Pierwszy raz się
boję, że może w Polsce dojść do wojny domowej, bo takiego podziału, jaki mamy
dziś, to nie pamiętam - mówi kompozytor Zbigniew Preisner
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Napisał pan ostatnio utwór „Dobra zmiana”.
ZBIGNIEW PREISNER: Uważam, że powinnością artysty jest zabieranie głosu w
ważnych sprawach. Dobra zmiana zboczyła z kursu i zamienia się w wielki chaos.
Mógłbym oczywiście powiedzieć, że mało mnie to obchodzi, bo po filmach
Kieślowskiego napisałem muzykę tylko do jednego filmu w Polsce. Pracuję za granicą.
Ostatnio pracowałem z Fernando Truebą przy filmie „La Reina de Espańa” inawet zagrałem epizodyczną rolę u boku Penelope Cruz. Ale nie będę siedział cicho, bo na moich oczach
legalnie wybrana władza dokonuje wewnętrznego rozbioru Polski, niszczy dorobek
wielu pokoleń.
To budzi pana żal, gniew,
złość, frustrację?
Przede wszystkim wstyd.
Wstyd?
Mam tyle lat, że pamiętam kryzys
kubański w 1962 roku. Biegaliśmy wtedy z ojcem, żeby kupić słoninę i smalec,
bo miała być wojna. Pamiętam rok 1970, gdy czołgi jechały na stoczniowców. Byłem
w pierwszej klasie liceum i na lekcji wychowawczej krzyczeliśmy, że chcemy
szynki, masła i pomarańczy. O mało nie wywalili mnie ze szkoły. Potem był 1977
r. i morderstwo Staszka Pyjasa. Juvenalia w Krakowie zamieniły się w czarną
procesję. W1980 r. z Piwnicą pod Baranami robiliśmy widowisko na krakowskim
rynku. Była to inscenizacja wjazdu księcia Poniatowskiego i tysiące ludzi
witało Daniela Olbrychskiego, który grał księcia w taki sposób, jakby to się
działo współcześnie. Ludzie krzyczeli: „My chcemy króla!”. W tym czasie stał
już Gdańsk. Na 13 grudnia 1981 r. miałem bilet do Berlina i załatwioną pracę w
Australii. Nie pojechałem, to dla mnie jedyny dobry przypadek stanu wojennego.
Zaraz potem poznałem Krzysztofa Kieślowskiego. Mówię o tym wszystkim dlatego,
że gdy ma się w pamięci historię Polski, to nie może być zgody na to, aby ktoś
roztrwonił to wszystko, o co walczyli nasi pradziadkowie, dziadkowie, ojcowie
i o co my walczyliśmy. Nie można spokojnie przyglądać się temu, jak niszczy się
nasze marzenia o wolności. Jesteśmy jedynym pokoleniem, które żyje bez wojny.
W wolnym kraju i w wielkiej Europie.
A gdzie ten wstyd?
Polska na naszych oczach w ciągu
ostatniego roku spsiała. PiS-owi wystarczył rok, żeby roztrwonić osiągnięcia
ćwierćwiecza. Wszędzie za granicą słyszałem pochwały. Polska była krajem
podziwianym, przykładem rewolucji bez ofiar. Dziś ci sami ludzie pytają mnie:
co się dzieje? Jak to w ogóle możliwe? Jak wy się na to zgadzacie? Co się
dzieje z Polską? I wtedy jest mi wstyd, bo nie
wiem, co powiedzieć.
No właśnie, co powiedzieć?
PiS trwoni naszą wolność i demokrację.
Niszczy nasz wizerunek w świecie. Zgłasza utopijne pomysły ekonomiczne. To
wszystko prowadzi do katastrofy. To jest jakiś koszmarny powrót do przeszłości.
Od Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego słyszałem epitety o warchołach, o wichrzycielach,
o podżegaczach. Dzisiaj od przedstawicieli partii rządzącej słyszę o drugim
sorcie, o komunistach i złodziejach, manifestujące tłumy nazywa się rebelią. A
wszystko w imię hasła, że suweren tego oczekuje. Gdy dziś słucham tego, co
mówią przedstawiciele władzy, to zastanawiam się, czy oni nie biorą gotowych
tekstów z minionej epoki i nie wciskają dobrze przerobionej w historii
retoryki, bo - jak powiedział prezes TVP - „ciemny lud
to kupi”.
„Ostatni dzwonek dla naszej
demokracji. Musimy jej bronić, bo bronimy niepodległości. Nie lękajmy się!” -
pisze pan na Facebooku.
W naszym narodzie jest coś, co ksiądz
Józef Tischner opisał jako „nieszczęsny dar wolności”. Powiem rzecz straszą,
która, niestety, mogłaby być prawdą. Gdyby w latach 80., nie daj Boże,
wybuchło powstanie i zginęło parędziesiąt tysięcy ludzi, to dzisiaj
cenilibyśmy tę naszą wolność nie przez to, że ją wywalczyliśmy, tylko przez te
groby. Na szczęście tak się nie stało.
Potrafimy być tylko ofiarą?
Pamiętamy tylko to, co zostaje nam
odebrane i o co następne pokolenia muszą walczyć. Czujemy się dobrze, gdy możemy
pławić się we własnych boleściach. Kiedyś o obecnym rządzie w historii będzie
się pisało jako o najczarniejszym okresie polskiej demokracji, tak jak się
pisze o tym, co się wydarzyło po uchwaleniu Konstytucji 3 maja z 1791 r.,
czyli o Targowicy. Nie mam co do tego żadnych złudzeń. Jesteśmy doskonali w
budowaniu i rujnowaniu zarazem. Zamiast się cierpliwe rozwijać, zaczynamy się
cofać i od nowa przerabiamy historię. Przecież
po obecnych rządach czeka nas przywracanie państwa prawa, budowanie niezależnego
Trybunału Konstytucyjnego, niezależnej prokuratury, łatanie dziur budżetowych i
spłacanie długów wobec społeczeństwa, bo wszystkie te obietnice, które dzisiaj
rząd nam serwuje, są na nasz koszt. Fundujemy to sobie na własne życzenie. A
świat będzie uciekał.
Jesteśmy narodem głupców?
Raczej romantycznych szaleńców,
chorych marzycieli skorych do wszelkiego rodzaju powstań, ale już mniej do
codziennej, ciężkiej pracy. Jesteśmy mieszanką cholernego romantyzmu i mesjanizmu,
który zakłada, że musi się nam udać, bo czuwa nad nami Bóg. 2017 miał być
rokiem Leśmiana, a jest rokiem Matki Boskiej. No pięknie, Matkę Boską wszyscy
znamy, a Leśmiana już trochę mniej. Może warto go poczytać, może będziemy
mądrzejsi? Nie można ciągle myśleć, że Bóg i Matka Boska wykonają za nas całą
robotę. Tak nie będzie. Dobrobyt naszej ojczyzny zależy od nas samych. Ile
można wierzyć, że wiara czyni cuda? Nie potrafimy analizować własnej historii,
wyciągać wniosków, nie umiemy pracować w spokoju z pokolenia na pokolenie.
Polak zawsze mądry po szkodzie.
Źle pojmujemy słowo
„patriotyzm”?
To, co się dzisiaj dzieje, nie ma
nic wspólnego z patriotyzmem, bo jak mówił Seneka: „Ojczyznę kocha się nie dlatego,
że wielka, ale dlatego, że własna. Grzechem jest szkodzić ojczyźnie, a więc
także współobywatelowi, gdyż on jest częścią ojczyzny”.
Co pana najbardziej dziś
niepokoi?
W PRL przez kilkanaście lat byłem
sąsiadem Jerzego Turowicza i pamiętam, jak słuchaliśmy razem Radia Wolna
Europa. Gdy zaczęły się strajki w Gdańsku, pytaliśmy Turowicza jako najbardziej
doświadczonego: „Panie Jerzy, uda się?”. A on odpowiadał: „Nie. Musiałoby dojść
do wojny w Europie”. Nikt wtedy nie wierzył, że uda się bezkrwawo obalić ten
ustrój. A jednak się udało, bo mieliśmy przywódców z prawdziwego zdarzenia i
fantastycznych intelektualistów. Gdy Wałęsa pierwszy raz przyjechał do Piwnicy
pod Baranami, powiedział: „Polska wygrała, bo miała dobrych nauczycieli”.
Dzisiaj w Polsce nie ma
przywódców?
Tacy liderzy, jakie czasy. W1989
roku udało się nam odzyskać niepodległość, bo był charyzmatyczny Lech Wałęsa,
za którym szły miliony robotników. A intelektualnie wspierali go tacy ludzie
jak Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Adam Michnik, Jacek Kuroń, Bogdan
Borusewicz, Jerzy Turowicz, ksiądz Józef Tischner i dziesiątki innych. Dlatego
dzisiaj jesteśmy wolni, w UE i NATO. Można śmiało powiedzieć, że Polska jest w
najlepszej geopolitycznej sytuacji od 300 lat. Dzisiaj takich przywódców nie
ma. I chcę powiedzieć, że „nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy”. Drugiego
wejścia do UE i drugiego NATO nie będzie. Zamiast chuchać i dmuchać na wspólną
Europę, na nasze sojusze, dzięki którym dołączyliśmy do cywilizowanego
świata, nasz rząd zachowuje się tak, jakby chciał budować mur wysoki na sześć
metrów na zachodniej granicy, a opozycja nie umie z nim walczyć. Jest
podzielona i skłócona.
PiS swoje działania nazywa
wyzwalaniem się z niewoli Brukseli, wstawaniem z kolan.
Za komuny Gomułka krzyczał z trybuny:
„Polska stała na skraju przepaści, ale ostatnio zrobiliśmy ogromny krok naprzód”.
Oby Polska, gdy już, jak mówi PiS, wstanie z kolan, nie przewróciła się na
plecy i nie złamała kręgosłupa.
Polska może znaleźć się poza
UE?
Unia bez Polski sobie poradzi,
Polska bez Unii - nie. Europa ma problem z emigracją, z południowymi granicami,
z Brexitem i nacjonalizmami w wielu krajach, więc gdy Polska będzie
ciągle powtarzać, że jej się ta wspólnota nie podoba, to w końcu usłyszy: wasz
wybór. I wtedy będzie za późno, żeby wychodzić na ulicę. Jak mówią, „będzie
pozamiatane”.
Uważa pan, że bez protestu
ulicy nie ma szans na powstrzymanie tej władzy?
Pierwszy raz się boję, że może w
Polsce dojść do wojny domowej, bo takiego pęknięcia, takiego podziału, jaki
mamy dziś, to nie pamiętam. Za komuny też był podział my i oni, ale dziś o
ludziach, którzy głosowali na PiS, nie możemy powiedzieć: tamci. Oni legalnie
wygrali wybory i mają władzę, tyle że ta władza postanowiła wywrócić kraj do
góry nogami. Owszem, wiele w nim było do naprawienia, Platforma popełniała
błędy, poprzednie rządy też popełniały błędy. PiS wygrało wybory pod hasłem
„dobra zmiana”, więc kieruję do nich pytanie: czy jak łapie się gumę w
samochodzie, to się wymienia gumę, czy cały samochód?
Szykuje się pan na barykady?
Stare pokolenie dwa razy rewolucji
nie zrobi. Owszem, my wiemy, czym jest brak wolności i jak kończy się nieodpowiedzialne
rozdawnictwo. Za Gierka też było eldorado, mniej więcej w latach 1971-1974, a potem pomarańcze na
kredyt skończyły się octem na półkach. Wtedy Gierek zadłużył kraj i te długi
my jako społeczeństwo spłacaliśmy do niedawna. Dziś wydajemy to, co udało się
wypracować przez ostatnie 25 lat. Naszą rolą jest uświadomienie tego młodym
ludziom, bo to oni muszą wziąć odpowiedzialność za kraj, tak jak my
reagowaliśmy niezgodą na to, co działo się w PRL. „Dekret o stanie wojennym”,
„Miejcie nadzieję”, „Kolędę katyńską” śpiewaliśmy w Piwnicy pod Baranami w
stanie wojennym. Wywalczona wtedy wolność znów zaczyna się wymykać. A protest
songi znów zaczęły być ważne. „Prawda nie lubi czekać”.
Młodzi - jak na razie -
niechętnie się angażują. Co mogłoby obudzić bunt młodych?
Młodzi ludzie muszą zrozumieć, że
wolność nie jest dana raz na zawsze. Ona jest im zadana i muszą o nią walczyć.
Jeżeli nie będą, to w szybkim czasie 500 plus zamieni się w 300 minus w
portfelu. A kiedy Polska wyjdzie z Unii, to będzie oznaczało, że także z
Schengen, a wtedy będą czekali po kilka godzin na granicach, tak jak myśmy
kiedyś czekali. Jeżeli tego chcą, to niech dalej siedzą cicho.
Czyli muszą coś stracić?
Mam nadzieję, że pójdą po rozum do
głowy. Przeczytałem w internecie, że 25 stycznia studenci uczelni w całej Polsce
organizują manifestacje. To znaczy, że coś ruszyło. Im szybciej dojdzie do buntu w Polsce,
tym mniej PiS popsuje i straty będą mniejsze. Ta władza udowodniła, że jest
zdolna do wszystkiego. Nie zdziwiłbym się, gdyby za chwilę w Sali Kolumnowej
przegłosowano przy swoim kworum zmiany w konstytucji. Jeśli udało się w ten
sposób przegłosować budżet, to któregoś pięknego dnia możemy się obudzić z
całkiem nową ustawą zasadniczą. Nie pamiętam równie destrukcyjnej partii
rządzącej w Polsce po 1989 r.
Ktoś ją wybrał.
Przypominam, że to było 19 proc.
społeczeństwa, a nie 38 proc., jak podaje PiS. Połowa, w tym niestety dużo
młodych, nie głosowała. To po pierwsze. Po drugie, chętnie usłyszałbym
odpowiedzi na ankietę: „Czy głosowałbyś na PiS, gdyby w ich programie było
jasno powiedziane: nie będziemy przestrzegali konstytucji, rozwalimy Trybunał
Konstytucyjny, prokuraturę, sądownictwo, edukację, oddamy armię facetowi,
który będzie walczył dronami, dyplomację mistrzowi faux pas, służby specjalne facetowi skazanemu wyrokiem
pierwszej instancji i najważniejsze: będzie rządził przewodniczący partii,
który nie ponosi żadnej odpowiedzialności”. Ciekawe, jaki byłby wynik wyborów.
Każda partia mami obietnicami bez pokrycia. Pytanie, czy wyborcze kłamstwo może się
udać drugi raz?
Mickiewicz pisał: „Gęby za lud
krzyczące sam lud w końcu znudzą, i twarze lud bawiące na końcu lud znudzą”.
Poziom zakłamania, partactwa i bezczelności tej władzy dochodzi do granicy
wytrzymałości. „Niesprawiedliwe rządy nie trwają nigdy w nieskończoność. Nikt
rządów gwałtu nie utrzyma długo. Złe to rządy, kiedy tłum kieruje władzami” -
to z kolei Seneka. Czasami warto pamiętać, co mówili mądrzy ludzie.
Na razie notowania PiS wciąż są
wysokie.
Nie mam pretensji do ludzi, którzy
chcą głosować na PiS, którzy wierzą w religię smoleńską, wielkość byłego
prezydenta - nieomylność jego brata. Mam pretensje do tych, którzy nie chodzą
głosować, a tym samym mają los kraju w głębokim poważaniu. Pamiętam spotkanie z
Turowiczem i Mazowieckim w 1989 r. Piotr Skrzynecki i ja namawialiśmy ich do wprowadzenia
w Polsce obowiązkowych wyborów przez następne 50 lat, obawiając się, że ta
młodziutka demokracja szybko nam ucieknie. Obydwaj odpowiadali wtedy: „Mamy
zaczynać od przymusu jak w PRL?”. Niestety, nie mieli racji.
Jak historia oceni
Kaczyńskiego?
Dlaczego wszyscy przywiązują wagę
do tego pana? Dla mnie jest to jedynie przewodniczący dużej partii i poseł,
który ma tylko jeden głos.
Ale decydujący. Przecież
wszyscy wiemy, że centrum zarządzania krajem mieści się w gabinecie szefa PiS
na Nowogrodzkiej.
Jak w czasach komuny -
wszechwładny sekretarz partii. Problem polega jedynie na tym, że PRL-owskich
sekretarzy można było pociągnąć do odpowiedzialności, a posła Kaczyńskiego -
nie. Jak przyjdzie co do czego, to on umyje ręce. Powie: przecież był
prezydent, była premier, marszałkowie Sejmu i Senatu, minister sprawiedliwości.
Ja byłem tylko zwykłym posłem, a to, co mówiłem, to były moje prywatne
propozycje. Przed Trybunałem Stanu staną pan Andrzej Duda za wielokrotne
złamanie konstytucji i pani Beata Szydło za niepublikowanie wyroków Trybunału
Konstytucyjnego. Kaczyński pozostawi ich samym sobie równie szybko, jak dziś
wprowadza zmiany. Dziwię się panu prezydentowi i pani premier, że nie boją się
odpowiedzialności. Dziwię się członkom partii rządzącej, że wszyscy dali się omotać
tą ideologią. To już nie jest sprawa partyjnej polityki, tylko zdrowego
rozsądku i polskiej racji stanu.
Może w PiS nikt nie przejmuje
się tym, co nastąpi po zmianie władzy?
To prawda, że gdy się ich słucha,
to ma się wrażenie, że zamierzają rządzić do końca świata i jeszcze dłużej. A
jeżeli nie, to na zasadzie: po nas tylko spalona ziemia. Tylko że żadna
władza nie trwa wiecznie. Jeśli ktoś depcze konstytucję, to tak jakby deptał
Biblię. Dla demokratycznego państwa konstytucja jest tym, czym Biblia dla
Kościoła. Nie wolno jej szargać. Były procesy w Polsce za kalanie Biblii. Ci,
którzy łamią konstytucję, podlegają odpowiedzialności, niech mają to na
uwadze.
Uważają, że naprawiają kraj...
Putin i Łukaszenko też tak mówią. Jeżeli idziemy w tym kierunku,
to gratuluję.
A idziemy?
Idziemy. Seneka mówił: „Życie
ludzkie nie jest tak oczywiste, że coś, co jest lepsze, mogło znaleźć uznanie
większości. Patrzmy na to, co jest pozytywne w działaniu, a nie to, co w życiu
pospolite. Co daje nam szczęście, a nie jest wyborem pospólstwa. Pospólstwem
nazywam nie tylko ludzi ubogich, ale też tych w purpurach. Cechą najgorszą
jest pospólstwo”. W Polsce mamy dziś jedno wielkie pospólstwo. Pauperyzm
połączony z populizmem to osiągnięcie tej władzy. Żyjemy w chaosie. Ci, którzy
się na to nie zgadzają, muszą dać świadectwo.
Jakie świadectwo?
Tak jak premier Szydło i prezydent
Duda zostaną zapytani kiedyś, gdzie byli, gdy łamano w Polsce konstytucję, tak
nas, ludzi o znanych nazwiskach, mogą zapytać, dlaczego nie mówiliśmy, co
naprawdę oznacza „dobra zmiana”, co kryje się za hasłem „Polska dla Polaków”,
czym grożą rządy pospólstwa? Ja w ramach protestu przeciwko nachalnej propagandzie
mediów publicznych postanowiłem nie udzielać żadnych wywiadów ani publicznej telewizji,
ani radiu. Uznałem, że wymaga tego, jak w stanie wojennym, przyzwoitość.
Piosenki z pana muzyką śpiewa
się jednak na demonstracjach PiS.
Tak, wiem. To elementarny brak
przyzwoitości tej władzy. „Miejcie nadzieję” było grane przy okazji rocznic smoleńskich,
a „Kolęda dla nieobecnych” też jest wykorzystywana politycznie. Protestowałem
przeciwko temu, ale musiałbym mieć chyba z pięciu prawników, którzy nie
robiliby nic innego, tylko wytaczali procesy przeciwko tym, którzy bez zgody
wykorzystują moją pracę twórczą. Poprzednia władza przynajmniej pytała o
zgodę. Ta nie liczy się z nikim. Dlatego nie wolno z nią iść na żadne układy.
A nie ma pan poczucia zderzenia
się ze ścianą?
Gdy w 1990 r. robiliśmy z
Krzysztofem Piesiewiczem i Krzysztofem Kieślowskim „Trzy kolory: Niebieski”,
napisałem muzykę do słów listu św. Pawła do Koryntian, który w filmie był
„Hymnem na zjednoczenie Europy”. To był początek demokracji w Polsce. Naszym
marzeniem było, żeby Polska znalazła się w UE. Ten hymn kończy się słowami:
„Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest
miłość”. Pod koniec ubiegłego roku we Wrocławiu, na wręczeniu Europejskich
Nagród Filmowych, przypomniano ten utwór, by znów dać przesłanie Europie,
która jest na zakręcie. Na tę ceremonię zjechali wybitni artyści z Polski,
Europy i świata. Polskiego rządu nie reprezentował nikt. Gdy PiS szło do
władzy, głosiło fałszywe hasło „Polska w ruinie”. Dziś stało się ono ciałem. Po
roku rządów tej partii Polska rzeczywiście zaczyna być krajem w ruinie.
Mentalnej. Ale ja w Polskę wierzę. Nie wszystko stracone. Miejcie nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz