Tygodnik
„WWazelinie” wierny swej misji nawilżania jak najpiękniej Prezesowi Tysiąclecia
przyznał swą nagrodę Człowiek Wolności Prezesowi Tysiąclecia. Jak podkreśla
redakcja: „Głównym przesłaniem naszej nagrody jest wyróżnianie osób, które
swoją pracą, działaniami, postawą, twórczością lub działalnością publiczną
przysługują się obronie wolności - zarówno wolności słowa, jak i wolności obywatelskich”.
W towarzyszącym ogłoszeniu zwycięzcy okolicznościowym wywiadzie na łamach „WWazelinie”
do wspomnianych powyżej zasług sam laureat dodaje stłumienie puczu kanapkowego,
podczas którego finansowana przez Niemców opozycja próbowała się zamachnąć
tartinkami na dobrą zmianę.
Nie sposób nie zgodzić się z redakcją. Cały rok 2016 był jednym wielkim
dowodem, że Jarosław Kaczyński nie spocznie, dopóki nie upora się z polską
wolnością. Jak rezolutnie to ujął w wywiadzie dla Reutera, a co my możemy
rozwinąć pełniej ku pożytkowi mniej rozgarniętych czytelników, będzie tak
walczył o swoją wolność, że choćby gospodarkę i państwo szlag miał trafić, to
on wolności nie odpuści, aż z bękarta zwanego Trzecią Rzeczpospolitą nie
zostanie kamień na kamieniu. Znaczy wolność Jarosława zostanie.
Do uzasadnienia redakcji dodałbym legendarną skłonność laureata do
kompromisu, jego wkład w łagodzenie napięć społecznych i zasypywanie linii
podziałów, wznoszenie się ponad osobiste urazy oraz niechęć do małostkowej
pamiętliwości i mieszającej kompleks wyższości i niższości polityki na obrażonego bachora.
Zdaję sobie też sprawę z tego, że Człowiek Wolności może być tylko
jeden, ale aż dusza łka, gdy pomyślę, ilu pięknych żołnierzy Prezesa o tę
wolność w 2016 r. walczyło i nagrody żadnej nie dostali. A co więcej, oni kiedyś
zapewne za tę walkę o wolność z racji piastowanych stanowisk jakąś sympatyczną
odpowiedzialność poniosą w przeciwieństwie do skromnego posła Jarosława K. Doceńmy
ich więc już dzisiaj stosownymi wyróżnieniami!
Jarosław Gowin, wicepremier -
za żelazną konsekwencję w byciu u władzy, bez względu na to, jaka to władza. I
za aksamitnie kołyszący świątobliwy ton uzasadnień, dlaczego akurat ta władza,
której ministruje Wyróżniony, jest najfajniejsza.
Marzena Paczuska, szefowa
„Wiadomości” TVP - za popularyzowanie historii. Dzięki kierowanemu przez nią
programowi starsi widzowie mogą sobie przypomnieć, a młodsi dowiedzieć się,
jak wyglądała najbardziej wulgarna propaganda stanu wojennego.
Jan Szyszko, minister ochrony środowiska - za odwagę powiedzenia
tego, co wie każdy człowiek, którego pokąsały mrówki, a krety zryły mu
działkę, że tzw. Przyroda i natura to lewackie
zło, zło, zło.
Witold
Waszczykowski, minister spraw zagranicznych
- za to, na co każdy człowiek kiedyś miał ochotę, a
więc won z manierami i powiedzenie wszystkim dokoła, że mamy was w dupie, a tak
w ogóle to jesteście beznadziejni, bo fajni i mądrzy jesteśmy tylko my.
Małżeństwo Elbanowskich - za tutorial, jak dorośli potrafią sprawić dzieciakom bajzel, którego nie
dałyby radę zrobić nawet najbardziej rozwydrzone przedszkolaki, a następnie
zawinąć się, wyprzeć odpowiedzialności i przejść na utrzymanie dobrej zmiany.
Anna Zalewska, minister
edukacji - za udowodnienie, że Zorba był amatorem.
Prokurator Piotrowicz, ikona
dobrej zmiany - za uświadomienie, że nasranie komuś na wycieraczkę, zapukanie
i poproszenie o papier toaletowy nie jest jednak szczytem bezczelności.
Andrzej Duda, prezydent - za
to, że chciałby podkreślić z całą mocą, że podkreśla z całą mocą.
Marek Magierowski, rzecznik prezydenta - za to, jak pięknie sugeruje
brytyjskim ćwierć uśmiechem, że nie wierzy w żadne wypowiadane przez siebie
słowo.
Beata Mazurek, rzeczniczka
klubu PiS - za udowodnienie, że każdy może współrządzić Polską.
Mariusz Błaszczak, minister
spraw wewnętrznych - za charyzmę,
błyskotliwość i poczucie humoru.
Antoni Macierewicz, marszałek
polny swojej armii ludzi i demonów - za największe prywatne wojsko w Europie
i sprowadzenie pod strzechy dyskusji o psychiatrii oraz o granicach wpływów
pewnego naszego sąsiada.
Marcin Wolski, dyrektor
śmieszek dobrej zmiany w TVP - za odkurzenie terminów „siara” i
„paździerz”.
Piotr Gliński, minister
kultury - za to, że jego osoba jest tak przepełniona poczuciem ważności jego
osoby.
Jacek Kurski, prezes TVP - za to, że ma megabekę, co ciemny lud kupił.
Marcin Meller
Wódz ma wizję
Chora
wizja Jarosława Kaczyńskiego oczywiście w końcu przegra. Pytanie, jaką cenę
zapłacą Polacy za próbę jej realizacji.
Świat PiS i propaganda tej partii oparte są na wszechogarniającym
kłamstwie. W swej bezceremonialności jest ono przerażające. Choć czasem jeszcze
bardziej przerażające jest, gdy prezes PiS daje upust szczerości. Jarosław
Kaczyński powiedział właśnie, że jest skłonny przystać na mniejszy i jeden procent wzrost PKB, jeśli byłaby to cena realizacji
„jego wizji”.
Pal diabli ten jeden procent, choć nonszalancja, z jaką pan prezes
traktuje ponad 20 miliardów złotych, brzmi złowrogo. Nie o cenę realizacji wizji
tu jednak idzie, lecz o mentalność jej autora.
Charakterystyczne, że Kaczyński nie mówi o „naszej wizji” czy o „wizji
naszej partii”. Mówi o swojej wizji. „Moja wizja” brzmi jak echo „mojej walki”
innego dość znanego przywódcy, który też obalił republikę, by skończyły się
rządy prawa, a zaczęła epoka jego własnych rządów, w których słowo wodza - Führerprinzip - znaczyło więcej niż jakiekolwiek pisane
prawo.
Dziś o losach Polski też nie decyduje ani Sejm, ani prezydent, ani
premier, lecz słowo wodza. Dojmująco plastyczna była ilustracja prawdziwych
zależności w łonie władzy w postaci słynnej „konferencji” liderów dobrej
zmiany. W środku wódz, obok jego wystraszeni czynownicy, tylko teoretycznie
numer dwa, trzy i cztery w państwie. „Przede wszystkim chciałam podkreślić to,
co powiedział pan premier Kaczyński” - zaczęła
swój suplement do wystąpienia wodza pani Szydło, jakby nie wystarczał hołd
manifestowany w nieszczęsnej choreografii tego wiekopomnego eventu.
Skoro słowo wodza jest prawem, a jego wizja drogowskazem, należy się
zastanowić, co jest tej wizji istotą. Otóż istotą owej wizji jest to, że nie
jest to żadna wizja Polski, ale wizja wodza w Polsce. Polska jest jego
doświadczalnym poletkiem i dominium. W tej
wizji wódz dyktuje, a rolą innych jest jego wizję wspierać i propagować.
Wsłuchiwać się w słowa wodza - trafnie
odczytywać jego myśli. Mówić to, co chce słyszeć, pokazywać to, co uważa on za
warte pokazywania, pisać to, co zasługuje na drukowanie. W żadnym stopniu
myśli, słów i działań wodza nie kwestionować,
jeśli nie chce się być wyrzuconym poza margines narodowej wspólnoty, gdzie
jest miejsce dla warchołów, wichrzycieli i renegatów.
Jedyny tolerowany przez wodza model relacji z innymi to jego dyktat i
ich zależność. Jeśli czapkują mu i schlebiają w uniesieniu, a jednocześnie w
stanie przerażenia państwo Duda, Szydło, Kuchciński, Karczewski i cała reszta,
jeśli nie podskoczy mu, wyrażając choćby cień wątpliwości, żaden polityk PiS, to tym bardziej dotyczy to całej reszty
- w szczególności zwykłych obywateli. Rządzi wódz, decyduje
wódz, umożliwia kariery albo strąca ludzi w niebyt wódz. Reszta ma przy wodzu
trwać, licząc na pańską łaskę. Ta wizja wszechwładnego obernaczelnika nie ma
absolutnie nic wspólnego z żadną demokracją, z żadnymi rządami prawa, z żadnym
parlamentaryzmem, z żadnym trójpodziałem władzy, z żadną równowagą sił,
debatą, ścieraniem się racji i argumentów.
Kaczyński łaskawie stwierdził, że cena za realizację jego wizji w
postaci procenta PKB jest do zapłacenia. Gdybyśmy rzeczywiście mogli mieć
gwarancję, że koszt owego obłędu ograniczy się do jednego procenta, dałoby się
jakoś tę chorą wizję tolerować. Problem w tym, że już teraz ta cena jest
niebotycznie wyższa. Zniszczenie demokracji, podważanie pozycji Polski,
demolowanie jej reputacji, degradowanie kluczowych instytucji i ludzi,
promowanie absolutnych miernot - za wszystko to już dziś rachunek jest potężny,
do zapłacenia przez wszystkich Polaków. Sponsoring serwowanego przez
Kaczyńskiego obłędu dopiero jednak się zaczął, a skala strat może być naprawdę
przerażająca.
Ponad ćwierć wieku realizowana była, lepiej lub gorzej, z błędami i
zaniechaniami, wizja Polski dostatniej, otwartej, tolerancyjnej, europejskiej.
Ta wizja została przez Kaczyńskiego wyrzucona do pisuaru. Miała bowiem, poza
wszystkimi innymi, jedną wadę genetyczną. Nie przewidywała mianowicie, że
panem i władcą wszystkiego i wszystkich, prawodawcą, prawdodawcą, szansodawcą, jedynowładcą
będzie Kaczyński. Krótko mówiąc, nie była wizją Polski Kaczyńskiego.
Mitygująca się, zresztą słusznie, opozycja odżegnuje się od spadku PKB,
gdyby miał być on ceną za wzrost jej popularności. Kaczyński dopuszcza spadek
PKB, jeśli byłby on ceną za utrzymanie popularności przez PiS. Bo fanty dla
PiS-owskiego elektoratu muszą Polskę i naszą gospodarkę kosztować naprawdę
słono. Czynią jednak ów elektorat emocjonalnie uzależnionym od wodza.
Przez lata wypominałem Donaldowi Tuskowi krótkowzroczność jego
przekonania, że „kto ma wizję, powinien iść do lekarza”. Niestety, w
odniesieniu do wizji Kaczyńskiego muszę Tuskowi przyznać rację.
Tomasz Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz