Lud polski nie chce
wolności. Chce, żeby mu dano święty spokój. Żeby ktoś wreszcie brzemię wolności
z ludu zdjął - mówi pisarz Andrzej Stasiuk
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
Wie pani, chyba kończy się nasza „przygoda
z Zachodem”. Wygląda na to, że ta niesiona na sztandarach wolność to kolejny
mit naszego bohaterskiego narodu
napisał mi w e-mailu Andrzej Stasiuk, gdy poprosiłam go o
wywiad. Postanawiamy więc rozmawiać o polskiej wolności.
NEWSWEEK: To co z tą wolnością?
ANDRZEJ STASIUK: No właśnie, co?
Śpiewamy na
demonstracjach: „Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem”.
- Ale elektorat, który decyduje o tym, co dzieje się w
Polsce, zrzeka się tej wolności z wyjątkową pokorą. Daje łeb
w obrożę z łatwością i ochoczo. Mistrz mojej młodości Maciej
Pietraho w swojej niezapomnianej pieśni „Złoty łańcuszek” śpiewał: „A jeśli
masz przyjaciół, to pomyśl też o nich, że jutro sprzedadzą swą duszę za ogon”.
I nie potrzeba do tego nawet wielkich zachęt, wystarczą obietnice, że oto będziemy
już po prostu mogli być tacy, jak chcemy. To znaczy tacy jak zwykle: swoi, na
swoim, wyizolowani, w swej „chacie z kraja” i żeby „nam buty mogły śmierdzieć,
jak śmierdziały przed stu laty”. To ostatnie to nie ja, tylko Tetmajer. Wiersz
„Patryota”, rok 1898. Wiersz jakby napisany dzisiaj. Bardzo polecam. Lud polski
nie chce wolności. Chce, żeby mu dano święty spokój. Żeby ktoś wreszcie
brzemię wolności z ludu zdjął.
Szczyciliśmy się bezkrwawo
wywalczoną wolnością i nagle okazała się bezwartościowa?
- Wolność tak naprawdę jest
okropna, trudna, kosztowna. Wolność to wybór, odpowiedzialność, lęk,
niepewność. Może 25 lat wolności to wystarczająco dużo dla naszego
bohaterskiego narodu? Naród postanowił od wolności odpocząć.
Nie dorośliśmy do niej?
- A może my w specyficzny sposób
wolimy żyć złudzeniami? Lubimy się sycić i pompować wielkimi słowami.
Wolność, wolność, wolność... Polska wolność wyważyła bramy komunizmu, polska wolność wysadziła stary porządek w powietrze. Zawsze
byliśmy za wolnością. A gdzie tam! Gdy Solidarność obalała komunizm, to,
cynicznie mówiąc, nie o wolność chodziło, tylko o kiełbasę. Od tego zaczął się
nasz najsłynniejszy bunt minionego stulecia - od podwyżki cen kiełbasy. Znów mi
się poeta przypomina, Rafał Wojaczek, i jego wstrząsająca fraza: „kiełbasa,
nasza matka jadalna”. Potem intelektualne elity z dużych miast dorobiły do
tego piękne ideolo. I przez ćwierć wieku z lepszym lub gorszym skutkiem
ciągnęły ten oporny naród w stronę wolności, aż suweren się zaparł czterema kopytami
i powiedział: dość. Powiedział: my chcemy kiełbasy, naszej polskiej matki jadalnej,
oraz świętego spokoju.
Wolność okazała się wartością
narzuconą?
- A kiedy ten nasz ukochany
naród miał nauczyć się bycia wolnym? Przecież przez wieki byliśmy chłopstwem w
stanie niewolniczym, z jakimiś enklawami zadufanej szlachty, której polskość
bardzo skutecznie myliła się z prywatnym interesem. Potem mieliśmy zabory, okupację
i komunizm. Kiedy mieliśmy się nauczyć odpowiedzialności za swoje życie? Zgniły
Zachód, którego tak bardzo brzydzą się dziś nami rządzący, dorastał do
wolności przez stulecia. My wychowaliśmy się w tyranii i niewolnictwie. Tyrania
jest niczym pierwszy wyuczony język, w którym, nawet jeśli poznamy inne języki,
będziemy zawsze myśleć. Będziemy za tyranią i niewolnictwem tęsknić.
Skąd więc żywotność hasła „za
wolność waszą i naszą”?
- Z chęci dowartościowania. Z
poczucia kompleksu, że nigdy tak naprawdę nie byliśmy wolni. Wolność to piękne
słowo, pozwala o innych mówić z wyższością, ze wzgardą.
Ale zachwyciliśmy się naszą
obecnością w Unii Europejskiej. Przez lata Polacy byli największymi
euroentuzjastami.
- Tylko tak naprawdę nigdy do
tego Zachodu nie weszliśmy. To kolejny nasz narodowy mit, że jesteśmy tacy z
krwi i kości zachodni, że po latach komunizmu wróciliśmy do siebie jako
element kultury śródziemnomorskiej. Jak to słyszę, to przychodzi mi zawsze do
głowy obraz Zamościa, cudownego, surrealistycznego
miasta wybudowanego przez
sobiepana w środku stepu. Włoski renesans przeniesiony i postawiony w
buraczanych polach, w środku zasianego zbożem i burakami cukrowymi stepu. To
jest chyba prawdziwa opowieść o polskim Śródziemnomorzu. Wymarłe, jak z
kosmosu miasto, które powstało, bo posiadający pieniądze i władzę Zamoyski postanowił
zrealizować swój renesansowy sen. Wenecję na skraju Wielkiego Stepu,
eurazjatycką Florencję. Swój sobiepański kaprys. Jak mówi mądrość przysłów
polskich: Kto bogatemu zabroni? Polska to kraj kaprysów.
Wolność jest kaprysem?
- Te 25 lat to był jakiś cud.
Komu dane było go przeżyć, powinien się z tego cieszyć. Ja się cieszę z tych
cudownych lat, gdy oglądałem mój kraj, który się zmienia, staje się bezpieczny,
kawałek po kawałku wychodzi z buraczanych pól i wkomponowuje w rzeczywistość
europejską, ale zapomnieliśmy, że nic nie dzieje się za darmo. I teraz za ten
cud przyjdzie nam zapłacić. Za te lata, gdy mogliśmy robić to, co chcieliśmy. I
robiliśmy. Wykorzystaliśmy nasz czas, a teraz wystawiany jest nam za to
rachunek.
Kto go wystawia?
- Ci, którzy nie skorzystali z
nieszczęsnego daru wolności, bo albo nie potrafili, albo nie chcieli. Mam
poczucie, że doświadczamy czegoś w rodzaju ludowej zemsty, że część ludu mści
się na tych, którzy darowaną na chwilę wolnością potrafili się cieszyć. Posmakowali
jej, rozsmakowali się co niektórzy i myśleli, że tak będzie już zawsze.
Zapomnieli o tych, którym ta wolności w ogóle nie smakuje.
Ta część wygrała wybory.
- Nastał więc czas odwetu.
Zawiść jest jedną z najbardziej polskich cech. Szewc prałatowi zazdrości, że
biskupem został. Obecnie rządzący doskonale o tym wiedzą i doskonale potrafią
zaspokajać tę potrzebę zawiści. Ich retoryka jest retoryką mścicieli.
Rozjechać wszystko, co udało się tym, którym się udało. Nie chodzi o żaden
patriotyzm ani o poglądy. Chodzi wyłącznie o TKM.
Niektórzy mówią: rządziliście
Polską przez ćwierć wieku, a teraz czas na nasze media, nasze sądy, naszą
prawdę.
- Czy bracia Karnowscy albo
redaktor Semka stali się dzięki nowej rzeczywistości i nowym możliwościom
lepszymi dziennikarzami? Czy media publiczne są bardziej rzetelne? A sądy z
nowymi prezesami sprawiedliwsze? Ministerstwa lepiej pracują? Ministrowie podejmują
lepsze decyzje? Do władzy doszła armia miernot, oni wszyscy wiedzą, że nie
nadają się do tych funkcji - zawodowo, mentalnie i intelektualnie - i to jest
straszny dramat, bo z przeświadczenia, że nie dorasta się do roli, wynikają wyłącznie
tragedie. Przecież im gorzej ktoś czuje się w powierzonej roli, tym większą ma
chęć dowalenia temu, kogo postrzega jako zagrożenie. Władza zwiększa jedynie
zakres i możliwości odwetu. W rzeczywistości rządzi nami niewyczerpany
rezerwuar bardzo złej energii.
Władza z ludu poprawia temu
ludowi samopoczucie. Jest żywym dowodem, że każdy może być ministrem,
premierem.
- Jasne, Lenin twierdził, że
rządzić może nawet kucharka, no może. Właśnie udowadniamy, że przywództwo elit
to kolejny wydumany mit. Elitą może być każdy, kto się za nią uzna. Być może
tak w istocie jest, być może jesteśmy świadkami kolejnej światowej rewolucji i
Lenin z tą kucharką okazał się profetą, chociaż mówił wtedy o swoich kolegach,
a nie Donaldzie Trampie i reszcie współczesnych pomazańców. Niechciana
wolność, fałszywa przynależność do Zachodu, przywództwo samozwańczych elit,
co jeszcze znajduje się w katalogu narodowych mitów?
- Wyimaginowana suwerenność.
Każdy człowiek mający choć trochę oleju w głowie wie, że dzisiejszy świat to
system naczyń połączonych. Nawet Rosja nie jest suwerenna, bo ma na karku
Chińczyków. Pieprzenie o suwerenności jest czystą iluzją. Do wyboru są jedynie
dwie opcje: Zachód albo zasysający, gotowy nas wchłonąć Wschód.
Ukraiński poeta Serhij Żadan,
którego spotkałem w zeszłym roku na festiwalu literackim w Katowicach,
podszedł do mnie i patrząc mi w oczy, ze smutkiem i może z lekkim wyrzutem zapytał: „Co wy żeście zrobili w
tym kraju? Co wy żeście zrobili?”. Nie potrafiłem mu odpowiedzieć nic innego,
jak tylko: „Nie wiem, k... Serhij, nie wiem”, bo dla Ukraińców Polska była
wzorem tego, jak wychodzić z syfu, z tego skurwienia komuny. Oni naprawdę
liczyli, że można się tego od nas nauczyć. A mogłem tylko jak Piłsudski w 1921
r. do ukraińskich oficerów powtarzać: „Ja was, panowie, przepraszam, bardzo
przepraszam...”.
A dziś Ukraina, którą
wspieraliśmy w jej wolnościowych aspiracjach, okazuje się naszym wrogiem.
- Wszyscy są wrogiem. Ukraina
jest wrogiem, Litwa jest wrogiem, Niemcy są wrogiem, zjednoczona Europa jest
wrogiem. Zdążamy w tej uświęconej „naszości”, która wyklucza relacje z innymi i
prowadzi nas do kompletnej alienacji. Kończy się nasza przygoda z Zachodem,
do którego nie pasujemy, nie chcemy, nie nadajemy się. Samotni, pełni kompleksów
i zdezorientowani znowu staniemy się łatwym łupem, jak nie przymierzając w 1939
r. Ale może nie dorośliśmy wcale do wolnego państwa? Od pewnego czasu mam
wrażenie, że w tym narodzie drzemie gen samozagłady. „Poszli nasi w bój bez
broni” - jak pisał Wincenty Pol. Klęska jest OK, byle była piękna, bo wtedy i
okazja do świętowania będzie.
Myśli pan, że znów zmierzamy
w swojej historii do narodowej katastrofy?
- Usłyszałem ostatnio metaforę,
że Polska w rękach naszego gospodarza jest jak ten tupolew, co rozbił się o brzozę.
Żeby tylko pogrzeb można było wyprawić jeszcze większy. Skoro nie potrafimy
żyć, to umierajmy przynajmniej w naszym pojęciu bohatersko.
A nie dość już tego rzucania
życia na stos?
- Dość, no jasne, że dość, ale
muszę przyznać, że ten gen samozagłady z taką ułańską fantazją uwalniany raz
za razem nawet mi się podoba. Tak, cudna ułańskość... że art. 7 jednak wobec nas jako pierwszych w Unii Europejskiej
zastosowano! A co! Jest miejsce w historii? Jest.
Co się panu w nim podoba? Że
choć go mamy, to ciągle żyjemy?
- No właśnie. Ta nasza niezwykła
żywotność to jest coś. Przetrwaliśmy upiorną historię, przetrwaliśmy
samozagładę.
A ma pan jakąś strategię na
obecny czas przetrwania?
- Jak u Conrada - trwać na
posterunku i robić swoje.
Gdy PiS jedzie przez kraj jak
walec, a my w obronie obywatelskiej przyzwoitości
palimy na pokojowych demonstracjach światełka?
- Bycie wiernym sobie to
wartość, która nadaje sens egzystencji. Nie mam gotowej recepty, co robić. Też
czuję bezradność, ale wciąż wierzę, że szkoda tego kraju, żeby ulegał
autonihilacji. To nie jest zły kraj. Żyje w nim wielu wspaniałych ludzi,
którym próbuje się wmówić, że nie są z tego narodu. Próbuje się stworzyć
alternatywną rzeczywistość, w której nie ma dla nich miejsca. No, ale twórcy tej
rzeczywistości są dość słabi historycznie. Nie pamiętają, ba, po prostu
zwyczajnie nie wiedzą, że naród oraz państwo potrafiły zejść do podziemia,
żeby przetrwać. Tak. Oni po prostu nie są zbyt mądrzy.
Ale świadomość tego nie
wystarczy, żeby odzyskać kraj i wolność.
- Fenomenem był czarny protest.
Polska jest kobietą, więc może kobiety są nadzieją na pozbawienie tych
starych, zakompleksionych, brzydkich facetów władzy? Kuroń miał rację, mówiąc,
że polityka to walka spoconych facetów. Ja dodam: tych w garniturach i tych w
sutannach. Tych w Sejmie i tych z ambon mówiących czkawką polszczyzny, jakąś
kulawą retoryką, zawistnych i cynicznych. Bo przecież tu nie chodzi o żadną
Polskę ani o żadne wartości. Tu chodzi wyłącznie o władzę.
Na ile niebezpieczny jest ten
sojusz tronu z ołtarzem?
- Jedni i drudzy wiedzą, że za
nimi tylko ściana. Utrata władzy oznacza więc dla nich utratę wszystkiego, będą
więc bronić się bez względu na koszty. Jednak pułapka modeli autorytarnych
polega na tym, że gdy braknie wodza, wszystko się sypie. W Polsce wisi to na
dwóch samotnych facetach. Tym z Nowogrodzkiej i tym z Torunia.
To może oznaczać długie
czekanie.
- Bez przesady. Biologia jest
królową. Jako mały, zakompleksiony naród myślimy w prowincjonalnych
kategoriach. Wielkość mierzymy długością kadencji. A tymczasem, jakkolwiek by
patrzeć, trwa to już ponad tysiąc lat. Tysiąc lat magicznego balansu
samozagłady i przetrwania…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz