Jarosław
Kaczyński zagraża polskiej niepodległości i robi to świadomie - mówi redaktor
naczelny „Krytyki Politycznej” Sławomir Sierakowski
Rozmawia Renata Kim
NEWSWEEK: Minął właśnie rok od zaprzysiężenia rządu, jaki to był rok
dla Polski?
SŁAWOMIR SIERAKOWSKI: Bardzo nieszczęśliwy. Domykający transformację ustrojową,
ale w drugą stronę. Kiedy już nam się wydawało, że udało się ugruntować
liberalną demokrację, przyszedł polski watażka z armią Edków i ją jednak
rozwalili.
Kim jest ten watażka?
- To Jarosław Kaczyński.
Postawienie partii przed ustrojem to zniesienie liberalnej demokracji.
Kaczyński zaczął od urwania jej głowy, czyli złamania konstytucji i instytucji
nadzorującej jej obowiązywanie. Teraz każdy kolejny polityk będzie mógł
przyjść i powiedzieć: „A oni też obsadzali swoimi ludźmi Trybunał Konstytucyjny
i lekceważyli konstytucję”, „Nie jesteśmy pierwsi, którzy...” - i tu wymienić
wszystkie naruszenia prawa przez przeciwników, żeby swoje usprawiedliwić. Ale
to nie jest największa zdrada Kaczyńskiego.
A co nią jest?
- Kaczyński zagroził polskiej
niepodległości. W sytuacji gdy odwróciła się koniunktura geopolityczna dla
Polski, zostaliśmy bez sojuszników. Wielką Brytanię czy USA stać na taką
fanaberię jak Brexit
i Trump, bo te kraje nie znikną z mapy,
nie stracą niepodległości. Nas na Kaczyńskiego nie stać, bo mamy
tuż obok Rosję. Stany się z powodu Trumpa nie zawalą, ale my się od
Kaczyńskiego możemy zawalić.
Dlaczego?
- W rok przeszliśmy drogę od kandydata
na lidera Unii razem z Niemcami Francją do bycia dla niej balastem. Nie chcemy
się integrować, lekceważymy Brukselę, nie mamy euro, ostentacyjnie odrzucamy
uchodźców. A jesteśmy największym beneficjentem unijnych funduszy. Dostawać
najwięcej pieniędzy z Unii i nie godzić się na żadną współpracę? To jest
nienormalne. Jeśli Donald Trump zrealizuje swoje obietnice wyborcze
i pojawi się próżnia geopolityczna w Europie, to kraje Europy Zachodniej, które
będą chciały się bardziej zintegrować, dadzą na sobie wymusić zrzucenie tego
balastu. Tereny od państw bałtyckich po Bułgarię i Mołdawię, gdzie już wybory
wygrali prorosyjscy prezydenci, aż się proszą o korektę geopolityczną. Do
czasu wyborów we Francji i w Niemczech nic się nie zmieni, Putin też to wie. Ale po wyborach może się zrodzić jakieś
milczące przyzwolenie na wycofywanie się Zachodu z naszej części Europy.
Będzie jakaś wersja resetu z Rosją. A te kraje UE, które mają euro, bardziej
się zintegrują, żeby uniknąć upadku, ale już bez nas. Pozostaniemy niczyi, co oznacza
powolne podporządkowywanie się Rosji.
I wrócimy na miejsce wasala Rosji,
którym byliśmy przez ponad 250 z 300 lat naszej historii nowożytnej.
Czy Jarosław Kaczyński zdaje
sobie z tego sprawę?
- Ależ Kaczyńskiemu taki model by
odpowiadał, bo pozwoliłby mu rządzić tak, jak on chce i umie. Gdyby mu nie
odpowiadał, toby się nie kłócił z Niemcami, naszym największym partnerem gospodarczym,
ani z Brukselą. W czasie transformacji naszym największym sojusznikiem była
Komisja Europejska, była naszym adwokatem w wielu sprawach, czy to był Nord Stream, czy unij ny budżet. Dziś bijemy tę rękę, która nam
przynosiła pieniądze. Nie zauważyłem, żeby Kaczyński miał tu jakieś rozterki.
To poważne oskarżenie.
- Najpoważniejsze, więc powtórzę:
Kaczyński zagraża polskiej niepodległości i robi to świadomie, jak wielu
polskich przywódców w historii. On chce być władcą na swoim lokalnym podwórku,
tylko to go interesuje. Nie jeździ po świecie, nie interesuje go światowa koniunktura
polityczna i gospodarcza. Czy ktoś kiedyś słyszał, żeby Kaczyński analizował
sytuację na świecie? Żeby mówił: „Jeśli Chiny postawią na to, to USA będą
musiały zareagować tak, a Rosja śmak, więc dla nas to oznacza to i to...”.
Kaczyński jest uważany przez prawicę za wybitnego analityka, tymczasem jego
analizy nigdy nie dotyczą geopolityki ani światowej gospodarki. A nasza
niepodległość zależy wyłącznie od tego. Nieraz Zachód chciał albo musiał nas
oddać Rosji lub pozwolił na zwasalizowanie Polski. Akurat ambicje Rosji się
nie zmieniły.
Czy Kaczyńskiemu chodzi tylko
o sprawowanie władzy?
- Tak. I o pewien rodzaj dumy
narodowej, którą można kultywować jeszcze lepiej, gdy Polska nie jest
niepodległym państwem. Bo gdy kraj jest pod zaborami, jeszcze lepiej wykonuje
się apele wojskowe, śpiewa się roty, nosi mundury, spiskuje, organizuje marsze
narodowe. Przecież już dziś Kaczyński woli, żeby ludzie polegli, niż zginęli.
U nas nie może być katastrof, u nas muszą być ofiary wojenne.
Ale po co to wszystko?
- Żeby Kaczyński mógł napisać kolejny
rozdział naszej historii, a nasza historia dla Kaczyńskiego to nie historia
gospodarcza, tylko martyrologia narodowa. PiS nas rozbraja, skłóca nas ze
sobą, umieszcza wariatów w MON i MSZ. Dla niego Smoleńsk jest ważniejszy niż
obronność kraju, skoro Macierewicz został szefem obrony narodowej. Szefem
dyplomacji robi najbardziej wybuchowego, drażliwego i konfliktogennego
polityka. Polskie MSZ równie dobrze można byłoby obsadzić kibicami Legii
Warszawa - prowadziliby tę samą politykę. PiS kieruje się nienawiścią,
emocjami, odruchami szowinistycznymi, obraża inne państwa, ciągle im coś
zarzuca.
Ale Kaczyński potrafi też
postawić na młodego technokratę Mateusza Morawieckiego.
- Ten przekaz wygląda tak: pan
jesteś wielki ekonom, panie Morawiecki, więc weź te wszystkie ministerstwa,
dodaj te liczby i zrób tak, żebym ja się mógł zająć resztą. No i minister
Morawiecki wziął te wszystkie ministerstwa, napisał swój plan i oparł go na
trzech źródłach: inwestycjach zagranicznych, funduszach europejskich i przedsiębiorstwach
kontrolowanych przez rząd. I jak wychodzi? Inwestycje zagraniczne
po raz pierwszy od dawna są ujemne, fundusze europejskie stanęły, wartość
przedsiębiorstw kontrolowanych przez rząd spadła o 12,2 mld złotych. Giełda
pikuje, złoty jest jedną z najsłabszych walut na świecie, wzrost gospodarczy
zleciał z 3,8 proc. do 2,5 proc. Nawet ten pozytywnie oceniany program socjalny
500+ trzeba będzie skasować, jeśli zabraknie na niego pieniędzy. No chyba że
postawi się jakiegoś Misiewicza w mennicy państwowej i powie się mu: „Po
prawej masz enter, drukuj”.
Rzad PiS będzie dodrukowywać
pieniądze?
- Skądś je będzie musiał wziąć,
raczej nie z obniżenia wieku emerytalnego. Dziura w ZUS, jaka powstanie już za
cztery lata, będzie kosztować niemal dwa razy tyle co program 500+, czyli 40
mld. Podejrzewam, że już w 2017 roku zaczną się w Polsce poważne problemy
gospodarcze, także z powodu Trumpa. Tylko że odpowiedzialny rząd myśli o tym,
co będzie, gdy koniunktura na świecie się pogorszy. Nasz się raczej skupi na
przekazie: PO tak nakradła, że dziś nie stać nas na wypłacanie funduszy
socjalnych. Chcieliśmy, ale nie możemy przez tamtych. Już Kaczyński zarzucił
przedsiębiorcom, że specjalnie nie inwestują, żeby zaszkodzić rządowi.
Głupszej wymówki nie sposób wymyślić.
A co PiS zrobi z Trybunałem
Konstytucyjnym?
- Nic już nie musi robić.
Kaczyński zrealizował swój plan: już prawie dojechał do 18 grudnia, gdy
skończy się kadencja prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, i wyeliminował Trybunał z
gry politycznej. Teraz Trybunałem będzie rządził nominat PiS i będzie go
paraliżował od wewnątrz. To nas stawia na równi z Węgrami, gdzie Viktor Orban napisał sobie swój ustrój.
Co jeszcze może się zdarzyć w przyszłym roku?
- PiS przyhamuje z realizacją
obietnic wyborczych. Mieliśmy rok jazdy bez trzymanki, teraz przejdą do
bronienia się przed recesją. Jedyne, co rośnie, to konsumpcja, ale na dłuższą
metę nie da się w ten sposób utrzymać wzrostu gospodarczego. Ludzie się w
końcu zorientują, że jest źle, zaczną się bać. Mają silnie rozbudzone
aspiracje konsumpcyjne, a tu PiS przestanie im dorzucać do kieszeni, straci
swoją społecznie wrażliwą twarz.
I wtedy Polacy znowu wyjdą na
ulice.
Rok temu przewidział pan
paraliż Trybunału, ubezwłasnowolnienie prezydenta Dudy, silną propagandę w
kulturze, edukacji i mediach. Czuje pan satysfakcję?
- Przewidziałem też Brexit i zwycięstwo Trumpa. Trumpa z Kaczyńskim łączy to, że
wyborcy traktują to, co oni obaj mówią, poważnie, ale nie literalnie.
Kaczyński mówi o Polsce w ruinie, a Trump obiecuje, że dzięki niemu Ameryka
znowu będzie wielka, bo postawi mur na granicy z Meksykiem i wypędzi
muzułmanów. I obaj są wiarygodni siłą gniewu na tych, których obywatele identyfikują
ze swoją krzywdą. W Polsce mówimy o apartheidzie godnościowym, o tym, że jest
grupa ludzi, którzy uważają, że odebrano im godność. Kaczyński to dobrze
wyczuł, dlatego usiadł na temacie uchodźców i na socjalu. I dopóki jakiś
polityk opozycji go stamtąd nie zepchnie, będzie rządził.
Celowo wymienił pan w jednym
rzędzie Kaczyńskiego i Trumpa?
- Tak, bo ten trend polityczny zaczął
się od Kaczyńskiego, a kończy się na Trampie. Na razie, bo zaraz mamy referendum
konstytucyjne, po którym może ustąpić rząd we Włoszech i wygrają populiści. A
na wiosnę wybory we Francji i to samo. Po Trumpie i Brexicie demokracja liberalna nie jest już kanonem polityki
zachodniej. To doskonała sytuacja dla Kaczyńskiego, który przestał być
wyjątkiem. Tramp jest gwarantem bezpieczeństwa dla Kaczyńskiego, ale nas,
Polaków, zostawia bez nadziei.
Jak to?
- Byliśmy wpatrzeni w Stany
Zjednoczone, one były przez 27 lat jak zastępcza ojczyzna, chcieliśmy być tacy
jak Amerykanie. I paradoksalnie dziś jesteśmy tacy jak oni. Te wybory
prezydenckie w USA są historyczne z jeszcze jednego powodu: nigdy jeszcze
republikanie nie mieli takiej przewagi w lokalnych parlamentach, gdzie
decyduje się o kształcie okręgów wyborczych. A one już dziś są tak poukładane,
żeby republikanie, którym biała baza wyborcza się dramatycznie kurczy, mogli
wygrywać. To sprawi, że Trump nie będzie musiał oddawać władzy.
W normalnych warunkach republikanin nie jest już w stanie wygrać wyborów
prezydenckich, co najlepiej widać było po tym, że Clinton zdobyła więcej
głosów niż Trump mimo gigantycznej mobilizacji jego wyborców. Kaczyński
będzie mógł wykonać ten sam numer bez ostentacyjnego fałszowania wyborów.
Zrobi to?
- Nie widzę dobrego powodu, żeby
nie zrobił. Nie dostrzegam w jego filozofii i praktyce politycznej niczego, co
mogłoby go przed takim krokiem powstrzymać. Kaczyński jest gorszy od
postmodernistycznego, celebryckiego ambicjonera Trumpa: jest umotywowany
ideologicznie. Prezes PiS to socjopata, nie zna świata, nie prowadził
interesów, realizuje w Polsce jakąś psychopatyczną misję, na naszą krzywdę.
Czego on tak naprawdę chce?
Jaką Polskę chciałby nam zbudować?
- On bardziej realizuje model
swojej osobowości niż konkretną ideologię. Trumpa i Kaczyńskiego łączy to, że
obaj są w sensie politycznym bardzo nieliberalni, obaj narzucają obywatelom swoją
wolę. Obaj mają wizję „make Poland/ America great again”. Premier Szydło podczas podsumowania roku rządu mówi, że
Polska jest krajem dumnym, suwerennym, który ma sojuszników, ale czarno na
białym widać, że tych sojuszników nie ma, że Polska suwerenność traci. Dumny
to może jest z niej Macierewicz, ale na świecie dla jednych Polska pod rządami
PiS jest pośmiewiskiem, a dla innych obiektem współczucia.
Jak długo PiS będzie rządzić?
- To zależy, czy utrzyma się
mechanizm demokratycznej zmiany władzy. Jak się nie utrzyma, wchodzimy w jakiś
nowy świat, równie, a może bardziej niebezpieczny niż XX wiek. Nacjonalistyczny,
ksenofobiczny populizm staje się mainstreamem.
Ale konserwatywni wyborcy chcą
takiego świata.
- Nie chcą, oni chcieli tylko
ukarać poprzednie elity. Zatrudnili Trumpa i Kaczyńskiego do zasygnalizowania
swojej dramatycznej sytuacji. Podpisali z nimi mefistofeliczny kontrakt, który
brzmi tak: zrealizuj nasz gniew, teraz niech oni się boją, tak jak my się
baliśmy przez tyle lat, gdy spadały nasze
dochody, gdy traciliśmy pracę i domy. Kaczyńskiemu i Trumpowi może się
wydawać, że zostali zatrudnieni, by realizować swój program, ale nie on był
kluczowy dla wyborców. Ważny jest rewanż.
Jak można walczyć z populizmem?
- Na każdym możliwym poziomie trzeba
budować zasoby instytucjonalne, społeczne, polityczne. Organizacje pozarządowe
powinny się trzymać razem, zbierać pieniądze, szukać ich na Zachodzie. Na
szczęście mamy w Polsce bardzo silne media prywatne, w ogóle nie przestraszyły
się Kaczyńskiego. Dziś jestem prawie pewien, że on spróbuje przekręcić wybory w
Polsce, a jeśli na Zachodzie będą rządzili populiści, na pewno nie odda władzy.
Problem w tym, że na razie
opozycja jest w rozsypce.
- Wszyscy jesteśmy bardzo słabi
politycznie i dlatego powinniśmy się trzymać razem. Mamy tak poważnego przeciwnika
do ogrania, że nieodpowiedzialnością jest wykańczanie się nawzajem. Moja
przyjaciółka Kazia Szczuka napisała ostatnio, że nie pójdzie na marsz KOD, bo
jego lider palnął jakieś głupstwo, za które później zresztą przeprosił. Nie
powinna była tego robić, to prowadzi do dezintegracji. Tak jak Wałęsa narobił
masę błędów, tak i Mateusz Kijowski jest tylko człowiekiem. Ja też się z nim
nie zgadzałem, ale jak widzę, gdy ktoś cieszy się, że jemu albo Razem, albo
Nowoczesnej się coś nie udało, to nie umiem tego nazwać inaczej niż głupotą
polityczną. Trzeba pamiętać o tym, że punkty 1,2 i 3 brzmią: pokonać
Kaczyńskiego. A dopiero punkt 4 to różnice programowe między ugrupowaniami
opozycyjnymi. Ktoś w opozycji, kto uważa, że trzeba trzymać równy dystans do
Kaczyńskiego i PO lub Nowoczesnej, fundamentalnie się myli. Bo Nowoczesna
ustroju i niepodległości w Polsce nie podważa, a PiS owszem.
A pan chodzi na demonstracje
KOD?
- Chodzę na marsze KOD, na pikiety
Razem, na czarne protesty, piszę, jeżdżę po świecie i przekonuję, żeby Polski
nie mylić z Kaczyńskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz