Ludziom Zbigniewa
Ziobry, którzy zorganizowali w 2013 r. partyjną konferencję za unijne
pieniądze, grozi nakaz zwrotu 40 tys. euro. Ujawniamy nowe szczegóły afery
związanej z finansowaniem Solidarnej Polski
Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla
Ministerstwo Sprawiedliwości, konferencja
prasowa Zbigniewa Ziobry. Kiedy padają pytania o kongres klimatyczny z 2013
roku, minister tylko się uśmiecha. Odpowiadać nie musi, bo jego rzecznik
zakrzykuje dziennikarzy. A gdy reporter „Newsweeka” dopytuje, skąd rodzina
szefa Solidarnej Polski wzięła 400 tys, zł na darowizny dla partii, oblewa się
pąsem i wychodzi bez słowa.
Tydzień temu w
tekście „Klimat Ziobry” ujawniliśmy kilkanaście dziwnych wpłat na Solidarną
Polskę. Partia obecnego ministra sprawiedliwości w latach 2012-2014 otrzymała
setki tysięcy złotych w przelewach od emerytów, studentów związanych z
europosłami Solidarnej Polski oraz ich asystentów. Pokazaliśmy, jak na zapleczu
partii krążyły pieniądze pochodzące z unijnych grantów otrzymywanych przez
MELD, europejskie ugrupowanie zrzeszające Zbigniewa Ziobrę, Jacka Kurskiego i
skarbnika Solidarnej Polski Jacka Włosowicza. Sute zlecenia od MELD dostawali
znajomi deputowanych, którzy później przekazywali Solidarnej Polsce
wielotysięczne darowizny.
Opisaliśmy też
historię kongresu zorganizowanego przez polityków SP latem 2013 r. w
krakowskim kinie Kijów. Spotkanie, na które europarlament przekazał ok. 40
tys. euro, w rocznym raporcie MELD figurowało jako „konferencja klimatyczna”.
W rzeczywistości wśród tysiąca partyjnych działaczy brylowali tam Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski, Beata Kempa i Patryk Jaki.
Podczas kongresu prezentowano hasła likwidacji immunitetu i szybkich sądów dla
polityków, a całość zakończyły okrzyki „Zwyciężymy!” i wspólne pląsanie w takt
„We Are the Champions”.
PARTYJNE LOGO W KANAPKACH
Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski milczą od tygodnia.
Do komentowania informacji „Newsweeka” Solidarna Polska wypycha byłego
europosła i skarbnika MELD Jacka Włosowicza, dziś senatora z ramienia PiS.
Włosowicz grozi nam procesem sądowym i zapewnia, że rozliczenie kongresu zostało
zatwierdzone przez MELD i europarlament. Sęk w tym, że organizując konwencję w
kinie Kijów, ludzie Ziobry naruszyli europejskie przepisy. Pieniądze na
krakowską imprezę przekazano na podstawie unijnego rozporządzenia nr
2003/2004, które stanowi: „Finansowanie partii politycznych na poziomie
europejskim (...) nie może być wykorzystane do bezpośredniego lub pośredniego
finansowania innych partii politycznych, w szczególności kraj owych partii
politycznych”. Co za to grozi? Konsekwencje karne przewidziane w kodeksach
poszczególnych krajów i zwrot grantu.
Innymi słowy: jeśli
ścigająca defraudację unijnych pieniędzy europejska służba OLAF zakwestionuje
rozliczenie imprezy w kinie Kijów, ludzie Ziobry będą musieli oddać blisko 40
tys. euro. Na defraudacji brukselskich grantów niedawno złapano innego polityka
MELD, duńskiego europosła Mortena Messerschmidta. Już mu nakazano zwrot
pieniędzy na sympozja, które nigdy się nie odbyły - w rzeczywistości szły na
kampanię jego partii.
- Jak wygląda rozliczanie
konferencji finansowanych przez europarlament?
pytamy europosła SLD Janusza Zemke, który pełni funkcję
skarbnika w swojej frakcji.
- Trzeba
przedstawić program imprezy, listę uczestników i kilkadziesiąt zdjęć.
Procedura jest niezwykle drobiazgowa. Jeśli robi się konferencję z cateringiem,
należy sfotografować posiłki, między którymi musi być logo frakcji. Nawet
termosy z kawą muszą być oznaczone.
- Wolno używać
symboli partii krajowych?
- Absolutnie nie,
ten zakaz jest bardzo surowo przestrzegany.
- A dobór tematów
jest dowolny?
- Też nie.
Rozliczać można spotkania dotyczące kwestii związanych z Unią. Tematyka wewnętrzna
państwa narodowego jest wykluczona. I jeszcze jedno: polskiej konferencji nie
może rozliczać Polak.
SABOTAŻ W KINIE KIJÓW
W świetle zasad, o których mówi Zemke, krakowska
impreza Ziobry wyglądała jak sabotaż: budynek kina Kijów przystrojony banerami
i flagami Solidarnej Polski, na telebimie - partyjne logo. Hasło przewodnie:
„Nowe państwo nowa konstytucja”.
Włosowicz w
kolejnych e-mailach przesłanych do „Newsweeka” zapewnia, że MELD zaakceptował
temat spotkania: „Polityki Unii Europejskiej - Klimatyczna i Energetyczna -
Reformowanie Unii Europejskiej - Reformowanie Polski” (w rocznym raporcie
partii, do którego dotarliśmy, tytuł konferencji brzmi jednak inaczej:
„Polityka klimatyczna Unii”). Twierdzi też, że 40 tys. euro otrzymane z
Brukseli poszło na konferencję w Krakowie i jedenaście kolejnych spotkań.
Kto zgłosił temat
mówiący o reformowaniu Polski? Włosowicz: „Wszelkie projekty - zgodnie z
procedurą - były zgłaszane przez polską delegację w MELD” (czyli przez Ziobrę,
Kurskiego, Włosowicza i Tadeusza Cymańskiego). A kto go zaakceptował? „Decyzje
- zgodnie ze statutem - podejmowały władze MELD” (przypomnijmy, że skarbnikiem
partii był w tym czasie Włosowicz; z kolei Kurski zasiadał w radzie
dyrektorów). Gdzie i kiedy odbyło się tych jedenaście spotkań? „Nie jestem w tej
chwili w stanie precyzyjnie bez dostępu do dokumentów określić, które ze
spotkań były przedmiotem rozliczenia”. Kto brał w nich udział? „Nie dysponuję
szczegółową listą uczestników, ponieważ ich nie legitymowaliśmy i nie
ewidencjonowaliśmy z imienia i nazwiska”. To może chociaż zachowały się jakieś
relacje w prasie? „Nie dysponuję raportem na temat medialnych relacji ze
spotkań. Są one łatwe do wyszukania w bibliotekach dysponujących archiwami
gazet, a także w Internecie”.
Idziemy za radą
Włosowicza i zaglądamy na założone przez SP konto twitterowe Stop pakietowi.
Żaden z 138 wpisów nie wspomina o jakimkolwiek spotkaniu klimatycznym w 2013 r.
z udziałem ludzi Ziobry.
20 TYSIĘCY. ŻYJĘ JAK
RENCISTA, WYPOCZYWAM POD PALMĄ
Wracamy do Państwowej Komisji Wyborczej, żeby
jeszcze raz przejrzeć historię rachunku bankowego ugrupowania Zbigniewa
Ziobry.
Trzy dni przed
wyborami europejskimi na konto Solidarnej Polski trafia darowizna od Kamila
Piaseckiego, asystenta ówczesnego europosła Jacka Włosowicza i członka jego
sztabu wyborczego. Piasecki, 29-letni radny podkieleckiej gminy Zagnańsk,
wpłaca 20 tysięcy złotych. Zaglądamy do jego oświadczeń majątkowych. Między
styczniem a wrześniem 2014 r. zarabia ok. 20 tys. jako asystent Włosowicza i
4 tysiące jako kurator w kieleckim sądzie. Do tego urząd gminy wypłaca mu ok. 5
tysięcy w dietach przysługującym radnym. W sumie deklaruje ok. 29 tys. zł
dochodu.
W tym samym czasie
- według oświadczenia majątkowego - przybywa mu 11 tysięcy oszczędności. 29
tysięcy dochodu minus 11 tysięcy oszczędności; czyli na życie i wydatki
zostaje mu 18 tysięcy złotych. Jakim cudem radny z Zagnańska znajduje więc 20
tysięcy na darowiznę dla Solidarnej Polski?
Jacek Włosowicz,
którego o to pytamy, milczy. Piasecki odpowiada na piśmie. „Pieniądze, które
przekazałem na rzecz Solidarnej Polski, były (...) moje. Nie pochodziły z
darowizny. Bez trudu utrzymywałem się w 2014 roku za kwotę, za którą w tym
okresie (i również dziś) musiało przeżyć parę milionów emerytów, rencistów i
najmniej zarabiających Polaków” - pisze były asystent Włosowicza, który na
Facebooku chwali się zdjęciami z „wypoczynku” pod palmą na Krecie. Dalej
wyjaśnia: „Byłem przy tym w znacznie lepszej sytuacji od większości z nich,
ponieważ jestem kawalerem, nie mam dzieci i mieszkam w jednym domu z rodzicami
i rodzeństwem. Niemal wszyscy pracujemy. Prowadzimy wspólne gospodarstwo
domowe. Myślę, że jesteśmy dobrze sytuowaną rodziną (...). Angażując się na
rzecz tej partii, także finansowo, na co mnie było stać, znajdowałem zrozumienie
i wsparcie u swoich bliskich. Podważanie tego wyrządziłoby przykrość mnie i
mojej rodzinie”.
Nawet jeśli przyjąć
tłumaczenia Kamila
Piaseckiego, pozostają dwa pytania: dlaczego wpłata na
Solidarną Polskę nie ma pokrycia w oświadczeniu majątkowym? I skąd pochodziły
brakujące pieniądze?
Piasecki, obecnie
pracownik biura poselskiego innego parlamentarzysty PiS Dominika
Tarczyńskiego, przesyła kolejny e-mail, w którym przyznaje, że we wrześniowym
oświadczeniu... nie wykazał zasiłku dla bezrobotnych (zgodnie z prawem miał
taki obowiązek).
40 TYSIĘCY. KOSZTY
DLA FIRM SĄ ZABÓJCZE
W dokumentacji złożonej w PKW trafiamy na kolejną
wpłatę. Tym razem od Marka Makucha, warszawskiego społecznika i wieloletniego
radnego PiS, który latem 2012 r. odszedł z tej partii i związał się z
Solidarną Polską.
- Marek szybko
przypadł do gustu Jackowi Kurskiemu. Panowie bardzo się polubili, razem
robili politykę i biesiadowali przy grillu - wspomina współpracownik byłego
europosła. Znajomość, jak można sądzić, przetrwała próbę czasu. W styczniu
2016 roku Kurski i Makuch wspólnie weszli do gmachu TVP przy Woronicza.
Pierwszy został prezesem, drugi objął posadę dyrektora biura kadr.
9 maja 2014 roku,
szesnaście dni przed wyborami do europarlamentu, Makuch przelewa na konto
Solidarnej Polski 40 tys. zł w dwóch równych ratach.
- Naprawdę tyle
wpłacił? - dziwi się jego znajomy. - Dla Marka to był trudny czas, imał się
różnych zajęć. Chciał zrobić prawo jazdy na ciężarówkę i otworzyć firmę
transportową. Próbował prowadzić przedszkole, ale skarżył się, że musi do niego
dokładać.
W roku wyborów europejskich
radny Makuch składa dwa oświadczenia majątkowe: jedno pokazujące stan jego
finansów na koniec 2013 r. i drugie - na koniec sierpnia 2014 r. Z dokumentów
wynika, że ma 15 tysięcy zł oszczędności. W międzyczasie utrzymuje się z diety
radnego odprawy, którą do marca 2014 r. wypłaca mu państwowa spółka Meble
Emilia (Makuch przez kilka lat był tam dyrektorem). Odprawa wynosi kilkanaście
tysięcy miesięcznie, ale Makuch, ojciec dwójki małych dzieci, ma duże wydatki:
spłaca
dwa kredyty hipoteczne, dwa gotówkowe (w sumie jego
obciążenie przekracza 835 tys. zł), utrzymuje dom, a także bez sukcesu
inwestuje w przejętą spółkę, która (według danych KRS) prowadzi prywatne
przedszkole Żółwik i zajmuje się transportem drogowym. Rozkręcanie firmy idzie
jak po grudzie, o czym Makuch od czasu do czasu wspomina na Twitterze.
„Wydawanie zaświadczeń o niekaralności, koszt 50 PLN, 30 osób czeka, jeden
urzędnik pracuje, reszta czyta Rewię Rozrywki (widziałem). Po mojej
interwencji łaskawie pojawiła się kolejna. Skandalem jest to, że trzeba płacić
dodatkowy haracz, a traktowanie jak za PRL” - pisze w marcu. Kilka miesięcy
później podsumowuje swoje zmagania z rezygnacją: „Oni naprawdę zniszczą polską
gospodarkę opartą na małych i średnich firmach. Kto zatrudniał choć jedną
osobę, ten zna koszty, zabójcze!”.
Łatwo policzyć, że
wpłata na partię Ziobry musiałaby zrujnować domowy budżet Makucha. Na kogo
idzie jego datek? Z trzeciego miejsca na warszawskiej liście Solidarnej Polski
kandyduje jego żona Anna, ale jej kampania jest bardzo skromna, w internecie
nie ma po niej śladu. Działacz Solidarnej Polski wspomina, że w jej akcji
promocyjnej nie widać 40 tysięcy wpłaconych przez męża: - To nie była kampania
prowadzona w całym mieście. Ania miała trochę plakatów i ulotek, ograniczyła
się do jednej dzielnicy. Na liście występowała jako zapchajdziura, bez szans
na mandat. Start miał być dla niej przetarciem przed jesiennymi wyborami
samorządowymi.
Marek Makuch chyba
też nie ma złudzeń. Mimo że w czasie kampanii kilka razy dziennie udziela się
na Facebooku i Twitterze, to o starcie żony milczy. Na finiszu kampanii zaczyna
za to wspierać innego kandydata z listy Solidarnej: Jacka Kurskiego,
warszawską jedynkę. Tydzień przed wyborami pisze na Twitterze: „Jak się wydaje
‘pisowska’ 1 do PE odżegnuje się od PiSu, więc chyba @KurskiPL bardziej
wiarygodny dla prawicy”. A kilka dni później reklamuje na Facebooku gitarowy
koncert Jacka Kurskiego grającego na stołecznej starówce piosenki Jacka
Kaczmarskiego.
Warszawska kampania
SP kończy się fiaskiem. Anna Makuch zdobywa 501 głosów, a billboardy
Kurskiego, które w czasie kampanii zalewają całe miasto, wabią do urn niewiele
ponad 9 tys. wyborców.
- Wpłacał pan
pieniądze z myślą o żonie czy o Jacku Kurskim?
- Prowadziliśmy
kampanię małżonki, wydawaliśmy pieniądze na jej kampanię - odpowiada Makuch.
- Pana żona
właściwie nie miała kampanii.
Westchnienie w
słuchawce: - Każdy obywatel może wpłacić prywatne środki na dowolną kampanię.
- W 2014 r. spłacał
pan cztery kredyty, inwestował w firmę. Było pana stać na darowanie Solidarnej
Polsce 40 tysięcy?
- Dostawałem
odszkodowanie z Emilii. Miałem prawo przeznaczyć pieniądze na to, na co
chciałem.
- Na co żona
wykorzystała pańską darowiznę?
- Nie pamiętam.
Potem jeszcze kandydowała w wyborach samorządowych...
- ...ale pan
wpłacił przed wyborami europejskimi.
- Naprawdę już nie
pamiętam.
30 TYSIĘCY. HANDEL
OBWOŹNY W MIESZKANIU
Kto jeszcze figuruje na liście darczyńców ruchu
Ziobry? Tuż przed wyborami europejskimi Solidarna Polska dostała
kilkadziesiąt tysięcy złotych od Józefy Wysopal-Zdrzalik, teściowej obecnego
prezesa PZU Michała Krupińskiego, dobrego znajomego Zbigniewa Ziobry. Za
powodzenie ugrupowania Ziobry kciuki trzymał też 30-letni Piotr Zdrzalik, który
pod adresem pani Józefy zarejestrował firmę prowadzącą handel obwoźny.
Mężczyzna przed wyborami europejskimi przelał na konto Solidarnej 30 tysięcy.
Na liście
darczyńców znajdujemy jeszcze jeden trop prowadzący do największego polskiego
ubezpieczyciela - to przelew na 40 tysięcy złotych od kolejnego znajomego
Ziobry Marcina Szuby, dziś członka rady nadzorczej PZU.
Ministerstwo Sprawiedliwości. Podczas konferencji
podsumowującej rok pracy Zbigniewa Ziobry pracownicy resortu rozdają
dziennikarzom foldery opisujące cele lidera Solidarnej Polski. Jedna z
głównych zasad mówi o bezwzględnym ściganiu sprawców przestępstw finansowych:
„Odcięcie od lewych pieniędzy. Najostrzejsze kary pozbawienia wolności nie
przyniosą skutku, jeśli sprawcy przestępstw pozostaną bezkarni pod względem
finansowym”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz