wtorek, 10 stycznia 2017

Czas na bunt



Pierwszy raz się boję, że może w Polsce dojść do wojny domowej, bo takiego podziału, jaki mamy dziś, to nie pamiętam - mówi kompozytor Zbigniew Preisner

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Napisał pan ostatnio utwór „Dobra zmiana”.
ZBIGNIEW PREISNER: Uważam, że po­winnością artysty jest zabieranie gło­su w ważnych sprawach. Dobra zmiana zboczyła z kursu i zamienia się w wielki chaos. Mógłbym oczywiście powiedzieć, że mało mnie to obchodzi, bo po filmach Kieślowskiego napisałem muzykę tylko do jednego filmu w Polsce. Pracuję za gra­nicą. Ostatnio pracowałem z Fernando Truebą przy filmie „La Reina de Espańa” inawet zagrałem epizodyczną rolę u boku Penelope Cruz. Ale nie będę siedział ci­cho, bo na moich oczach legalnie wybrana władza dokonuje wewnętrznego rozbioru Polski, niszczy dorobek wielu pokoleń.

To budzi pana żal, gniew, złość, frustrację?
Przede wszystkim wstyd.

Wstyd?
Mam tyle lat, że pamiętam kryzys ku­bański w 1962 roku. Biegaliśmy wte­dy z ojcem, żeby kupić słoninę i smalec, bo miała być wojna. Pamiętam rok 1970, gdy czołgi jechały na stoczniowców. By­łem w pierwszej klasie liceum i na lekcji wychowawczej krzyczeliśmy, że chcemy szynki, masła i pomarańczy. O mało nie wywalili mnie ze szkoły. Potem był 1977 r. i morderstwo Staszka Pyjasa. Juvenalia w Krakowie zamieniły się w czarną procesję. W1980 r. z Piwnicą pod Barana­mi robiliśmy widowisko na krakowskim rynku. Była to inscenizacja wjazdu księ­cia Poniatowskiego i tysiące ludzi witało Daniela Olbrychskiego, który grał księcia w taki sposób, jakby to się działo współ­cześnie. Ludzie krzyczeli: „My chcemy króla!”. W tym czasie stał już Gdańsk. Na 13 grudnia 1981 r. miałem bilet do Berlina i załatwioną pracę w Australii. Nie poje­chałem, to dla mnie jedyny dobry przy­padek stanu wojennego. Zaraz potem poznałem Krzysztofa Kieślowskiego. Mówię o tym wszystkim dlatego, że gdy ma się w pamięci historię Polski, to nie może być zgody na to, aby ktoś roztrwo­nił to wszystko, o co walczyli nasi pra­dziadkowie, dziadkowie, ojcowie i o co my walczyliśmy. Nie można spokojnie przyglądać się temu, jak niszczy się na­sze marzenia o wolności. Jesteśmy jedy­nym pokoleniem, które żyje bez wojny. W wolnym kraju i w wielkiej Europie.

A gdzie ten wstyd?
Polska na naszych oczach w ciągu ostat­niego roku spsiała. PiS-owi wystarczył rok, żeby roztrwonić osiągnięcia ćwierć­wiecza. Wszędzie za granicą słyszałem pochwały. Polska była krajem podziwia­nym, przykładem rewolucji bez ofiar. Dziś ci sami ludzie pytają mnie: co się dzieje? Jak to w ogóle możliwe? Jak wy się na to zgadzacie? Co się dzieje z Polską? I wtedy jest mi wstyd, bo nie wiem, co powiedzieć.

No właśnie, co powiedzieć?
PiS trwoni naszą wolność i demokra­cję. Niszczy nasz wizerunek w świecie. Zgłasza utopijne pomysły ekonomicz­ne. To wszystko prowadzi do katastrofy. To jest jakiś koszmarny powrót do prze­szłości. Od Gomułki, Gierka, Jaruzel­skiego słyszałem epitety o warchołach, o wichrzycielach, o podżegaczach. Dzi­siaj od przedstawicieli partii rządzącej słyszę o drugim sorcie, o komunistach i złodziejach, manifestujące tłumy na­zywa się rebelią. A wszystko w imię ha­sła, że suweren tego oczekuje. Gdy dziś słucham tego, co mówią przedstawicie­le władzy, to zastanawiam się, czy oni nie biorą gotowych tekstów z minionej epoki i nie wciskają dobrze przerobionej w hi­storii retoryki, bo - jak powiedział prezes TVP - „ciemny lud to kupi”.

„Ostatni dzwonek dla naszej demokracji. Musimy jej bronić, bo bronimy niepodległości. Nie lękajmy się!” - pisze pan na Facebooku.
W naszym narodzie jest coś, co ksiądz Józef Tischner opisał jako „nieszczęsny dar wolności”. Powiem rzecz straszą, któ­ra, niestety, mogłaby być prawdą. Gdyby w latach 80., nie daj Boże, wybuchło po­wstanie i zginęło parędziesiąt tysięcy ludzi, to dzisiaj cenilibyśmy tę naszą wol­ność nie przez to, że ją wywalczyliśmy, tylko przez te groby. Na szczęście tak się nie stało.

Potrafimy być tylko ofiarą?
Pamiętamy tylko to, co zostaje nam odebrane i o co następne pokolenia mu­szą walczyć. Czujemy się dobrze, gdy mo­żemy pławić się we własnych boleściach. Kiedyś o obecnym rządzie w historii bę­dzie się pisało jako o najczarniejszym okresie polskiej demokracji, tak jak się pisze o tym, co się wydarzyło po uchwa­leniu Konstytucji 3 maja z 1791 r., czyli o Targowicy. Nie mam co do tego żadnych złudzeń. Jesteśmy doskonali w budowa­niu i rujnowaniu zarazem. Zamiast się cierpliwe rozwijać, zaczynamy się cofać i od nowa przerabiamy historię. Przecież po obecnych rządach czeka nas przywra­canie państwa prawa, budowanie nie­zależnego Trybunału Konstytucyjnego, niezależnej prokuratury, łatanie dziur budżetowych i spłacanie długów wobec społeczeństwa, bo wszystkie te obietnice, które dzisiaj rząd nam serwuje, są na nasz koszt. Fundujemy to sobie na własne życzenie. A świat będzie uciekał.

Jesteśmy narodem głupców?
Raczej romantycznych szaleńców, chorych marzycieli skorych do wszel­kiego rodzaju powstań, ale już mniej do codziennej, ciężkiej pracy. Jesteśmy mie­szanką cholernego romantyzmu i mesjanizmu, który zakłada, że musi się nam udać, bo czuwa nad nami Bóg. 2017 miał być rokiem Leśmiana, a jest rokiem Mat­ki Boskiej. No pięknie, Matkę Boską wszyscy znamy, a Leśmiana już trochę mniej. Może warto go poczytać, może bę­dziemy mądrzejsi? Nie można ciągle my­śleć, że Bóg i Matka Boska wykonają za nas całą robotę. Tak nie będzie. Dobrobyt naszej ojczyzny zależy od nas samych. Ile można wierzyć, że wiara czyni cuda? Nie potrafimy analizować własnej historii, wyciągać wniosków, nie umiemy praco­wać w spokoju z pokolenia na pokolenie. Polak zawsze mądry po szkodzie.

Źle pojmujemy słowo „patriotyzm”?
To, co się dzisiaj dzieje, nie ma nic wspólnego z patriotyzmem, bo jak mó­wił Seneka: „Ojczyznę kocha się nie dla­tego, że wielka, ale dlatego, że własna. Grzechem jest szkodzić ojczyźnie, a więc także współobywatelowi, gdyż on jest częścią ojczyzny”.

Co pana najbardziej dziś niepokoi?
W PRL przez kilkanaście lat byłem są­siadem Jerzego Turowicza i pamię­tam, jak słuchaliśmy razem Radia Wolna Europa. Gdy zaczęły się strajki w Gdań­sku, pytaliśmy Turowicza jako najbar­dziej doświadczonego: „Panie Jerzy, uda się?”. A on odpowiadał: „Nie. Musiałoby dojść do wojny w Europie”. Nikt wtedy nie wierzył, że uda się bezkrwawo obalić ten ustrój. A jednak się udało, bo mieliśmy przywódców z prawdziwego zdarze­nia i fantastycznych intelektualistów. Gdy Wałęsa pierwszy raz przyjechał do Piwni­cy pod Baranami, powiedział: „Polska wygrała, bo miała dobrych nauczycieli”.

Dzisiaj w Polsce nie ma przywódców?
Tacy liderzy, jakie czasy. W1989 roku udało się nam odzyskać niepodległość, bo był charyzmatyczny Lech Wałęsa, za którym szły miliony robotników. A in­telektualnie wspierali go tacy ludzie jak Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Gere­mek, Adam Michnik, Jacek Kuroń, Bog­dan Borusewicz, Jerzy Turowicz, ksiądz Józef Tischner i dziesiątki innych. Dlate­go dzisiaj jesteśmy wolni, w UE i NATO. Można śmiało powiedzieć, że Polska jest w najlepszej geopolitycznej sytuacji od 300 lat. Dzisiaj takich przywódców nie ma. I chcę powiedzieć, że „nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy”. Drugiego wejścia do UE i drugiego NATO nie bę­dzie. Zamiast chuchać i dmuchać na wspólną Europę, na nasze sojusze, dzię­ki którym dołączyliśmy do cywilizowa­nego świata, nasz rząd zachowuje się tak, jakby chciał budować mur wysoki na sześć metrów na zachodniej granicy, a opozycja nie umie z nim walczyć. Jest podzielona i skłócona.

PiS swoje działania nazywa wyzwalaniem się z niewoli Brukseli, wstawaniem z kolan.
Za komuny Gomułka krzyczał z trybu­ny: „Polska stała na skraju przepaści, ale ostatnio zrobiliśmy ogromny krok na­przód”. Oby Polska, gdy już, jak mówi PiS, wstanie z kolan, nie przewróciła się na plecy i nie złamała kręgosłupa.

Polska może znaleźć się poza UE?
Unia bez Polski sobie poradzi, Polska bez Unii - nie. Europa ma problem z emi­gracją, z południowymi granicami, z Brexitem i nacjonalizmami w wielu krajach, więc gdy Polska będzie ciągle powta­rzać, że jej się ta wspólnota nie podoba, to w końcu usłyszy: wasz wybór. I wtedy będzie za późno, żeby wychodzić na ulicę. Jak mówią, „będzie pozamiatane”.

Uważa pan, że bez protestu ulicy nie ma szans na powstrzymanie tej władzy?
Pierwszy raz się boję, że może w Polsce dojść do wojny domowej, bo takiego pęk­nięcia, takiego podziału, jaki mamy dziś, to nie pamiętam. Za komuny też był po­dział my i oni, ale dziś o ludziach, którzy głosowali na PiS, nie możemy powiedzieć: tamci. Oni legalnie wygrali wybory i mają władzę, tyle że ta władza postanowiła wy­wrócić kraj do góry nogami. Owszem, wiele w nim było do naprawienia, Plat­forma popełniała błędy, poprzednie rządy też popełniały błędy. PiS wygrało wybory pod hasłem „dobra zmiana”, więc kieru­ję do nich pytanie: czy jak łapie się gumę w samochodzie, to się wymienia gumę, czy cały samochód?

Szykuje się pan na barykady?
Stare pokolenie dwa razy rewolucji nie zrobi. Owszem, my wiemy, czym jest brak wolności i jak kończy się nieodpo­wiedzialne rozdawnictwo. Za Gierka też było eldorado, mniej więcej w latach 1971-1974, a potem pomarańcze na kre­dyt skończyły się octem na półkach. Wte­dy Gierek zadłużył kraj i te długi my jako społeczeństwo spłacaliśmy do niedawna. Dziś wydajemy to, co udało się wypraco­wać przez ostatnie 25 lat. Naszą rolą jest uświadomienie tego młodym ludziom, bo to oni muszą wziąć odpowiedzialność za kraj, tak jak my reagowaliśmy niezgodą na to, co działo się w PRL. „Dekret o sta­nie wojennym”, „Miejcie nadzieję”, „Ko­lędę katyńską” śpiewaliśmy w Piwnicy pod Baranami w stanie wojennym. Wy­walczona wtedy wolność znów zaczyna się wymykać. A protest songi znów zaczę­ły być ważne. „Prawda nie lubi czekać”.

Młodzi - jak na razie - niechętnie się angażują. Co mogłoby obudzić bunt młodych?
Młodzi ludzie muszą zrozumieć, że wol­ność nie jest dana raz na zawsze. Ona jest im zadana i muszą o nią walczyć. Jeżeli nie będą, to w szybkim czasie 500 plus za­mieni się w 300 minus w portfelu. A kiedy Polska wyjdzie z Unii, to będzie oznacza­ło, że także z Schengen, a wtedy będą cze­kali po kilka godzin na granicach, tak jak myśmy kiedyś czekali. Jeżeli tego chcą, to niech dalej siedzą cicho.

Czyli muszą coś stracić?
Mam nadzieję, że pójdą po rozum do głowy. Przeczytałem w internecie, że 25 stycznia studenci uczelni w całej Pol­sce organizują manifestacje. To znaczy, że coś ruszyło. Im szybciej dojdzie do buntu w Pol­sce, tym mniej PiS popsuje i straty będą mniejsze. Ta władza udowodniła, że jest zdolna do wszystkiego. Nie zdzi­wiłbym się, gdyby za chwilę w Sali Ko­lumnowej przegłosowano przy swoim kworum zmiany w konstytucji. Jeśli uda­ło się w ten sposób przegłosować budżet, to któregoś pięknego dnia możemy się obudzić z całkiem nową ustawą zasadni­czą. Nie pamiętam równie destrukcyjnej partii rządzącej w Polsce po 1989 r.

Ktoś ją wybrał.
Przypominam, że to było 19 proc. spo­łeczeństwa, a nie 38 proc., jak podaje PiS. Połowa, w tym niestety dużo młodych, nie głosowała. To po pierwsze. Po dru­gie, chętnie usłyszałbym odpowiedzi na ankietę: „Czy głosowałbyś na PiS, gdyby w ich programie było jasno powiedziane: nie będziemy przestrzegali konstytucji, rozwalimy Trybunał Konstytucyjny, pro­kuraturę, sądownictwo, edukację, odda­my armię facetowi, który będzie walczył dronami, dyplomację mistrzowi faux pas, służby specjalne facetowi skazanemu wy­rokiem pierwszej instancji i najważniej­sze: będzie rządził przewodniczący partii, który nie ponosi żadnej odpowiedzialno­ści”. Ciekawe, jaki byłby wynik wyborów.

Każda partia mami obietnicami bez pokrycia. Pytanie, czy wyborcze kłamstwo może się udać drugi raz?
Mickiewicz pisał: „Gęby za lud krzyczą­ce sam lud w końcu znudzą, i twarze lud bawiące na końcu lud znudzą”. Poziom zakłamania, partactwa i bezczelności tej władzy dochodzi do granicy wytrzyma­łości. „Niesprawiedliwe rządy nie trwa­ją nigdy w nieskończoność. Nikt rządów gwałtu nie utrzyma długo. Złe to rządy, kiedy tłum kieruje władzami” - to z ko­lei Seneka. Czasami warto pamiętać, co mówili mądrzy ludzie.

Na razie notowania PiS wciąż są wysokie.
Nie mam pretensji do ludzi, którzy chcą głosować na PiS, którzy wierzą w religię smoleńską, wielkość byłego prezydenta - nieomylność jego brata. Mam preten­sje do tych, którzy nie chodzą głosować, a tym samym mają los kraju w głębokim poważaniu. Pamiętam spotkanie z Turowiczem i Mazowieckim w 1989 r. Piotr Skrzynecki i ja namawialiśmy ich do wprowadzenia w Polsce obowiązkowych wyborów przez następne 50 lat, obawia­jąc się, że ta młodziutka demokracja szyb­ko nam ucieknie. Obydwaj odpowiadali wtedy: „Mamy zaczynać od przymusu jak w PRL?”. Niestety, nie mieli racji.

Jak historia oceni Kaczyńskiego?
Dlaczego wszyscy przywiązują wagę do tego pana? Dla mnie jest to jedynie prze­wodniczący dużej partii i poseł, który ma tylko jeden głos.

Ale decydujący. Przecież wszyscy wiemy, że centrum zarządzania krajem mieści się w gabinecie szefa PiS na Nowogrodzkiej.
Jak w czasach komuny - wszechwładny sekretarz partii. Problem polega jedynie na tym, że PRL-owskich sekretarzy moż­na było pociągnąć do odpowiedzialności, a posła Kaczyńskiego - nie. Jak przyj­dzie co do czego, to on umyje ręce. Po­wie: przecież był prezydent, była premier, marszałkowie Sejmu i Senatu, minister sprawiedliwości. Ja byłem tylko zwykłym posłem, a to, co mówiłem, to były moje prywatne propozycje. Przed Trybunałem Stanu staną pan Andrzej Duda za wielo­krotne złamanie konstytucji i pani Bea­ta Szydło za niepublikowanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Kaczyński pozostawi ich samym sobie równie szyb­ko, jak dziś wprowadza zmiany. Dziwię się panu prezydentowi i pani premier, że nie boją się odpowiedzialności. Dziwię się członkom partii rządzącej, że wszyscy dali się omotać tą ideologią. To już nie jest sprawa partyjnej polityki, tylko zdrowego rozsądku i polskiej racji stanu.

Może w PiS nikt nie przejmuje się tym, co nastąpi po zmianie władzy?
To prawda, że gdy się ich słucha, to ma się wrażenie, że zamierzają rządzić do końca świata i jeszcze dłużej. A jeże­li nie, to na zasadzie: po nas tylko spalo­na ziemia. Tylko że żadna władza nie trwa wiecznie. Jeśli ktoś depcze konstytucję, to tak jakby deptał Biblię. Dla demokra­tycznego państwa konstytucja jest tym, czym Biblia dla Kościoła. Nie wolno jej szargać. Były procesy w Polsce za kalanie Biblii. Ci, którzy łamią konstytucję, pod­legają odpowiedzialności, niech mają to na uwadze.

Uważają, że naprawiają kraj...
Putin i Łukaszenko też tak mówią. Je­żeli idziemy w tym kierunku, to gratuluję.

A idziemy?
Idziemy. Seneka mówił: „Życie ludzkie nie jest tak oczywiste, że coś, co jest lep­sze, mogło znaleźć uznanie większości. Patrzmy na to, co jest pozytywne w dzia­łaniu, a nie to, co w życiu pospolite. Co daje nam szczęście, a nie jest wyborem pospólstwa. Pospólstwem nazywam nie tylko ludzi ubogich, ale też tych w purpu­rach. Cechą najgorszą jest pospólstwo”. W Polsce mamy dziś jedno wielkie pospólstwo. Pauperyzm połączony z populizmem to osiągnięcie tej władzy. Żyjemy w chaosie. Ci, którzy się na to nie zgadzają, muszą dać świadectwo.

Jakie świadectwo?
Tak jak premier Szydło i prezydent Duda zostaną zapytani kiedyś, gdzie byli, gdy łamano w Polsce konstytucję, tak nas, ludzi o znanych nazwiskach, mogą zapy­tać, dlaczego nie mówiliśmy, co napraw­dę oznacza „dobra zmiana”, co kryje się za hasłem „Polska dla Polaków”, czym grożą rządy pospólstwa? Ja w ramach protestu przeciwko nachalnej propagan­dzie mediów publicznych postanowi­łem nie udzielać żadnych wywiadów ani publicznej telewizji, ani radiu. Uznałem, że wymaga tego, jak w stanie wojennym, przyzwoitość.

Piosenki z pana muzyką śpiewa się jednak na demonstracjach PiS.
Tak, wiem. To elementarny brak przy­zwoitości tej władzy. „Miejcie nadzieję” było grane przy okazji rocznic smoleń­skich, a „Kolęda dla nieobecnych” też jest wykorzystywana politycznie. Protesto­wałem przeciwko temu, ale musiałbym mieć chyba z pięciu prawników, którzy nie robiliby nic innego, tylko wytaczali procesy przeciwko tym, którzy bez zgo­dy wykorzystują moją pracę twórczą. Po­przednia władza przynajmniej pytała o zgodę. Ta nie liczy się z nikim. Dlatego nie wolno z nią iść na żadne układy.

A nie ma pan poczucia zderzenia się ze ścianą?
Gdy w 1990 r. robiliśmy z Krzysztofem Piesiewiczem i Krzysztofem Kieślow­skim „Trzy kolory: Niebieski”, napisa­łem muzykę do słów listu św. Pawła do Koryntian, który w filmie był „Hymnem na zjednoczenie Europy”. To był począ­tek demokracji w Polsce. Naszym marze­niem było, żeby Polska znalazła się w UE. Ten hymn kończy się słowami: „Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość”. Pod koniec ubiegłego roku we Wrocławiu, na wręczeniu Europejskich Nagród Fil­mowych, przypomniano ten utwór, by znów dać przesłanie Europie, która jest na zakręcie. Na tę ceremonię zjechali wybitni artyści z Polski, Europy i świata. Polskiego rządu nie reprezentował nikt. Gdy PiS szło do władzy, głosiło fałszywe hasło „Polska w ruinie”. Dziś stało się ono ciałem. Po roku rządów tej partii Polska rzeczywiście zaczyna być krajem w ruinie. Mentalnej. Ale ja w Polskę wie­rzę. Nie wszystko stracone. Miejcie nadzieję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz