Lider
Obywateli RP Paweł Kasprzak o tym, jak państwo walczy z opozycją polityczną i
społeczną - i na ile radykalne powinny być protesty wobec władzy
Joanna Podgórska: -
Nie ma pan uczucia deja vu? Jako opozycjonista w czasach PRL namawiał pan do
przestępstwa i teraz znów pan namawia.
Paweł Kasprzak: - Bardzo głębokie. Nie tylko dlatego, że dziś, jak
za czasów komuny, znów trzeba rozrabiać. Miałem zaszczyt załapać się na
opozycję z lat 70. Ona była zupełnie unikatowa. Tego się nie pamięta, bo dziś
mówi się głównie o opozycji niepodległościowej. W latach 70. opozycja miała na
sztandarach prawa człowieka. Na tym się wychowałem. Potem w tłumie maszerującym
pod znakiem Solidarności działacze starej opozycji zostali zadeptani. Dziś
Obywatele RP walczą o tę samą sprawę i napotykają podobny deficyt zrozumienia.
Tak, deja vu mam cholernie silne.
Dlaczego nawołuje pan do
nieposłuszeństwa obywatelskiego?
Nie
zamierzałem w najmniejszym stopniu aż tak szaleć. Tak jak 50 tys. ludzi
wpisałem się na facebookową grupę KOD. Przez wszystkie wpisy wyrażające
oburzenie i przerzucanie się kolejnymi przykładami paskudztw, które PiS
wyprawia, zaczęły się przebijać komentarze, że może byśmy coś zrobili, zamiast
biadolić. Na to pojawiały się odpowiedzi, że cóż można zrobić, skoro oni są tak
bezczelni i mają władzę? Akurat wtedy powstawał rząd i prezydent Duda ułaskawił
Mariusza Kamińskiego. Pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy - rzeczywiście
żywcem wyrastająca z dawnych doświadczeń - skoro Kamiński wielokrotnie
zapowiadał, że pozwie każdego, kto go nazwie przestępcą, to nic prostszego, jak
to zrobić. Jeśli da się sprowokować i naprawdę mnie pozwie, to spełnią się
społeczne postulaty, by jego sprawa zakończyła się przed sądem. Oczywiście w
tej sprawie ja byłbym oskarżony, a nie on, ale to jego uczynki byłyby
przedmiotem zainteresowania sądu. Niestety, KOD uznał, że takie działanie nie
mieści się w ich modus
operandi.
Następnym przestępstwem, do
jakiego wzywa ruch Obywatele RP, jest lżenie prezydenta Dudy.
Andrzej Duda
nas skusił z tego powodu, że lżenie prezydenta jest automatycznie ścigane z
oskarżenia publicznego. Na ten automat bardzo liczyliśmy. Przeliczyliśmy się.
Chcieliśmy sprowokować proces. Byłby ciekawy, bo według prawników w artykule
dotyczącym lżenia prezydenta nie ma kontrasygnaty prawdy. To znaczy, jeżeli
prezydent kogoś zamordował, to nazwanie go mordercą nadal jest zniewagą. W tym
kontekście ciekawe byłoby rozumienie istoty konstytucyjnej wolności słowa. Bo
zgodnie z konstytucją wolność - więc również wolność słowa - wolno ograniczyć w
wyraźnie określonych przypadkach - tu chodzi o ochronę porządku konstytucyjnego
- ale nie wolno naruszać istoty tej wolności. Ciekawe, jak tę sytuację
interpretowałby sąd konstytucyjny - no, ale już tego sądu nie ma.
W każdym
razie w ramach tej akcji stawaliśmy z transparentem, że Andrzej Duda jest
łgarzem i krzywoprzysięzcą. Podpisywaliśmy się pod tym z imienia i nazwiska.
Zgodnie z tym, czego się spodziewaliśmy, druga strona unikała reakcji, choć
bywało nerwowo. Ostatnio, gdy prezydent był pod Cieszynem w jakiejś małej
miejscowości, dwie osoby od nas udały się na rekonesans. Przeganiano je
zewsząd, jak na westernach. Najpierw interweniowało BOR, a potem, gdy stanęli
na obrzeżach wioski, w jakimś lesie, nasłano na nich policję. Mieliśmy ochotę
powtórzyć akcję w święto Trzech Króli, ale okazało się, że uroczystości z udziałem
prezydenta mają charakter religijny. W takich sytuacjach nie chcemy rozrabiać.
Na czym jeszcze w praktyce
polega wasze nieposłuszeństwo obywatelskie?
Drugą akcję
sprowokował znany powszechnie z poczucia humoru marszałek Kuchciński. Gdy w
lipcu rozwalano Trybunał Konstytucyjny, na dziedzińcu przed budynkiem Sejmu
rozwinęliśmy transparent. Spowodowało to natychmiastową interwencję Straży
Marszałkowskiej z szarpaniną włącznie. Zawsze w takich sytuacjach odmawiamy
opuszczenia miejsca. To samo mówimy policji, ilekroć próbuje nas usunąć z
terenu legalnej demonstracji. Zawsze tego od nas żądają, a my zawsze mówimy
nie. To nie jest klasyczne nieposłuszeństwo obywatelskie, bo to oni łamią
prawo, a myje tylko egzekwujemy. Ale zamierzamy demonstrować również wtedy,
gdy Kaczyński przepchnie nowelizację prawa o zgromadzeniach i zostaniemy pozbawieni takiego prawa.
Wtedy,
jeszcze w lipcu, marszałek Kuchciński znowelizował regulamin i od tego czasu
wejście na skwerki pod Sejmem też wymaga przepustki. Uznaliśmy, że to świetnie,
bo wystarczy uzyskać przepustkę, wejść tam i rozwinąć transparent. To powoduje
natychmiastową reakcję Straży Marszałkowskiej. Część z nas odmawia opuszczenia
terenu, stawia bierny opór i bywa wynoszona. Wtedy otrzymujemy roczny zakaz
wstępu na teren Sejmu. Kilka osób, w tym ja, postanowiliśmy tego nie respektować
i weszliśmy na teren Sejmu na rympał, mówiąc kolokwialnie. To spowodowało, że
dostaliśmy prokuratorskie zarzuty. Bardzo jesteśmy z tego powodu zadowoleni.
Co to da?
W każde takie
działanie jest wpisana logika kosztów, które się ponosi i wystawia rachunek
przeciwnikowi. Politycznie marszałka Kuchcińskiego będzie to kosztowało więcej
niż nas. Nigdy wcześniej nie chodziłem do Sejmu, więc cóż mi po rocznym
zakazie? A lista ludzi z zakazem wstępu, którą po barejowsku nazywamy „listą
klientów nieobsługiwanych”, kompromituje Kuchcińskiego. Jak się na niej zbierze
kilkaset nazwisk, poprosimy znane osoby, na przykład posłów pierwszej
kadencji, żeby zrobili to samo, stając z transparentem na „zakazanym terenie”.
Nie sądzę, by to zarządzenie miało szansę się utrzymać. Albo marszałek je
cofnie, albo przestanie egzekwować. Podobno mają stawiać płot wokół Sejmu, ale
droga przez biuro przepustek będzie przecież otwarta. Podobnie było z zakazem
demonstracji, który próbował wprowadzić Jarosław Kaczyński. To jest strzał w
stopę i on się chyba w tym zorientował.
Wydaje się, że prawo o
zgromadzeniach próbowano zmienić z powodu organizowanych przez was
antysmoleńskich miesięcznic.
Ewidentnie
była to odpowiedź na antymiesięcznice. Grupka ludzi, która co miesiąc pojawia się
na Krakowskim Przedmieściu, uruchomiła 560 posłów i senatorów. Posłowie PiS
chodzili na rzęsach, żeby przepchnąć zmiany wprawie o zgromadzeniach. Galopada
legislacyjna była niesamowita. Wydawało się, że próbują zdążyć przed 10
grudnia, żebyśmy już wtedy byli nielegalni. Patrzyłem na to ze
zdumieniem, licząc na to, że Kaczyński naprawdę do reszty zwariował i stracił
rachubę konsekwencji własnych czynów. Jestem zresztą do dzisiaj przekonany, że
mu się ta nowelizacja nie opłaca. I on chyba też to wie. Bo może trzymać nad
nami - iluzoryczny zresztą - miecz, żeby nas stawiać w kłopotliwej sytuacji i
sprawiać na opinii publicznej wrażenie, że to nasze konfrontacyjne zachowania
są powodem konieczności wprowadzania drakońskich zmian w prawie. A jeśli nam
kontrdemonstracje zdelegalizuje, będzie co miesiąc słał w świat obraz policji
usuwającej przemocą pokojowo demonstrujących obywateli - koszt polityczny
czegoś takiego jest ogromny i on o tym dobrze wie, skoro PiS wciąż powtarza,
że demokracja w Polsce ma się znakomicie, skoro opozycja urządza jedną
demonstrację za drugą.
Tyle że to wymaga od was
ponoszenia miesiąc w miesiąc konsekwencji łamania prawa.
Tak. Na to
się decydujemy Ja bym powiedział, że nie dlatego się decydujemy, że jesteśmy
tacy szlachetni. Owszem, moralne racje są po naszej stronie i dawno temu opisał
je np. Vaclav Havel w
„Sile bezsilnych”, co było bardzo znamiennym tytułem. Havel pisał z perspektywy moralnych
imperatywów, które się da wywieść od Gandhiego, pastora Kinga, Thoreau czy
nawet Sokratesa. Człowiek ma obowiązek sprzeciwić się bandyckiemu prawu, ma obowiązek
je łamać.
Ale ja zawsze
wolałem sformułowania Kuronia, który pisał o „wyjściu z sytuacji bez wyjścia”,
czyli właśnie o szansach w starciu z omnipotentną władzą. Kuroń opisywał taką
strategię, w której koszt akceptacji społecznych postulatów okazuje się
mniejszy niż koszt walki z ruchem społecznej samoobrony skupionym wokół tych
postulatów. Obywatelskie nieposłuszeństwo jest właśnie taką strategią
„bezsilnych”, w której bezsiła staje się bronią i atutem.
Nie za duże te wasze koszty?
Nie lepiej pracować na nowe wybory? Na nową władzę, która respektuje zasady
cywilizacji i głos wyborców?
Ta władza
respektuje głos swoich wyborców i to ten głos wyborców przeraża mnie bardziej
niż wszystko, co robi Kaczyński, choć to jest przerażające. Nie - zdecydowanie
nie lepiej jest czekać na nowe wybory. Nie tylko dlatego, że możemy się nie
doczekać, i wiele wskazuje, że się nie doczekamy. Właśnie dlatego, że Kaczyński
jest - w moim przekonaniu - raczej skutkiem, nie przyczyną. Prawdziwe
przyczyny te głębokie, które mnie interesują najbardziej, mają społeczny i
kulturowy charakter, są przy tym globalne i wtedy się je nazywa kryzysem
demokracji, ale mają również specyficznie polski wymiar.
Z wielu
powodów uważam, że trzeba dzisiaj budować ruch obywatelski, który będzie
wymuszał praworządne zachowania na tej władzy, która dzisiaj rządzi, a nie
oczekiwał jakiejś przyszłej, która nasze obywatelskie wolności przywróci,
zapewni nam dobrobyt i szczęście wszelakie. Politycznie patrząc - jeśli jakaś
nowa koalicja anty-PiS wygra wybory, to już do końca świata będziemy na nią
musieli głosować ze strachu przed PiS. Już tę lekcję przerabialiśmy - powtórka
będzie jak porządny drugi termin egzaminu: zdecydowanie ostrzejsza, ja tego
nie chcę, to nie będzie miało wiele wspólnego z rzeczywistą demokracją. Patrząc
społecznie - nie zniknie od tego elektorat PiS, a on jest poważniejszym
problemem: usiądziemy znów na tej samej beczce prochu, która nam właśnie
rozsadza państwo i demoluje demokrację. Ona będzie tylko nieporównanie bardziej
naładowana.
Patrząc z
kolei bardzo praktycznie - choćby w „kwestii kobiecej”: żaden polski parlament
i żadna rządząca większość nigdy nie podjęła jej na serio. Każda ignorowała
społeczne postulaty i z prawa, i z lewa. Żadna rzetelna debata o aborcji nigdy
się w niepodległej Polsce nie odbyła, zawsze zamiatano ją pod dywan. Jeśli się
dzisiaj zdecydujemy te rzeczy wymuszać na władzy i na politykach opozycji
również, to być może znajdziemy jakiś
klucz do rozwiązania bardzo głębokiego kryzysu - głębszego niż tylko
władza PiS.
Ale na razie mamy tę władzę,
nie inną. A 10 grudnia na Krakowskim nastąpiła pierwsza realna konfrontacja.
Jak to się ma do tych - jak pan mówi - głębszych problemów?
To była druga
konfrontacja. Pierwsza odbyła się w sierpniu. Podległa resortowi kultury
galeria Kordegarda naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego, pod którą zawsze stoimy
zorganizowała plenerową wystawę zabytkowych samochodów. Dzień wcześniej ich
nie było, dzień później też nie. To wyłączało ten teren z definicji przestrzeni
publicznej. W czasie tej miesięcznicy Kaczyński miał potwornie judzące
wystąpienie i tłum smoleński ruszył na nas, wrzeszcząc, wyzywając i plując.
Policja ściągała nasze transparenty. Uniemożliwiono nam realizację prawa do
demonstracji, które uważamy za bardzo ważne, włącznie z konfrontacyjnym
modelem. Każda demonstracja musi się liczyć z kontrdemonstracją. Ale my tam w
dodatku stajemy nie przeciw innej demonstracji obywatelskiej, tylko wobec
władzy, i musimy mieć prawo powiedzieć im w oczy, co o nich myślimy. To jest
sama istota praw obywatelskich, które zostały podeptane.
Postawiliśmy
wtedy Kaczyńskiemu ultimatum, że albo dostaniemy pisemną gwarancję, że za
miesiąc bez przeszkód staniemy pod Kordegardą, albo staniemy na krzyżu i
będzie nas trzeba wynosić. Media wprawdzie kompletnie to zignorowały, ale
Kaczyński się przestraszył i zawarł z nami porozumienie. Pięć prywatnych osób,
które zgłosiły demonstrację, podpisało porozumienie z rządzącą partią. Z
głębszymi problemami ma to zaś ten związek, że pokazaliśmy, że „bezsilni”
potrafią być jednak silni i że na omnipotentnej władzy da się wymusić
ustępstwa.
Nie boi się pan, że to wszystko
wymknie się spod kontroli? Pierwsze marsze KOD miały atmosferę radosnego,
obywatelskiego święta. Dziś czuje się w ludziach bezradność, złość, frustrację,
a to może prowadzić do radykalizacji i agresji.
Prawie rok
temu napisaliśmy z Pawłem Wrabcem tekst programowy, w którym deklarowaliśmy
absolutne „nie” dla Majdanu w Warszawie i przedwczesnych wyborów, bo to nie jest
dobre rozwiązanie. Ale też przestrzegaliśmy Mateusza Kijowskiego, bo dla mnie
od początku było jasne, że bez sensu jest np. wiec w obronie niezawisłych
mediów, który nie odbywa się wtedy, gdy ustawa jest jeszcze procedowana, ale
wtedy, gdy Kurski urzęduje już na Woronicza. W działaniach KOD widziałem
reaktywność i wyłącznie
demonstrację oburzenia, a nie próbę realizacji jakiegoś konkretnego celu.
Ostrzegaliśmy Kijowskiego, że albo wybierze choćby najdrobniejszy cel i
spróbuje go zrealizować, albo w ludziach będzie narastać frustracja, która
doprowadzi do radykalizacji. Niemądrej radykalizacji.
To o was się mówi jako o
radykałach. Stajecie garstką naprzeciw smoleńskiego tłumu czy setek
policjantów. Komuś mogą puścić nerwy.
I puszczają. Najbardziej Kaczyńskiemu. Nasz
radykalizm nie polega na ostrych hasłach, tylko na tym, żeby znaleźć takie
pole, gdzie można się uprzeć i coś osiągnąć. Ale oczywiście, że się tego boję.
Na ostatnią miesięcznicę, która rzeczywiście miała konfrontacyjny charakter,
przyszło więcej ludzi niż zwykle. Ci nowi krzyczeli podczas przemówienia
Kaczyńskiego. OK, te krzyki były na temat, ludzie wołali „kłamca”, gdy kłamał.
Ale krzyczeli też w trakcie modłów. Ja jestem chrześcijaninem i do obłędu mnie
doprowadza to, co lud smoleński wyprawia z wartościami religijnymi. Ja wiem,
że to nie są modły, ale jakaś ponura groteska, jednak pewnych rzeczy się nie
robi. Wiem, że nowi ludzie będą się tak zachowywać, to naturalne. Ale
religijnych obrzędów - wszystko jedno jak groteskowe one są dla nas - zakłócać
nie wolno, bo to jest kolejne ważne konstytucyjne prawo tych ludzi.
Nas
kosztowało dużo zdrowia i pracy, żeby nauczyć się respektować obyczaje
smoleńskich braci. Dla mnie samego to był ogromny wysiłek. To dla nas wszystkich była duża rzecz
nauczyć się, że prawo do niezakłóconej demonstracji należy się również im, nie
tylko nam. Startowaliśmy z takiego poziomu, gdy byłem jedynym przekonującym
współtowarzyszy, że miesięcznic nie wolno blokować. Efekt nastąpił, bo zrozumieliśmy
wszyscy, że to się nam opłaca wizerunkowo. My spokojnie stoimy, ich ślina po
nas ścieka, bo i tak bywało, ale to oni są ci dzicy.
Rzeczywiście
boję się radykalizacji. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby 11 listopada
na rondzie de Gaulle’a stanęło
nas nie 45 osób, ale 4,5 tys. Nawet nie chodzi o to, żebyśmy zaczęli się bić,
wystarczy tylko konfrontacyjny „plebiscyt” - kogo jest więcej i kto ma z tego
powodu rację. Przecież nie liczba o racjach decyduje i nie siła. I przy tym
każdy tłum wyzwala emocje. Z premedytacją staram się, aby nas było mniej niż
ich. W ten sposób łatwiej uniknąć prowokacji, bo my się znamy. Gdy pojawia się
ktoś nowy, uważnie go obserwujemy. Pana, który dołączył do nas pod pałacem z
transparentem „Żądamy ekshumacji kota”, stanowczo poprosiliśmy, by się go
pozbył.
W atmosferze, gdy rządzący
mówią o„puczu" wystarczy iskra, by
służby użyły siły, a rządowa propaganda zawyła.
Nie mam
złudzeń co do tego, jak zachowa się policja i wojsko. Ludzie na ogół myślą, że
oni nie dadzą ze sobą zrobić tego, co zrobiono z żołnierzami w stanie wojennym.
Nie sądzę, żeby aż do takich wyborów byli zmuszeni. Policjanci starają się
zachowywać przyzwoicie, ale mają swoje sympatie. To widać na marszach
narodowców. Duża grupa z nimi sympatyzuje i zawsze tak było; spoko kolesie,
zorganizowani, zdyscyplinowani. Na własne oczy widzieliśmy policjantów, którzy
realizowali polecenia ONR. Poza tym oni przysięgają wierność przełożonym i
konstytucji. Konstytucja to abstrakcja, a przełożony to konkretny facet, który
może zastosować sankcje. Aparat siłowy należy do tego, kto nim dysponuje.
Ilu was jest w ruchu Obywateli
RP?
Coraz więcej.
Ponad sto osób podpisało deklarację nieposłuszeństwa obywatelskiego i jest
gotowe łamać przepisy z poniesieniem konsekwencji. Ostatnio ta liczba bardzo
gwałtownie rośnie - oczywiście dlatego, że ludzie się o nas dowiedzieli, ale
też chyba dlatego, że dotychczasowa formuła „demonstracji oburzenia” jest na
wyczerpaniu. Ludzie oczekują efektów Imperatyw moralny jest bardzo silny w
naszym towarzystwie, ale poza tym uważamy, że to jest sprytne, właśnie z uwagi
na efekt. No dobra, my bekniemy, ale ich to politycznie kosztuje więcej - nasi
ludzie są więc nie tylko silnie motywowani etycznie, ale również zdeterminowani,
żeby osiągnąć efekt własnych działań, a nie tylko wyrazić oburzenie.
Myśli pan, że to coś da?
Na razie
niewiele. Nasz sukces, czyli porozumienie z PiS podpisane na Krakowskim
Przedmieściu, to jest śmieszny drobiazg. Ale prestiżowo dla Kaczyńskiego to
była porażka. To pokazało, że nie musi koniecznie stracić władzy, ale i tak
cofnąć się musi. Więc jakiś klucz istnieje i daje się uogólnić.
Nieposłuszeństwo obywatelskie zawstydza. Nie tak, że jakiś generał, który lał
Hindusów od Ghandiego, nagle stwierdzi: o kurczę, przegiąłem. Taka reakcja
jest psychologicznie niemożliwa, ale jego otoczenie się od niego odsunie,
będzie go otaczało odium.
Działał pan w Pomarańczowej
Alternatywie. Tamte metody mogą się
dziś przydać?
Chyba tak
będzie na sejmowym dziedzińcu. Już doszło tam do satyrycznej sytuacji, gdy dwie
z naszych pań weszły tam z biało-czerwoną flagą. Straż Marszałkowska rzuciła
się na nie, wyrwała flagę i podarła. Jak się zorientowali, co zrobili, oddali
flagę. To był szpas. Chcemy
tam wpuścić ludzi w turbanach, sutannach. W czasach Pomarańczowej było tak, że
jak na ulicy Świdnickiej pojawił się facet z trzema chartami afgańskimi na
jednej smyczy, to trafiał od razu do suki. Na komendzie wylądował też chłopak,
który w lipcu niósł narty. Będziemy prowokować oszalałych strażników, by
zwijali każdego, kto dziwnie wygląda. Ale chcemy spróbować też poważniejszych
inicjatyw, takich jak na przykład referenda obywatelskie, niezależne od władz.
Nieposłuszeństwo obywatelskie da się rozszerzyć i uniezależnić od bezpośrednich
akcji protestacyjnych, które wymuszają na władzy raptem tyle, że prawo do
protestu jest szanowane.
Referenda internetowe?
Nie. Będziemy
chcieli występować z obywatelskim wnioskiem o referendum i zebrać nie 250 tys.
wymaganych podpisów, ale milion. Sejm to oczywiście odrzuci. Ale część
samorządów deklaruje, że nie będzie respektować niekonstytucyjnych ustaw, a w
oparciu o samorządy da się zrobić okręgowe komisje wyborcze. Oni mają
Państwową Komisję Wyborczą, zdemolowali Trybunał Konstytucyjny, ale jest
jeszcze Sąd Najwyższy, który mógłby tę rolę przejąć.
Nie jestem
tak nienormalny, by wierzyć, że to się da zrobić w ciągu najbliższych miesięcy
Ale to jest króliczek, którego ze wszech miar warto gonić. Wywierać presję na
instytucje. Również na partie opozycji - bo np. podpisów pod wnioskiem o referendum nie
zebralibyśmy sami, KOD swoje podpisy pod projektem ustawy zebrał też przecież z
trudem, podobnie organizacje kobiece.
A partie mają
do tego i struktury, i pieniądze - mam ochotę zażądać tego od nich.
Dlatego
mówiłem, że jesteśmy autentycznie wdzięczni politykom, którzy zostali w
Sejmie, za to, co zrobili. Ten protest łamie prawo, jakby realizując nasze
postulaty, ale przełamuje też sporą niechęć, jaką duża część z nas miała wobec
polityków Chciałbym, żeby to usłyszeli, żeby usłyszały to instytucje
samorządowe, o które zaraz trzeba będzie walczyć. Brakuje obywatelskiego
poczucia sprawstwa i własności instytucji, które nie należą do żadnej partii. I
poza wszystkimi bezpośrednimi celami takich referendów obywatelskich, sam ten
nacisk na instytucje - partyjne, samorządowe, na sądy - buduje poczucie
sprawstwa, które uważam za bezcenne, choćby dlatego, że brak tego poczucia jest
jedną z istotniejszych przyczyn dzisiejszego kryzysu i źródłem sukcesu
Kaczyńskiego.
Dyżurujecie naprzeciwko Sejmu
od 16 grudnia. Jak długo chcecie tam zostać?
Zaczęło się
spontanicznie, na znak solidarności z posłami, którzy zostali w Sejmie. Nam
jest oczywiście trudniej, bo siedzimy na mrozie. No i rewanż za tę solidarność
bywa dosyć dziwny Nie udało mi się uzyskać choćby odpowiedzi na pytanie, czy
wpadną do nas 10 stycznia na antymiesięcznicę. Jeśli 11 stycznia skończy się
poselski protest, to my się też zwijamy. Ale będziemy kontynuować wkraczanie
na teren sejmowy. Chciałbym zelżyć Mariusza Kamińskiego prosto w oczy, by nie
mógł udawać, że tego nie słyszy. Uważam, że da się go pozbawić mandatu posła i
byłby to sukces na drodze wymuszania na tej władzy - póki ona jeszcze rządzi -
praworządnego zachowania.
Ludzie są rozżaleni, że
opozycja antypisowska nie jest zjednoczona, także ta obywatelska. Czy w obliczu
tego, co dziś robi władza, przewidujecie jakąś formę współpracy z KOD? I czy z
KOD zamierzacie współpracować, kiedy tam jest najwyraźniej kryzys przywództwa
groźny dla całego tego ruchu.
Ich kryzys
przywództwa jest mi niezręcznie komentować, bo to nie moja organizacja i ja od
dawna mam do niej chłodny stosunek. Sam Kijowski również nigdy nie budził
mojego entuzjazmu, ale może z tego powodu tym bardziej wolno mi powiedzieć, że
kiedy on teraz zewsząd obrywa, to we mnie się budzi odruch solidarności. Nie lubię stać wśród
kopiących leżącego, dla mnie każdy tak kopany ma rację. Nie bronię Kijowskiego
w sprawie tych wynagrodzeń, choć uważam, że skoro poświęcił się tej pracy na
100 proc., to nie tylko zasłużył na wynagrodzenie, ale - na miłość Boską -
musiał je dostawać. Tylko po co opowiadał, że jest wolontariuszem?
Bronię jednak
Kijowskiego, dzisiaj flekowanego przez tłum, który go wczoraj uwielbiał i
który życzył sobie właśnie tego, żeby on działał w pełnym wymiarze godzin, że
tak powiem. Bronię, kiedy go flekują, choć z pewnością nie był i nie mógł być
jedynym, który tak działał - zawodowo, w pełnym wymiarze godzin i z wynagrodzeniem,
które dziś zdecydował się nazwać zwrotem kosztów. Flekują go ci, którzy od
dawna wykluczali z KOD każdego, kto żądał transparentności w sprawach
finansowych i nie tylko. Ci, którzy wykluczali mnie za krytykę Kijowskiego i
mizernego programu KOD. To nie moja sprawa, nie moja organizacja - odzywam się
tylko dlatego, że kopany jest konkretny człowiek.
Natomiast
tak, usiłujemy podejmować współpracę, i to się udawało. Można powiedzieć, że
zostaliśmy trendsetterami. W czasie szczytu NATO, gdy obowiązywał zakaz
zgromadzeń, a w Sejmie procedowano kolejną nowelę o Trybunale, nasi desperados zaczęli nawoływać: pod Sejm! Kiedy
mamy łamać zakazy, jeśli nie wtedy, gdy na amen deptany jest Trybunał?
Byłem
sceptyczny, że nic z tego nie będzie. Najpierw trzeba się było policzyć.
Zdeklarowało się raptem 30 osób. Niewiele. A może dużo, zważywszy, że groziły
za to dwa tygodnie aresztu. No, ważne, żeby ktoś ten protest chociaż zauważył,
więc się umówiliśmy, że akcję zrobimy, jeśli będą media. Zadzwoniłem do Władka
Frasyniuka, który wciąż ma w pamięci areszt, na który się załapał między
odsiadkami. Umawiali się, że w rocznicę Sierpnia złożą kwiaty pod tablicą we
Wrocławiu. Miała pójść cała grupa, a zjawił się tylko Frasyniuk z Józkiem
Piniorem. Dostali po trzy miesiące. Jak usłyszał, że u nas zgłosiło się 30
osób, uznał, że to imponujące. Zadzwonił do znajomej dziennikarki z pytaniem,
czy mogłaby być tam z kamerą i usłyszał, że na 100 proc. będą. Na miejscu
jednak nie było ani śladu ekipy, bo wydawca uznał, że 30 osób to nie protest.
Działacze KOD drwili, że nikt nie zauważył naszego „marszu na Sejm”.
Odpowiadałem, fakt, pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował, ale szydzenie
z nas w tej sytuacji przystoi raczej Kaczyńskiemu, a wam powinno być wstyd.
To się przebiło
do kodowskiej opinii i w efekcie, co myśmy zgłosili jakąś demonstrację, KOD
natychmiast zjawiał się w tym samym miejscu z tymi samymi hasłami. Super.
Kiedyś w Solidarności tak bywało, choć trudno porównywać KOD z tamtym ruchem.
Więcej jest różnic niż
podobieństw?
Jedno i
drugie było ruchem ogólnospołecznym. Można było mniemać, że Solidarność ma w
Polsce rząd dusz, choć nawiasem mówiąc, to też nie była prawda. KOD ma rząd
dusz w połowie. To na tyle dużo, że powinien obowiązywać pluralizm. Lech
Wałęsa, który ma potwornie trudną osobowość i jest egotykiem w stopniu znacznie
większym niż Mateusz Kijowski, przecież jednak przynajmniej tyle wiedział.
Dawał znaczek Solidarności Leszkowi Moczulskiemu, Ryszardowi Bugajowi, a nawet
Korwin-Mikkemu czy dzikim anarchistom z WiP i Pomarańczowej
Alternatywy. Kijowski zaczął od tego, że znaczki KOD odbierał każdemu,
kogo uznał za nieprawomyślnego. Zapłacił za to wysoką cenę i dziś chyba odwraca
ten kurs - nie tylko on, ale również chyba zarząd, z którym on jest
najwyraźniej skonfliktowany. Więc może ten zwyczaj się utrwali, jeśli KOD ten
kryzys przetrwa.
Rozmawiała Joanna Podgórska
Paweł Kasprzak - 56 lat, czwórka dzieci. Studiował fizykę na
Politechnice Wrocławskiej i historię na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel i
działacz NZS, współtwórca Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej, współpracownik
Ruchu WiP, Pomarańczowej
Alternatywy, działacz Solidarności. Pracował jako dziennikarz, menedżer
telewizyjny, producent i autor programów telewizyjnych, operator, montażysta.
Obecnie specjalista w dziedzinie technologii produkcji telewizyjnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz