Największym sukcesem
szefa polskiej dyplomacji jest stworzenie nowego państwa San Escobar.
Największą porażką demontaż MSZ, który zmienia się w resort dyplomatów
wyklętych i ministerstwo szukania haków na przeciwników politycznych
Aleksandra Pawlicka
Kiedy na czele stoi frustrat, to poważny urząd zamienia się
w dom wariatów - mówi mi pracownik MSZ. Na wszelki wypadek spotykamy się z
dala od Gmachu, jak nazywana jest siedziba Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
MIOTŁA W AMBASADACH
Minister Witold Waszczykowski zaczął urzędowanie od
wymiany ambasadorów wykonanej na zlecenie partyjnej centrali. PiS-owska
miotła zrobiła porządki w blisko 30 ambasadach, w tym w kluczowych dla naszych
relacji zagranicznych. I rzecz nie w tym, że nowa władza wymienia korpus
dyplomatyczny, bo każda chce mieć zaufanych ludzi, ale w tym, że partyjna
ławka PiS okazała się za krótka. Sięgnięto więc po ludzi nauki, którzy często
z dyplomacją nie mieli dotychczas nic wspólnego. Do Waszyngtonu pojechał prof. Piotr Wilczek, zajmujący się badaniami nad reformacją.
Urzędowanie zaczął od wpadki - pokaz filmu „Smoleńsk” okazał się klapą, a przy
okazji nowy ambasador próbował lansować tezę o zamachu, co nie spotkało się ze
zrozumieniem.
- Wiele lat zajęło nam przekonanie Amerykanów, że Polska jest ikoną ich
sukcesu w zimnej wojnie i ważnym elementem amerykańskich wpływów w Europie.
Teraz robimy wszystko, by to zaprzepaścić. Wciskanie smoleńskiego kitu nikogo
za oceanem nie interesuje - mówi pracownik MSZ.
Nowy ambasador w Londynie, prof. Arkady Rzegocki, wcześniej radny
miejski z poparciem PiS, zaczął propagandową działalność na Wyspach jeszcze
przed złożeniem listów uwierzytelniających u królowej, co świadczy o kompletnej
nieznajomości protokołu dyplomatycznego. Od wpadki zaczął swoją misję także
nowy ambasador w Berlinie. Prof. Andrzej Przyłębski (mąż nowej
prezes Trybunału Konstytucyjnego) udzielił wywiadu, w którym nazwał Niemców, z
prezydentem Joachimem Gauckiem na czele, ludźmi o zawężonych horyzontach.
- Ambasador nie krytykuje państwa, w którym pełni misję, ani go nie
poucza.
To jest świadectwo jakichś nowych
obyczaj ów i standardów - ocenia takie zachowanie były szef MSZ Dariusz
Rosati.
- Polska ambasada w Berlinie została już praktycznie odcięta od
informacji. Poza oficjałkami nikt z niemieckiej strony nie spotyka się z
dyplomatami z nowego rozdania - mówi „Newsweekowi” urzędnik pracujący w
Niemczech.
Tymczasem odwołani z placówek zawodowi
dyplomaci siedzą w MSZ w tzw. pokoju wyklętych. Z wyjątkiem tych, którzy wraz
z zakończeniem misji odeszli z MSZ, tak jak Ryszard Schnepf po powrocie z
Waszyngtonu czy Marcin Bosacki z Ottawy, albo dostali unijną posadę - jak Marek Prawda, który po odwołaniu z Brukseli został
dyrektorem przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.
Do „pokoju wyklętych” trafili m.in. byli ambasadorowie w Danii, Wielkiej
Brytanii, Chinach i na Węgrzech. Tego ostatniego miotła dobrej zmiany
przegnała m.in. dlatego, że krytykował występy Jana Pietrzaka w Budapeszcie.
- Kiedyś niewygodnych ambasadorów wysyłało się na kwarantannę do archiwum,
a teraz trzyma się pod kluczem. Nic nie robią, nie dostają zadań, otrzymują
tylko pensje. To znana z czasów minister Fotygi strategia na przetrwanie - mówi
mój rozmówca.
ORANIE W E-MAILACH
Za minister Anny Fotygi, czyli w pierwszym rządzie PiS, hasłem przewodnim urzędu była walka z korporacją Geremka (Bronisław Geremek był szefem MSZ wiatach
1997-2000). Dziś minister Waszczykowski walczy z korporacją Sikorskiego, który
szefem MSZ był przez siedem lat.
- Otwarto skrzynkę e-mailową Sikorskiego i pod pretekstem szukania przewinień
w sprawie Smoleńska zaczęto przeszukiwanie blisko 200 tys. e-maili - mówi nasz
informator. Ponieważ były minister korzystał z telefonu z zabezpieczeniami, na
którym mógł mieć tylko jedno konto, na służbową skrzynkę trafiały także
prywatne e-maile. - Dżentelmeni nie czytają cudzych listów, ale nie wszyscy są
dżentelmenami - komentuje krótko Radosław Sikorski.
MSZ nie odpowiedziało na nasze pytanie dotyczące przeglądania e-maili
Sikorskiego. Ani na pytanie o kontrolowanie kont pracowników MSZ i ich rodzin
na Twitterze i Facebooku. Gdy na koncie dyplomaty, jego żony lub dziecka
pojawia się niepoprawny ideologicznie wpis, bardzo szybko otrzymuje on
reprymendę z Gmachu, niekiedy od samego ministra.
- Powstała nawet nieoficjalna komórka do sprawdzania kont mediów społecznościowych
pracowników resortu. Zawiaduje nią były aniołek Kaczyńskiego - mówi rozmówca
„Newsweeka”.
Chodzi o Sylwię Ługowską-Bulak, która w
poprzedniej kadencji była dyrektorem biura poselskiego Witolda
Waszczykowskiego, a teraz jest w gabinecie politycznym ministra.
Dlaczego minister inwigiluje pracowników
i czyta e-maile poprzedników? - Bo szuka haków, które mógłby przynieść
prezesowi na talerzu. Bo żyje w przekonaniu, że prezes ma na niego haka -
tłumaczy mój rozmówca.
SKAZA NA ŻYCIORYSIE
Ostatnia wpadka Waszczykowskiego z San Escobar to
tylko przejęzyczenie, ale dzięki temu minister stał się bohaterem setek
prześmiewczych memów.
- Polscy ambasadorowie tęsknią do czasów, gdy oni mówili, a inni notowali.
Dziś zwykle się wstydzą, bo wytyczne, które dostają z centrali, są nie do obrony
- mówi jeden z ambasadorów. Chodzi m.in. o działania PiS dotyczące Trybunału
Konstytucyjnego. Ale wpadki szefa dyplomacji też są za granicą komentowane.
- Nieraz byłem pytany o cyklistów i wegetarian, o słabo wykształconego
lewaka, jak nazwał szefa Parlamentu Europejskiego Martina Schulza, czy o ikonę
zła i głupoty, jak raczył określić Donalda Tuska. Moi zagraniczni partnerzy są
zdumieni, że szef dyplomacji jest mistrzem niedyplomatycznego języka - mówi
jeden z dyplomatów.
Problemem ministra - jak tłumaczą mi w
MSZ - jest to, że to polityczny singiel. Nie ma ani swojej frakcji w partii, co
było siłą Schetyny, ani międzynarodowych kontaktów, które stanowiły atut Sikorskiego.
W pałacu prezydenckim nie ma co szukać, w rządzie nie ma sojuszników.
- Waszczykowski
wie, że skazą na jego życiorysie jest praca w MSZ w czasach pierwszego rządu
PO-PSL, więc stara się być świętszy od papieża. Wie, że prezes ma w odwodzie
Annę Fotygę - mówi z kolei polityk PiS.
Fotyga odeszła z MSZ w 2007 r. Parę miesięcy temu na spotkaniu w Parlamencie
Europejskim Waszczykowski skrytykował jej poglądy dotyczące unijnej
obronności. - Nie zapomnę ci tego - syknęła
Fotyga.
- Kaczyński nie lubi Waszczykowskiego. Do dziś są na pan - mówi polityk
PiS.
UCHO I OKO
Prezes PiS zainstalował w MSZ dwóch swoich ludzi, nazywani
są jego okiem i uchem. To Jan Parys i Jan Dziedziczak. Pierwszy jest szefem
gabinetu politycznego ministra i to on miał być autorem głośnej wpadki
dotyczącej nominacji Roberta Greya na stanowisko wiceministra spraw
zagranicznych i zdymisjonowania go zaledwie siedem tygodni później.
Oficjalnie na skutek „zmiany koncepcji kierowania MSZ”, nieoficjalnie, bo Grey miał zataić kontakty z amerykańskimi służbami.
Kandydata na wiceministra powinna prześwietlić ABW. - Ale dziś obowiązuje
inna droga. Najpierw przedstawia się kandydata na Nowogrodzkiej i najlepiej,
żeby była to osoba nieznana prezesowi, bo nieznany znaczy, że nic na niego nie
ma. Potem nieoficjalnie kandydata weryfikuje resort obrony - opowiada pracownik
MSZ.
Dlaczego MON? Jan Parys i Antoni Macierewicz znają się od lat, obaj
byli ministrami w rządzie Jana Olszewskiego. Ta spółka rządzi dziś w MSZ -
słyszę od wielu osób w resorcie.
Z kolei Jan Dziedziczak, zastępca Waszczykowskiego, to były rzecznik
Jarosława Kaczyńskiego z czasów premierowania. Domeną Dziedziczaka są kontakty
z Polonią. To on patronował powstaniu listy blisko 150 osób, które mają teraz
promować nasz kraj w świecie. Na liście przesłanej do Instytutów Polskich jest
mnóstwo prawicowych publicystów, a nie znaleźli się na niej najczęściej
tłumaczeni za granicą pisarze, np. Olga Tokarczuk, Andrzej Stasiuk czy Andrzej
Sapkowski.
Dziełem Dziedziczaka, uzgadnianym z centralą na Nowogrodzkiej, była
także ekspresowa wymiana szefów Instytutów Polskich. 13 na 24 dostało negatywną
ocenę (co zdarzyło się po raz pierwszy w historii tych placówek). Uzasadnienie
negatywnych ocen w niektórych przypadkach było kuriozalne. Szefowa instytutu w
Berlinie Katarzyna Wielga-Skolimowska usłyszała, że instytut promował Ruch
Autonomii Śląska, bo przygotował zatwierdzoną przez Warszawę akcję promocyjną
produktów i designu śląskiego. Drugim zarzutem było „poświęcanie zbyt dużej
uwagi tematyce żydowskiej”, a poszło o pokaz nagrodzonego Oscarem filmu „Ida”.
W miejsce zdymisjonowanych dyrektorów przychodzą osoby nominowane bez
konkursu (zgodnie z nową ustawą).
- Chodzi o oddanie instytutów w ręce ludzi, którzy nie będą pytać, po co
i dlaczego, tylko wykonaj ą polecenia. Te, które już nadchodzą z centrali, nie
pozostawia- ją złudzeń, że chodzi o prze kierowanie oferty do starej Polonii.
Tyle że instytuty współpracują z lokalnymi sponsorami - ciekawe, czy znajdą
się chętni do finansowania pomysłów PiS - mówi jeden ze zwolnionych dyrektorów.
ZASTĘP LOJALNYCH
Parys i Dziedziczak meblują ambasady, a
sam Waszczykowski obsadza departamenty. Stanowiska obejmują 30-40-latkowie bez
dorobku dyplomatycznego i doświadczenia w pracy na placówkach. Tak stało się z
departamentami Azji i Pacyfiku, Ameryki i Polityki Europejskiej.
- Waszczykowski tworzy zastęp lojalnych, zawdzięczających mu karierę
urzędników. To dramatyczne w skutkach sprywatyzowanie resortu. Gmach się sypie
- mówi jeden z jego pracowników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz