Rzuca też światło na
prawdziwy powód jego pospiesznego powrotu spod Smoleńska 10 kwietnia 2010 r.
Przez używanie prywatnej skrzynki mailowej
do odbierania służbowych wiadomości prawdopodobnie Hillary Clinton przegrała
bitwę o Biały Dom. Gdyby szef polskiego MON Antoni Macierewicz miał tylko takie
sprawy w politycznej biografii, pewnie nikt by się tym nie przejął. Problem w
tym, że ma na sumieniu rzeczy znacznie gorsze, a mimo to pełni kluczowe
funkcje w partii rządzącej i w państwie.
Kopiowanie na dwa dyski
Jest 4 października
2007 r. Do wyborów parlamentarnych niespełna trzy tygodnie. Sondaże wieszczą
PiS wyborczą porażkę. Antoni Macierewicz kieruje świeżo utworzoną - na gruzach
Wojskowych Służb Informacyjnych - Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, która ma
m.in. chronić tajemnice polskiej armii i tropić szpiegów chcących je zdobyć. W
bazach danych SKW znajdują się dziesiątki tysięcy zapisów, najcenniejsze
informacje dla bezpieczeństwa państwa, coś, za co każdy wywiad dałby wiele. To
nie tylko nazwiska pracowników i tajnych współpracowników, ale również listy
osób typowanych jako podejrzewane o współpracę z obcymi służbami, kandydatów na
agentów, sprawy, którymi SKW się interesuje. Plus całe archiwum zlikwidowanych
w 2006 r. WSI. Część w formie papierowej, część zapisana na dyskach, które są
częścią systemu informatycznego o nazwie EO-Baza (czyli Baza Ewidencji
Operacyjnej). Wystarczy wpisać do jej wyszukiwarki nazwisko lub nazwę firmy,
by otrzymać pełną informację związkach z wojskowymi służbami.
Baza danych operacyjnych SKW
znajduje się w pomieszczeniu chronionym przed podsłuchem i zakłóceniami
specjalną osłoną - tzw. kabiną
elektromagnetyczną. To metalowa klatka, która ma stanowić barierę dla wszelkich
urządzeń inwigilujących.
Wszystko, co znajduje się w kabinie, objęte jest klauzulą ścisłej
tajności. Teoretycznie nikt bez specjalnego pozwolenia nie może tam wejść ani
zajrzeć do jakiejkolwiek teczki czy pliku, o kopiowaniu nie wspominając.
Wszystkie wejścia i wyjścia powinny być odnotowywane, podobnie jak wynoszone
dokumenty czy dane. Słowem - najściślejsza ochrona. Ale tylko w teorii. W
praktyce do zasobów operacyjnych SKW za czasów Macierewicza mógł wejść każdy i
kopiować wszystko, jeśli miał tylko zgodę szefa.
Cały zasób operacyjny SKW znajduje się w jej warszawskiej siedzibie przy
ul. Oczki, kilkaset metrów od Dworca Centralnego. Za bezpieczeństwo zbioru
odpowiadała Agnieszka W., dyrektor biura ewidencji i archiwum SKW, jedna z
najbardziej zaufanych osób Macierewicza. - Zawdzięcza mu wiele, a w sensie
zawodowym chyba wszystko. To on wciągnął ją do SKW - mówi jeden z byłych
oficerów kontrwywiadu. W. dostała dyrektorskie stanowisko i została wysłana na
kurs oficerski, mimo że nie miała wyższego wykształcenia.
4 października 2007 r. w pomieszczeniu EO-Bazy stało się coś, co można
zobaczyć jedynie w filmach szpiegowskich, ale z niższej półki. Funkcjonariusze
wnieśli do pomieszczenia komputer z dwoma twardymi dyskami. Tak rozpoczęło
się trwające co najmniej dwa wieczory kopiowanie tajnych danych z EO-Bazy. Co
dokładnie skopiowano i po co - tego nie udało się ustalić. Teoretycznie możliwe
było nawet zdublowanie całej bazy danych SKW.
Według naszych informacji dane z zasobów posłużyły również do innego
celu - kompilowania, czyli porównywania z danymi
m.in. z Krajowego Rejestru Sądowego i Krajowego Rejestru Karnego, które gromadzą
informacje o zarejestrowanych w Polsce przedsiębiorcach i osobach karanych.
Robił to m.in. dyrektor biura bezpieczeństwa telekomunikacyjnego SKW Waldemar
D. Jak wynika z dokumentów śledczych, polecenia funkcjonariuszom dotyczące
kompilowania i przetwarzania tajnych danych wydawał sam Antoni Macierewicz
oraz dyrektor jego biura. - Można tylko domniemywać, po co to zrobili. Dane,
które uzyskali, to broń bezcenna i niebezpieczna zarazem, idealne narzędzie
szantażu. Mogą z nimi zrobić wszystko - twierdzą nasi informatorzy ze
służb, którzy znają sprawę. Jak się dowiadujemy, dane zostały zgrane na twarde
dyski i kilka płyt CD. Co najmniej jedna z tych płyt zniknęła. Podobnie jak
dyski. W czyich mogą być rękach, można się tylko domyślać.
Ogrodowa
konspiracja
Przenieśmy się półtora miesiąca później. PiS przegrało wybory, 16
listopada 2007 r. władzę ma przejąć rząd PO-PSL. W poprzedzającą noc na ul.
Oczki podjeżdżają wojskowe ciężarówki. Całość nadzoruje płk Andrzej Kowalski,
zastępca Macierewicza w SKW (dziś jest szefem Służby Wywiadu Wojskowego,
niedawno awansowanym przez prezydenta do stopnia generała brygady).
Żołnierze wynoszą z siedziby SKW akta zlikwidowanych WSI i ładują do
samochodów. Teczki jadą kilka kilometrów dalej, do siedziby prezydenckiego
Biura Bezpieczeństwa Narodowego przy ul. Karowej, gdzie w ślad za nimi
przenosi się komisja weryfikująca żołnierzy WSI, kierowana przez byłego
premiera Jana Olszewskiego i obsadzona przez ludzi bliskich Macierewiczowi
(zasiadali w niej m.in. jego obecni zastępcy w MON Tomasz Szatkowski oraz
Bartosz Kownacki, a także najbliżsi współpracownicy Piotr Naimski i Piotr
Bączek). - To było coś absolutnie niebywałego. Jedna instytucja państwowa,
czyli komisja weryfikacyjna, dokonała bezprawnego zajęcia własności innej
instytucji państwowej, czyli SKW - wspomina Bogdan Klich, który w pierwszym
rządzie Tuska był ministrem obrony.
Akta leżą na Karowej aż do końca czerwca 2008 r„ gdy wygasa
rozporządzenie premiera będące podstawą działania komisji. Donald Tusk nie
podpisuje nowego, dokumenty muszą więc wrócić na Oczki. Tak też się dzieje, ale
nie do końca. Wywózka dokumentów odbywa się pod dyskretnym okiem służb. Wysoki
rangą funkcjonariusz kontrwywiadu opisuje, co się wówczas wydarzyło: - Dzień
przed odesłaniem akt na Oczki z BBN do Pałacu Prezydenckiego w sposób
zakonspirowany przeniesione zostały paczki z dyskami i nagraniami. Wiemy, że
były tam kopie akt WSI oraz nagrania z posiedzeń komisji weryfikacyjnej, która
przesłuchiwała żołnierzy WSI. Ale co dokładnie tam się znajdowało, może
wiedzieć Antoni Macierewicz i jego ludzie.
Wiadomo - bo to wykazało jedno ze śledztw - że Macierewicz był w BBN do
ostatnich minut funkcjonowania komisji weryfikacyjnej. Choć nie był jej
członkiem, ale szeregowym posłem, 30 czerwca w nocy przyniósł do kancelarii
tajnej w BBN „dokumenty niejawne w dużej liczbie”. Było ich tyle („liczone w
setkach”), że urzędnicy nie mogli zweryfikować, czy rozliczył się ze
wszystkich. Macierewicz zresztą nawet nie czekał na zakończenie formalności,
tylko po prostu wyszedł.
Prawdopodobnie wśród wynoszonych tylnym wyjściem akt - BBN sąsiaduje z
ogrodem Pałacu Prezydenckiego - oprócz kopii
znalazły się również oryginalne dokumenty. Po przejęciu władzy przez PO nowy
szef SKW zawiadomił prokuraturę o zaginięciu 16 dokumentów pobranych przez
członków komisji. Część z nich miał pobrać sam Macierewicz. Śledczym nie udało
się wyjaśnić, co stało się z sześcioma. Za to obecny szef MON znalazł winnych:
organizatorów przewozu akt z siedziby BBN z powrotem na Oczki, którzy jego
zdaniem zrobili „gigantyczny bałagan w dokumentach”.
Nasz rozmówca kontynuuje: - Z Pałacu Prezydenckiego paczki zostały
przewiezione dwoma samochodami, w tym jednym należącym do ważnego dziś
ministra, na Wiejską, gdzie w siedzibie Kancelarii Prezydenta miał swój
gabinet Jan Olszewski.
Sprawa miała swój epilog po 10 kwietnia 2010 r. Co się stało z
dokumentami przewiezionymi do Kancelarii Prezydenta, nie wiadomo. Na pewno, gdy
weszli do niej ludzie Bronisława Komorowskiego, który po katastrofie
smoleńskiej przejął obowiązki głowy państwa, ani żadnych dokumentów WSI, ani
choćby śladów obecności Antoniego Macierewicza nie znaleźli.
Trochę światła na tę sprawę w październiku 2014 r. rzucił niechcący
Jacek Kurski w programie Moniki Olejnik „Kropka nad i” wTVN24. Obecny szef TVP bronił wówczas Macierewicza, któremu zarzuca się, że choć
był w Katyniu 10 kwietnia (pojechał tam pociągiem z rodzinami katyńskimi), na
wieść - katastrofie natychmiast wrócił do
Polski. „Zapytałem go, czemu nie pojechał. Obawiał się, że pod nieobecność
wysokich przedstawicieli Kancelarii Prezydenta zostaną spenetrowane archiwa
BBN” - tłumaczył kolegę Kurski, na co drugi z gości Olejnik - Michał Kamiński -
zaskoczony przypomniał, że Macierewicz był wówczas szeregowym posłem, więc
zasoby BBN nie powinny go interesować. „Kurski ujawnił, że Macierewicz wracał w
popłochu do Warszawy grzebać w szafach pancernych BBN. Czekamy na komisję
śledczą” - komentował w Radiu Zet ówczesny poseł Ruchu Palikota Andrzej
Rozenek. A według TVN24
„po przyjeździe do Warszawy Macierewicz od
razu udał się do Pałacu Prezydenckiego. Oficjalnie po to, by oddać hołd tym,
którzy zginęli w katastrofie, ale później rozpoczął serię spotkań z urzędnikami
Kancelarii Prezydenta oraz Biura Bezpieczeństwa Narodowego”.
Dlaczego jednak służby nie zawiadomiły prokuratury w sprawie wynoszonych
z BBN paczek? Bo, jak tłumaczy nasz rozmówca, żaden ze świadków, który znał ich
zawartość, nie zgodził się złożyć zeznań w prokuraturze. Nie ma zeznań, nie ma
przestępstwa.
Ciąg dalszy miała za to sprawa nielegalnego przetwarzania - kompilowania danych w samej SKW. Gdy PO przejęła władzę, ta
sprawa stała się przedmiotem wewnętrznego dochodzenia oraz śledztwa
prokuratury. Co z niego wynikło?
Z materiałów, do których dotarliśmy, wyłania się przygnębiający obraz
wszechobecnego bałaganu panującego w ewidencji i archiwum SKW oraz braku kontroli nad tym, co dzieje się z
najważniejszymi z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa dokumentami. Przede
wszystkim sama tzw. EO-Baza przez długie lata funkcjonowała bez niezbędnych
certyfikatów bezpieczeństwa. Co oznacza, że w ogóle nie powinna działać. Uruchomiono
ją, co prawda, długo przed Macierewiczem, jeszcze w czasach WSI, ale ten,
nadzorując weryfikację oraz likwidację tej służby oraz tropiąc różne jej
wyimaginowane i prawdziwe grzechy, tego nie wychwycił. Powiedzieli mu o tym
dopiero jego współpracownicy, gdy został szefem SKW.
Z powodu braku
znamion
Teczki i dane nawet z materiałami ściśle tajnymi wypływały z archiwum i
bazy danych w sposób niekontrolowany, wynoszone przez ludzi do tego
niepowołanych, bez adnotacji, kto, co i ile wziął lub do czego zajrzał.
Macierewicz miał w zwyczaju wydawać polecenia podwładnym, by sprawdzali dla
niego różne informacje w bazie danych SKW. Według prokuratury zajmowały się tym
trzy osoby właściwie przez cały okres jego szefowania.
Jak wykazało prokuratorskie śledztwo, kierownictwo SKW wiedziało, że
niektórych akt operacyjnych brakuje. A brakowało, bo były udostępniane bez
odnotowania tego faktu w dokumentacji. Odpowiedzialnością za to prokuratura
obciążyła Agnieszkę W., która „nie zareagowała poprawnie i adekwatnie do
zagrożenia na przekazane przez podwładnych informacje o braku akt operacyjnych,
udostępnianych i przekazywanych bez udokumentowania oraz kancelaryjnej kontroli
ich obiegu”.
Piątka z osób zamieszanych w nadużycia w SKW, w tym Agnieszka W. i szef
gabinetu Macierewicza Krzysztof Ł., byli podejrzani o działanie na szkodę
interesu publicznego. Ale w przypadku samego Macierewicza i innej
funkcjonariuszki prokuratorowi prowadzącemu śledztwo nie wystarczyło determinacji,
by postawić im zarzuty, ale jedynie by wszcząć śledztwo w sprawie
niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień. Co ciekawe, powołał się na
ten sam przepis Kodeksu karnego - 231 paragraf l w związku z artykułem 12
Kodeksu karnego - co w przypadku podejrzanych. Wszystkim groziły nawet trzy
lata więzienia.
Według prokuratury Macierewicz zlecał swoim podwładnym przetwarzanie
informacji tajnych i ściśle tajnych z elektronicznej bazy danych operacyjnych
SKW (EO-Baza) „poprzez dokonywanie sprawdzeń z naruszeniem zasad udostępniania
informacji niejawnych”. Prokuratura twierdziła również, że sprawdzenia te
odbywały się „bez podstawy prawnej i faktycznej”. Jak to wyglądało? Właśnie
m.in. z wykorzystaniem komputera wniesionego do pomieszczenia archiwum.
Czego szukali oficerowie SKW? Kogo i co sprawdzali? Tego śledczym nie
udało się ustalić. Choć dowody wydawały się mocne, prokuratura w 2012 r., po
trwającym cztery lata postępowaniu, umorzyła śledztwo z powodu... braku
znamion przestępstwa. Dlaczego, mimo że decyzja o umorzeniu brzmi jak akt
oskarżenia? Bo sama SKW uznała, że nie poniosła większych szkód. - A ściślej:
do tego sprowadzały się zeznania ówczesnego zastępcy szefa SKW, któremu
podlegało biuro ewidencji - tłumaczą nasi rozmówcy Dziś oficer ten jest na
emeryturze, nie chce rozmawiać na temat tamtych zeznań, twierdząc, że mogą być
objęte klauzulą tajności. Motywy jego działania pozostają niejasne, choć wiele
osób wskazuje na jego związki z ekipą Macierewicza. To za jego czasów trafił
do SKW, obejmując funkcję szefa ważnej placówki terenowej w Poznaniu. I to
prawdopodobnie jego zeznanie uchroniło Macierewicza.
Zachowanie wojskowego kontrwywiadu w sprawie nielegalnego kopiowania i
wynoszenia najcenniejszych zasobów pokazuje wewnętrzny rozdźwięk, jaki panował
w tej formacji po przejęciu władzy przez PO. Pokazuje również niezdecydowanie
nowej ekipy rządzącej, by wyciągnąć konsekwencje wobec winnych łamania prawa
za rządów PiS.
Sama SKW wszczęła wewnętrzne postępowanie wyjaśniające, zakończone odebraniem
jeszcze w październiku 2008 r. tzw. poświadczenia bezpieczeństwa - czyli
certyfikatu umożliwiającego wgląd do materiałów oznaczonych klauzulą ściśle
tajne - Macierewiczowi, Agnieszce W. oraz trójce jej podwładnych z BEiA.
Macierewicz odwołał się od decyzji szefa SKW do premiera, a gdy ten ją
podtrzymał, odwołał się do sądu administracyjnego, który stwierdził, że
decyzja SKW nie ma mocy prawnej, bo sprawę powinna badać Agencja Bezpieczeństwa
Wewnętrznego.
Po wyroku sądu ABW wszczęła sprawę i ją umorzyła, uznając, że jest
bezprzedmiotowa, bo po odejściu Macierewicza z SKW ważność jego certyfikatu
bezpieczeństwa i tak wygasła z mocy prawa. -Ale gdy jesienią zeszłego roku
Antoni został ministrem obrony, ABW powinna wrócić do sprawy, bo ustawa o dostępie
do informacji niejawnych nie zna pojęcia przedawnienia. Albo ją pominęła, albo
odniosła się, ale tak, by nie zrobić mu krzywdy. Faktem jest, że Macierewicz
dostał poświadczenie bezpieczeństwa - twierdzą nasze źródła. ABW nie chce
się na ten temat wypowiadać.
Bez poświadczenia nie mógłby sprawować urzędu. Bo o ile szefowie
resortów mają z urzędu dostęp do najściślejszych nawet tajemnic państwa, to
aby mieli wgląd do informacji niejawnych NATO i UE, muszą otrzymać
poświadczenie bezpieczeństwa, co poprzedzone jest postępowaniem sprawdzającym
prowadzonym przez ABW lub SKW. -Dokąd trafiły dokumenty z SKW? Gdzie i kto
je ukrywa? - zastanawia się ważny funkcjonariusz służb. - Dziennikarz?
Prawnik? Czy w ogóle są jeszcze w Polsce?
Epilog
Agnieszka W. i Piotr B. wrócili do SKW. Zostali awansowani na wyższe
stopnie, przywróceni na stanowiska dyrektorskie (W. znów kieruje BEiA),
przywrócono im także odebrane certyfikaty bezpieczeństwa.
Grzegorz Rzeczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz