Znachorzy prezesa
Tym razem skupię się na - jak
mawiano za czasów PRL -„przekaziorach" czyli publicznym/narodowym radiu i
telewizji. Na terenie tych instytucji „dobra zmiana" przekroczyła kolejną
czerwoną linię.
W żaden sposób nie idealizuję
poprzedników agentów „dobrej zmiany" w mediach publicznych. Byli
stronniczy? Byli. Ale jednocześnie trzymali, na ogół, pewne standardy. Dało się
odróżnić informację od komentarza. Czuło się, że ekipy dziennikarskie w radiu i
telewizji nie tyle wysługują się PO i PSL, co szczerze nie lubią, a przy tym
obawiają się PiS. Ponadto aż do samego końca utrzymywano w mediach publicznych
szczątkowy pluralizm. Przyszła „dobra zmiana" i wycięto wszystko, co nie z
niej. Nowa ekipa uznała też, że subtelność jest najgorszym wrogiem komunikatywności,
więc zabiegi perswazyjne zastąpiła łopata do załadowywania głów widzów.
Informacja o faktach zniknęła, zastąpiły ją czasami niepowiązane z faktami
komentarze. Opozycja jest wyłącznie dezawuowana, natomiast kierownictwo partii
i rządu nie może na ekranie telewizyjnym wyślizgnąć się z wazeliny.
Tak było dotąd, ale teraz jest jeszcze
bardziej. Przedmiotem brutalnego ataku propagandowego w „przekaziorach"
stały się w ostatnich dniach ludzie i środowiska niezaangażowane w bezpośredni
konflikt z obozem władzy, takie jak Rada ds. Uchodźców w Gdańsku, Fundacja
Rozwoju Demokracji Lokalnej i Stowarzyszenie 61 (MamPrawoWiedzieć.pl). Atak na
instytucje spoza polityki to pewne novum.
Towarzyszą temu dalsze zmiany kadrowe. Jak
odnotował prawicowy publicysta Piotr Skwieciński, w radiu i telewizji skończył
się etap wyrzucania tych, którzy są „nam" wrodzy, a zaczął pozbywania
tych, którzy nie są wystarczająco „nasi". Jego zdaniem proces ten ma
charakter masowy.
W ostatnich 10 dniach doszło
także w mediach publicznych do zdarzeń, które same w sobie z polityką się
bezpośrednio nie wiążą, ale, moim zdaniem, mają polityczny koloryt. Mam na
myśli promowanie przez media „narodowe" wszelkiej maści znachorów i
antyszczepionkowców. W Olsztynie tamtejsza posłanka PiS Iwona Arent
zorganizowała spotkanie „Szczepionki dobrodziejstwo czy problem i
zagrożenie?" z udziałem emerytowanego lekarza chirurga dr. Jerzego
Jaśkowskiego, od lat znanego z niekonwencjonalnych opinii, m.in. o szkodliwości
dla zdrowia picia mleka o temperaturze powyżej 41 stopni i konwencjonalnej w
pewnych kręgach opinii, że „Gazeta Wyborcza" to gazeta żydowska dla
Polaków. Medioznawca i specjalista od ciepłoty mleka stwierdził, że przez 300
lat szczepionkowcy nie udowodnili, że szczepionki na cokolwiek działają.
Dłuższą relację ze spotkania wyemitowało regionalne publiczne Radio Olsztyn - i
nic dziwnego, posłanka Arent nie tylko jest posłem z obozu władzy, ale też
wiceprezesem partii władzy w regionie i lepiej kierownictwu regionalnego radia
żyć z nią dobrze. Jednak, nie wiedzieć czemu, krótką relację ze spotkania nadał
też ogólnopolski Program III, cytując wyżej przytoczony pogląd dr. Jaśkowskiego
oraz głos zaniepokojonej matki małego dziecka, pani Urszuli, która nie wie, jak
to ze szczepionkami jest i przepełniają ją obawy.
Podobny w wymowie, ale dużo dłuższy program
„Szeptem", poświęcony szkodliwości szczepionek, wyemitowała też
telewizyjna Dwójka. Jedynym „ekspertem" był w nim pan przedstawiony jako
doktor medycyny naturalnej, czyli raczej nie lekarz, bo żadna uczelnia medyczna
nie wydaje dyplomów „medycyny naturalnej". Jakby tego było mało, w
publicznym i regionalnym Radiu Katowice cyklicznym programem został przez
„dobrą zmianę" uszczęśliwiony inżynier pan Zięba, naczelny znachor (naturoterapeuta)
Rzeczpospolitej, który na antenie oznajmił, że schizofrenię należy leczyć
zwiększonymi dawkami witaminy B3, a skutki leczenia przepisywanymi przez
psychiatrów środkami farmakologicznymi są fatalne.
Przypomnijmy, że radio i telewizja publiczna
mają w ustawę wpisaną misję publiczną, do której należy „kształtowanie postaw
prozdrowotnych”, co powinno wykluczać propagowanie znachorstwa.
Inwazja znachorów w mediach
publicznych ma, moim zdaniem, polityczne przyczyny, ale nie jest elementem
jakiejś przemyślanej koncepcji. Odpowiada za nią strukturalne podobieństwo
mentalności i sposobu postrzegania rzeczywistości przez rzeczników „dobrej
zmiany” oraz ruchy antyszczepionkowe i niszowe środowiska odrzucające medycynę
na rzecz medycyny niekonwencjonalnej. W przekazie is podstawowy konflikt
rozgrywa się w Polsce między opozycją, czyli narzędziem „elit III RP”, a
„zwykłymi ludźmi”, którzy chcą Polskę urządzić dobrze, po swojemu, a
reprezentuje ich obóz władzy, który wsłuchał się w głos zwykłego człowieka i
dzięki temu wie, co i jak zrobić. A elity, jak to elity, mają za nic zwykłego
człowieka, chcą Polskę urządzać po swojemu i dla siebie, a ponadto zadzierają
nosa i się wymądrzają. Otóż dla znachorów od medycyny naturalnej i leczenia
schizofrenii witaminami lekarze to też wynoszący się mądrale w białych kitlach,
którzy ograniczają wolność chorego, nakazują mu szczepić dzieci i zażywać to
lekarstwo, a nie inne. A przecież w isrnecie zwykły pacjent może przeczytać, że
ziółko i niekonwencjonalna dieta wystarczy, a środki farmakologiczne szkodzą.
Dla is „zwykły człowiek”, a dla znachorów „zwykły pacjent” znajdują się w
sytuacji opresyjnej.
Drugie strukturalne
podobieństwo dotyczy rekomendacji politycznych i leczniczych. Znachor
obwieścił, że schizofrenię leczymy witaminami. Prezes Kaczyński obwieścił, że
aby było lepiej, wystarczy, żeby do władzy i stanowisk w administracji
publicznej i spółkach Skarbu Pastwa doszli ludzie uczciwi i lojalni wobec
„dobrej zmiany”; kompetencje nie są najważniejsze. Podobne przyciąga podobne i
obawiam się, że siła przyciągania będzie wzrastać, bo czujnym uchem można
usłyszeć, że wózek „dobrej zmiany” zaczyna turkotać po wybojach. Najprostszą,
znachorską receptą na przejściowe trudności było, jest i będzie
więcej tego samego.
Więcej opakowań witaminy B3.
Ludwik Dorn – polityk,
publicysta, socjolog. Były marszałek Sejmu (2007 r.) i były poseł (III-VII
kadencji). W latach 2005-07 wicepremier i szef MSWiA. W PRL opozycjonista, w
III RP współtwórca Porozumienia Centrum i PiS. Od 2008 r. formalnie poza PiS,
choć w wyborach w 2011 r. startował do Sejmu z list tej partii. W 2015 r.
próbował wrócić do Sejmu z list PO. Poza polityką zajmuje się tłumaczeniem
wierszy, powieści szpiegowskich i pisaniem bajek.
Kawa po turecku
Jak informuje Anna Dąbrowska w POLITYCE,
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów (czyli minister Kempa) skorygowała
prenumeratę gazet i czasopism. Abonament „Gazety Wyborczej” zmniejszono na
przykład z 59 do 2 (!) egzemplarzy Ktoś może zapytać, dlaczego pozostawiono
akurat dwa egzemplarze? To proste: jeden jest potrzebny w toalecie damskiej, a
drugi w toalecie męskiej. Do niczego innego „Gazeta” się nie nadaje. Wynika to
z opinii prawicy „gazecie koszernej Sorosa i Michnika” i jej czytelników.
Człowiek, którego jedyną lekturą jest „Wyborcza” POLITYKA, to „byle głupek” -
pisze „wSieci” Bronisław Wildstein, w końcu nie byle kto - odznaczony przez prezydenta
Dudę Orderem Orła Białego i niezwykle ciepłą laudacją.
Nie chcąc uchodzić
za byle głupka, a także w trosce innych głupków, którzy ograniczają swoje
lektury do „GW” i „P”, sięgnąłem po „Do Rzeczy” i „wSieci” pisma cenione w obu
pałacach. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to prawdziwa choroba na punkcie
„Gazety Sorosa i Michnika”. Etiologię tej choroby wyłożył niedawno w POLITYCE
prof. Władyka, więc ja, jak na głupka przystało, ograniczę się do rejestracji
objawów. Otóż w wydaniu z 17 października każde z tych czasopism powoływało się
na Michnika i jego gazetę przeciętnie około 20 (słownie: dwudziestu) razy, za
każdym razem inaczej, co świadczy o dużej inwencji. Tamtego tygodnia
czytelnicy dowiedzieli się (jeśli ktoś jeszcze nie wiedział), że „Gazeta” to
„główny ośrodek ideologiczny płynnej rewolucji”, która - o zgrozo! - nawiązuje
do marksizmu. „Od dawna już pełni funkcję biuletynu lewicowo-liberalnej części
opozycji”, jest to gazeta „rozszlochana”, ponieważ nie udało jej się wcisnąć
Polsce caracaliza 13,5mldzł, „z nadania Adama Michnika zaczął się kult
wielkiego Pana Andrzeja” (Wajdy) itd., itp.
Mistrzem ceremonii
70-lecia Michnika był Waldemar Łysiak, który sprezentował całą kolekcję
komplementów ze strony wielbicieli jubilata: pupil PZPR-owskiej nomenklatury,
manipulator, człowiek złej woli, kłamca, oszust intelektualny, współpracownik
Służby Bezpieczeństwa od 1968 r., paranoik, fanatyk nienawiści agresji, winien
iść do psychiatry, wielokrotnie brał udział w popijawach starej nomenklatury...
Na koniec felietonista „Do Rzeczy” subtelnie pointuje:
„Drogi Jubilacie, błyszcz nam dalej niczym Gwiazda Przewodnia sześciokątna i
wyznaczaj standardy (...)”.
Na tle tych uroczystych obchodów wyróżnia
się artykuł Piotra Skwiecińskiego („wSieci”) pt. „Polska bez Wyborczej?”. W
sieci publicystów swojego obozu Skwieciński należy do liberałów zdolnych do
pewnego dystansu i samodzielności. Lubi się wychylić. Z jednej strony to
zdeklarowany - jak wszyscy oni - przeciwnik „Gazety”. Z drugiej zaś, coś mu
podpowiada, że „Wyborcza” to jednak jest jakaś wartość. „Trudno mi pisać ten
tekst” - zwierza się publicysta - ponieważ „Gazeta” stała się czymś w rodzaju
obsesji polskiej prawicy, niezdrowej fascynacji, a on, Skwieciński, zmuszony
jest przyznać, że z drugiej („jednak ważniejszej”) strony, rola odgrywana w
życiu kraju w latach 90. przez dziennik Michnika była „absolutnie
bezprecedensowa w krajach zachodniej demokracji”. Gazeta pełniła rolę
dyktatora polityczno-ideologicznego, była „wyznaniem wiary” większości
inteligencji. Skwieciński wspomina o „fenomenie Adama Michnika”, a nawet o jego
„legendzie”. Autor snuje refleksje na temat ewentualnego zniknięcia „Gazety”,
po czym pisze: „Wbrew własnym emocjom powiem: ewentualne zniknięcie »Wyborczej«
z rynku nie przyniosłoby samych dobrych skutków” (!!! - D.P.). Jego zdaniem to
jedyne polskie medium posiadające taki potencjał intelektualny, świetnie
osadzone wśród inteligencji, najważniejsze wmediach narzędzie pozwalające na
penetrowanie rzeczywistości. „Niewesoła perspektywa” - kończy Skwieciński
swoje podsumowanie „Gazety”.
Wynika z tego, że z rządowej kancelarii
wycięto gazetę co prawda opozycyjną, ale mimo wszystko godną lektury przy
kawie po turecku. To ważny sygnał dla administracji w całym kraju.
Na tym jednak nie
koniec, czujność obowiązuje, bo zaraza wkrada się we własne szeregi. Oto kilka
cytatów z tegoż wydania „Do Rzeczy”: „Już bezceremonialny, suchy ton
pierwszych komunikatów prokuratury wojskowej o decyzji ekshumacji wszystkich
ofiar katastrofy nie zapowiadał niczego dobrego (...). Taki sposób załatwienia
sprawy można nazwać proszeniem się o awanturę”.
„Nie wiem, czy awanturka ministra Macierewicza
z mistralami to świadome naśladownictwo czy spontanicznie objawiło się tu
podobieństwo charakterów” (z Korwin-Mikkem).
„Konflikty w rządzie wybuchają nie tylko o
kwestie planów politycznych”. Dowiadujemy się, że Morawiecki „się nosi”, prawie
nikt go nie lubi, Ziobro jest traktowany jako obce ciało, Waszczykowski nie
przepada za Macierewiczem - słowem, kłębowisko żmij.
Szwankuje komunikacja. Choćby CETA. „Pytamy Morawieckiego i
mówi »Zdecydowanie popieramy«, kilka dni później rozmawiamy z Jurgielem, a
ten: »Nigdy w życiu, zdecydowanie przeciw!« I bądź tu człowieku mądry -
opowiada jeden z rozmówców”.
50 tys. zł dla
fundacji, w której działa żona ministra Glińskiego. Przypadek? „Po roku »dobrej
zmiany« w TVP nie zaprzątam sobie już głowy tym, dlaczego Jacek Kurski nie ma
ambicji wykraczających poza robienie tępej partyjnej propagandy, za którą jego
dziennikarze i doradcy w prywatnych rozmowach przepraszają”. Za trzy lata -
martwi się autor - „może być trudno, jak po ledwie jednej czwartej kadencji ma
się już prawie wszystkich poobrażanych i nadgryza się już nawet własny
elektorat”.
Jak tak dalej
pójdzie, to i „Do Rzeczy” zostanie potraktowane po turecku.
Daniel Passent
Obłęd
Zbudził mnie „Mazurek Dąbrowskiego” grany
w telewizorze. Stan wojenny, pomyślałem półprzytomny. Wyskoczyłem z łóżka, na
wszelki wypadek prawą nogą. Spojrzałem na ekran -wojsko. A więc jednak. Nigdzie
nie zauważyłem Antoniego Macierewicza... Czyżby Rosjanie go porwali? Niemożliwe,
uciekłby im przecież. Szybko się wyjaśniło, że to tylko przysięga przyszłych
oficerów Wojsk Obrony Terytorialnej, nowej formacji Wojska Polskiego. W 2019 r.
ma ona liczyć 53 tys. żołnierzy, czyli więcej niż wojska lądowe i więcej niż
połowa całej naszej armii. Będą szkoleni, zakłada ustawa, przez 16 dni, więc w
17. dobie nikt im już nie podskoczy. Co najważniejsze, formacja zostanie
wyłączona z wojskowego systemu dowodzenia, a więc rozkazy będzie im wydawać
wyłącznie prywatna trąbka ministra obrony.
WOT mają bronić
Polaków przed zielonymi ludzikami ze Wschodu. Przed durniami znad Wisły nie
obroni nas nikt. Oto dosłownie za chwilę, bo 1 stycznia, rusza jeszcze jedna
formacja mundurowa - uzbrojona w broń palną długą i krótką, pałki, ręczne
miotacze substancji obezwładniających oraz paralizatory elektryczne. Armia
ministra środowiska Szyszki, czyli Polska Służba Geologiczna, ma strzec
narodowych kopalin przed nielegalnym wydobyciem. Do tej pory zajmowały się tym
starostwa czy marszałkowie województw we współpracy z policją. Szyszko jednak
odkrył zdumiewającą prawidłowość: złodzieje kradną nocą, to znaczy wtedy,
kiedy samorządowcy śpią, zaś policja, która śpi różnie, nie została przez ministra
Błaszczaka odpowiednio przeszkolona.
Najważniejsze, że
pieniądze dla PSG już są. Zostaną zabrane dziewięciu gminom z kopalniami
odkrywkowymi. Tak powoli, powoli, ale konsekwentnie PiS degraduje samorządy.
Dalszy ciąg z pewnością nastąpi. Może jakieś uzbrojone służby mundurowe Katolickich
Strażników Rewolucji zorganizuje minister zdrowia Radziwiłł?
Na posiedzeniu
Sejmu 4 listopada rząd ustalił cenę za urodzenie nieuleczalnie chorego
dziecka 4 tys. zł. Pod warunkiem że przyjdzie na świat żywe. Taką uwłaczającą
godności ruletkę ma czelność proponować kobietom pani premier. W przygotowanej
na kolanie ustawie prawdziwą pomoc zastąpiono ochłapem. W imię dobrych
stosunków z Kościołem, który znów będzie nam wmawiał, że ważniejsze od cierpienia
rodzicowi dziecka jest to, żeby można było maleństwo ochrzcić pochować.
Przecież księża jakoś to zniosą.
Piotr Uściński z
PiS, przepojony zapewne miłością bliźniego, zaproponował, by ustawa objęła
również kobiety, których ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa. Zabrakło
mi wsparcia dla tych rodzin - stwierdził poseł z gładzią cylindryczną zamiast
kory mózgowej.
Przy okazji dostaliśmy pokaz bezdusznej selekcji ludzi. PiS
uznał żyjące już niepełnosprawne dzieci i ich opiekunów za niewartych wsparcia,
zwłaszcza jeśli chorzy ukończyli już 18 lat. A co z tymi nowo narodzonymi,
które okażą się upośledzone dopiero rok czy nawet dwa lata później? Rząd i
prezes takich przypadków też nie przewidują.
Tymczasem w szpitalu w Starachowicach
pacjentka urodziła martwe dziecko na podłodze, między łóżkami, w zwykłej sali
oddziału położniczego. Mimo wielokrotnych próśb męża, by przyszedł lekarz,
przez kilka godzin nikt się nie zjawił i nie pomógł kobiecie. Dyrektor szpitala
Marcin Biesiada zapowiedział, że porozmawia z personelem. „Bardzo poważnie
podchodzimy do tego kłopotu, który zaistniał na oddziale” - dodał.
Trzeba mieć skórę grubą aż do kości, by okrucieństwo nazwać
kłopotem. Na naszym oddziale zwanym Polską taka skóra powoli staje się normą.
Stanisław Tym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz