Hasło repolonizacji
współgra z nacjonalistycznymi nastrojami części społeczeństwa. Ale przede
wszystkim jest politycznym instrumentem PiS, który ma poszerzać władzę tej
partii i jej wpływy.
Repolonizacja,
jeśli wysnuwać wnioski z wielu wypowiedzi polityków PiS i głosów prawicowych
publicystów, ma w tej chwili dwa główne znaczenia. Po pierwsze, oznacza
„przywrócenie polskości” w gospodarce i mediach, bo jak wiadomo „kapitał ma
narodowość”, wbrew obłudnym twierdzeniom neoliberałów. Zarazem jednak wyraźnie
nie chodzi o wykupienie firm, banków, stacji telewizyjnych i wydawnictw z rąk
zagranicznego kapitału prywatnego przez polski, narodowy kapitał prywatny
Polski biznes jest na to ogólnie za słaby, a nawet gdyby znalazła się
wystarczająco duża prywatna korporacja, to właśnie jako duża byłaby dla PiS
progowo podejrzana, bo partia ta lansuje „małych i średnich przedsiębiorców”
jako wzorcowy przykład „patriotycznego”, bo łatwego do politycznej kontroli,
biznesu.
Repolonizacja oznacza więc de
facto nacjonalizację drogą wykupu przez spółki Skarbu Państwa. To załatwia dwie rzeczy jednocześnie: ograniczenie
zachodniego (zwłaszcza niemieckiego) kapitału w Polsce, a zarazem powiększenie
udziału tej sfery gospodarki, gdzie wpływy i stanowiska podlegają ścisłej
reglamentacji ze strony partii rządzącej. Taka repolonizacja sprowadza się
więc w praktyce do powiększania wpływów politycznego dysponenta, który
„zarządza dystrybucją polskości”. Np. w mediach.
„Czyj punkt widzenia przedstawiają gazety z kapitałem zagranicznym, na
pewno polski? - pytała w TV Republika Elżbieta Kruk, posłanka
PiS. - Dlaczego tak wielu polityków i publicystów tak zaciekle broni interesu
niemieckiego, a nie polskiego?”. Inna posłanka tej partii Barbara Bubula
zauważa w wywiadzie dla wPolityce.pl: „Można przy pomocy
obecnego prawa jak i poprawienia go w duchu standardów europejskich
spowodować, że nie będzie już w mediach przewagi głosów, które nie
reprezentują polskiej racji stanu”.
Pomijając już typowe dla PiS insynuacje zawarte w wypowiedziach
posłanek specjalizujących się w mediach, trudno nie potraktować tych wynurzeń
jako zapowiedzi prób repolonizacji tychże mediów Zwłaszcza że Elżbieta Kruk dodaje
w tym samym wywiadzie, że wykup może przebiegać „różną drogą” i „może się
zdarzyć, że trzeba będzie po prostu wycofać się z rynku”.
Po drugie, repolonizacja
oznacza nieustanne separowanie się i mentalne opuszczanie Unii Europejskiej. Z tego punktu widzenia, na przykład, walka PiS z Trybunałem
Konstytucyjnym czy z sądownictwem to nic innego jak „repolonizacja prawa”.
Kiedy Jarosław Kaczyński ogłaszał w Krynicy, w obecności Viktora Orbana, „kulturową kontrrewolucję”, to też miał na myśli
rodzaj repolonizacji (oraz „remadziaryzacji”, gdy chodzi o Węgry) sfery kultury, obyczajów, widzenia historii,
cywilizacyjnych standardów, miejsca religii w państwie itd.
Nawet w niedawnej kłótni o Muzeum II Wojny
Światowej chodziło w gruncie rzeczy o to samo: prawicowi krytycy koncepcji prof. Machcewicza zarzucali mu, że muzeum w jego rozumieniu za
mało przedstawiało polski punkt widzenia na rzecz uniwersalistycznego przekazu
o okropnościach wojny zwłaszcza dla ludności
cywilnej. Druga wojna w tym ujęciu jawiła się tym krytykom jako zbyt
abstrakcyjne memento dla Europy i świata, a za mało - czysto polskie
doświadczenie. Ogólnie chodzi o to, że repolonizacja ma być postawą
polityczną, w której Unia Europejska jako dzisiejsza wersja Zachodu jest
traktowana jako twór zewnętrzny, w zasadzie wrogi, któremu nie wolno ufać
i z którym trzeba twardo pertraktować, z góry
zakładając złą wolę partnerów. Świadomość, że Polska jest integralną częścią
Unii, więc negocjuje po części sama ze sobą, ma być rozmywana i unieważniana.
Polska jest w Unii po pieniądze, a do reszty Bruksela ma się nie wtrącać. Tę
myśl, idealnie wpasowującą się w myślenie PiS, sformułował z kolei premier Viktor Orban.
Repolonizacja jest zatem w swojej najgłębszej istocie wyłączaniem się
ze wspólnoty zachodniej na rzecz „powrotu do tożsamości”, co oznacza w
praktyce szukanie antyzachodnich sojuszy słabszych i pokrzywdzonych. Przy
skrajnej nieufności rządzącej w Polsce prawicy do Niemiec, ostatnio także
Francji, repolonizacja oznacza powrót na swojski wschód, z mrzonkami o byciu
liderem drugiej europejskiej ligi, którego to przywództwa żaden kraj
środkowowschodniej Europy notabene nie chce, bo ma własne polityczne interesy
oraz specyficzne w każdym przypadku (lepsze zresztą niż Polska) relacje z
Rosją.
Wezwanie do „repolonizacji” zostało właśnie podbudowane intelektualnie i
programowo przez wydawnictwo Biały Kruk, wokół którego - jak można przeczytać –
zbiera się środowisko, które to niedawno uhonorowało Antoniego Macierewicza tytułem
Patrioty Roku 2016. Teraz Biały Kruk wydał zbiorowe dzieło właśnie pod tytułem
„Repolonizacja Polski”. Jest to swoista kontynuacja książki z 2014 r.
„Wygaszanie Polski”, o której pisaliśmy (POLITYKA 17/15) - to taka boczna nitka pisowskiej narracji, gdzie myśli mogą
płynąć bardziej swobodnie, bo nie mają oficjalnego stempla. Ale właśnie
dlatego można zobaczyć, co jest w głowach ludzi blisko związanych z rządzącą
formacją, jakie są pomysły, wokół jakich spraw rozwija się polityczna i ideologiczna
wyobraźnia tego obozu.
Nowe dzieło, tak jak poprzednio zbiorowe, autorzy znani, przygotowane
jest zbiorowym wysiłkiem państwa Leszka i Jolanty Sosnowskich. Już na okładce
znalazło się stwierdzenie, że „cały majątek narodowy został wyprzedany (za grosze!)”,
bo politycy „jeszcze niedawno” rządzący wszystko poddali zagranicznym
hegemonom, co było kamuflowane przez wydawane po polsku cudzoziemskie gazety,
radia i telewizje. Sytuacja przypominała dramat Polski w XVIII w. Polska była wygaszana, osiągnęła „stan miękkiego wynaradawiania naszej Ojczyzny”. Zwycięstwo w 2015 r. tzw.
opcji patriotycznej „przyszło w ostatniej chwili”, dało szansę odwrócenia biegu
historii, dało szansę repolonizacji, która „musi zostać przeprowadzona
praktycznie we wszystkich dziedzinach i na różnych polach społecznej
aktywności”, a zwłaszcza w miejscach szczególnie „zainfekowanych”, np. w kulturze
i w mediach. Ale także w ochronie przyrody, w rolnictwie, w gospodarce, historii
oraz oczywiście w prawie i polityce. To tylko przykłady
Dominującym stylem rozprawiania o repolonizacji
jest trzebologia. Trzeba zatem zrobić to i to, trzeba, żeby było lepiej
i inaczej, niż było, trzeba stworzyć, uchwalić,
przeprowadzić i doprowadzić, zadbać o polskie i chrześcijańskie wartości,
o nową konstytucję i o upodmiotowienie polskiej
polityki. Wyrazistym przykładem tej metody jest podpis pod rysunkiem Juliusza
Kossaka „Książę Wiśniowiecki na mogile”: „Trzeba na nowo odbudować wielkość
naszej Ojczyzny, dumę z jej bohaterskiej historii oraz dumę z bycia Polakiem”.
„Trzeba przywrócić teatrowi polskie i chrześcijańskie korzenie” - pisze Temida
Stankiewicz-Podhorecka. O repolonizacji wymiaru sprawiedliwości pisze
Małgorzata Wassermann: „mamy w polskim sądownictwie problem, który godzi w
podstawową komórkę społeczną Polski, czyli w rodzinę”. Pozytywnym przykładem
repolonizacji jest dla niej nowa prokuratura pod wodzą Zbigniewa Ziobry.
O rolnictwie pisze w książce Daniel Obajtek: „zakup niepolskich
produktów nie służy Polsce”. Dr Jerzy Kruszelniclci z nostalgią wspomina czasy
świetności Ligi Ochrony Przyrody, pisząc: „Mikołajek nadmorski, szarotka, żubr
czy cis kojarzyły się wówczas natychmiast także jako oznaki polskości”.
Repolonizacja przyrody, jak można wywnioskować, ma polegać na uwolnieniu się
od rygorów unijnych w tej dziedzinie i niejako „odzyskaniu niepodległości”
przez polskie parki narodowe. Na kompromisy nie idzie prof. Andrzej Nowak, pisząc, że „Polak może uratować świat”, i
dalej: „każdy naród ma prawo do obrony swojej dumy, choć może nie każdy ma tyle
powodów do słusznej dumy, ile naród polski w swojej historii”. A Janusz
Szewczak dodaje: „czas najwyższy, by odzyskać niepodległość ekonomiczną;
trafnie i lapidarnie ocenił to parę lat temu premier Jarosław Kaczyński,
stwierdzając: »Ta nasza niepodległość jest dziś wystawiona na szwank, bo
jesteśmy w dużej mierze wykorzystywanym peryferium Europy, na którym żeruje
światowa lichwa«”. Prof.
Janusz Roszkowski natomiast zauważa: „Relacje
Polski ze światem zewnętrznym były oparte na kompleksie niższości i braku
nadziei na wykorzystanie szans w zmieniającym się na naszą niekorzyść
świecie”.
Są oczywiście w tej książce
rozrzucone w różnych miejscach stwierdzenia w sposób oczywisty prawdziwe, są
jakieś postulaty merytoryczne, można
dyskutować o konkretnych rozwiązaniach, ale im bliżej polityki i sfery
wartości, tym repolonizacja pokazuje wyraziściej swoją twarz i nie jest ona
ani koncyliacyjna, ani przyjazna. Ta repolonizacja jest wyłączająca, agresywna
i arbitralna. Ta maska się nie uśmiecha. To właśnie w tej sferze nadbudowy,
gdzie ideologie interweniują w rzeczywistość, zdarzają się najbardziej dosadne,
najbardziej w istocie upolitycznione stwierdzenia. Może najlepszym przykładem
jest cytat z tekstu wspomnianego Leszka Sosnowsldego, zresztą głównego
promotora całego wydawnictwa.
W tekście „Media narodowe i antynarodowe” czytamy: „Cuius regio, eius
religio, czyja władza, tego religia. Analogiczna zasada ma obowiązywać w
mediach zwanych publicznymi, narodowymi lub państwowymi: czyja władza, tego
media. Jeśli władza jest uczciwa, ma na względzie dobro wspólne, walczy z
malwersacjami, walczy z antypolskimi postawami i działaniami, zabiega o
dobrobyt i bezpieczeństwo obywateli, została wybrana w wolnych wyborach, to
ma prawo ukierunkowywać media narodowe. Ma obowiązek też je wzmacniać. Nie po
to czekaliśmy przez osiem lat w upokorzeniu i w walce o godność Polski i
Polaka, by teraz ustępować przed wrzaskiem jakichś kodziarzy. Obóz
patriotyczny w ubiegłym roku wygrał i ma prawo dostosować media publiczne do
swoich idei, zasad i celów. W demokratycznym kraju jest to działanie jak
najbardziej normalne i dlatego kodziarze wszelkiej maści usiłują dowieść
najpierw niedemokratyczności obecnych rządów, sięgając nawet po zdradę, czyli
zagraniczne interwencje w ich interesie. Wciąż pluralistyczne media publiczne
niestety nie odważyły się nazwać tych działań wprost zdradą. A za zdradę są
paragrafy - czekają!”.
Polskość w takim rozumieniu nie jest przyrodzona, jest niejako
przyznawana tym, którzy na nią zasługują, jest ekskluzywna. Żeby do niej
przynależeć, musi się zdawać nieustanny egzamin z myśli, życia, przeszłości
rodziny, dlatego dziesiątki, setki tysięcy ludzi, owi przywołani kodziarze, są
poza nawiasem. Przy czym pojęcie „repolonizacja” ma w sposób oczywisty
szantażować opinię publiczną, któż bowiem będzie przeciwko niemu. Pom-
patyczność słowa, skrywana w nim siła, że się wie, co to jest polskość, że
wypowiadając je, jest się automatycznie depozyta
riuszem patriotyzmu i polskiej
racji stanu, polskiego dobra, sprawia, że trudno mu się przeciwstawić,
zwłaszcza kiedy druga strona odmawia racjonalnego dyskursu.
By repolonizować, władza musi mieć narzędzia, to się nie zrobi ot tak,
samo przez się, zwłaszcza że trzeba pokonywać opór. Dlatego też, co pokazuje
przywołana książka, w każdej omawianej dziedzinie repolonizacja wymaga zmian
prawnych, specjalnych metod, wykraczających poza europejską rutynę, poza
oswojone standardy, uruchomienia energii, decyzji i zmian personalnych.
Potrzebne do tego będą pieniądze. Z repolonizacją wiąże się zatem idea
wzmocnienia interwencjonizmu państwowego, faktycznej nacjonalizacji
gospodarczej, przejmowania konkretnych firm i banków; wiąże się hasło
wypychania z Polski „cudzoziemskich” kapitałów, przynajmniej takich, które stać
na autonomię wobec rządu polskiego. Pozostać mogą tylko pokorni, tacy, którzy
włączą się w budowanie zdefiniowanej przez PiS wspólnoty. To wypychanie dotyczy
też np. organizacji pozarządowych (tzw. NGO-sów).
Wspomniany już Janusz Szewczak, przez wiele lat główny ekonomista SKOK,
a więc ktoś, kto powinien wiedzieć, co to są pieniądze, pisze: „Nie od dziś
wiadomo, że kto nie ma własnych banków, ten ma niewiele do powiedzenia nawet we
własnym kraju, zaś realnie rządzi ten - kto dzierży majątek, a
zwłaszcza-kreuje pieniądz i kredyt”. Polacy zatem muszą odzyskać własność:
„Musi to być zrobione mądrze, ale i sprytnie, tak by obejść sprzeciw
dotychczasowych beneficjentów, głównie zagranicznych, w tym wrogo nastawionej
wobec naszych aspiracji unijnej biurokracji oraz lobby lichwiarsko-bankowego.
To ostatnie będzie szczególnie głośno lamentować oraz grozić; nie wolno jednak
się bać. Jest to bowiem ryk schorowanego, bezzębnego lwa”. Jednym z warunków
tej sprytnej polityki powinna być śmiała polityka personalna, zmiana kadr i
powołanie nowych elit, które rozumieją, o co chodzi, którym bliska jest idea
repolonizacji. Chodzi o to, by mieć wszystkie lejce w rękach, by mocno złapać
ster państwa oraz by mieć nieskrępowany dostęp do pieniędzy i majątków. One
będą potrzebne także na repolonizację samych Polaków. Notabene, temu też
najwyraźniej ma służyć nowy system podatkowy: chodzi o przetransferowanie pieniędzy z wrogich repolonizacji
elektoratów w stronę tego słusznego, propolskiego.
Prof. Krystyna Pawłowicz natomiast domaga się nowej konstytucji.
„Brak w obecnej konstytucji barier dla samolikwidacji państwa polskiego pod
dyktando zagranicznych organizacji i ośrodków finansowych, brak środków
wpływania
przez Polaków, przez Sejm, rząd na
obronę naszej narodowej suwerenności i tożsamości - sprawiają, że napisanie
nowej konstytucji dla nas Polaków, naszymi rękami i sercami, w naszym narodowym
interesie i dla dobra wolnej Polski, jest pilne, konieczne i ratunkowe”. To w
obronie przed Europą i innymi zagranicami. Ale już ksiądz prof. Dariusz Oko widzi w polskiej religijności wręcz szansę dla
zgniłego, ateistycznego i bezbronnego wobec niechrześcijan Zachodu, o którym
pisze z pogardą i wstrętem. Polska jest w tych opowieściach poza Europą, nie należy
do niej i jest z tego dumna.
W „Repolonizacji” mamy na pozór do czynienia z rozległym projektem, imponującą
rewindykacją narodowej tożsamości, powrotem Polski do Polaków. Brzmi to
patetycznie i uroczyście, na poziomie życzeń, zapowiedzi i obiecywania wygląda
zgoła fantastycznie, choć biorąc pod uwagę realną złożoność spraw - także naiwnie. Wielkie państwo, wspaniała innowacyjna
gospodarka przodujących technologii, wszystko poukładane, stocznie, górnicy i
rolnicy pracują aż miło, w teatrach wystawiają wielkie sztuki, w kinach lecą
przełomowe filmy. Polacy dają przykład Europie na każdym polu i w każdej
dziedzinie, bo wszystko to nasze, tu zrobione, bez pomocy, a nawet wbrew. Taka
nowa, godnościowa autarkia. W środku tego obrazu aż skrzeczy od sprzeczności
i nieprawd, od demagogii i insynuacji. Jednak samo hasło repolonizacji wystarcza
za wyjaśnienie, za argument moralny i emocjonalny, ma wyłączyć racjonalne
myślenie i głębszą refleksję. Przy okazji sparaliżować opozycję jako trywialną,
pozbawioną emocji i narodowych wzruszeń.
A że to po prostu
wykoncypowany, dość prosty plan PiS opanowania państwa, wypchnięcia na jego margines
większości Polaków, kamuflowany narodowym
interesem, polską racją stanu - jest oczywiste. Władza, która zamierza
nieskrępowanie uprawiać swoją partyjną grę do wewnątrz, musi odciąć się od
świata zewnętrznego, który może być dokuczliwy i przykry. Hasło repolonizacji
temu właśnie służy - unieważnieniu nielubianych kryteriów. Polska ma grać w
swojej lidze, tam, gdzie według PiS zawsze wygrywa, a sędziowie też mają być
swoi, zaakceptowani przez osądzanych. Taka repolonizacja, czyli sukcesywne wyłączanie
Polski z europejskiej wspólnoty, najpierw mentalne, a potem być może formalne,
osamotnianie kraju przy rosnących zagrożeniach, jest - i trzeba to wreszcie
powiedzieć, zapożyczając ten jeden raz język prawicy- głęboko antypolska.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz