Nowy szef BOR woził
Jadwigę Kaczyńską, a szef działu transportu - Marię Kaczyńską. Rzeczniczka - w
firmie od niedawna, wcześniej próbowała sił w Lidze Polskich Rodzin i TV
Republika. Może detale, ale sporo mówią o tym, co dzieje się w BOR
Wojciech Cieśla, Paweł Reszka
Liczy
się lojalność. Profesjonalizm i bezpieczeństwo - dopiero na drugim miejscu.
Szefowie? Wyznaczeni przez władzę. BOR to część politycznego łupu. Oficerowie,
zamiast chronić polityków, zaczęli się ich bać.
To najgorszy rok w historii BOR. W ciągu 11 miesięcy dwie najważniejsze
osoby w państwie miały poważne wypadki. Prezydentowi się udało, premier
wylądowała w szpitalu. Jeden z byłych szefów BOR: - W świat poszła informacja,
że u kolegów z Polski jest coś nie tak; że nie potrafią zadbać o bezpieczeństwo
VIP-ów. Ludzie, którzy ochraniają rządzących w różnych krajach, omawiają
między sobą takie przypadki. A BOR to znana i uznana marka.
Były komandos, kierowca jednego z najbogatszych Polaków: - Wszyscy się znamy. Na parkingu pod hotelem czy lotniskiem,
gdy któremuś z nas coś się przytrafi, zaczynają się docinki: „Słyszałem, że
miałeś stłuczkę”. Ale to, co się stało teraz w Oświęcimiu, nie jest tematem
żartów. BOR poniósł bolesną porażkę, osoba ochraniana trafiła do szpitala, a
źródłem zagrożenia było seicento.
Rozmawiamy
z kilkunastoma funkcjonariuszami - byłymi oficerami i tymi, którzy wciąż służą
w BOR. Są zgodni: psucie Biura nie zaczęło się wczoraj, trwa od lat.
- Jest takie powiedzenie, że w BOR najlepiej nie awansować za szybko -
mówi emerytowany oficer. - Chodzi o to, że od pewnego stanowiska grozi ci
polityczna miotła. Jeśli jesteś za wysoko, to przy zmianie władzy możesz
zwyczajnie wylecieć. A z każdą nową ekipą miotła zamiata coraz niżej i politycy
coraz mniej liczą się z naszym zdaniem. Jak ich chronić, skoro nas lekceważą?
Lekceważenie zaczyna być groźne, bo politycy coraz częściej chcą sami
decydować o tym, jak są ochraniani. Przykład? Listopad 2016 r. - delegacja
rządowa wraca z Londynu. Premier, ministrowie i dziennikarze przylecieli tam
dwoma maszynami, embraerem i casą. Wracać mają jednym samolotem.
- Okazało się, że nie ma miejsca dla wszystkich - opowiada urzędnik z
otoczenia premier Beaty Szydło. - Ktoś musi zostać na lotnisku w Luton i czekać
na casę. Ale nikt nie chce wysiadać, snuć się bez sensu przez kilka godzin.
Nagle ktoś wpada na pomysł: „Niech wysiądzie BOR!”. I szef MSWiA zaczyna
załatwiać sprawę.
Były oficer BOR wysokiej rangi: - Potwierdzam, słyszałem o tej akcji. To oczywiście skandal, ale jakoś mnie nie dziwi.
Często pojawiają się pomysły: skoro nie ma miejsca, to zostawmy ochroniarzy.
Urzędnik z Kancelarii Premiera: - W Londynie za BOR ujęła się szefowa.
Powiedziała, że skoro tak, to ona zostanie z BOR-owcami. Dała reszcie 10 minut
na załatwienie sprawy. Stanęło na tym, że cały BOR wracał embraerem.
Kolejna scena. Koniec września, Syców na Dolnym Śląsku. Lokalny portal
nie kryje ekscytacji: „Dzisiaj na osiedlu przy ulicy Kaliskiej, na którym stoi
kościół Matki Boskiej Częstochowskiej, pojawili się przedstawiciele Biura
Ochrony Rządu. W kościele ślub weźmie Nina Kempa, córka posłanki Prawa i
Sprawiedliwości.
Do Sycowa przyjedzie wiele znanych
osobistości z rządu. Po mszy mają gościć w Aroma Stone na
imprezie organizowanej przez szefową KPRM”.
W czasie wesela przed Aroma Stone gęsto od rządowych
samochodów. Z własnymi BOR-owcami zjechali ważni goście, prezydent Andrzej
Duda i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Od kilku tygodni ochrona BOR
przysługuje też Beacie Kempie (poprosiła o nią, bo czuła się zagrożona).
BOR-owiec na BOR-owcu.
Mówi pracownik Kancelarii Prezydenta: - Nikt
nawet nie jęknie, że to było prywatne wesele. Ochrona przysługuje osobie, a
nie weselu. I to 24 godziny na dobę. Prezydent chce na ryby? BOR jedzie na
ryby. Prezydent chce do kina? BOR jedzie do kina. Jeśli nagle zechce zjeść
kolację w knajpie, chłopcy muszą improwizować.
Z jednej strony nie są w stanie dobrze się przygotować, sprawdzić restauracji,
z drugiej strony nie mogą powiedzieć „nie”. Tak to działa.
Były
komandos, ochroniarz jednego z najbogatszych Polaków: - W BOR są różni ludzie,
są i tacy od papierków czy pilnowania szlabanu przy ministerstwach. Ale mówmy
o kierowcach i ludziach ochrony bezpośredniej. To są bardzo dobrzy fachowcy.
Potrafią jeździć i potrafią strzelać. Czy są w stanie się postawić,
zaryzykować, kiedy trzeba? Ostatnie wydarzenia sprawiają, że nie jestem tego
pewien.
- Co to znaczy: postawić się?
- Powiedzieć jasno, jakie rzeczy da się zrobić, a jakie są
niewykonalne. Da się przejechać z Radomia do Warszawy w 30 minut?
Da się, ale jest to bardzo
niebezpieczne, lepiej tego nie próbować.
Funkcjonariusz BOR: - Nie wymienię nazw miejscowości, ale drogę, która
według Google Maps zajmuje trzy godziny czterdzieści minut, robiliśmy
niedawno w godzinę pięćdziesiąt minut.
Były komandos, ochroniarz jednego z najbogatszych Polaków: - Chłopcy
idą na to i to jest zrozumiałe. Bo jak VIP się spóźni na dziewięć z dziesięciu spotkań, to zaczyna kombinować:
„Co jest z tym kierowcą? Nie umie jeździć? Boi się? Może mnie nie lubi? Chyba
go zmienię!”.
Były członek szefostwa BOR: - Osoba ochraniana zawsze ma prawo poprosić o
zmianę i takie prośby się uwzględnia. Nie powinno być jednak czegoś takiego, że
kierowca się boi, że jak nie wykona polecenia,
to wyląduje na szlabanie albo - jak mówimy - „na winklu”, czyli wróci do
ochraniania obiektu. Tego nikt nie chce, to jest degradacja. Niestety takie
rzeczy już się zdarzały.
Mówi jeden z byłych funkcjonariuszy ochrony osobistej polityków: - Z
ochranianymi VIP-ami zawsze na początku jest próba sił. Każda strona bada, na
ile może sobie pozwolić. Dla tych, którzy mają do czynienia z BOR pierwszy
raz, to też jest szok. Nagle muszą się poddawać jakimś rygorom, ktoś ingeruje w
ich życie. Muszą się do tego przyzwyczaić.
Leszek Baran, szef Fundacji Byłych Funkcjonariuszy BOR: - Proponowałem, żeby osoby ochraniane przechodziły szkolenia.
Moglibyśmy im powiedzieć, jak mają się zachować, ale też wytłumaczyć to, co my
robimy - sens naszej pracy. W Skandynawii takie rzeczy się praktykuje; u nas
jakoś nie przeszło.
Były szef ochrony jednej z
najważniejszych osób w państwie: - Problem nie
w szkoleniach, choć pewnie by się przydały. Problem w tym, czy funkcjonariusze
mogą liczyć na dowódców. Czy wierzą, że dowódcy obronią ich przed politykami?
Czy raczej mają pewność, że żaden dowódca się nie wychyli? Szkoda mi tych
młodych chłopaków, bo to prawdziwi entuzjaści służby. Muszą patrzeć na to, co
się dzieje na górze - jak ich szefowie i byli
szefowie opluwają się w mediach. Jak w telewizji pouczają nas wszystkich
politycy i pseudoeksperci.
Były
oficer BOR ma marzenie. Chciałby, żeby wszyscy byli szefowie spotkali się na
wódce. - Nawet sam im ją postawię, żeby pogadali o tym, co dalej, bo niedługo
politycy wszystko rozmontują - mówi.
- Jacy politycy?
- Każda kolejna formacja. Z każdą zmianą władzy jest gorzej. Można
napisać całą historię upolityczniania BOR albo wkładania do formacji
„plecaków”.
- „Plecaków”?
- Tych, którzy dostają się tutaj nie dlatego, że się nadają, przeszli
weryfikację, ale przychodzą, ponieważ „mają plecy”. „Plecakiem” był jeden z
szefów Biura, na którego przyjęcie naciskał Mieczysław Wachowski, znajomy jego
ojca. Każdy z nas na początku stoi na winklu, ale ten „plecak” nie stał, od
razu trafił do ochrony osobistej. I szybko awansował. W końcu został szefem
BOR, ale wszyscy wiedzieli, że jest zwykłym „plecakiem”.
Potem było podobnie. Praktycznie każdy polityk chciał coś ugrać w BOR.
Aleksander Kwaśniewski wymógł, żeby szef jego ochrony został wiceszefem całego
Biura. To samo zrobił Waldemar Pawlak, gdy został wicepremierem. Bronisław Komorowski
nie chciał szefa ochrony, którego mu wyznaczył BOR. Zażądał, by został nim
człowiek, który chronił go, gdy był marszałkiem Sejmu.
Były oficer Biura: - Od lat politycy decydują i zawłaszczają sobie coraz
więcej władzy w służbie. Biuro nie potrafi się temu przeciwstawić. Wręcz
przeciwnie - szefowie BOR przymilają się politykom. Wnuczka Lecha Kaczyńskiego
miała w przedszkolu w Sopocie własnego oficera BOR, który ją ochraniał, chłopak
miał potem przezwisko „przedszkolak”. A zauważyliście, czym do niedawna
jeździł szef MSW? Jakąś skodą superb, potem passatem. Czym jeździ
wiceminister Jarosław Zieliński, odpowiedzialny za BOR? Oczywiście fajnym audi
A6. A czy minister Beata Kempa naprawdę potrzebuje ochrony? Albo minister Anna
Zalewska? Czy może fajnie jest się pochwalić przed koleżankami przystojnym
oficerem?
Były członek kierownictwa BOR: - Im więcej podlizywania, tym więcej
lekceważenia. Prezydent Komorowski zażyczył sobie, żeby BOR nie jeździł za nim
na wyprawy do lasu. Szef BOR Marian Janicki puszczał za nim ochronę, a gdy
Komorowski ją zauważył, to robił Janickiemu awantury.
- Dlaczego Komorowski nie chciał ochrony w lesie?
- Bo obiecał w kampanii, że przestanie polować, a będzie tylko
obserwował zwierzynę.
- I co?
- I obserwował. Przez celownik.
Do symbolicznego zdarzenia w BOR doszło, gdy Andrzej Duda wygrał wybory
prezydenckie. Szefa BOR generała Krzysztofa Klimka zaprosił do siebie Jarosław
Zieliński.
- Dał mu kartkę z nazwiskami
funkcjonariuszy, którzy będą chronili Dudę. Problem w tym, że Zieliński nie
był jeszcze wiceministrem, był zwykłym posłem - opowiada oficer BOR.
Funkcjonariusz, który był wówczas w kierownictwie Biura: -
Wiedzieliśmy, że ci z PiS nas wyrzucą. Nie było o co walczyć; skoro chcą mieć
takich ludzi, to ich sprawa. Nie wiem, czy podczas wypadków z udziałem premiera
i prezydenta popełniono błędy, ale szefami ochrony byli ludzie wskazani przez
PiS. My proponowaliśmy innych.
- Ci wybrani przez PiS to źli oficerowie?
- Bardzo dobrzy, z doświadczeniem z misjach zagranicznych. Ale moim
zdaniem powinni byli jeszcze chwilę poczekać na taki awans. Chronić premiera
czy prezydenta to być w elicie. Być szefem ochrony - to już absolutny top.
Za
czasów PiS szefem BOR został Andrzej Pawlikowski. Dla partii Kaczyńskiego
przejęcie BOR było kluczowe. Politycy Prawa i Sprawiedliwości oskarżali tę
instytucję o błędy, które przyczyniły się do katastrofy smoleńskiej (za
nieprawidłowości przy organizacji wizyty został skazany na półtora roku w
zawieszeniu ówczesny zastępca szefa Biura Paweł Bielawny). Radykalna zmiana
była dla nich polityczną koniecznością.
Oficer BOR: - Pawlikowski wracał do służby, był już szefem BOR za
pierwszego PiS. Podziękowano mu za służbę, odszedł ze swoimi ludźmi, teraz z
nimi wrócił. Na pierwszej odprawie powiedział, że odpolityczni służbę.
- Odpolitycznił?
- Czcze gadanie.
Były funkcjonariusz: - Rafał Niewiński jest szefem działu transportu,
zasłużył się, bo woził Marię Kaczyńską. Tomasz Kędzierski,
do niedawna kapitan, jest już pułkownikiem i pełniącym obowiązki szefem BOR -
ten z kolei woził Jadwigę Kaczyńską. Rzeczniczka Biura Natalia Markiewicz do
służby trafiła spoza firmy. Zanim zajęła się ochroną rządu, redagowała portal Prawy.pl, próbowała zostać posłanką Ligi Polskich Rodzin, do niedawna
pracowała w TV Republika. Jeden z kierowców, który jeździł z ważnym
politykiem z rządu, został odsunięty, bo zalajkował na Facebooku artykuł
analityka lotniczego, który dowodził, że w Smoleńsku nie mogło być zamachu.
Inny BOR-owiec: - Biuro to jedna z państwowych służb, ochrania
polityków. Bardziej niż zwykli obywatele musimy dbać o prywatność. Tymczasem
wystarczy zajrzeć na profil pani rzecznik na Facebooku, żeby wiedzieć, że lubi
zdjęcia tropiciela żydokomuny Leszka Żebrowskiego albo że podobają się jej
fotki Dominika Tarczyńskiego z PiS. To coś o niej mówi, ale nie jest groźne.
Niebezpieczne jest to, że w 10 sekund, sprawdzając jej profil, można się
dowiedzieć mnóstwa rzeczy i o niej, i o Biurze. To amatorszczyzna.
W Sejmie
leży projekt ustawy reformujący BOR. Jeśli przejdzie, to nazwa Biuro Ochrony
Rządu przejdzie do historii. Nowa służba ma być jak amerykańska Secret Service - nowoczesna, z prawem do działań operacyjnych, do
sprawdzania e-maili i podsłuchów.
Funkcjonariusz BOR: - Secret Service? Dobre! Rozmawiałem
niedawno z chłopakiem z Secret Service. Pyta mnie: „Ile zarabiasz?”.
„No, z tysiąc dolarów”. „Tygodniowo?”. „Miesięcznie”. Nie chciał uwierzyć!
Były oficer BOR: - Działania operacyjne? Po co? Po wypadku w Oświęcimiu
chyba trzeba się skupić na szkoleniach z ochrony VIP.
Kierowca BOR: - Wiem, że będą na nas wieszali psy za ten wypadek.
Szkoda, że nikt się nie pochyli nad tymi, którzy służą w tej formacji. Ona jest
oparta już tylko na entuzjazmie i legendzie BOR. Ludzie robią, co mogą, ale
praca w takich warunkach i za takie pieniądze urąga ludzkiej godności. Znam
byłego komandosa, który w BOR odpowiadał za ochranianie jednego z ważnych
budynków. Za 2700 zł podstawowej pensji. Do tego biurokracja, tysiące papierków
na wszystko, podkładki, dupokrytki. Jestem kierowcą, ale jednocześnie myję
samochód, odkurzam dywaniki, tankuję, rano lecę po wodę i batoniki prince polo, bo może osoba ochraniana będzie jechała gdzieś dalej
i dobrze byłoby, żeby miała co przegryźć. Nie wiem, czy ta reforma jest
potrzebna, ale większego syfu niż teraz chyba być nie może.
Były członek kierownictwa BOR: -
Chłopcy od samochodów sami wykupują ubezpieczenie. Bo jeśli się okaże, że to
oni są winni kolizji, odpowiadają własnym majątkiem do wysokości trzech pensji.
Chłopak, który prowadzi limuzynę pancerną, ma wszelkie uprawnienia, wie, kto
siedzi za jego plecami, wie, jaką ponosi odpowiedzialność. Gdy odbiera pensję,
ma prawo do frustracji. Tak samo ma prawo do frustracji, gdy każą mu biegać z
odkurzaczem. To nie jest i nigdy nie było w porządku.
Funkcjonariusz BOR: - Zawsze chciałem albo do BOR, albo do GROM. To było
moje marzenie. Teraz po ponad 10 latach służby mam 3,5 tysiąca zł podstawowej
pensji. To przykre, że nie mogę zapewnić rodzinie tego, co jej potrzeba. Jak
któremuś z nas ma się urodzić dziecko, to stara się o wyjazd na misję do Iraku
czy Afganistanu, żeby dorobić.
Pracownik Kancelarii Prezydenta: - To są świetni kierowcy, mieli sporo
szkoleń, których w Polsce nie ma na cywilnym rynku. Na przykład jedziesz
„pancerką”, dostajesz strzał z boku przy 180 km na godzinę, musisz to auto jakoś
wyprowadzić, ustawić, nie przewrócić. Jeden z kierowców od prezydenta dorabiał
w Afganistanie, po roku przywiózł całe dziewięć tysięcy, bo się żywił kątem u
Amerykanów.
Mówi
pracownik Kancelarii Prezydenta: - Syf w BOR to jest to, o czym Bartłomiej
Sienkiewicz opowiadał w Sowie: że jak wciąga powietrze, żeby powiedzieć BOR, to
przylatują politycy, żeby zostawić tam pana Marka, bo w porządku chłopak.
Bartłomiej Sienkiewicz na taśmach z Sowy i Przyjaciół: „Chodzi o
instytucję, której się nikt nie dotykał przez lata. Wszyscy, którzy pracują w
BOR, mają syndrom sztokholmski. Niech to zostanie między nami, ale odebrałem 15
telefonów od wszystkich najważniejszych ludzi w tym kraju, żebym broń Boże nie
robił krzywdy, więc mam wykręcone ręce. I zbieram za ewidentne wpadki formacji.
Nikt się nie interesował, jak wygląda szkolenie, jak są finansowani, bo syndrom
sztokholmski zapewnia bierność i symbiozę, gdzie fakty się nie liczyły. (...)
Ja nie bardzo mogę sobie pozwolić na głębokie reformy w służbie, od której
dyskrecji zależy wiele, he, he, istotnych decyzji w tym kraju
na kwartał przed wyborami, bo to jest samobójstwo, he, he”.
Były oficer BOR: - Ludzie są niepewni jutra. Skoro szefowie sami
podpięci są pod polityków, to przecież nie obronią ich przed nimi. To może się
przekładać na jakość pracy.
- Na to, że pani premier miała wypadek?
- Nie wiem, jak do tego doszło. To była kolumna, samochód z przodu.
Właśnie po to, by nikt się nie mógł zbliżyć do głównego samochodu.
Ochroniarz jednego z najbogatszych Polaków: - To jest zagadkowy
wypadek. Moim zdaniem kierowca zareagował niewytłumaczalnie. Uciekać od
fiacika i wrąbać się w drzewo? Doprowadzić do zagrożenia VIP-a? A może chciał
wyminąć to seicento? Bał się obcierki? Bał się biurokracji, tłumaczeń, ryzykowania
trzech pensji i tego, że nikt go nie obroni? Jeśli tak, to nasze państwo ma
kłopot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz