Szef MSW dostał od
Kaczyńskiego polecenie, by z farsy PiS-owskiego autorytaryzmu uczynić tragedię.
W tych, którzy śmieją się, słysząc pogróżki o „konsekwencjach karnych
czekających uczestników puczu”, ma obudzić autentyczny strach
Błaszczak w roli
silnego człowieka stara się, jak może. Wymusza na niechętnej policji coraz
twardsze interwencje wobec ludzi protestujących przeciw władzy PiS.
Zniechęcają zaś do działań wobec kiboli czy narodowców, których partia
Kaczyńskiego chce uczynić swymi sojusznikami. Zastrasza uczestników protestów
pod Sejmem i pod Wawelem poprzez publikowanie ich portretów - wraz z wezwaniem
do stawienia się lub wskazania policji miejsca ich pobytu. Wypowiada się
przeciw imigrantom, jeśli wcześniej tak samo wypowie się prezes. I milczy w
sprawach trudnych, dopóki prezes nie przedstawi swego stanowiska.
Czy Błaszczak jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu? Czy da
się z niego zrobić choćby cień Kiszczaka?
Odpowiedź z pozoru wydaje się prosta - nie. Błaszczak jest człowiekiem
bez właściwości, bez charakteru, wydaje się, że nawet jego energia życiowa jest
w całości pożyczona od Kaczyńskiego. Ale z drugiej strony właśnie dzięki temu
cieszy się absolutnym zaufaniem najsilniejszej osoby w państwie. Może liczyć
na kontakt i wsparcie w każdej chwili. Czy jednak człowiek, który jest tylko
cieniem innego człowieka, może zbudować autorytet swego obozu? Czy taki
człowiek może wymusić na kimkolwiek strach?
MAŁY PARTYJNY BIUROKRATA
Kaczyński od początku swojego istnienia w polityce budował swą pozycję na dwóch różnych planach. Na planie
publicznym od początku przedstawiał się jako człowiek nieunikający
kontrowersji i starć.
Lubił rozmawiać i spierać się z
prawicowymi inteligentami o wyrazistych poglądach i silnych charakterach.
Jadwiga Staniszkis,
Ludwik Dorn, młodzi prawicowi
dziennikarze, intelektualiści - to byli jego partnerzy do rozmów. Z
dobrotliwym uśmiechem znosił ich połajanki, a nawet - do pewnego momentu -
publiczną krytykę.
Jednak w ważniejszym dla siebie wymiarze - budowania partii - Kaczyński
od samego początku był osobowością autorytarną, nieznoszącą sprzeciwu,
nietolerującą różnic. Swoje prawdziwe otoczenie polityczne od początku buduje
z ludzi bez własnej pozycji, bez silnego charakteru, skłonnych do kultu, do
całkowitego poddania się „silnej osobowości”.
Jednym z takich partyjnych
funkcjonariuszy jest Mariusz Błaszczak. Przy Jarosławie Kaczyńskim od zawsze,
choć po raz pierwszy usłyszeliśmy o nim dopiero w okresie warszawskiej prezydentury
Lecha Kaczyńskiego, kiedy partia rzuciła go na odcinek samorządowy. Na kilka
miesięcy zostaje nawet burmistrzem Śródmieścia, ale na tym stanowisku wyraźnie
cierpi. Ma kłopoty z podejmowaniem decyzji, w każdym trudniejszym momencie
znika na długo w gabinetach braci Kaczyńskich. Nie czuje się dobrze jako
człowiek władzy, woli wykonywać rozkazy.
Z tamtych czasów wszyscy wspominają go jednak jako osobę sympatyczną, a
przede wszystkim unikającą konfliktów. Niezdolną do przeciwstawienia się
komukolwiek w rozmowie w cztery oczy. Kiedy po powołaniu na stanowisko
premiera Kazimierz Marcinkiewicz dowiaduje się, że to Jarosław Kaczyński wskaże
szefa jego kancelarii - właśnie Błaszczaka - pełen jest niepokoju. Jednak
pierwsze miesiące współpracy rozwiały jego obawy.
- Błaszczak był wobec mnie
wyjątkowo grzeczny - wspomina były premier. - W ogóle sympatyczny, stale
uśmiechnięty, dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że za moimi plecami
terroryzuje mi asystenta, młodego chłopaka, żądając od niego szczegółowego
planu moich spotkań, informacji o wszystkich moich kontaktach.
Oczywiście dla Jarosława Kaczyńskiego, który Marcinkiewiczowi coraz
mniej ufa z powodu niespodziewanie rosnącej popularności premiera.
- Próbowałem z Błaszczakiem o tym porozmawiać, ale nic z tego nie wyszło
- wspomina Marcinkiewicz. - Grzecznie się uśmiechał i
nie patrząc mi w oczy, powtarzał, że to pomyłka, został przez mojego
asystenta źle zrozumiany, nikomu nie groził, a mój plan zajęć chciał znać, żeby
ułatwić mi pracę.
Błaszczak - jak przyznają wszyscy - był zresztą niezłym organizatorem,
choć tylko na podstawowym poziomie. Kiedy Marcinkiewicz zleca mu naprawdę
ważne zadanie - przygotowanie działań z
pakietu „taniego państwa” (PiS używało tego hasła w roku 2006) - i po
dziewięciu miesiącach pyta o efekty, okazuje
się, że Błaszczak nie zrobił nic. Wzięty przez premiera na rozmowę w cztery
oczy, znów bardzo grzecznie stosuje biurokratyczne uniki: „zbieram informacje,
do tego trzeba czasu, to bardzo ważna i delikatna materia”. Inny mój prawicowy
rozmówca, Marek Migalski, poznał Błaszczaka w okresie kampanii prezydenckiej
2010 roku i podczas swej krótkiej kariery w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego.
- Mariusz był dla mnie miły, wszyscy uważali, że jest sympatyczny. I
zupełnie bez własnych ambicji. Brudziński – wiadomo - dzień i noc marzy o tym,
żeby kiedyś zostać następcą prezesa. Ziobro i Macierewicz duszą się od ambicji.
Po Błaszczaku niczego takiego nie widać. Uśmiechnięty, grzeczny, pomocny... Do
czasu.
Kiedy Migalski napisał list otwarty do Kaczyńskiego, krytykując jego
ostry zwrot w stronę smoleńszczyzny po przegranych wyborach prezydenckich, jak
wspomina: „Przez kilka dni czołowi pisowcy milczeli, zdezorientowani, pierwszy
uderzył Błaszczak, który w imieniu prezesa zaatakował mnie bardzo brutalnie”.
W zemście Migalski w swojej politycznej powieści z kluczem „Paragraf 44”, publikowanej w odcinkach w
prawicowym tygodni-ku „Do Rzeczy”, opisał Błaszczaka jako „wieszak w szafie
prezesa” (,,Migalski wszedł do gabinetu prezesa, zdjął płaszcz i powiesił go na
stojącym w rogu wieszaku. Ku jego osłupieniu wieszak się odezwał: Witam
serdecznie, jestem Mariusz Błyszczek. Marek odskoczył przestraszony, ale
prezes zaczął go uspokajać: niech się pan tak nie boi, faktycznie to tylko
Błyszczek”). - Co najzabawniejsze - dodaje Migalski - moi koledzy, którzy
zostali w PiS, dzwonili do mnie, mówiąc, że co jak co, ale akurat Błaszczak
jako wieszak to najprawdziwsza prawda.
W epoce rozłamów w PiS, na przełomie 2010 i 2011 roku, kiedy powstawały
PJN i Solidarna Polska, prawie wszyscy brali pod I uwagę porzucenie
Kaczyńskiego. Zbigniew Girzyński rozmawiał z
PJN-owcami, choć w ostatniej chwili wystraszył się wyjścia. Z kolei „ziobryści”
mieli ożywione kontakty z Andrzejem Dudą, który długo się wahał, czy nie
zdradzić prezesa. - Tylko z Błaszczakiem nikt się nie kontaktował - wspomina
Migalski. - To by było jak bezpośredni telefon do Kaczyńskiego.
Zapytany, dlaczego w takim razie Kaczyński nie wystawił Błaszczaka
zamiast Dudy w wyborach prezydenckich, jeden z byłych PR-oweów PiS mówi: - Duda
nie był wizerunkowo interesujący z natury, ale w kampanii dało się na nim
zamontować jakąś charyzmę, wystarczającą na Komorowskiego. Montować charyzmę
na Błaszczaku to jakby husarskie siodło chcieć założyć na muła.
„EFEKT BŁASZCZAKA” W MSW
Bagatelizowanie Błaszczaka to jeden z błędów, jakie najczęściej popełniali politycy po prawej stronie -
Dorn, Kamiński, Kurski, Ziobro, Migalski. Dziś Dorn i Kamiński są poza partią,
Ziobro i Kurski wrócili, ale przeczołgani i upokorzeni, trzymani na krótkiej
smyczy. A Błaszczak rozkwita. Jest najbliżej ucha prezesa.
Mariusz Błaszczak nie ma własnego autorytetu, ale ma narzędzia dane mu
przez Kaczyńskiego. To jest jego siła. Także w stosunku do resortu, którym
kieruje - przede wszystkim policji.
Z resortami siłowymi PiS w ogóle ma kłopot. Macierewicz (i jego
przyboczni - Misiewicz, Kownacki) wojskowych wściekają, ale i przerażają.
„Ołtarzyki smoleńskie” (jak mówi się w jednostkach o zakładanych tam z rozkazu
MON nowych miejscach pamięci) budzą ogólną pogardę. Ale to właśnie przy tych
„ołtarzykach” zaczynają się kręcić najwięksi w każdej jednostce oportuniści,
nieraz mający na koncie przysłowiowe utopienie czołgu po pijanemu. Pomijani
wcześniej przy awansach, dziś widzą dla siebie szansę. I faktycznie - ich
oportunizm jest odnotowywany i chwalony.
Błaszczak może wobec policjantów używać tych samych narzędzi karania i
nagradzania co Macierewicz wobec armii. Wiadomo - to pieniądze, degradacje, awanse. A także prawo odwoływania
ze stanowisk funkcjonariuszy, którzy choćby jeden dzień przesłużyli w PRL.
Rzecz jasna - prawo stosowane tylko wobec tych, którzy nowej władzy podpadną.
Jednak Mariusz Błaszczak drażni policjantów właśnie dlatego, że nie ma żadnej
osobowości. Widać na pierwszy rzut oka, że to człowiek słaby. - Jest spotkanie
ministra z policjantami - opowiada jeden z policyjnych związkowców - po
kolejnym poważnym konflikcie, po Wrocławiu, po Gdańsku, po Ełku, kiedy
oczekujemy jakiegoś stanowiska, a Błaszczak wychodzi przed ludzi i zaczyna
opowiadać coś o programie 500+. Nie patrzy nam w oczy, mówi jak ze studni. Nie
ma się wrażenia, że on w ogóle jest wśród nas obecny.
Faktycznie - duchem, jeśli nie ciałem - Błaszczak pozostaje na
Nowogrodzkiej, w szafie prezesa, co daje mu pewność zachowania pozycji, ale nie
buduje autorytetu wśród policjantów.
Jak jednak niedawno zwrócił uwagę były PiS-owski wicepremier i szef MSW
Ludwik Dorn, w zachowaniach (lub braku zachowań) policji widać już „efekt
Błaszczaka”. Od Gdańska (gdzie policjanci zostali przez niego skarceni za
interwencje wobec córki radnej PiS), poprzez Wrocław (gdzie zostali skarceni
za przeciwstawienie się chuliganom,
wywodzącym się z „prawomyślnych” środowisk kibolskich), aż po Ełk (gdzie
chuligani, którzy zniszczyli tamtejszy kebab, zaatakowali
też interweniujących policjantów).
Po wydarzeniach w Ełku szef MSW, zamiast wesprzeć swoich
funkcjonariuszy, stwierdził, że niszczenie prywatnej własności i rzucanie
kamieniami w policję wynika z „zupełnie zrozumiałych obaw ludzi, którzy są
świadkami sytuacji na Zachodzie, gdzie mamy duże enklawy muzułmańskich
imigrantów i terroryzm islamski”. W tym samym czasie doszło zresztą w całej
Polsce do ataków na kebaby prowadzone przez imigrantów. Wzywali do nich kibole
i narodowcy, a służby i policja nie zrobiły nic, aby dokonać prewencyjnych
zatrzymań czy choćby przeprowadzić rozmowy ostrzegawcze. Dla policji - mówi
inny z byłych szefów MSW - zachowanie Błaszczaka to jasny sygnał, że są „równi
i równiejsi”; „nie interesuj się przemocą kiboli i narodowców, jeśli nie
chcesz kontroli z komendy głównej i innych kłopotów”.
Tyle że trudno się „nie interesować”, gdy w końcu to policja staje się
celem agresji.
PRZYWRACANIE PORZĄDKU
Przekroczeniem
kolejnej granicy stała się inicjatywa Mariusza Błaszczaka
(nawet jeśli pomysł powstał w Ministerstwie
Sprawiedliwości, u Zbigniewa Ziobry), żeby policja opublikowała portrety osób
biorących udział w proteście 16 grudnia pod Sejmem.
Henryk Wujec, działacz opozycji demokratycznej w PRL, członek KSS KOR,
który pomagał robotnikom represjonowanym za protesty w czerwcu 1976 r.,
poproszony o komentarz do ostatnich działań szefa MSW, nie owija w bawełnę:
- Kiedy w 1976 roku przyjechaliśmy do Radomia, w stołówkach zakładowych
też wisiały zdjęcia „wichrzycieli” zrobione przez resortowych fotografów w
cywilu, bo wtedy nie było jeszcze kamer monitoringu na ulicach. Jedni byli
poszukiwani przez milicję, zdjęcia innych miały w intencji władz spowodować
potępienie ich ze strony kolegów z zakładu i wyrzucenie z pracy. Oczywiście nie
można tych sytuacji porównywać - dodaje Wujec - mamy dziś wolne społeczeństwo,
jednak także teraz można zastraszyć przedsiębiorców tym, że przyjdzie do nich
CBA, a pracowników spółek skarbu państwa czy budżetówki, że zostaną uznani za
„kłopotliwych”.
Wujec podaje przykład osoby zatrudnionej przez zagraniczną firmę, która
z racji działalności w KOD została opisana w prawicowej prasie jako „wróg
rządu” i „resortowe dziecko”. Firma - której
partnerami biznesowymi w Polsce są podlegające PiS i obsadzone przez decydentów
tej partii spółki skarbu - zaproponowała jej przeniesienie za granicę. Gdy
jednak z przyczyn rodzinnych osoba ta nie chciała opuścić Polski, została
zwolniona. Wujec punktuje: - Kaczyński zna siłę ludzkiego oportunizmu i na tym
chce zbudować swoją władzę.
Kiedy po opublikowaniu portretów uczestników protestów setki ludzi
zaczęły dzwonić do warszawskiej policji, by zgłosić samych siebie jako
uczestników zajść, funkcjonariusze początkowo przyjmowali te zgłoszenia z
przymrużeniem oka. Dawali do zrozumienia, że dystansują się wobec tego, co
nakazano im robić. Już jednak następnego dnia, gdy zadzwoniło się w tej samej
sprawie, grobowy głos policjanta odmawiał przyjęcia zgłoszenia i odsyłał do
prokuratury. W międzyczasie interweniowała bowiem (przyciśnięta w tej sprawie
przez Błaszczaka) Komenda Główna Policji.
Tak wyglądają granice władzy
ministra, ale i granice buntu funkcjonariuszy. Obstrukcja - lecz bez odmowy
wykonania rozkazu. Warto tu postawić pytanie: na ile ktoś taki jak Błaszczak
może zmusić policję do działań ściśle politycznych, których funkcjonariusze
wykonywać nie chcą i które oprotestowują policyjne związki?
NIE COFNIE SIĘ
Jak pokazuje cała
polityczna biografia Błaszczaka, obecny szef MSWiA to biurokrata idealny -
z tych, co ich jeszcze u schyłku PRL sportretował Andrzej Zaorski w piosence z
kabaretu „60 minut na godzinę”:
„Ja szara mysz, pi pi,/
ja szara gęś, gę gę,/
ja szara eminencja”.
Właśnie tacy ludzie zapewniali funkcjonowanie dawnego
systemu i takich gromadzi dziś wokół siebie Kaczyński. Jedyne emocje, jakie
można było u Błaszczaka zobaczyć, pojawiły się zupełnie niedawno, gdy w czasie
konferencji prasowej nazwał protestujących „wichrzycielami”. Po raz pierwszy
tego spokojnego zazwyczaj człowieka ożywiała autentyczna i głęboka niechęć do
tych, którzy działają, protestują - żyją na własne ryzyko, bez zgody i
instrukcji Jarosława Kaczyńskiego. Może im Mariusz Błaszczak zazdrości, ale
nigdy nie stanie się jednym z nich.
Jednak mylą się ci, którzy chcieliby szefa MSW bagatelizować. Jego siłą
nie jest charyzma, ale całe instrumentarium regulaminów, pieniędzy, awansów i
kar. Błaszczak nie jest demonem, lecz właśnie dlatego, że brak mu charakteru,
nie cofnie się przed niczym. Wykona każdy rozkaz Kaczyńskiego - nawet taki,
którego prezes jeszcze nie zdążył wyrazić. Na tym polega „banalność zła” -
żeby przywołać ukute przez Hannah Arendt sformułowanie opisujące mentalność
funkcjonariuszy totalitaryzmu. Posłuszni i beznamiętni biurokraci, dysponujący
narzędziami nowoczesnego państwa, potrafią wyrządzić więcej zła niż czarne
charaktery z jasełek.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz