Mamy
demokrację Kiepskich mówi prof. Andrzej Rzepliński, który kończy właśnie swoją
kadencję szefa Trybunału Konstytucyjnego. W niedzielę otrzymał Nagrodę
„Newsweeka” im. Teresy Torańskiej za działalność publiczną
Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Za
niespełna miesiąc skończy się pana dziewięcioletnia kadencja na stanowisku
prezesa Trybunału Konstytucyjnego, co dalej?
Prof. Andrzej
Rzepiński: Pozostanę profesorem.
A co z Polską?
- O nie, nie! Proszę nie zawieszać mi Polski na plecach!
Oczywiście, martwię się tym, co stało się w naszym kraju i co jeszcze się
stanie, bo nie mam wątpliwości, że będzie działo się byle jak. I co więcej,
jestem przekonany, że świadomi tego są także autorzy złej zmiany. Pewne procesy
są już bowiem nie do zatrzymania.
Jakie?
- Jeden z moich kolegów wrócił właśnie z międzynarodowej
konferencji sędziów w Tajpej, gdzie wszyscy pytali go o szczegóły tego, co
dzieje się w Polsce z Trybunałem Konstytucyjnym. A to świadczy tylko o tym, co
tracimy. Interesują się nami, bo byliśmy kimś. W maju tego roku na
międzynarodowej konferencji sędziów w Waszyngtonie wietnamscy sędziowie
powiedzieli mi: „Byliście dla nas latarnią morską”. Tylko ten, kto wie, jak
długą i poszarpaną linię brzegową ma Wietnam, rozumie, co znaczy być dla
Wietnamczyka latarnią morską.
Teraz jestem na konferencji w Waszyngtonie. To doroczne
spotkanie potężnego stowarzyszenia prawników konserwatystów - The Federalist
Society. Bierze w nim udział ok. 1000 prawników, profesorów prawa, adwokatów i
sędziów. Kiedy widzą moją plakietkę w klapie marynarki, mówią, że trzymają z
naszym sądem konstytucyjnym.
Przestaliśmy być latarnią
morską w demokratycznym świecie?
- Tak. Amerykanie są wkurzeni, bo
dawali Polskę za przykład transformacji do demokracji i rządów prawa,
podkreślając, że jeśli się ciężko pracuje, to musi się udać. I rusza się wtedy
do przodu.
-
Na razie sami wrzucili wsteczny
bieg.
- Tym bardziej utrata sojusznika
stojącego dotychczas na straży demokracji jest destrukcyjna. W Trybunale
Konstytucyjnym mamy trzech sędziów wybranych zgodnie z konstytucją i czekających
na zaprzysiężenie przez prezydenta. To tak znakomici prawnicy, że każdy z nich
byłby ozdobą sądu konstytucyjnego w każdym państwie starej demokracji. A my nie
korzystamy z ich wiedzy i doświadczenia.
W Polsce mamy nową demokrację?
- Nowa demokracja może być nazwą
partii, a demokracja jest albo jej nie ma.
Powiedział pan o starej.
- Starej, czyli zakorzenionej. My
praktykujemy naszą 28 lat. Od Okrągłego Stołu, od tego momentu nie można jej
już było zatrzymać. Mogło być tylko lepiej albo gorzej, a wówczas czekałaby
nas krwawa alternatywa uliczna.
Widmo takiej alternatywy
pojawiło się wraz z nastaniem rządów PiS?
- Gdy 30 grudnia 1989 r.
zamienialiśmy zapis konstytucyjny o PRL jako państwie robotników i chłopów na
RP jako demokratyczne państwo prawne urzeczywistniające zasady sprawiedliwości
społecznej, towarzyszyły temu niesamowite emocje. Toczyła się dyskusja o tym,
czy orzeł powinien mieć koronę, czy nie.
Senator Romaszewski - jest nawet
takie zdjęcie - słusznie zezłościł się, podszedł do ściany, zdjął orła bez
korony i powiesił takiego z koroną. Nikt nie śmiał go ruszyć. Opowiadam o
tym, bo w corocznym przemówieniu inaugurującym zgromadzenie sędziów Trybunału
Konstytucyjnego z udziałem wszystkich tak zwanych świętych: prezydenta,
premiera, marszałków parlamentu, etc., przypominam, że Rzeczpospolita Polska
jest państwem demokratycznym, prawnym, wolnościowym oraz ma być sprawiedliwym.
A to oznacza, że pewne rzeczy są niemożliwe. Nie do ruszenia. Nawet 460 posłów
i 100 senatorów nie może wprowadzić ustawy, która byłaby wymierzona w demokratyczność
ustroju.
Jak to nie może, skoro może?
Paraliż Trybunału trwa od roku.
-I tu dochodzimy do sedna sprawy:
jak to nie może, skoro może? Jak to nie będzie, skoro będzie? Nieważne jest to,
co mówi prawo, ważne jest to, czego chce Centralny Ośrodek Dyspozycji Politycznej.
Jedyny problem w tym, że to już nie jest demokracja, ale logika Kiepskiego. W
państwie demokratycznym są rzeczy nie do wyobrażenia, a w dzisiejszej Polsce w
polityce stanowienia prawa wszystko jest do wyobrażenia. Marszałek Sejmu mówi, że nie będzie wniosków i
pytań w sprawie ważnej ustawy. Normalnie w demokracji są nie tylko wnioski i
pytania opozycji, ale powołuje się ekspertów, czyli najlepszych z najlepszych,
odbywa się dyskusja. W demokracji decyduje większość, ale nawet większość nie
może robić pewnych rzeczy, co nie znaczy, że ich nie robi, a jeżeli czyni tak
systemowo, wtedy mamy już dyktaturę woli jednostki. Częściową, bo wciąż
jesteśmy „pętani” prawem Unii i Rady Europy oraz ich instytucji, zagraniczną
opinią i demonstracjami. Są to jednak reakcje na podjęte już decyzje. Zamiast
uszlachetniać las, gasimy w nim nasze pożary.
Mamy już dyktaturę?
- Mamy demokrację Kiepskich.
Rzeczywistość przelała nam się z ekranu do realu. Główni aktorzy tego
kiepskiego przedstawienia robią to, co chcą, według zasady: jak to nie można,
skoro można?
-
Robią to - jak twierdzą - w
imieniu suwerena.
- Pewne rzeczy próbują wepchnąć
nam do gardła i to w taki sposób, że niektórzy stają oniemiali. Wydając wyroki
w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej, wydaję je w imieniu narodu, czyli
suwerena. Każdy sędzia rejonowy w małym mieście w najbłahszej nawet sprawie
wydaje wyroki w imieniu suwerena. Władza natomiast, zgodnie z definicjami
prawników, socjologów, politologów, psychologów, to możliwość realnego wpływu
na zachowania ludzi. Tyle i aż tyle. Dzisiejsza władza to ten palec, który dość
często oglądamy w telewizji, pokazujący premierowi, marszałkowi i innym, co
mają robić. Ale to nie są rządy prawa. Centralny Ośrodek Dyspozycji
Politycznej zapomniał, że suweren jest niezwykle mocnym słowem. Podobnie jak
terrorysta.
-
Terrorysta?
- Oskarżono mnie w listopadzie
2014 r., że terroryzuję sędziów sądów okręgowych oraz apelacyjnych i zmuszam do
orzekania, że nie było fałszerstw w wyborach samorządowych. Bo nie było. Były
przypadki niechlujstwa w komisjach wyborczych, ale zawsze rozstrzygały to sądy
i błędy komisji wyborczych nie przekładały się na wynik wyborów. Nazwanie
prezesa Trybunału Konstytucyjnego, ale i każdego innego sędziego, terrorystą
jest znieważeniem i poniżeniem organu konstytucyjnego, co jest zabronione w
kodeksie karnym. W tej sprawie złożono zawiadomienie do prokuratury, ale pani
prokurator odmówiła wszczęcia postępowania, czyli mówiąc wprost, powiedziała,
że my sędziowie musimy mieć teraz grubą skórę.
Bo przypadki nagonki na sędziów
będą się zdarzać często?
- Zdarzać to mało powiedziane.
Tego nie da się już zatrzymać. Jacyś zakompleksieni ludzie o przegranych
życiorysach dostali narzędzie do ręki, którym się posługują jak cepem. W wyzywaniu,
obrażaniu i wzywaniu do przemocy są bezkarni. I po to potrzebny jest im
demontaż wymiaru sprawiedliwości – by mogli czuć się bezkarni. Już widać, że
część prokuratorów jest gotowa porzucić rolę prokuratora Rzeczypospolitej dla
roli oficera politycznego. Na razie stanowią mniejszość. Podobnie jak
mniejszością są ci, którzy gotowi są postępować zgodnie z etosem prokuratora demokratycznego
państwa prawa. Pomiędzy nimi jest duża grupa, o której nie wiemy, jak się
zachowa. A to ona stanie się decydująca, gdy konflikt będzie nabrzmiewał.
A będzie?
- Co do tego nie mam wątpliwości.
Już dziś prokuratorzy toczą postępowania przeciwko mnie, nie informując mnie o
tym. Żądają informacji na piśmie o czynnościach, które należą wyłącznie do
Trybunału Konstytucyjnego i nikomu nic do tego. Gdy zmieniliśmy w 1989 r.
ustrój państwa, zmieniliśmy również prawo o prokuraturze. Z pozycji
równoważnego, siedzącego przy sędziowskim stole i symbolicznie patrzącego
sędziom na ręce prokurator stał się jedną ze stron, odpowiedzialnym za ściganie
przestępstw i za popieranie oskarżenia przed sądem, mając taką samą pozycję
procesową jak obrońca. Inaczej mówiąc, wrócił tam, gdzie jego miejsce.
Strażnikiem prawa jest sąd, sędziowie ślubują to, obejmując urząd. Jeśliby ta
hierarchia została zachwiana i prokuratura znów zaczęła nadzorować praworządność
w sądach, oznaczałoby to, że mamy problem - kroczymy dziarsko w kierunku Polski
Ludowej.
Uważa pan, że kroczymy?
- I to nie tylko symbolicznie.
Organizacyjnym wyrazem tego jest utworzenie w Prokuraturze Krajowej
departamentu do spraw poważnej przestępczości sędziów i prokuratorów. Problem w
tym, że taką przestępczość trzeba wykreować. W państwie, w którym sądy
załatwiają rocznie 15 milionów spraw, muszą trafić się, obok przytłaczającej
większości sprawiedliwych, także wyroki niemądre, niesprawiedliwe i
kuriozalne. Z nich żyją media. Realne błędy ujawniają pokrzywdzeni. Ale kto
zrobi program o pani sędzi, której żaden wyrok nie został od lat uchylony
przez sąd odwoławczy, o szacunku, jakim otaczają ją mieszkańcy za liderowanie
społeczności?
Sugeruje pan, że w takim
departamencie mogą zasiąść młodzi prokuratorzy, którzy będą chcieli się
wykazać...
- ... którym nie trzeba wydawać
poleceń, bo sami wiedzą, co mają robić, a wtedy zasada „znajdźcie mi człowieka,
a paragraf się znajdzie” znów będzie aktualna. Wiem, co mówię. Wiatach
2005-2007 broniłem dwojga sędziów w tego typu sprawach. Niewinnych.
PiS chce ograniczyć wymiar
sprawiedliwości do prokuratury?
- Nietrudno wyobrazić sobie
sytuację, w której ważny funkcjonariusz polityczny z terenu stwierdzi: sąd
wydał zły wyrok, zniszczył naszego człowieka, doprowadził go do bankructwa. I
choć sędzia bronił tylko wolnego rynku, na którym ten, kto nie potrafi
zarządzać, musi ponieść konsekwencje gospodarcze, to winnym okaże się sędzia.
Wierzę i potrafię w tej wierze być naiwny jak dziecko, że prezydent nie
pozwoli, aby standardowym źródłem informacji o powoływanych na urząd sędziach
był departament poważnych przestępstw ulokowany w prokuraturze.
-
Naprawdę pan w to wierzy?
- A co mam robić? Jeśli o tym, kto
ma być sędzią w Polsce, maj ą decydować ci, którzy chcą się wykazać sukcesem,
to fatalnie.
Prezydent jest jedyną instancją w
ramach władzy wykonawczej, która może się temu przeciwstawić.
Czy choć raz miał pan wsparcie
prezydenta Dudy w obronie praworządności w ostatnim roku?
- Nie szukałem takiego wsparcia.
Dyplomatyczna odpowiedź.
- Rosnąca rola prokuratury powinna
niepokoić prezydenta, który czuwa nad przestrzeganiem ustawy zasadniczej.
Jeśli władzy uda się
spacyfikować sędziów, czy o wszystkim będą decydować prokuratorzy?
- W dużej mierze tak, zwłaszcza w
sprawach kwalifikowanych jako istotne dla interesów państwa, czyli np. dymisji
członka zarządu ważnej spółki skarbu państwa. Jeśli Centralny Ośrodek
Dyspozycji Politycznej uzna, że należy go skrzywdzić i nagrodzić kogoś swojego,
to zapewne znajdą się prokuratorzy gotowi w grillowanym śledztwie zmieszać
osiągnięcia menedżerskie tego człowieka z błotem. Próby nacisku, ustawianie,
kto orzeka, kontrolowanie przez prokuratora przebiegu procesu i spowalnianie
go, gdyby szykowało się szybkie rozstrzygniecie i wyrok uniewinniający. Takie
działania nietrudno sobie wyobrazić.
Czy to oznacza, że nieformalnym
prezesem Trybunału Konstytucyjnego będzie prokurator generalny, czyli minister
sprawiedliwości?
- Póki w budynku Trybunału zostanie
choć jeden sędzia wierny swej konstytucyjnej roli, nie będzie decydował żaden
prokurator. Sędzia z mocy konstytucji jest nieodwoływalny, a prokurator
generalny dziś jest, jutro nie ma. Wystarczy jeden telefon do głowy państwa i
do szefa rządu.
Czy pana następczynią zostanie
typowana przez PiS sędzia Julia Przyłębska?
- Bez komentarza. Mogę tylko
powiedzieć, że zawiesiłem bardzo wysoko poprzeczkę dla swojego następcy. Tak jak
każdy szanujący się profesor akademicki chce, żeby jego uczniowie byli od niego
mądrzejsi, tak ja chcę, żeby kolejny prezes TK był lepszy niż prezes
Rzepliński.
W państwie Kiepskich?
- Można założyć, że prezesem
Trybunału zostanie ktokolwiek, kogo wyznaczy palec narodu, ale używając logiki
Kiepskich - będzie to prezes TK, którego nie będzie. Cesarze rzymscy mieli
taką władzę, że mogli konia ogłosić bogiem i co z tego? Byli oczywiście tacy,
co składali hołdy temu nowemu bogu, bo szalony władca miał taki pomysł, tylko
że to prowadziło do upadku Rzymu. W 2008 r., gdy zaczął się kryzys
ekonomiczny, też okazało się, że banki zbyt wielkie, by upaść, padały jak
muchy.
Rząd PiS upadnie?
- Sędzia nie tylko nie może
działać w takim kierunku, ale i nie może o tym myśleć. Od początku
transformacji Trybunał Konstytucyjny orzeka, że każdy rząd ma prawo realizować
swój program społeczno-gospodarczy. Ale
współrządzi każdy z nas. Jeżeli człowiek będzie ignorowany albo kupowany
kosztem destrukcji budżetu i inflacji - wyborcy rozliczą rządzących przy
urnach. Bezwzględnie. Każdy z nas ma w komisji wyborczej, głosując, ale i nie
głosując, władzę absolutną.
Bo konstytucja mówi: „my, Naród
Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej”?
- Ta władza wydaje się zapominać,
że Polakiem jest każdy, kto ma polskie obywatelstwo. Czy jest białym, żółtym, czy
czarnym, katolikiem czy niewierzącym, jako obywatel jest częścią narodu
polskiego i nie musi tego deklarować - po prostu nim jest. Demokracja polega
oczywiście również na tym, że każdy może wygłaszać swoje poglądy, ale Polak nie
lubi, gdy zaczyna się go traktować jak osobę niemającą prawa do swoich praw.
Konstytucja każdemu obywatelowi gwarantuje wolność słowa i prawo do własności
prywatnej. Bez tych dwóch nie ma pozostałych praw i wolności, bo jeżeli
zamkniemy usta nie tylko dziennikarzom, ale w ogóle ludziom, to zamilkną -
martwą ciszą. Jeżeli nie będą mogli bronić własności prywatnej, to bez niej
będą narażeni na bycie niewolnikami państwa zależnymi od niego od urodzenia
do grobowej deski, bo państwo będzie musiało wszystko dać. I więcej da posłusznym,
spolegliwym, cwanym i sprytnym.
Pana walka o niezależność
Trybunału Konstytucyjnego była walką o wolność?
- Walka kojarzy mi z ostatnią
kroplą krwi. Powiedziałbym raczej, że starałem się utrzymać, a jednocześnie
chronić integralność tej bardzo wrażliwej instytucji, jaką jest Trybunał
Konstytucyjny. Gdy trzeba było podejmować decyzje w trudnych sytuacjach,
podejmowałem je, co nie znaczy, że kocham walkę, boksowanie się, ale jak
trzeba, to jestem trudnym zawodnikiem. Polska konstytucja jest przesycona
wolnością. Broniłem jej jako prezes i jako Polak, i sądzę, że wielu Polaków będzie
jej bronić.
Obawia się pan nękania przez
władzę, gdy kadencja prezesa Trybunał dobiegnie końca?
- Proszę bardzo, choć ja wierzę w
resztki rozumu tej władzy. Koszty polityczne takiego nękania byłyby dla niej
zbyt duże. Przewrotnie można więc powiedzieć, że ja nawet oczekuję, żeby ta
władza zapłaciła taki koszt.
Byłem kiedyś ekspertem
międzynarodowym doradzającym Mongołom w pisaniu konstytucji. Bardzo chcieli
wpisać zakaz organizowania zamachów stanu. Szlachetna idea, tylko musiałem im
wytłumaczyć, że zamach stanu polega właśnie na tym, że konstytucję wrzuca się
do kosza. Zrozumieli i się uśmiali. Czy nasza władza też to zrozumie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz