Każda dyskusja
wewnętrzna, każdy podział w „naszym obozie” daje „tamtej stronie” argument do
młócki propagandowej. A przecież jeśli nie chcemy stać się takimi jak oni,
musimy mówić o błędach demokratycznych polityków
Cezary Michalski
Jak rozmawiać o
błędach własnej strony? O fakturach Mateusza Kijowskiego, o osobistych ambicjach Radomira Szumełdy, o granicach
politycznej skuteczności Grzegorza Schetyny, o granicach uroku osobistego
Ryszarda Petru, a wreszcie (to może najtrudniejsze) o dochodzeniu prowadzonym
przeciw Józefowi Piniorowi w sprawie o korupcję? Jak to robić, gdy trwa coraz
bardziej radykalny konflikt polityczny, a druga strona zbudowała narrację,
media, kult i wspólnotę wyznawców? I każda dyskusja wewnętrzna, każda
samokrytyka, każdy podział w „naszym obozie” daje „tamtej stronie” wyłącznie
argument do cynicznej młócki propagandowej?
Bo przecież nikt w prawicowych mediach nie pochyli się nad tym, że ci
liberałowie to jednak są uczciwi, bo potrafią krytykować Petru czy
Kijowskiego, normy są dla nich ważniejsze niż osoby i własny polityczny
interes. Nie - odbiorcy prawicowej polityki i mediów nigdy takich rzeczy od
swoich polityków, dziennikarzy, nawet intelektualistów nie usłyszą. Co najwyżej
dowiedzą się, że nawet liberałowie przyznali, że ich liderzy są skorumpowani.
Wyjątki są, warto je odnotować. Na przykład Rafał Ziemkiewicz chętnie
szydzi z Kaczyńskiego. Ale najczęściej krytycy Kaczyńskiego na prawicy robią
to tylko dlatego, że mają własne ambicje - jeszcze bardziej oszalałe niż
ambicje Kaczyńskiego. I wyznają własną, jeszcze bardziej radykalną
ideologię (etniczny nacjonalizm, katolicki fundamentalizm). Więc nie
bezstronnością czy obiektywizmem są podyktowane ich krytyki, ale zwykłą
nadzieją, że kiedyś Naczelnika zastąpią czy też na prawicy po Kaczyńskim
zbudują sobie pozycję autorytetu endeckiego lub religijnego.
JAK WYGLĄDA KULT
Języki prawicy, usprawiedliwiające grzechy własnego
obozu i własnych politycznych
reprezentantów, są z grubsza dwa.
Pierwszy - zrekonstruowany jakiś czas temu przez Janickiego i Władykę w
tygodniku „Polityka” - to język symetrii. Ta strategia nie wymaga
inteligencji, jest łatwa i naturalna jak moralność Kalego. Polega na przyznaniu,
że „nasze patologie, owszem, są, trudno ich nie zauważyć”. Wiadomo -
Misiewicze, nepotyzm dający zatrudnienie w państwie PiS krewnym Czarneckiego i
Waszczykowskiego, żonom Kurskiego, Ziobry i Karnowskiego; koledzy urządzający
sobie przejażdżki na karuzeli spółek skarbu państwa, często bez jakichkolwiek
kwalifikacji (jeśli nie liczyć zaufania Kaczyńskiego albo Brudzińskiego) i
dostający za taką przejażdżkę, trwającą czasem ledwie kilka miesięcy, setki
tysięcy złotych (tak są odprawiane ofiary czystek ludzi byłe go ministra
skarbu zastępowanych przez ludzi obecnego ministra rozwoju). Ale nasze grzechy
są całkowicie, a nawet z nadwyżką usprawiedliwione przez zbrodnie Platformy,
PSL, SLD, III RP... Możemy być jeszcze gorsi, niż jesteśmy dzisiaj, a i tak nie
będziemy tacy źli jak oni.
To droga do piekła, ale podążający
nią nawet nie zauważą, że są już w ostatnim kręgu.
Druga strategia, ciekawsza, obsadza Kaczyńskiego w roli Gomułki. Na nim
skupia się kult i on wszystko usprawiedliwia. Skromny, nieszukąjący bogactwa.
Co prawda wydawał na siebie miliony złotych z dotacji dla partii (czyli z
kieszeni wszystkich podatników), ale te pieniądze szły na ochroniarzy, czyli
na majestat personalnej władzy, a nie na luksusowy dom pod Warszawą, nie na
limuzynę ani na nową, młodszą żonę - jak to się zdarza ludziom Kaczyńskiego,
nawet tym najbliższym.
Co prawda za sporą prywatną pożyczkę Kaczyński odwdzięczył się swojej
księgowej, posyłając ją do władz ważnej (i bardzo chlebowej) spółki skarbu
państwa. „Ale nie wydał przecież tamtych pieniędzy na siebie, tylko na leczenie
mamy, na rodzinę, bo to taki dobry i skromny człowiek”.
Także towarzysz Wiesław (partyjny pseudonim Władysława Gomułki przywoływany
przez media, kiedy chciano ocieplić wizerunek przywódcy) był uczciwy i
skromny. Ten jego osobisty purytanizm miał być odgromnikiem dla wszystkich
zarzutów o korupcję, nepotyzm. Tak działa każdy autorytarny ustrój, a nawet
każda autorytarna świadomość. Dobry car myślący tylko o dobru swego ludu i
jego źli urzędnicy, czasami kradnący, myślący o sobie. Ale wtedy dobry car ich
karze i lud może znowu spać spokojnie.
To najstarsza metoda legalizowania grzechów własnego obozu. Przez polską
prawicę chętnie dziś używana.
No i stosowanie moralności Kalego - zupełnie już oficjalnie. Faktury Kijowskiego,
które raczej nie były żadnym przestępstwem, ale politycznym błędem, mają
równoważyć owo słynne „zapewnimy wam byt”, wygłoszone przez Misiewicza do
lokalnych działaczy Platformy, gdy ich próbował kupić dla Kaczyńskiego i
Macierewicza w zamian za stanowiska w spółkach skarbu państwa. Jednak
„prokuratura” (to już tylko eufemizm na określenie grona cynicznych współpracowników
Zbigniewa Ziobry) przyjęła zgłoszenie w sprawie Kijowskiego, a sprawę
Misiewicza właśnie umorzyła.
GRZECHY NASZEJ STRONY
W sprawie zarzutów korupcyjnych wobec Józefa Piniora prawica dawno już wydała wyrok. Na przykład taka Anita
Gargas, która kiedyś nawet mogła stać się dziennikarką, ale konsekwentnie wybrała
rolę politycznej propagandystki. Dziś obsługuje „sprawę Piniora” w TVP SA, podobnie jak kiedyś
dziennikarze „Trybuny Ludu” czy „Żołnierza Wolności” obsługiwali pokazowe
procesy polityczne - wskazując winnych, zanim prokurator wojskowy zakończył
przemówienie i przekazując ludowi „materiały dowodowe” dostarczone przez
prokuraturę i służby.
Ale łatwiej jest krytykować, niż samemu dać jakąś receptę. Jak ja się
mam zachować jako publicysta, co mam doradzić ludziom, dla których piszę,
podobnie zdezorientowanym i skotłowanym jak ja? Mówiąc szczerze - nie wiem.
Kocham Józefa Piniora jako legendę mojej radykalnej młodości, ale także
jako człowieka, którego wiele lat później miałem zaszczyt poznać osobiście. Jednak
nie należę do tych, którzy „ręczą za jego uczciwość, bo go znają”. Po pierwsze,
nie jestem celebrytą, który ośmieliłby się taką rękojmię wygłosić i wierzyć,
że ma ona jakąkolwiek wartość. Po drugie - i ważniejsze - sam Pinior zawsze
stawiał prawo ponad autorytetem tego czy innego znanego człowieka. Dlatego dziś
czeka z nadzieją na wyrok niezawisłego sądu. No bo jeśli Pinior wciąż jest na
wolności, a nie w areszcie wydobywczym Ziobry i Kamińskiego, to wyłącznie
dlatego, że choć Trybunał Konstytucyjny został już przez PiS unicestwiony, są
jeszcze sądy w Warszawie, Poznaniu. A w tych sądach prawo nadal jest
egzekwowane.
Nie wiem też, czy faktury Kijowskiego były nielegalne, czy tylko
niezręczne. Jestem Kijowskiemu niezmiernie wdzięczny za to, że wraz z innymi
liderami i liderkami KOD przywrócił mi nadzieję, że polskie liberalne
mieszczaństwo potrafi się politycznie zmobilizować i bronić. Chciałbym wierzyć
w moich, ale jeszcze bardziej chciałbym poznać prawdę, choćby była gorzka.
A przy tym wszystkim ja sobie poradzę, bo nigdy nie potrzebowałem kultu
jakiegoś polityka, żeby na niego głosować. Nie muszę wierzyć w Schetynę czy
Petru, żeby oddać głos na ich partie. Nie muszę kochać Kijowskiego, Szumełdy,
żeby chodzić na marsze KOD. Od 1991 roku zawsze głosowałem ostrożnie i bez
przyjemności - na mniejsze zło, na mniejsze ryzyko, dokonując zawiłych matematycznych
rachunków. A i tak myliłem się równie często jak ci, którzy idą głosować
popychani wielką nadzieją albo wielkim gniewem.
Jednak rozumiem, że wielu ludzi potrzebuje choćby odrobiny ciepłego
emocjonalnego stosunku do własnych liderów. Potrzebuje charyzmy, przekonania o
ich czystości. I kiedy tego zabraknie - mogą się załamać. Szczególnie kiedy
dodatkowo są bombardowani - z telewizji na Woronicza, ze wszystkich medialnych
armat prawicy - najbardziej brutalnymi kłamstwami i najwulgarniejszymi
insynuacjami („alimenciarz”, „dealer”, „złodziej”, „agent”, „zdrajca”).
ANIOŁY NIE PRZEŻYJĄ
W sytuacji niszczenia państwa prawa i radykalizacji PiS-owskiej rewolucji nihilizmu - gdy
rozwalono TK, media publiczne, służbę cywilną, spółki skarbu państwa - po
liberalnej stronie zamiast mobilizacji, umocnienia się przywództwa, zamiast
wyznaczenia priorytetów oporu i walki, rozwija się stronnictwo czystych rąk.
Dogmaty tego stronnictwa są następujące: PiS jest coraz bardziej agresywne? My wyciągajmy rękę z gałązką oliwną,
strzeżmy się zdecydowanych określeń i diagnoz.
Prawica obraża „lemingi”, „gorszy sort” i „zdrajców”? My pochylmy się
nad krzywdami „pisowskiego ludu”, mieszając z błotem całą liberalną transformację
po roku 1989. Wystarczy zapomnieć, że nie wychodziliśmy ze skandynawskiego
państwa opiekuńczego, ale z ruin PRL, żeby przyłączyć się do PiS-owskiej strategii
spalonej ziemi, mającej oczyścić miejsce pod IV RP.
PiS ma lidera, którego otacza kultem? Wobec tego atakujmy liderów naszego
obozu (a nawet pretendentów do tej roli). Głośmy, że u nas brakuje wyraźnego
przywództwa, i przekonujmy do (absurdalnego przecież) zarządzania opozycją
zbiorowo, może przez internet, ponieważ posiadanie przywództwa oznacza ponoć
autorytaryzm.
PiS robi dowolne przekręty, czując się bezkarnie wobec żelaznego
elektoratu? My wyznaczmy swoim reprezentantom takie
standardy czystości, których żadna ziemska instytucja ani żadna żywa istota
spełnić nie może.
Nie głoszę zasady absolutnej symetrii, nie mówię: „róbmy to, co oni”,
ale tego typu pięknoduchostwo jest przepisem na samobójstwo polityczne, na
oddanie Polski partii prowadzącej skutecznie swoją rewolucję nihilizmu. Gdyby
w chwilach kryzysów i walki miejsce Churchilla, Wałęsy, Jana Pawła II, Margaret Thatcher (gwoli parytetu), zajęły zbiorowe kierownictwa, prowadzące
permanentną dyskusję i pragnące zachować przede wszystkim dobre samopoczucie
ludzi o czystych rękach, to z liberalnego
świata kamień na kamieniu by nie pozostał.
Święty Paweł prosił pierwszych chrześcijan - chcąc, aby przeżyli -
„bądźcie dziećmi w sercu, ale nie w rozumie”. Także i my w chwili próby
zachowaj my świadomość wartości i celów, a jednocześnie nauczmy się
politycznie pozostać przy życiu. Nauczmy się też doceniać tych, którzy
potrafili coś zbudować po stronie liberalnej (Schetyna przy wszystkich brakach
charyzmy, Petru przy wszystkich brakach charakteru, Kijowski, Szumełda...).
Oczywiście nie możemy zamykać oczu na błędy, szczególnie gdy są one widoczne
nawet przy mocno zmrużonych powiekach.
Schetyna za bardzo zadowolony z tego, że przetrwał Tuska i zebrał po nim
partię, by naprawdę umieć współpracować i budować
jedność całej opozycji. Petru za bardzo skupiony na tym, żeby osłabiać PO,
mimo że nie potrafi zbudować partii, która mogłaby cały potencjał Platformy
zagospodarować. Kijowski, który w kwestiach finansowych okazał się - nie
„złodziejem” czy „alimenciarzem” - ale amatorem. Szumełda tak ambitny, że do
walki o pozycję lidera KOD użył metod, które KOD osłabiły.
Jest wiele błędów, o których możemy rozmawiać rzeczowo. Bez stawiania
utopijnych postulatów, które naszą stronę, nasze instytucje, naszą mobilizację
społeczną zniszczą całkowicie. I możemy o tym
rozmawiać, nie dając się prawicy rozgrywać jak dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz