Misiewicz jest jak
Kloss - zawsze, gdy widz myśli, że zaginął w boju, on znowu nadaje. Co znaczy i
jaką rolę w polskiej polityce odgrywa najgłośniejszy j podwładny ministra
Macierewicza?
Bartłomiej
Misiewicz to teraz jeden z najpopularniejszych członków partii Prawo i Sprawiedliwość,
jeśli brać pod uwagę częstość pojawiania się związanych z nim tematów w
mediach niezależnych od państwa.
Misiewicz - który w ciągu ostatnich kilku lat pełni lub pełnił wiele
poważnych funkcji m.in. w radach nadzorczych koncernów z większościowym
udziałem państwa, samorządach, resorcie obrony, zespołach parlamentarnych ds.
katastrofy smoleńskiej i służb specjalnych oraz w PiS - w marcu skończy 27 lat.
Pytany w wywiadach o doświadczenie podkreśla, że z Antonim Macierewiczem
(„jest dla mnie największym politycznym autorytetem”) jest związany od 9 lat i
zdążył się przy nim wiele nauczyć.
Problemy
z wizerunkiem
Zwyczaju podbudowywania się charyzmą swych mentorów politycznych
Bartłomiej Misiewicz nabrał wcześnie: już w 2006 r., ubiegając się o fotel
przewodniczącego samorządu uczniowskiego w warszawskim liceum im.
Sienkiewicza, wspominał w autoprezentacji, że jest społecznym asystentem posła
Artura Zawiszy. Marzyło mu się - jak sam pisał - aby liceum brało udział w
organizacji imprez masowych, np. Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jednak
wówczas Misiewicz do samorządu nie wszedł, a w 2007 r. - wobec porażki Artura
Zawiszy w przyspieszonych wyborach parlamentarnych - zgłosił się do Antoniego Macierewicza, zaproponował, że
będzie społecznym asystentem. Zawisza wspomni go kilka lat później z
uśmiechem: mały Macierewicz z niego rośnie. Wcześniej Macierewicz powie Zawiszy,
wskazując na Misiewicza: wziąłem od ciebie to, co najlepsze.
- Na szkolnym korytarzu
wyróżniał się ubiorem, często przychodził w garniturze - pamięta Bartka
Elżbieta Wysmołek, dyrektor XII LO im. Sienkiewicza w Warszawie. Był w klasie
humanistycznej z rozszerzonym angielskim i geografią, chłopców było w niej
tylko kilku. - Powtarzał, że chciałby zostać politykiem. To było jego
marzenie- wspomina Olga Gaweł, wychowawczyni.
Młodziutki Misiewicz współorganizował w ramach Klubu Gazety Polskiej
spotkania z Macierewiczem. Poseł miał żartować, że trzeba by zapytać rodziców
młodego Bartka o zgodę. Nie było z tym kłopotów: Misiewicz w każdym dossier
mówił o sobie, że pochodzi z tradycyjnej rodziny o poglądach patriotycznych i
kierującej się maksymą „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Ponadto przez kilkanaście lat
był ministrantem w kościele św. Krzysztofa na warszawskich Bielanach - dobry
życiorys, choć jeszcze krótki.
Dziś Misiewicz w wywiadach opowiada z dumą, że dowiódł swej wierności
idolowi politycznemu w najcięższych czasach -kiedy był „brutalnie atakowany za
rozwiązanie Wojskowych Służb Informacyjnych” i potem - podczas rozpętanej
przeciw niemu „kampanii nienawiści” związanej z wyjaśnianiem tragedii
smoleńskiej.
- Nasiąkał od dziecka spiskowymi teoriami Antoniego - mówią dziś
o Misiewiczu posłowie opozycji.
Opowiadał o atakach „mediów lewicowo-liberalnych” na rząd, na siebie, na
jego ministra - a zatem na obronność kraju. Po wojenną retorykę sięgnął i w
październiku 2016 r., gdy prokuratura w Piotrkowie Trybunalskim sprawdzała po
doniesieniach „Newsweeka”, czy Misiewicz rzeczywiście oferował radnym Platformy
Obywatelskiej z Bełchatowa posady w spółce państwowej w zamian za wystąpienie
z PO. Bohater opowiadał „Gazecie Polskiej”, że to „walka z młodzieżą
patriotyczną, próba zablokowania zmiany pokoleniowej”. W grudniu 2016 r., tuż
po powrocie z „urlopu wizerunkowego”, przesłał do PAP w imieniu szefa komunikat
straszący „Gazetę Wyborczą” sądem: „w związku z (...) prowadzeniem działań
dezinformacyjnych mających na celu ochronę aparatu sowieckiego rządzącego w
przeszłości Polską
Wizytując jednostki wojskowe, oczekiwał od dowódców nieprzynależnych do
jego stanowiska oznak szacunku służbowego, takich jak powitanie z honorami
przed frontem jednostki, ale korzystał też z chłopięcych atrakcji, jak
strzelanie z karabinu czy przejażdżka czołgiem. Niektórzy dowódcy - jak pisała
POLITYKA - szybko się w tej nowej grze połapali i była jednostka, gdzie na
ulubieńca ministra czekało nawet rzeźbione krzesło tronowe. Zdarzali się jednak
oficerowie, którzy nie okazywali ulubieńcowi tyle szacunku, ile oczekiwał. Dąs
rzecznika przypłacali stanowiskiem. - Pan Misiewicz potrafił zwalniać przez
komórkę z tylnego siedzenia jadącej limuzyny - mówi jeden z generałów, od
niedawna poza służbą.
Od kilku tygodni wojenna retoryka zeszła na drugi plan, a słowem
najczęściej używanym przez Bartłomieja Misiewicza jest „dezinformacja”. Za
pośrednictwem Twittera już zarzucił dezinformowanie kilku generałom
odchodzącym z armii, którzy ośmielili się mówić krytycznie o rządach ministra
Macierewicza, wytykać mu brak doświadczenia i wykształcenia. W samej partii
również panuje stan dezinformacji - publiczne wypowiedzi partyjnych
prominentów wykluczają się nawzajem. Nawet zdanie prezesa partii Jarosława
Kaczyńskiego nie przesądziło o losach Misiewicza, ponieważ po raz kolejny
trafiło na ostry sprzeciw wiceprezesa Antoniego Macierewicza. „A ja zaczynam
podejrzewać Macierewicza o pederastię, bo rozumem tego fatalnego zauroczenia
nie idzie wyjaśnić” - napisał na Twitterze 27 stycznia 2017 r. zdenerwowany
Rafał A. Ziemkiewicz.
Hak ciągniony
Autorem pojęcia „hak ciągniony” jest mecenas Roman Giertych, który 6
lutego - czyli w dniu, w którym okazało się, że Bartłomiej Misiewicz
jednocześnie stracił posadę w ministerstwie i jej nie stracił - podał swoją
interpretację nierozerwalnych związków między oboma panami M. na Twitterze:
„Dlaczego Misiewicz jest niezatapialny? Bo może zatopić AM (Antoniego
Macierewicza). A czemu AM jest niezatapialny? Bo może zatopić JK (Jarosława
Kaczyńskiego). To się nazywa hak ciągniony?”. W rozmowie z Wirtualną Polską
Roman Giertych dodał: „Bez Misiewicza osobowość Macierewicza by się rozpadła”.
Obaj w kampanii wyborczej dużo razem jeździli po Polsce. Uczeń pisze w
kalendarium: „wspólnie z wiceprezesem PiS posłem Antonim Macierewiczem byliśmy
na targu w Wołominie (potem także w Kobyłce, Radzyminie)”; „razem z wiceprezesem
PiS posłem Antonim Macierewiczem odbyliśmy spotkanie z mieszkańcami Ząbek”
(potem także Wołomina, Klembowa, Konstancina). Skrupulatnie wylicza, gdzie się
pokazywał w imieniu idola - składał kwiaty, bywał na miesięcznicach smoleńskich,
jeździł z pokazami animacji pt. „Jak zginął prezydent”.
Pojawiał się na mszach w intencji ojczyzny, przemarszu ulicami Błonia,
w dziękczynieniu Rodziny Radia Maryja w Toruniu, w wigilii Święta Niepodległości. W telewizji Republika mówi o potrzebie budowy pomnika smoleńskiego, o swoim kandydowaniu
do sejmiku (wspomina o planach wprowadzenia biletu kolejowego w jednej cenie
dla powiatów sąsiadujących z Warszawą). Wypowiada się o szpitalach dziecięcych,
a nawet - szkodliwości farm wiatrowych. Mówią
o nim ciepło prominenci partyjni, on umieszcza te laurki na swojej stronie
internetowej: Macierewicz (Misiewicz pracuje solidnie jako „szef biura zespołu
parlamentarnego wyjaśniającego zbrodnię smoleńską”, „jest niebywale
skuteczny”), Wojciechowski („młody, dynamiczny polityk i wrażliwy społecznie
człowiek”), Kamiński („ofiarnie wspiera Antoniego Macierewicza w walce o prawdę
smoleńską”). Chwali go także Mariusz Błaszczak („jest podporą szefa”), ale myli
nazwisko, mówiąc: Bartek Musiewicz.
W czasie kampanii Bartłomiej Misiewicz, lat 24, był już w PiS
sekretarzem zarządu okręgu piotrkowskiego i pełnomocnikiem powiatowym.
Oczywiście, że Macierewicz zabrał tak dobrego asystenta do swojego okręgu
wyborczego - numer 10, Piotrków Trybunalski - jako kandydata na posła. Kiedy
się tam pojawiają, nikt nie może mieć wątpliwości, że Misiewicz jest ulubieńcem
Macierewicza i trzeba się z nim liczyć - dostaje wysokie miejsce na liście
kandydatów. W czasie kampanii parlamentarnej po okręgu nr 10 chodzą słuchy, że
jeśli Misiewicz nie zdobędzie mandatu poselskiego, ale osiągnie następny wynik
w kolejce, to Anna Milczanowska, ówczesna prezydent Radomska, odstąpi mu swój
mandat, a sama pozostanie w samorządzie. Jednak Bartłomiej Misiewicz przegrywa,
dostaje niecałe 2 tys. głosów. Mimo to po wyborach pojawia się w Piotrkowie
jeszcze często - reprezentuje szefa.
- Zawsze przyjeżdżał limuzyną z ochroną, najczęściej na zamknięte
spotkania, tylko dla ludzi związanych z PiS - pamięta Elżbieta Radziszewska,
posłanka PO z okręgu piotrkowskiego.
Przed przejściem na posadę ministerialną Misiewicz pracował przez kilka
miesięcy w aptece Aronia w Łomiankach, gdzie mieszka. Wraz z mężem szefowej
Radosławem Obolewskim działali w Klubie Gazety Polskiej, a już w grudniu 2015
r., miesiąc po powołaniu Bartłomieja Misiewicza na szefa gabinetu politycznego
- rzecznika MON, Obolewski wszedł do zarządu Polskiej
Grupy Zbrojeniowej. Spotkał się tam zresztą z Misiewiczem, który został do PGZ
powołany na wniosek ministra Macierewicza. Nie miał co prawda odpowiedniego
wykształcenia (wciąż studiuje - podaje, że w uczelni ojca Rydzyka),
pełnomocnictw ani szkoleń, ale - jak twierdził - nie obowiązują go żadne
wymogi. Zasiadał jednocześnie w radzie nadzorczej Energa Ciepło Ostrołęka -
obie spółki mają większościowy kapitał państwowy. Z tej drugiej posady
zrezygnował sam we wrześniu 2016 r., gdy wynikła sprawa z handlem posadami w
Bełchatowie. Kilka dni później znikł także ze stron internetowych PGZ.
Pierwsze
poważne wyzwanie
23 stycznia - jak pierwszy podał „Fakt” - Bartłomiej Misiewicz miał
pokonać służbową limuzyną marki BMW 7 wraz z ochroniarzem dystans ok. 350 m dzielących hotel od
klubu WOW w Białymstoku. W klubie, prócz proponowania stanowisk, miał także
nalegać, by didżej głośno poinformował gości, że na sali jest on, Bartłomiej
Misiewicz, prawa ręka ministra obrony narodowej.
„Jest młody. Odbiło mu. Woda
sodowa nie wybiera wyłącznie Platformy, wybiera też młodych chłopaków, którzy
pracowali za darmo przez kilka lat i teraz stali się asystentami bardzo
ważnego ministra” - powiedziała posłanka PiS Joanna Lichocka na spotkaniu z
wyborcami w Jarocinie. Pytania z sali dotyczyły rozdawania posad znajomym bez
kompetencji przez członków PiS. Posłanka uważa też, że Misiewiczowi należy się
medal, i to nie jeden, ponieważ pracował dla
Polski.
Jeden już dostał: 16 sierpnia 2016 r. odebrał z rąk ministra
Macierewicza złoty medal „zasłużony dla obronności kraju”.
Decyzja była niespodziewana -
według niektórych komentatorów podjęta z pominięciem zasad przyznawania tego
medalu.
Przełożony bronił protegowanego przez atak we wrześniu 2016 r., odnosząc
się zarazem do zasiadania Misiewicza w radzie nadzorczej PGZ bez wystarczających
uprawnień. Minister wyjaśniał, że wymagane są do tego takie cechy jak
lojalność, chęć współpracy, kompetencje i decyzyjność. Macierewicz dodał: Jeśli
będzie tak dalej pracował, odznaczę go także następnym razem”. Wygląda więc na
to, że Bartłomiej Misiewicz dostał medal za „męstwo i odwagę w bezpośrednim
działaniu związanym z obronnością kraju”, czyli konkretnie za akcję najścia,
tuż po wyborach, na Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, gdzie poszukiwał
dokumentów, na których zależało jego mentorowi. Sąd Okręgowy w Warszawie
nakazał 28 grudnia 2016 r. Prokuraturze Okręgowej w Warszawie- która wcześniej
tego odmówiła-wszczęcie śledztwa; śledztwo ruszyło oficjalnie 8 lutego 2017 r.
- Moi klienci cieszą się z decyzji sądu o wszczęciu śledztwa,
wszystkie nasze zarzuty zostały uwzględnione przez sąd - mówi mec. Antoni
Kania Sieniawski, reprezentujący byłych szefów CEK NATO. - Złożyliśmy
zawiadomienia pod kątem przekroczenia uprawnień przez ministra obrony,
funkcjonariuszy i żołnierzy SKW oraz z art. 140 Kodeksu
karnego: „kto w celu osłabienia mocy obronnej Rzeczpospolitej Polskiej
dopuszcza się gwałtownego zamachu na jednostkę sił zbrojnych...
Tymczasem w siedzibie MON przy ul. Klonowej w Warszawie trwa oczekiwanie
na powrót bądź niepowrót Bartłomieja Misiewicza z kolejnego urlopu
wizerunkowego. Z ministerstwa dochodzą wieści, że wiele gabinetów stoi pustych
- zwolniono miejsce dla najbardziej zaufanych ludzi ministra nazywanych przez
opozycję „misiewiczami”. Sam Antoni Macierewicz ma w resorcie opinię człowieka,
który nigdy nie sypia - mówi się o tym i z podziwem, i ze strachem - jest aktywny tak samo w środku dnia, jak w
środku nocy, kiedy wzywa do siebie podwładnych. Niedawno na jego polecenie
każdy pracownik MON i podległych mu służb musiał odpowiedzieć na ankietę
składającą się z 50 pytań. Pierwsze pytanie brzmiało: co pan/pani robiła w dniu
10 kwietnia 2010 r.?
Co znaczy Misiewicz
Rola Bartłomieja Misiewicza przy Macierewiczu i upór, z jakim minister
go broni i chroni, budzą wiele pytań i dają asumpt do rozmaitych interpretacji.
Ta najdalej idąca, mówiąca o jakichś rzekomych związkach uczuciowych, choćby
tych przypominających ojcowskie, nie jest przekonująca, jej prawdopodobieństwa
nie sposób ocenić, więc ją odłóżmy. Bardziej wydajne są interpretacje
polityczne. O co może więc chodzić? Podsuwamy pięć najczęstszych dziś
interpretacji.
1 Misiewicz jako - używając historycznych
analogii - koń w Senacie. Minister pokazuje tym swoją moc, robiąc wrażenie, że
jak będzie chciał, to zrobi Misiewicza, kim chce, wiceministrem, ministrem
czegokolwiek, a może nawet, po odpowiedniej zmianie przepisów, generałem.
Model władzy, jaki jest charakterystyczny dla PiS, wymaga takiej
demonstracyjnej omnipotencji, aby pokazać, że władza raz zdobyta to zarazem
władza absolutna, na którą nikt nie ma wpływu. A bardzo wysoko w hierarchii
tej władzy - i to musi być szczególnie jasne - stoi Antoni Macierewicz.
2 Macierewicz na przykładzie Misiewicza
pokazuje, że warto z nim trzymać (a nie warto nie trzymać), ponieważ jest w
stanie ochronić swoich ludzi w przypadkach, wydawało
by się, beznadziejnych. Z każdego innego resortu odpowiednik
Misiewicza, jako katastrofa wizerunkowa, dawno by już zniknął, ale z MON pod
panowaniem Macierewicza nie. Pozwala to ministrowi budować zwartą, lojalną
drużynę na najcięższe czasy, także w rozgrywkach wewnątrzpartyjnych.
3 Z pomocą Misiewicza Macierewicz
uświadamia cały aparat PiS, że jest w tym ugrupowaniu - nie licząc rzecz jasna
Jarosława Kaczyńskiego - zdecydowanie numerem jeden. Prezes Kaczyński już
dwukrotnie wyraźnie powiedział w wywiadach, że lepiej by było pozbyć się
kłopotliwego rzecznika resortu, ale Macierewicz zignorował te sugestie. Nikt
inny w partii nie tylko by się na to nie odważył, ale bałby się wręcz o tym
pomyśleć. Szef MON musi się w takiej sytuacji jawić członkom PiS, jak też dużej
części elektoratu tej partii, jako gigant - ten, który jako jedyny nie musi słuchać
każdego polecenia Kaczyńskiego. To polityczny, ale też niejako psychologiczny
kapitał na przyszłość.
4 Każda władza i każdy wysoko postawiony
polityk potrzebuje „egzekutora”, kogoś, kto bez wahania i zbędnych dyskusji
wykona dowolne polecenie. Którego można wyposażyć w choćby jednorazowe
pełnomocnictwa w każdej sprawie. Nikt lepiej się do tej roli nie nadaje niż
młody janczar zapatrzony w mentora, bez własnego znaczenia, większych
osiągnięć, a w dodatku zewsząd atakowany. Jeśli jedyną przyszłość ma Misiewicz
przy Macierewiczu, trudno o bardziej lojalnego współpracownika.
5 W wypowiedziach Macierewicza na temat
Bartłomieja Misiewicza widać podobne myślenie, jakie ujawniło się przy okazji
katastrofy smoleńskiej. Otóż w ujęciu ministra obrony Misiewicz stał się
obiektem szeroko zakrojonego spisku. Im taki spisek wydaje się mniej
prawdopodobny, tym jest właśnie groźniejszy, bo głęboko zakamuflowany,
wielowarstwowy, którego złożoności może nie dostrzegać, jak się okazuje, nawet
Jarosław Kaczyński.
To swoisty zamach na Misiewicza. Takiemu spiskowi nie można ulec, bo
oznaczałoby to zwycięstwo wrogów. W przypadku Smoleńska im jest mniej dowodów
na zamach, tym jest on w oczach Macierewicza pewniejszy, a jego sprawcy
bardziej perfidni. Przy zachowaniu wszystkich proporcji podobnie jest przy
okazji batalii o Misiewicza.
Na niedawnej konferencji prasowej Macierewicz zapowiedział, że w
związku z podejmowaniem działań noszących znamiona przestępstwa wobec
Misiewicza, skieruje wnioski do prokuratury. Jedno z przestępstw miałoby
polegać według komunikatu MON na: „podżeganiu do popełnienia przestępstwa
polegającego na publicznym formułowaniu oskarżeń o popełnienie czynów
zabronionych przez osobę posiadającą status osoby publicznej, czemu celowo
nadano charakter świadectwa osoby rzekomo biorącej udział w wydarzeniach, które
w rzeczywistości nie miały miejsca”. Ten mętny komunikat przejdzie zapewne do
legendy czasów rządów PiS. (Do dręczenia publiczności zamachem dołączyło zatem
dręczenie Misiewiczem).
Wszystkie powyższe interpretacje i hipotezy mogą oczywiście występować
łącznie. Pokazują, jak wielką symboliczną i praktyczną rolę odgrywa w polskiej
polityce Bartłomiej Misiewicz. Pytanie, czy o taką obecność w życiu publicznym
mu chodziło, kiedy w liceum marzył o karierze polityka. Ale już przeszedł do
historii Czwartej Rzeczpospolitej.
Mateusz Kołczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz