Przedstawiciele
obozu władzy z upodobaniem przebierają się za antykomunistów. Jednak w stosunku
do przeciwników używają języka komunistycznej propagandy
W ustach polityków PiS i w mediach wspierających
tę partię usłyszeliśmy słowa znajome, choć niesłyszane od 1989 r.: „uliczna
rozróba”, „wichrzyciele” czy „podpalanie państwa”. Dla kontrastu pokazywany
jest Jarosław Kaczyński wbijający pierwszą łopatę pod budowę „mieszkań dla
wszystkich Polaków”. Tego też nie widzieliśmy u polityków po roku 1989.
Poprzednicy Kaczyńskiego bali się oczywistego nawiązania do gospodarskich
wizyt Bieruta, Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego.
Poseł Jacek Sasin
jako inspiratorów opozycji znów, jak za dawnych lat, wskazał obce siły, a
Beata Szydło oskarżyła je o sianie zamętu. Wicepremier Piotr Gliński wzorem
Mieczysława Rakowskiego z grudnia 1981 r. mówił, że „opozycja nie chce, by
Polacy spokojnie spędzili święta”. Wszystkich jak przelicytował Jarosław
Kaczyński, który protesty opozycji i manifestacje KOD nazwał „próbą puczu”.
TEN SAM SŁOWNIK
Kaczyński chce powtórzyć manewr Jaruzelskiego i Urbana
z 1981 r., który pozwolił im wówczas spacyfikować „awanturników z
Solidarności”. Polega on na tym, że zmęczonemu konfliktem społeczeństwu
przedstawia się opozycję jako grono wichrzycieli, którzy utrudniają
„rozwiązywanie problemów Polaków”. Funkcję kartek na produkty spożywcze, które
władza „dała Polakom” w 1981 roku, dziś pełni śmieciowa redystrybucja PiS,
którą liderzy tej partii przedstawiają jako główne osiągnięcie swych rządów
„zagrożone przez opozycję i KOD”. Rolę Urbana odgrywają Jacek Kurski oraz Dawid
Wildstein i Samuel Pereira z TVP. A w roli strajków i manifestacji Solidarności,
które w 1981 roku autentycznie przerażały część społeczeństwa, partyjni
propagandyści obsadzili protesty KOD. Mamy nawet nawiązanie do „aktywu
robotniczo-chłopskiego”, który władza wypuszczała na ulice w odpowiedzi na
społeczne protesty. Śmiało odwołał się do tej tradycji Piotr Duda, rzucając
hasło, aby aktyw związkowy NSZZ Solidarność wyraził na ulicach poparcie dla
rządu i przerwał w ten sposób „hucpę opozycji”.
I nie chodzi tu
tylko o prostą językową zbieżność wynikającą z faktu, że w grudniu 2016 r. -
podobnie jak w Marcu ’68, czy Grudniu ’81 - mamy ostry polityczny konflikt. W
języku liberalnym taki konflikt opisuje się zupełnie inaczej niż w języku
nawiązującym do autorytarnych tradycji. Liberalna lewica, prawica i centrum
wybierają własną ideową tożsamość i reprezentowane przez siebie interesy
społeczne, po czym przeciwstawiają je - w ostrym nieraz sporze - tożsamościom
i interesom obsługiwanym przez politycznego konkurenta. Nie wyklucza się
jednak tego konkurenta z narodowej wspólnoty, nie przywołuje się jako
„prawdziwych inspiratorów konfliktu” stolic innych państw lub organizacji
międzynarodowych (Berlin, Bruksela) ani George’a Sorosa, który został obsadzony
w roli syjonisty z Marca ’68. W liberalnym sporze politycznym stron nie
definiuje się też jako „genetycznych patriotów” (sformułowanie Marka Suskiego)
albo też, na odwrót - „ludzi mających w swoich genach zdradę narodową”
(Jarosław Kaczyński). Użycie takiego języka we Francji, w Holandii czy Austrii
- nawet przez partie w rodzaju Frontu Narodowego czy Partii Wolności (zwłaszcza
że już postanowiły się ucywilizować i walczyć o władzę) - oznaczałoby moralną
delegalizację czyniących to polityków. Taki język nawiązuje bowiem do
niechlubnych okresów w historii tych państw, kiedy albo one same były
dyktaturami (Austria jako część Rzeszy), albo z dyktaturami kolaborowały
(Francja Vichy). Oznaczałoby to więc podważenie ustrojowego wyboru, jakiego
Zachód dokonał po drugiej wojnie światowej.
Ważniejsze jest to,
że zarówno język propagandy PRL-owskiej, jak i język propagandy PiS odwołują
się do nostalgii i stereotypów bliskich grupom społecznym stanowiącym polityczne zaplecze obozu władzy.
Wizja jednolitej narodowej wspólnoty, nietrapionej politycznymi sporami
(„inspirowanymi przez obcych”), odpowiada z jednej strony na nostalgię za PRL
w starszym pokoleniu, a z drugiej strony na nowy głód silnej wspólnotowości,
powracający w młodym pokoleniu jako reakcja na chaos globalizacji.
NAJBLIŻEJ MARCA
Język prawicy najbardziej przypomina propagandę z
Marca ’68, czasu stłumionych przez władzę protestów studentów i inteligencji.
O ich inspirację komunistyczna władza oskarżyła Polaków pochodzenia
żydowskiego; większość z nich zmuszono do emigracji.
W Marcu ’68
rządzącym w PRL udało się dotrzeć przynajmniej do części polskiego
społeczeństwa i wyizolować politycznie uczestników protestów i ofiary represji.
Po raz pierwszy i jedyny partyjna propaganda była wtedy tak skuteczna.
Historycy badający Marzec tłumaczą ten propagandowy sukces władz PRL odwołaniem
się do antysemityzmu, ale także użyciem niektórych elementów niekomunistycznej
tradycji narodowej - przy tej okazji po raz pierwszy przez komunistyczne
władze „zalegalizowanych”.
Jarosław Kaczyński
w wywiadzie rzece „Alfabet braci Kaczyńskich” z 2006 r. tak wspominał epokę
Władysława Gomułki i Mieczysława Moczara (szefa MSW odpowiedzialnego za
antysemickie czystki i nacjonalistyczną propagandę w Marcu ’68). „Rozmawiałem z
kolegą, że Marsz Mokotowa [śpiewany przez powstańców z AK, wcześniej w PRL
zakazany - przyp. red.] to taka piękna pieśń. A potem nagle od siódmej klasy
zaczęliśmy się tego Marszu Mokotowa uczyć. To była nieoczekiwana zmiana
stosunku do historii związana z erą Mieczysława Moczara. I to mi się podobało”.
Co ciekawe, Lech
Kaczyński w tej samej rozmowie takich nostalgii nie okazuje. U Jarosława -
który wraz z bratem brał zresztą udział w protestach Marca ’68 - jak zwykle nie
jest to naiwne przejęzyczenie, ale polityczny zabieg dokonany na zimno. Świadome
zagranie moczarowską nostalgią, którą Kaczyński wykorzystał do zdobycia władzy.
NIE ŻYJEMY JUŻ W PRL
Jednak Polska Kaczyńskiego nie jest PRL, więc i
propaganda marcowa w wykonaniu PiS może być mniej skuteczna. Choć trzeba tu
odnotować istotną zmianę na gorsze. Otóż Kościół był w Marcu ’68 albo neutralny
wobec konfliktu, albo stawał po stronie protestujących. Dziś w większości jest
po stronie władzy. Grudniowa homilia biskupa Antoniego Dydycza, w której padło
oskarżenie, że Polacy protestujący przeciw nadużyciom władzy PiS „lekceważą i
pogardzają wyborem narodu, chętnie szukają poparcia u obcych”, jest tu
najbardziej radykalnym przykładem. Znaczna część polskiego Kościoła przyjęła
polityczną ofertę Kaczyńskiego; stała się ideowym zapleczem jego władzy w
zamian za ogromne pieniądze, znaczący wpływ na stanowienie prawa czy edukację,
a także obietnicę, że władza będzie aktywnie przeciwdziałać idącej z Zachodu
sekularyzacji.
Ale po blisko
trzech dekadach liberalnej transformacji pomiędzy PRL a dzisiejszą Polską
więcej jest na szczęście różnic. Sprawiają one, że zasięg powracającej w
służbie prawicowej władzy moczarowskiej propagandy jest jednak ograniczony.
To - po pierwsze -
otwarte granice i Unia. Codzienny kontakt milionów Polaków z demokracją
Zachodu, z jej wolnościami, z zupełnie innym językiem tamtejszej władzy, a
także z materialnym dorobkiem liberalnych społeczeństw. Sączona przez media
publiczne i Radio Maryja, powracająca w wypowiedziach Kaczyńskiego i
Waszczykowskiego wizja liberalnego Zachodu jako upadłego, zdegenerowanego,
podbijanego przez islam, zderza się z codziennym doświadczeniem milionów
Polaków podróżujących, żyjących i pracujących w Wielkiej Brytanii, Francji czy
Norwegii. To jest zupełnie inna sytuacja niż w Marcu ’68, gdy większość
społeczeństwa czerpała całą wiedzę o Zachodzie wyłącznie z państwowych gazet i
telewizji.
Po 30 latach
transformacji społecznej i ekonomicznej jest też w Polsce silne mieszczaństwo,
są wyemancypowane kobiety, a także władza samorządowa - niezależna od władzy
centralnej, silna szczególnie w wielkich miastach. W PRL żadnej z tych grup
społecznych czy instytucji nie było. Wyizolowanie, a później brutalna
pacyfikacja studentów oraz inteligencji były zatem łatwiejsze niż złamanie przez
PiS oporu niezależnych grup społecznych.
To wszystko
sprawia, że moment - choć niebezpieczny - pozostawia miejsce na nadzieję.
Kaczyński zdołał
zmobilizować wszystkie polskie nostalgie antyliberalne - za pokojem społecznym
opartym na zlikwidowaniu wszelkiej różnorodności, gdzie za konflikt
odpowiadają nie naturalny pluralizm nowoczesnych społeczeństw, nie realne
różnice interesów, ale „obcy inspiratorzy”. Ale ten sam propagandowy język,
który skupia wokół Kaczyńskiego ludzi podzielających jego antyliberalne fobie,
mobilizuje do oporu przeciw niemu polskie mieszczaństwo. Ono bowiem
liberalizm w naszym kraju budowało i czuje się w nim stosunkowo dobrze. Wynik
tego konfliktu będzie nieporównanie ważniejszy niż to, czy jakaś partia lub
lider wygrają, czy przegrają doraźny polityczny spór. Paroksyzm, który
przechodzi Polska, da odpowiedź na pytanie, czy wybór z 1989 roku -
prozachodni, liberalny, świecki - zostanie przez Polaków obroniony. Czy też -
zgodnie z intencjami Kaczyńskiego i jego zaplecza - nie tyle wrócimy do PRL,
ile rozpoczniemy budowę jakiejś nowej autorytarnej alternatywy.
Kalki
z PRL
PUCZ
Mieliśmy do czynienia z
próbą - chyba to słowo jest tu
na miejscu - zamachu stanu. Grupa zakonspirowana powiązana z ośrodkami syjonistycznymi usiłowała doprowadzić do
takiego nasilenia manifestacji i starć ulicznych (...)
Kazimierz Kąkol, 1968
Trzeba to nazwać wprost: to
była próba puczu. Sygnały o takiej możliwej próbie przejęcia władzy docierały
już do nas wcześniej
Jarosław Kaczyński, 2016
GORSZY SORT
Trzeba załodze zakładów,
które strajkowały, powiedzieć, jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy
(...) powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle na świecie
chodzą
Edward Gierek, 1976
W Polsce jest taka fatalna
tradycja zdrady narodowej. (...) To jest jakby w genach niektórych ludzi, tego
najgorszego sortu Polaków. No i
ten najgorszy sort właśnie w tej chwili jest niesłychanie aktywny, bo czuje się
zagrożony
Jarosław Kaczyński, 2016
AKTYW ROBOTNICZY
Jeśli poniektórzy będą nadal
próbowali zawracać nurt naszego życia z obranej przez naród drogi, to śląska
woda pogruchocze im kości
Edward Gierek, 1968
Jeśli druga strona myśli, że
będziemy się temu biernie Przyglądać, to się myli. Jeżeli myśli pan Kijowski,
że będą chodzić po biurach poselskich - my też wiemy, gdzie są biura Platformy i Nowoczesnej,
i może też tam zawitamy. My ich czapkami
przykryjemy
Piotr Duda, 2016
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz