcji, że minister przewietrzył warszawkę.
Poseł PiS: - Zaproszono mnie do znajomej
jednostki wojskowej. Dowódca, z którym się koleguję, mówi niby żartem: „Tylko
nie przyjeżdżaj z Misiewiczem, bo my go tu już przywitamy odpowiednio”. Dziwi
mnie, że Macierewicz toleruje tego chłopaka.
- A dlaczego go
toleruje?
- Bo atak na
Misiewicza Macierewicz traktuje jak atak na siebie. W ten sposób pokazuje, że
swoich ludzi będzie bronił do końca.
Generał Skrzypczak:
- Misiewicz to samozwaniec! On nie ma kindersztuby, nie zna swojego miejsca w
szyku. To tylko szkodzi wizerunkowi PiS w armii. A przecież tradycje tej
partii były zupełnie inne: świętej pamięci Lech Kaczyński, Aleksander Szczygło
cieszyli się wielkim szacunkiem w wojsku. Sami też szanowali żołnierzy.
Z powodu Misiewicza
dziennikarze od miesięcy nie dają ministrowi spokoju. Co kilka tygodni
bombardują go pytaniami. Jak to możliwe, że największa spółka zbrojeniowa
specjalnie dla tego 27-latka zmieniła swój statut? Za jakie zasługi Misiewicz
dostał od ministra Złoty Medal? Dlaczego doradca szefa MON podróżuje po kraju
w asyście ochroniarza Żandarmerii Wojskowej? I jakim prawem dowódcy składają
mu meldunki?
W tej ostatniej
sprawie Antoni Macierewicz kilka dni temu stwierdził, że taka sytuacja miała
miejsce jeden jedyny raz (prawdopodobnie chodziło mu o głośny film z wizyty
Misiewicza w Sarnowej Górze, gdzie żołnierze przywitali go okrzykiem „Czołem,
panie ministrze!”). A MON na jego polecenie zwróciło się do prokuratury i służb
o wykrycie inicjatorów dezinformacji wymierzonej w młodego doradcę.
Tyle że Macierewicz
mija się z prawdą: Sarnowa Góra to nie- jedyne miejsce, w którym oficerowie
oddawali Misiewiczowi honory. „Newsweek” dotarł do zdjęcia z jego
ubiegłorocznej wizyty w 9. Brygadzie Kawalerii Pancernej w Braniewie. Widać na
niej, jak jeden z oficerów w obecności swojego dowódcy pręży się przed byłym
aptekarzem i składa mu meldunek.
Macierewicz nie musi się przejmować krytyką
mediów. Jest wiceprezesem PiS i ma mocną pozycję. A pracę w resorcie przeplata
partyjnymi wyjazdami w teren, gdzie ludzie go fetują.
Dzień po
styczniowym uroczystym powitaniu amerykańskich żołnierzy w Żaganiu jest już w
swoim okręgu wyborczym w Piotrkowie Trybunalskim na opłatku z sympatykami PiS i
członkami klubu „Gazety Polskiej”. Spotkanie odbywa się w dolnej sali
piotrkowskiego kościoła, towarzyszą mu msza święta odprawiana przez pięciu
księży oraz koncert kolęd w wykonaniu reprezentacyjnego zespołu artystycznego
Wojska Polskiego. Śpiewacy mają na sobie sarmackie kontusze, a członkowie
orkiestry - galowe mundury.
Minister słucha ich
występu w towarzystwie Bartłomieja Misiewicza i kierowcy adiutanta kpt.
Kazimierza Bartosika (za kilka dni minister będzie mu publicznie dziękować za
wspaniałą jazdę, dzięki której wyszedł bez szwanku z kraksy pod Toruniem).
Kościół pęka w szwach. Zaraz za gośćmi z Warszawy cisną się lokalni posłowie
PiS i tłum sympatyków.
Dwa dni po mszy
„Gazeta Trybunalska” napisze, że gdy wojsko śpiewało kolędy, parafianie
płakali ze wzruszenia. Uzna też, że koncert był kulturalnym wydarzeniem dekady.
Największe wrażenie zrobi jednak dobrodziej ziemi piotrkowskiej:
„Ludzie lgną do swojego posła, bo dla każdego
znajdzie chwilę, aby zamienić zdanie, wysłuchać, pocieszyć... Doskonale
pamięta twarze, nazwiska, funkcje osób, z którymi rozmawia. (...) Wśród
publiczności próżno było szukać przedstawicieli piotrkowskich władz samorządowych,
bo nie zostali zaproszeni, a szkoda, bo wtedy byłaby szansa, żeby przekonali
się, czym jest impreza na wysokim poziomie”.
Tydzień później
Macierewicz ponownie zjawia się w województwie. Tym razem w Łodzi, na
spotkaniu Jarosława Kaczyńskiego z lokalnymi strukturami PiS. Tradycyjnie
wchodzi w ostatniej chwili i tradycyjnie - jako jedyny przedstawiciel krajowych
władz partii poza prezesem - zostaje powitany brawami.
Mijają trzy
tygodnie i znów rusza w teren - na partyjne zebranie w podbełchatowskim
Zelowie.
Macierewicz zazdrośnie strzeże dostępu do
armii, o wszystkim chce decydować w pojedynkę. Niespecjalnie liczy się nawet z
opinią głowy państwa. - Między Andrzejem Dudą a Macierewiczem nie ma chemii. Gdy
Antoni czegoś chce, to po prostu śle do pałacu swoją propozycję na piśmie i
oczekuje, że Duda ją zaakceptuje - opowiada jeden z generałów.
Do tej pory między
prezydentem a szefem MON doszło do jednego publicznego spięcia. Przed
ubiegłorocznym Świętem Niepodległości Macierewicz wysłał do pałacu
nieskonsultowaną wcześniej listę kandydatów na generałów. Zrobił to na tyle późno,
że prezydencka administracja nie była w stanie na czas jej przeanalizować,
przez co trzeba było przełożyć ceremonię wręczenia nominacji. Uroczystość
odbyła się z kilkunastodniowym opóźnieniem.
Drobne despekty i
utarczki zdarzały się kilkakrotnie.
W czerwcu 2016 roku
prezydent zwołuje Radę Bezpieczeństwa Narodowego. To dopiero drugie
posiedzenie za kadencji Andrzeja Dudy, ale za miesiąc odbędzie się szczyt
NATO, na którym ma zapaść decyzja o przyjeździe do Polski amerykańskich
żołnierzy. W gmachu BBN zjawiają się najważniejsze osoby w państwie - premier,
marszałkowie Sejmu i Senatu, szefowie MSZ, MSWiA, ministrowie prezydenccy oraz
liderzy partii parlamentarnych. Na posiedzenie przyjeżdża nawet Jarosław
Kaczyński, choć zwykle niechętnie uczestniczy w takich spotkaniach. Brakuje
tylko Macierewicza. A przecież to on ma najwięcej do powiedzenia w sprawie
wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu.
- Musieliśmy zacząć
bez niego. Gdy przyjechał, byliśmy już w trakcie dyskusji. Spóźnił się ponad
pół godziny - opowiada jeden z członków RBN.
- Jakoś się
wytłumaczył?
- Powiedział, że
zatrzymała go ważna międzynarodowa rozmowa telefoniczna.
- Pan w to nie
uwierzył?
- Nie w tym rzecz.
Każdy, kto pełnił funkcję państwową, wie, że terminy takich rozmów ustala się
wcześniej. Sekretariaty sprawdzają kalendarz, ściągają tłumaczy. Poza tym do
głowy państwa po prostu nie wypada się spóźnić. Nawet jeżeli Macierewicz miał
rozmowę z sekretarzem generalnym NATO, to u prezydenta powinien być na czas.
Pół roku później
sytuacja się powtarza. Tym razem minister spóźnia się na polsko-amerykańskie
ćwiczenia wojskowe w Żaganiu, gdzie czekają na niego prezydent Duda i
ambasador USA Paul W. Jones. „Fakt” na swojej stronie internetowej opublikuje
później nagranie, na którym widać, jak szofer Macierewicza na sygnale gna na
złamanie karku: slalomem mija auta stojące w korku i jedzie buspasem. Wszystko
na nic. Reporterzy czekający w Żaganiu podadzą, że minister dociera na poligon
z godzinnym poślizgiem.
Mimo to Andrzej
Duda wydaje się niezrażony zachowaniem ministra obrony. Podczas spotkania
opłatkowego z parlamentarzystami PiS wychwalał jego zasługi w doprowadzeniu do
rozmieszczenia wojsk USA w Polsce.
- Antoni wysłuchał
tych komplementów, pokłonił się zaraz po zakończeniu przemówienia zadowolony
opuścił pałac - opowiada jeden z posłów.
* * *
Podwyżki, zniesione limity awansowe. Antoni Macierewicz
kupił sobie wojsko. Wśród żołnierzy w garnizonach ma wielkie poparcie.
Wykorzystał słabość i niezdecydowanie poprzedników. Tamci nie dawali, a
Macierewicz dał. Taka jest różnica podsumowuje generał Skrzypczak.
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz