Świat
wirtualny
Będzie o kręceniu filmów w Hollywood, choć
akcja rozegra się w studiu filmowym przy Wiejskiej. Oto scena. Na planie
czterech osobników z PiS, jeden jest kobietą. Przed nimi mikrofony.
Konferencja prasowa na temat odwołania Kuchcińskiego z funkcji marszałka Sejmu.
Dziennikarka: „Czy w odwecie odwołacie na przykład marszałek Kidawę-Błońską?”.
Nie mieli w planie tego pomysłu. Z zaskoczenia odpowiadają: „Eee... yyy... ”.
Dziennikarka drąży: „Ale macie taki zamiar czy nie? Tak się często postępuje”.
Odpowiedź: „Eee... yyy... na razie wniosek w sprawie Kuchcińskiego nie
wpłynął”. Koniec konferencji.
Pół godziny później
stado dziennikarzy dopada na korytarzu Kidawę-Błońską. „Podobno PiS chce panią
odwołać ze stanowiska marszałka!”. „Pierwsze słyszę, a za co?”. „Za
Kuchcińskiego!”. Zdumiona: „Nic o tym nie wiem”.
Wieczorem pytania
do polityków brzmią: „Czy złożyliście już wniosek o odwołanie
Kidawy-Błońskiej?”. I kolejne: „Podobno jej miejsce ma zająć ktoś z PSL?”. Do
końca dnia odwołanie Kidawy padnie jeszcze 100 razy i właściwie jest już
wyrzucona. Na Twitterze z oburzeniem komentują rzecz posłowie opozycji, w
studiach telewizyjnych omawiają wyrzucenie politycy różnych partii,
komentatorzy snują scenariusze. Ci się pienią, tamci burzą, mądrale omawiają
dalsze konsekwencje. Cały dzień różni ludzie maglowali wymyślony przez
dziennikarkę kit, aż stał się na tyle miękki, że dał się wcisnąć we wszelkie
szczeliny. Prymitywna intryga niczym ochłap padliny wylądowała na stole
wygłodzonych hien. I tak wypichconym daniem naród był karmiony przez 24
godziny. Która to dziennikarka zaczęła i jaki był jej cel - nie wiadomo. Tytuł
powyższego filmiku: „News”.
Jacek Kurski, szef
telewizji, wyznał właśnie, że jego firma potrzebuje nowoczesnego studia HD z
obłędnym wyposażeniem, żeby móc wypełnić misję rzetelnej informacji. Kilka
dni wcześniej pokazał scenę, która w realu nie istniała. Z klapy mówiącego
posła znikło serduszko WOSP, które wcześniej w tym materiale było. Ślad po
serduszku jednak pozostał, gdyż sprzęt do pikselowania był kiepski.
Kurski-Zemeckis -
mówi wam to coś? W filmie „Forrest Gump” aktor Tom Hanks rozmawia z
prezydentem Kennedym, który nie żyje od 50 lat. Materiał symulowany na lata
60. ubiegłego wieku, obaj ruszają ustami, mówią, podają sobie ręce, poklepują
się, żartują. Dla reżysera Roberta Zemeckisa to był tydzień roboty na komputerze.
Pomyślałem, że dla sportu jakaś inna wielka stacja - powiedzmy TVN - mogłaby
dokleić komputerowo serduszka do klap Kaczyńskiego, Macierewicza czy Kempy,
pokazać, jak krzątają się na ulicy w tłumie, gratulują Owsiakowi, a komentator
rzuciłby niewinnie: „Jak zwykle pieniądze na WOSP zbierały miliony ludzi, w tym
także znane osobistości”.
W1982 roku
komunistyczny dziennikarz pewnego tygodnika napisał, że sikałem na pomnik
polskich żołnierzy. Struchlałem. Pojechałem do redakcji i zażądałem
sprostowania - było to parszywe kłamstwo. Z rechotem mi odmówił, rzucając: „I
co mi zrobisz?”. Jego przełożony bezradnie rozłożył ręce: „Nic nie mogę, to
tutejszy sekretarz partii”. Nazwiska pamiętam.
Gdy niedawno
próbowano podrzucić materiały pedofilskie do komputera Mateusza Kijowskiego,
przypomniałem sobie, że w 1982 r. do mieszkania ks. Jerzego Popiełuszki
podrzucono materiały porno, kilka butelek whisky (niedostępnej wówczas w
Polsce) i chyba nawet jakąś broń. Pokazała to TVP i wielu ludzi jej uwierzyło.
„Ciemny lud wszystko kupi” - to tytuł leninowskiej pracy autorstwa Kurskiego
na motywach Jeżowa i Goebbelsa. Dziś materiał z komórki posła Nitrasa tnie się
u Kurskiego tak, by sejmowe zamieszanie wyglądało na próbę chuligańskiego
napadu na Sejm z inspiracji Tomasza Lisa, zgodnie z ustaleniami Tuska z
Putinem. Dla ciemnego ludu właśnie. To tak, jakby połączyć filmik ze śledztwa w
sprawie okrutnie zamordowanego Krzysztofa Olewnika z filmikiem śmiejących się
działaczy PiS, jedzących wędliny, z komentarzem: „Czy kupili je w sklepie, czy
może wzięli z miejsca zbrodni, nie ustalono”. Że też żadna stacja TV nie
stworzyła dotychczas programu odbijającego nikczemną komunistyczno-pisowską
propagandę konfabulacjami adekwatnego sortu. W ramach edukacji, by ludzie
zobaczyli, do czego są zdolni Kurski i jego szajka, że dla zaspokojenia swej
chorej wizji Polski są w stanie sponiewierać prawdę i stworzyć świat wirtualny,
w którym nie istnieje WOSP.
Zbigniew Hołdys
San Polando
Na zlecenie prokuratury policja opublikowała
w internecie zdjęcia wichrzycieli, którzy w grudniu dopuścili się myślozbrodni
polegającej na niechęci do władz i skutkującej udziałem w demonstracji pod
parlamentem. „Każdy kto rozpoznaje te osoby lub posiada informacje mogące
przyczynić się do ustalenia ich tożsamości proszony jest o kontakt osobisty lub
telefoniczny z policjantami z wydziału dochodzeniowo-śledczego Komendy Stołecznej
Policji”. Czytelnikom nieśledzącym pilnie bieżących wydarzeń wyjaśniam, że nie
chodzi o Białoruś, Uzbekistan ani Sudan, lecz o Polskę A.D. 2017.
Uprzedzając wypadki
i zawsze gotów służyć tak pięknej władzy, donoszę na siebie, że demonstrowałem
pod Sejmem w sobotę 17 grudnia, mniej więcej od 13.40 do 15.30. Wiem, że
policja i prokuratura na razie szukają tych z manifestacji wieczornej 16
grudnia, ale zakładam, że jak już się z nimi uporają, to wezmą się za 17
grudnia. Tu od razu uprzejmie donoszę, że 16 grudnia wieczorem pod Sejmem była
moja małżonka Dziewit-Meller Anna, co wpisuje się w pewien patologicznie
antypaństwowy ciąg, gdyż widziano ją również na placu Zamkowym w czasie
czarnego protestu 3 października.
Nie to, żebym
zrzucał z siebie odpowiedzialność za - jak to teraz wyraźnie widzę - zachowanie
w najlepszym razie nieodpowiedzialne, szkodliwe, a mówiąc wprost po
błaszczakowemu, zdradzieckie i zbrodnicze, ale tłumaczę je nieustającą presją
psychiczną ze strony wspomnianej Dziewit-Meller Anny, polegającą na powtarzających
się pytaniach, kiedy wreszcie ruszę tyłek i pójdę na demonstrację. Dodam, że
małżonka wywodzi się z zakamuflowanej opcji niemieckiej, a chyba policja i
prokuratura wiedzą, że Ślązaczki oprócz tego, że chcą przyłączyć odwiecznie
polski Śląsk do Czech, potrafią solidnie wiercić dziurę w brzuchu. Służę
również służbom listą wszystkich znajomych, którzy w ostatnim roku namawiali
do uczestnictwa w tych antypolskich zgromadzeniach, szerzyli defetyzm,
krytycyzm, okultyzm i dodupizm.
Przyznaję więc, że
okazałem słabość, dałem się zwieść, omamić i ogłupić, a co gorsza, wykorzystać
do ataku na Polskę zorganizowanego przez lobby kanapkowe i niemiecki wywiad.
Jednocześnie uroczyście obiecuję, że nigdy więcej nie znajdę się nawet w
pobliżu ulicznego zbiegowiska antypolskich warchołów i ekstremistów. Odbędę
również poważną rozmowę z rzeczoną
Dziewit-Meller Anną na temat jej antypolskich zachowań i
zgubnego przykładu, jaki daje naszym dzieciom, które przecież powinny się
wychowywać zgodnie ze wzorami wyznaczonymi przez największych Polaków, jak
choćby Beata Kempa czy Bartłomiej Misiewicz, a nie oglądając popisy osobników z
kryminalnego półświatka w rodzaju Władysława Frasyniuka, który - z tego co słyszałem
- ukrywał się miesiącami przed wymiarem sprawiedliwości, a następnie siedział
kilka lat w więzieniu. I taki człowiek ma w ogóle czelność pojawiać się publicznie
w naszej tak pięknie na nowo urządzanej Polsce!
Teraz dopiero za
sprawą umacniającej demokrację i prawa człowieka wspólnej akcji prokuratury i
policji zmobilizowany do autorefleksji pojąłem, jak szkodliwych dokonywałem w
przeszłości wyborów. Zupełnie jakbym działał w stanie złowieszczej hipnozy.
Wydaje mi się, że może to mieć związek z bronią elektromagnetyczną, którą wedle
„ułamkowych informacji” Antoniego Macierewicza testowano za zbrodniczego Tuska
w okolicach „Dolnego Śląska, Legnicy i ziemi zachodniopomorskiej”.
Szczególnie dała mi
do myślenia ta ziemia zachodniopomorska. Ładnych już parę lat temu nieopodal
Wierzchowa, między Bobolicami i Szczecinkiem, stoczyłem z mym kumplem
Dominikiem, druhem jeszcze z czasów przedszkolnych, odwieczny polski pojedynek
pod tytułem: kto kogo przepije? Był remis, bo padliśmy obaj równocześnie.
Dotychczas wiązałem to z faktem, że zrobiliśmy dwa razy trzy czwarte i
zabraliśmy się za kolejną flaszkę. Jak mogłem być tak naiwny? Naprawdę dałem
sobie podstępnie wmówić, że Matrix jest rzeczywistością? Że dwóch Polaków w
sile wieku dało się zgłuszyć taką homeopatyczną ilością alkoholu? Trzeba
dopiero było dobrej zmiany i jedynego w swoim rodzaju na skalę światową
ministra obrony, bym pojął, że to musiały być te elektromagnesy.
Marcin Meller
„Dobra zmiana” made in the USA
Wielu ludzi jest zaniepokojonych
perspektywą Donalda Trumpa trzymającego palec na guziku atomowym.
Rzeczywistość może być jednak znacznie groźniejsza. Bombą atomową może się
okazać sam Trump, a palec na atomowym guziku będzie trzymał zupełnie ktoś
inny.
Inauguracyjne
wystąpienie Trumpa było równie logiczne, co wstrząsające. Logiczne, bo mówił to
samo co w kampanii wyborczej. Wstrząsające, bo kampania się skończyła. Takiej
dawki populizmu, nacjonalizmu, radykalizmu i narcyzmu nie było jeszcze w żadnym
inauguracyjnym wystąpieniu w historii. W skrócie: „dobra zmiana” made in
America plus fanfaronada Trumpa.
Zaprzysiężeniu
amerykańskich prezydentów przez dziesięciolecia świat przypatrywał się z
zaciekawieniem, niepokojem, niekiedy z entuzjazmem (czasem nadmiernym). Po raz
pierwszy jednak w historii rejestrowanej przez żyjących dość powszechnym na
świecie odczuciem po zaprzysiężeniu prezydenta jest niepokój graniczący z
przerażeniem. I trudno uznać te reakcje za histeryczne. O Trumpie można powiedzieć
wiele, ale nie to, że jest odpowiedzialny, przewidywalny i kompetentny. Wręcz
przeciwnie. W miejscu, które światu zwykle dawało poczucie stabilizacji,
pojawił się być może największy na świecie czynnik niestabilności.
W najnowszym
wydaniu amerykański „Newsweek” pyta, co się stanie, jeśli pierwsze sto dni
prezydenta Trumpa będzie wyglądać jak sto jego przedprezydenckich tweetów. Perspektywa
jest mroczna, bo te wpisy zdradzały niebezpieczną nadpobudliwość Trumpa, jego
niezdolność do powściągnięcia nieokiełznanego strumienia świadomości. Elekt
bagatelizował w nich zagrożenie ze strony Rosji, sugerował, że służby
wywiadowcze USA zachowują się jak naziści, boksował się ze sceptycznymi wobec
niego mediami i krytykował Meryl Streep, która miała czelność czynić do niego
niezbyt pochlebne aluzje. Nie przez przypadek ustępujący szef CIA apelował do
Trumpa o ostrożność w wypowiedziach na tematy międzynarodowe i powściągnięcie
kompulsywnych zapędów do korzystania z Twittera. Skomplikowanych problemów
świata nie da się wyjaśnić w 140 znakach, ale w 140 znakach można stworzyć
światu nowe problemy.
Jest szalenie
niepokojące, choć dające też jakąś nadzieję, że od deklaracji Trumpa, także
tych zawartych w jego wybitnie nieszczęśliwym wywiadzie dla niemieckiego
„Bilda” i brytyjskiego „Timesa”, odcinają się ludzie, którzy za chwilę zajmą
kluczowe stanowiska w jego administracji, oraz najważniejsi republikanie w
Kongresie. Przyszły szef Pentagonu, gen. James Mattis, oraz spiker Izby
Reprezentantów, Paul Ryan, mówią o trwałej roli NATO. Przyszły szef CIA, Mike
Pompeo, ostrzega przed groźbą, jaką dla Ameryki i świata stanowi Rosja. Tyle
że bliżej Białego Domu niż CIA i Pentagon, w sensie topograficznym, są Rada
Bezpieczeństwa Narodowego i Departament Stanu, a tam za chwilę rządzić będą
emerytowany generał Michael Flynn i były szef Exxon Mobil, Rex Tillerson, obaj
doskonali znajomi Putina. Przyszłość Ameryki, amerykańskiej pozycji na świecie
i relacji transatlantyckich w ogromnym stopniu będą zależeć od tego, który z
nich zyska najlepszy dostęp do ucha prezydenta.
Trump dał już do
zrozumienia, że w sprawie NATO i UE ma zdanie mniej więcej takie jak Putin.
NATO jest „przestarzałe”, a Unia to wehikuł wzmacniania pozycji Niemiec i
najlepiej by było, gdyby się rozpadła. Tworzy to całkiem realne zagrożenie
kolejną wersją Jałty i zaprzepaszczeniem największych historycznych osiągnięć
Polski - naszego wejścia do obu wspólnot, co po raz pierwszy od 300 lat dało
nam szansę i na bezpieczeństwo, i na prosperity. W takim momencie Polska
powinna być aktywna i przewidywalna. Niestety, Trump obejmuje rządy akurat w
momencie, gdy w Warszawie władzę sprawuje ekipa, która na własne życzenie
wykonała olbrzymią pracę, by pozycję Polski osłabić, ekipa ponad realne sojusze
stawiająca swe obsesje i mrzonki. „Dobra zmiana” nad Wisłą w połączeniu z
„dobrą zmianą” nad Potomakiem może mieć dla Polski konsekwencje nieobliczalne -
dokumentne zniszczenie tego, co było polskim marzeniem. A przecież nie mamy
nawet pewności, czy Putin nie ma jakichś materiałów kompromitujących Trumpa,
które nowego amerykańskiego prezydenta wyeliminowałyby z gry. Amerykański
prezydent kontrolowany przez Kreml? Niestety, nie jest to całkowita abstrakcja.
Ameryka, co nie
powinno być źródłem satysfakcji, poszła polską drogą. Przewidywania związane z
Trumpem są tak mroczne, że teoretycznie przyszłość może być tylko lepsza niż
one. Niestety, jak pokazuje przykład Polski, czasem rzeczywistość przerasta
najczarniejsze wizje.
Tomasz Lis
Polska wałachem stoi
Dziś zajmiemy się mądrościami ludowymi i odkryjemy ich nowe praktyczne
znaczenia.
Zacznijmy od „lewą ręką za prawe
ucho", czyli po co robić coś prosto, jeśli można to skomplikować. Do tego
powiedzonka jak ulał pasują łamańce, jakie rząd wyczynia z systemem emerytalnym.
Przypomnijmy: w 2012 r. ustawowo przedłużono wiek emerytalny mężczyzn i kobiet
z, odpowiednio, 65 i 60 lat do 67 lat.
Z jednym wszakże zastrzeżeniem, o którym zdaje się mało kto
dzisiaj pamięta: podwyższanie wieku emerytalnego miało być stopniowe - a
konkretnie o jeden rok co cztery lata. 67-letni wiek emerytalny mężczyźni mieli
osiągnąć w 2020 r., a kobiety dopiero w roku 2040 (!). Była to logiczna
konsekwencja faktu, że żyjemy dłużej, a więc i pracować powinniśmy dłużej,
zwłaszcza że osób w wieku produkcyjnym, które będą zarabiać na nasze
emerytury, będzie relatywnie coraz mniej.
Jednak gdy polityków zaślepia żądza władzy,
logika musi ustąpić miejsca chciejstwu. Podpisując ustawę obniżającą wiek emerytalny,
prezydent Andrzej Duda z właściwym sobie zadęciem oświadczył, że dopiero teraz
Polakom „przywracana jest godność”. Skądinąd wiadomo, że podpis Andrzeja
Dudy obniża emerytury pań o ok. 33 proc., a panów o ok. 11 proc., ale
cóż - godność kosztuje. Autorzy tej „dobrej zmiany" dobrze o tym wiedzą,
stosują więc znaną metodę wyjaśniania przez mącenie. „Przecież my nikogo nie
zmuszamy do przejścia na emeryturę. Jeśli czuje się na siłach, niech nadal
pracuje" - powiadają. Ale przecież dotychczasowa ustawa właśnie to
przewidywała! Przy ustawowym wieku emerytalnym 67 lat pozwalała przejść na
wcześniejszą, odpowiednio niższą emeryturę w wieku 65 lat (mężczyźni) i 62 lat
(kobiety). Po co więc lewą ręką do prawego ucha sięgać, kiedy wystarczyło co
najwyżej lekko skorygować to, co było? Już Gogol przecież proroczo napisał:
„Oczywiście Aleksander Macedoński bohaterem był - ale po co zaraz łamać
krzesła?”. Wygląda jednak na to, że dopóki Rosjanie nie oddadzą wraku,
Gogol będzie na indeksie.
No dobrze - powie ktoś - zmiana
niepotrzebna, ale w sumie na jedno wychodzi i nic się nie stało. Otóż stało
się. Podwyższenie wieku miało dwa cele: ochronę wysokości emerytur i ochronę
budżetu przed nadmiernymi wydatkami (czytaj: przed podwyżką podatków). Rząd
przekonuje, że niska emerytura skłoni do niepobierania tejże i kontynuowania
pracy - ale to nieprawda. Po osiągnięciu ustawowego wieku emerytalnego obywatel
ma prawo do pobierania emerytury i kontynuowania lub podjęcia zatrudnienia -
gwarantuje mu to wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Mało tego, ustawa gwarantuje
podwyższenie naliczonej emerytury do wysokości emerytury minimalnej (dziś 1
tys. zł), jeśli ta pierwsza jest od tej drugiej niższa (a takich przypadków
przy niższym wieku emerytalnym będzie multum!).
W sumie, po
obniżeniu wieku emerytalnego, bez względu na to, czy obywatel będzie nadal
pracował czy nie, czekają nas ogromne wydatki budżetowe. Wie o tym minister
Morawiecki, więc jego resort śle różne pomysły mające zniechęcić do... czego?
Ano do rezygnacji z odzyskanej właśnie godności i nieprzechodzenia na emeryturę
mimo osiągnięcia wieku, o który PiS i obaj panowie Duda walczyli tak zajadle.
Proponuje się więc np.
zakaz lub ograniczenie dorabiania na emeryturze (wbrew wyrokowi TK) czy
zaprzestanie naliczania składek tym, którzy pracują, pobierając emeryturę. Ale
czy
to wystarczy? Mogą być potrzebne bardziej zdecydowane kroki.
Podrzucam pomysł: emerytura nie zostanie przyznana, jeśli kandydat na emeryta
nie przedłoży notarialnie potwierdzonej zgody rodziców.
I w ten to sposób
rząd, który już trzymał się lewą ręką za prawe ucho, teraz jeszcze prawą złapie
się za lewe. Proszę wykonać tę figurę i stanąć przed lustrem: tak właśnie
będzie wyglądał nasz system emerytalny (albo budżet państwa - zależy, co się
uchwali).
Czas teraz na znane przysłowie
„(Bez)Pańskie oko konia (nie)tuczy". Wpadły mi w rękę dwa numery
magazynu „Świat Koni” (nie mogę przecież stale czytać „wSieci" i „Do
Rzeczy”), a w nich wiadomości, od których grzywa się jeży. Nie
przebrzmiały jeszcze echa kompromitacji podczas aukcji koni arabskich w Janowie
Podlaskim, a tu kolejne porażki. W Czempionacie Europy w Belgii wystawiliśmy 22
konie, a zdobyliśmy zaledwie jeden brązowy medal. Tymczasem w 2015 r. mieliśmy
dwa złote medale i jeden brązowy, a w 2014 r. dwa złote, trzy srebrne i trzy
brązowe. Kolejną klęskę ponieśliśmy na słynnym pokazie koni arabskich w
Akwizgranie.
W poprzednich
latach Polska odnosiła wielkie sukcesy, zdobywając dziewięciokrotnie Puchar
Narodów i sześciokrotnie Puchar Hodowców. Byliśmy liderem. W roku „dobrej
zmiany", w którym zmieniono władze w stadninach państwowych, polskie konie
nawet nie stanęły na podium! Jedyne medalowe miejsce wywalczył wyhodowany w SK
Michałów El Emado, który został wiceczempionem w kategorii... wałachów. Wałach
ma wiele zalet i tylko jedną wadę - nie zostanie ojcem, więc się na nim nie
zarobi. Po tych spektakularnych porażkach szefowie SK Janów Podlaski nie
wysłali koni na Czempionat Świata w Paryżu. W 2015 r. klacz z Janowa, Pinga,
została Platynową Czempionką Świata, dwa medale - złoty i srebrny - zdobyły
ogiery. W tym roku naszych koni zabraknie tam po raz pierwszy od 16 lat! Z
drugiej strony może to jednak i dobrze - unikniemy kolejnego blamażu. Przez
dziesiątki lat Polska ogierami i klaczami stała. Wygląda na to, że teraz będzie
stała wałachem.
Przejdźmy do deseru. Przygotował go mąż
sprawiedliwy i pryncypialny, bo sam Jarosław Gowin, który o Jarosławie
Kaczyńskim w wywiadzie dla „Wprost" w lipcu 2012 r. mówił tak: „To
stuprocentowy cynik. (...) Fanatyczna wiara w słuszność celów usprawiedliwia w
jego oczach sięganie po dowolne środki. Nie ma w polskiej polityce człowieka
równie bezwzględnego jak on". No i jakie przysłowie tu dopasować? „Zyskuje
przy bliższym poznaniu”? Chyba jednak: „Kto z kim przestaje...”.
Bardzo chciałem
zakończyć ten felieton jakimś optymistycznym akcentem, ale właśnie dowiedziałem
się, że to nie koniec „dobrej zmiany” w stadninach koni. Nowi prezesi
obejmą stadniny w Liskach, Racocie, Walewicach, Nowielicach i Prudniku. Tylko
koni żal...
Marek Borowski - polityk, ekonomista, marszałek Sejmu IV kadencji. Od 2011 r. zasiada w
Senacie (niezrzeszony), wcześniej był posłem (I—IV i VI kadencji). Współtworzył
SdRP. Jako pierwszy zaproponował przekształcenie koalicji SLD w partię, której
później był członkiem i wiceprzewodniczącym. Z Sojuszem rozstał się w 2004 r.
Wraz z grupą polityków lewicy założył SDPL - z kierowania partią zrezygnował
cztery lata później.
Era smogu
Chyba każdy, kto jako tako interesuje się w
Polsce polityką, oglądając uroczystość inauguracji prezydentury Donalda
Trumpa, musiał mieć wrażenie, że już zna to, co usłyszał. Trumpizm, choć jest
produktem lokalnym, made in USA, dla nas jest przecież„powidokiem PiS”.
Podobieństwa mentalne i retoryczne są uderzające. Z pewnymi oczywistymi
korektami, bo jednak Trump jest przywódcą globalnego mocarstwa, jego
przemówienie inauguracyjne mogłaby spokojnie wygłosić Beata Szydło. Było, rzecz
jasna, o elitach, które żerowały na ludziach pracy, i wielkiej historycznej
zmianie, polegającej na oddaniu władzy zwykłym obywatelom. Było o zaniedbanej
Ameryce, zmurszałej infrastrukturze, a nawet więcej - o ”amery- kańskiej
jatce”, jaką politycy urządzili narodowi (że też nasz Prezes nie wpadł
wcześniej na dosadną metaforę „rzeź ni Tuska”). Padły, znane także nam,
zapowiedzi: odbudowy przemysłu i handlu, zwalczania imigracji, podniesienia
polityki zagranicznej ze stanu naiwności, poprawności i uległości do bezwzględnej
obrony własnych interesów. Po pierwsze, Ameryka!”.
Teraz wszyscy zastanawiają się, co z tego
naprawdę wyniknie? Na razie tylko tzw. rynki są spokojne, bo głosami „zapomnianych
Amerykanów”do władzy doszła wielka biznesowa oligarchia, która liberalnemu
turbokapitalizmowi krzywdy nie zrobi. Przeciwnie, właśnie organizuje się coś
na kształt Korporacji Ameryka, gotowej do negocjacji, handlu i wymiany w
każdym obszarze - także politycznym, humanitarnym, ekologicznym, militarnym - i
w każdym rejonie globu. Na tym, niestety, polega różnica między naszym
lokalnym populizmem a wersją amerykańską. Stany Zjednoczone mają instrumenty,
aby realizować swój egoizm, nawet za cenę wielkich międzynarodowych napięć i
konfliktów. Ale taka wersja Ameryki i taka perspektywa dla świata akurat dla
nas jest niezmiernie groźna. My jako kraj średniej wielkości, peryferyjny,
niezamożny, od niedawna dopiero praktykujący demokrację i wolny rynek, nie mamy
środków narzucania swojej woli i interesów partnerom, skazani jesteśmy na
uciążliwe negocjacje, sojusze, łapanie okazji, mozolną budowę własnej pozycji,
wizerunku, kapitału. Amerykański populizm jest przede wszystkim niebezpieczny
dla świata, także tego, w którym ostatnio umościliśmy sobie miejsce; nasz -
głównie dla nas samych. Ale, niestety, oba jakoś się sumują.
W dniu inauguracji prezydenta Donalda
Trumpa w Waszyngtonie pogoda była podobna jak w Warszawie: chłodno, mglisto,
nieprzyjemnie.Taki też był polityczny klimat w większości stolic zachodniego
świata, dawnych (chyba tak trzeba już mówić) sojuszników Ameryki. Pierwsze
zapowiedzi i gesty nowego prezydenta raczej potwierdzają, że Trump będzie
rozniecał ledwo co przygaszone pożary (Izrael, Iran, Syria) i podkładał ogień
lub przynajmniej rozlewał podpałkę pod całą konstrukcją światowego ładu i
handlu (na nowo, nie wiadomo jeszcze jak, mają być układane relacje Ameryki z
Chinami, Rosją, NATO, Unią Europejską, Niemcami, Wielką Brytanią itd.). Wraz z nadejściem Trumpa cały współczesny świat zanurzył się we mgle, a
właściwie niezdrowym smogu, w którym trudno się poruszać i ciężko oddychać. W
samej Ameryce atmosfera publiczna też jest - trzymając się ekologicznego języka
- gęsta od emocji, lepka od pomówień, zanieczyszczona emitowanymi na skalę
przemysłową kłamstwami, tym razem pod nową modną nazwą „fakty
alternatywne”. Jątrzący styl i język kampanii wyborczej Donalda Trumpa już
zatruł Amerykę, podzielił społeczeństwo, wywołał podobne reakcje, jakie
obserwujemy w Polsce od wyborów. Inauguracji tej prezydentury towarzyszyły
nieobserwowane wcześniej masowe, milionowe protesty. Skojarzenia z naszymi
Czarnymi Marszami kobiet, a nawet jakimiś zalążkami„ruchu obrony
demokracji” same się nasuwają. Tym razem, wyjątkowo, w czymś wyprzedziliśmy
Amerykę.
Mimo wszelkich podobieństw między naszymi
bratnimi populizmami amerykański system polityczny, zabetonowany w
nienaruszalnej konstytucji, sprawia, że nowa władza, bez względu na własne
wyobrażenia na swój temat, jest (jak ujął to Obama) jedynie przecinkiem, a nie
kropką w historii. Nam też się zdawało, że mamy silne ustrojowe mechanizmy
bezpieczeństwa, ale dopiero teraz widać, jak były nieodporne na atak (Trybunał
Konstytucyjny, niezależna prokuratura, media publiczne) i płytko zakorzenione.
Więc, wracając do metafory smogowej, Prezes może dziś dowolnie dokładać do
pieca. Ostatnio przy pomocy policji i prokuratury próbuje zastraszyć
demonstrantów, którzy jego samego przestraszyli pod Sejmem. Przy okazji, jak
tyle razy wcześniej, bierze werbalny odwet na przeciwnikach, miotając
pogardliwe teksty o„twarzach ubeków i ludziach specjalnej troski”, jakie w
pamiętną noc zaglądały mu do limuzyny. PiS ustami prezesa zapowiada
niedopuszczenie - w większości opozycyjnych - burmistrzów i prezydentów miast
do następnych wyborów samorządowych; zaprowadzenie porządku i prawdy w mediach
(?); zaostrzenie kar dyscyplinarnych wobec posłów opozycji i sędziów. Co
tydzień kolejne wrzutki do pieca, bo, jak zgrabnie pokazuje kabaret„Ucho
prezesa”, szef zarządza poprzez nieustanne podgrzewanie konfliktów i
zaczadzanie dymiącą od rana do nocy propagandą.
Nasza, na pozór
kompletnie przedwczesna, propozycja, aby już dziś zastanawiać się, jak będzie
wyglądał kraj po PiS, jest jak wezwanie do założenia maski przeciwgazowej.
Jerzy
Baczyński
Tysiąc walecznych
Cieszę się, że Pierwsza Dama ofiarowała
Wielkiej Orkiestrze Jurka Owsiaka swoją fotografię z powitania papieża
Franciszka, która została wylicytowana za 220 tys. zł. Dodałbym jeszcze do
tego notę za styl. Razem ćwierć miliona. Co za miła niespodzianka w tych
podłych czasach! Ładny gest, który odbiega od polityki partii i rządu wobec
Orkiestry. Ktoś powie, że to przecież normalne, iż małżonka prezydenta wspiera
największą akcję charytatywną w Polsce, jedyne takie przedsięwzięcie na
świecie. Owszem, w normalnym kraju byłoby to normalne, ale Polska nie jest
krajem normalnym. To kraj, w którym prezydent elekt odwracał się tyłem do
urzędującej wówczas premier i pokazywał jej plecy. Może chociaż teraz obejrzał
przekazanie władzy Obama - Trump w Waszyngtonie i zobaczył, co to znaczy
kultura. Przypominam definicję: kultura to jest to, co w człowieku pozostaje,
kiedy już zapomniał wszystkiego, czego go nauczono. Człowiek kulturalny,
jeżeli zorientuje się, że stoi do kogoś tyłem - poprawia się i mówi
„przepraszam”.
Każde dziecko wie,
że nasz kraj od lat przeznacza na ochronę zdrowia znacznie mniej niż inne, bo
musi budować świątynie, łożyć miliony na katechezę i trwonić sto milionów
rocznie (!) na strategię wizerunkową, żeby świat nas podziwiał. Władza
ostentacyjnie dystansuje się od zbiórki Owsiaka na sprzęt medyczny, odmawiając
współpracy wszystkiego, co państwowe: wojska, Straży Pożarnej, Poczty Polskiej,
która nie wydała okolicznościowego znaczka. Ministerstwo Obrony przytula
Misiewiczów, a odpycha tysiące młodych ludzi zaangażowanych w szlachetną
akcję, i jeszcze organizuje nieudolną akcję konkurencyjną. Telewizja o
kryptonimie „publiczna” nie tylko nie współpracuje z Orkiestrą kilka dni - jak
kiedyś ale ogranicza wiadomości o niej do kilkunastu sekund! Jakież to
małostkowe i głupie. Prezydent Duda mógłby Orkiestrę odznaczyć, a minister
Radziwiłł chorych na Owsiaka skierować na leczenie. W tej sytuacji gest Agaty
Kornhauser-Dudy znaczy co najmniej tyle, że Orkiestra jest zbyt ważna, by jej
nie poprzeć bądź ze względów politycznych, bądź ze zwykłej ludzkiej
przyzwoitości. Spinek do mankietów ofiarowanych przez prezydenta Dudę nie
komentuję, gdyż nie znam się na elegancji.
Przyzwoitość,
elegancja - to słowa rzadko dziś używane, raczej słychać wołanie: „będziesz
siedzieć!” (do posłanki Pawłowicz), „będziecie uciekać przez okno!” (do
posłów), „ogolić na łyso, na łyso” (do posłanki Pomaskiej), „komuniści i
złodzieje” (do demonstrantów KOD) czy „na drzewach zamiast liści będą wisieć
syjoniści” - niewinna zdaniem prokuratury - przyśpiewka narodowców. Równie
niewinna jak swastyka. W tej postępującej atmosferze zdziczenia, której trudno
się oprzeć, bo na każdym kroku jesteśmy prowokowani, rej wodzi jednak władza-wyrzuca
z pracy szefów zasłużonych instytucji i pracowników stajni, straszy sędziów,
obraża zagranicznych polityków i prawników, dyktuje ambasadom, kto jest artystą
czy uczonym słusznym, a kto niesłusznym, bije się z muzeami i teatrami,
zatrudnia ambasadorów do dystrybucji filmowej i propagandy partyjnej, angażuje
spółki Skarbu Państwa do łożenia milionów z naszych wspólnych pieniędzy na
własną politykę historyczną, na czele najważniejszego trybunału sadza panią
magister, która w każdej chwili może okazać swój dorobek, zawsze ma go pod
ręką, gdyż mieści się w torebce.
Ostatnio władza
wykonała kolejny krok w kierunku upadku obyczajów - potraktowała uczestników
demonstracji politycznej jak zwykłych kryminalistów. O traktowaniu
politycznych tak jak kryminalnych wiele mogliby powiedzieć więźniowie
polityczni II RP, a także młodsi - Michnik, Niesiołowski, Blumsztajn, Macierewicz i inni
więźniowie PRL. Czy oni siedzieli za to, żeby dzisiaj władza publikowała
podobizny uczestników demonstracji niczym rysopisy poszukiwanych za napad na
bank, wzywała ludzi do ich rozpoznawania i donoszenia na policję? Oczywiście
prawo znaczy prawo, jeżeli ktoś blokował wyjazd z Sejmu, bił lub gwałcił
posłanki, wyrywał im torebki, czynnie znieważał, to powinien zostać ukarany
równie przykładnie, jak ukarani byli związkowcy Solidarności, którzy skuli
Sejm łańcuchami przy aprobacie PiS. Są na to paragrafy Ale postępowanie
niezgodne z prawem to jedno, a publikacja wizerunków (choćby i w granicach prawa)
to co innego, to już sięganie po broń ostrą, tak postępuje się w stosunku do
podejrzanych o najcięższe przestępstwa - zabójstwo, pedofilię - czy wręcz
niebezpiecznych terrorystów i recydywistów, którzy zbiegli z więzienia, mogą
być uzbrojeni i stanowią zagrożenie dla otoczenia. Posunięcie władzy było
zawstydzające i nic dziwnego, że Błaszczak i Ziobro przerzucają się teraz odpowiedzialnością
za ten wstydliwy wyczyn. Autor! Autor!
Dziś należy przede wszystkim dawać
świadectwo temu, co się w Polsce dzieje, wszystko opisywać, nagrywać (ale nie
pod stołem), fotografować, zbierać. Wzorowym przykładem jest opracowana przez
Dawida Tokarza i ogłoszona przez „Puls Biznesu”, licząca tysiąc nazwisk „lista
działaczy PiS, Solidarnej Polski i Polski Razem oraz członków ich rodzin i
znajomych, którzy za kadencji obecnego rządu objęli stanowiska w spółkach
Skarbu Państwa, agencjach i innych instytucji państwowych”. Brawo redaktor
Tokarz, brawo „Puls Biznesu”. To ta lista powinna być rozpowszechniana przez
rząd w ramach zapowiadanej walki z prywatą i nepotyzmem. Tysiąc nazwisk („bo
kiedyś musieliśmy przestać liczyć”), koneksje, krewni, znajomi, stanowiska -
wszystko zgromadzone z podziwu godną starannością. Brawo! Należy tę listę
upowszechniać wszelkimi sposobami.
Podobne listy zamieszczane
w czasach PO-PSL wskazują na ogromny postęp w zawłaszczaniu państwa. Na tle
Tuska, który nie potrafił nawet urządzić swojego najbliższego doradcy w
Orlenie, PiS imponuje skutecznością i brakiem skrupułów- od zakładów
zbrojeniowych po stadniny koni. Tysiąc walecznych plus obrona cywilna, plus
500+ i inne świadczenia, stanowić będą filary tysiącletniej IV RP.
Daniel Passent
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz