środa, 3 stycznia 2018

Na troski Czaskowski



Dla Rafała Trzaskowskiego przyszłoroczny bój o Warszawę będzie największym wyzwaniem w dotychczasowym życiu.

Ogłaszam start, bo inni już wystartowali. Koniec żartów, winter is coming - powiedział Trzaskowski, nawiązując angielskim zwrotem „zima nadchodzi” do słynne­go serialu „Gra o tron”. To brutalna saga o siedmiu rodzinach szlacheckich i ich jedynym celu - władzy. O tym - jak pisał jeden z recenzentów - kogo pozbawi się życia, kto poświęci wszystko, by za­siąść na tronie, a kto w imię honoru weź­mie sprawy w swoje ręce.
   Zwrot „zima nadchodzi” pada w mo­mentach, gdy nadciąga śmiertelne zagrożenie dla bohaterów serialu i ich świata.
- W tej chwili mamy w Polsce taką sy­tuację, jakby szaleniec biegał z brzytwą po ulicach, więc albo próbuje się sta­wić mu czoło, albo człowiek chowa się do piwnicy lub ucieka na działkę - mówi Rafał Trzaskowski. - PiS zawłaszczył już niemal całe państwo. Nie można oddać mu Warszawy. Jak widzę moje miasto, które miałoby się stawać ksenofobiczne, zamknięte, z ocenzurowaną kulturą, z zamkniętymi placami, to się we mnie krew burzy. Nie ma co się zastanawiać, teraz trzeba iść walczyć z PiS - dodaje. Dla 45-letniego Rafała Trzaskowskiego kandydowanie na prezydenta Warszawy po Hannie Gronkiewicz-Waltz to czas pierwszej w życiu prawdziwej politycz­nej próby, co sam przyznaje.

Biografia kandydata jest niemal ideal­na: warszawiak z dziada pradziada, urodzony na Powiślu; ojciec - słynny pianista jazzowy, brat przyrodni - wie­loletni dyrektor Piwnicy pod Baranami, słynnego krakowskiego kabaretu sku­piającego artystyczny świat PRL i wcze­snej III RP. Pradziadek był wybitnym językoznawcą i to po nim Trzaskowski, jak twierdzi, ma łatwość uczenia się języków obcych. Zna ich pięć. Jako nastolatek w biurze Solidarności na placu Konstytu­cji pomagał, tłumacząc na polski pytania od zagranicznych dziennikarzy i ludzi próbujących wspierać przemiany w Pol­sce. Kongresmeni z Kapitolu, którzy od­wiedzili Solidarność, załatwili mu potem stypendium w amerykańskim liceum.
   Następne było stypendium w austra­lijskim Sydney i inne edukacyjne insty­tucje, poczynając od prestiżowego Kole­gium Europejskiego w Natolinie, przez stypendium Uniwersytetu Oxfordzkiego i paryskiego Instytutu Unii Europejskiej ds. Badań nad Bezpieczeństwem (EUISS). W 2000 r. jako 28-latek został asystentem, a potem doradcą swojego wykładowcy z Natolina, sekretarza Komitetu Integra­cji Europejskiej Jacka Saryusza-Wolskiego. Tak trafił na etat doradcy do Parlamentu Europejskiego. Po drodze zdążył zrobić doktorat z nauk o polityce na Uniwersy­tecie Warszawskim (praca pt. „Dynamika reformy instytucjonalnej w Unii Euro­pejskiej”). Wykładał w Collegium Civitas w Warszawie i Krajowej Szkole Admini­stracji Publicznej z teorii integracji i sto­sunków międzynarodowych, w Centrum Europejskim Natolin. Zajmował się Euro­pą. Sprawy europejskie były jego pasją.
   Zmianę w zawodowym życiu zaliczył w 2009 r. Postanowił zawalczyć o własne miejsce w europarlamencie. Ustawiono go jako czwórkę na warszawskiej liście Platformy Obywatelskiej. W polityce był wówczas nieznany, ale w jego kampanię zaangażowali się przyjaciele, znani arty­ści, jak Michał Żebrowski, z którym siedział w jednej ławce w podstawówce, czy Grze­gorz Turnau. - Co on takiego w sobie ma? Należałoby raczej zapytać, czego on nie ma. Moim zdaniem ma zadatki na naturalnego lidera naszego pokolenia - mówił w 2009 r. Żebrowski w rozmowie z POLITYKĄ. Tur­nau na potrzeby wyborczego klipu Trza­skowskiego odśpiewał pod Pałacem Kul­tury i Nauki piosenkę na nutę „na ulicach Cichosza”, zaczynającą się od słów „Na twe troski Trzaskowski”. Hasłem kampanii, prowadzonej głównie w internecie w for­mie dowcipnych klipów, było przewrotne: „A co ty zrobisz dla Rafała?”.
   Akcja zrobiła dużo szumu i uczyniła Trzaskowskiego człowiekiem znanym w Polsce. - Walczyłem ostro, bo nie jest łatwo wystartować, nie będąc częścią esta­blishmentu. Dla mnie ważne było jednak to, żebym się nie ośmieszył, a tak by było, gdybym dostał pięćset głosów - opowiada. Zebrał ponad 25 tys. głosów. To był 47. wy­nik wyborczy w Polsce. Miał 37 lat.
   Jacek Saryusz-Wolski publicznie po­chwalił go wtedy, mówiąc, że Trzaskowski jest jedną z zaledwie kilku osób w Polsce naprawdę znających się na problemach traktatowych. Ale jednocześnie ostrzegał, że w polityce potrzeba innych cech niż w nauce, a on Rafała widzi bardziej jako naukowca niż polityka.

Sam Trzaskowski wtedy tych rad szcze­gólnie nie analizował. Po prostu rzucił się w wir. A więc: żmudne, wielogodzinne posiedzenia w komisjach, analizowanie do­kumentów, budowanie politycznego zaple­cza dla zmian, szukanie sojuszników i ne­gocjacje, których efektem byłyby konkretne rozstrzygnięcia legislacyjne, korzystne dla Polski. Czuł się w tym jak ryba w wodzie.
   Z polityką krajową w tamtym czasie po­łączył go, jak mówi, tylko epizod, i to krótki. W 2010 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz, wi­ceprzewodnicząca Platformy Obywatel­skiej, szefowa jej struktur warszawskich, poprosiła go, żeby pomógł jej w kampanii samorządowej. - Na dwa miesiące wróci­łem do Polski, żeby pomóc, po czym znów zająłem się sprawami europejskimi - opo­wiada. Dziś czyta o sobie, że był dla Gronkiewicz-Waltz prawą ręką, że wybrać go w nadchodzących wyborach to tak, jakby ją utrzymać przy władzy. Wreszcie, że jest osobiście współodpowiedzialny za afe­ry reprywatyzacyjne. Odcina się od tych opinii nawet Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, które nagłośniło całą aferę repry­watyzacyjną. - Nie ma żadnego związku między kampanią wyborczą a tym, co się działo w ratuszu. Moim zdaniem to nie jest słuszna strategia ze strony PiS, ale też nie­zależnych działaczy, by przedstawiać Trza­skowskiego jako człowieka układu, bronią­cego mafii reprywatyzacyjnej - mówi Jan Mencwel, szef Stowarzyszenia. Sam Trza­skowski na polityczne zaczepki nie chce odpowiadać, wyjąwszy to, co już mówił, czyli że z Hanną Gronkiewicz-Waltz łączyła go kampania i wspólna partia polityczna.

Na stałe w krajowej polityce jest od 2013 r. Wezwał go do kraju premier Do­nald Tusk, żeby zastąpił Michała Boniego, który zrezygnował z kierowania Minister­stwem Administracji i Cyfryzacji (gdyż, jak donosiły tabloidy, minister ożenił się z pra­cownicą Komisji Europejskiej i zapragnął przenieść się do Brukseli). - To był jedyny moment w moim życiu, kiedy to nie ja de­cydowałem o swoim losie - opowiada Trza­skowski. - Chciałem być europosłem, ale jak premier prosi, to mu się nie odmawia.
   W tamtym czasie Donald Tusk publicz­nie wychwalał nowego członka rządu: „Talenty i narzędzia przydatne do pracy w rządzie pana Rafała Trzaskowskiego są wręcz legendarne” - mówił. Po dzie­więciu miesiącach ministrowania, gdy Tusk sam wybierał się do Brukseli, zapytał Rafała Trzaskowskiego, czy zarekomendować go nowej premier Ewie Kopacz jako ministra cyfryzacji w jej rządzie, czy może wolałby wiceministra spraw zagranicznych ds. Unii Europejskiej. Mimo że to schodek niżej, wybrał swoją pasję, czyli Unię. Rok póź­niej w wyborach parlamentarnych 2015 r. zabrakło dla niego miejsca na liście war­szawskiej PO. Dostał jedynkę w Krakowie. Znowu, dzięki m.in. kampanii wyborczej z zabawnymi klipami, w których z krakow­ska nazwał się „Czaskowski”, zdobył prawie 48 tys. głosów. Więcej niż rodowity krakus Jarosław Gowin, niewiele mniej od Ziobry.
   Wielu po odejściu Tuska właśnie w Trza­skowskim widziało nowego szefa Platformy. Wojciech Sadurski, prawnik, filozof, wykła­dowca na wielu zagranicznych uczelniach, mówił wręcz w TVN 24, że Platforma wresz­cie miałaby lidera, który wysłałby sygnał dynamiki, energii, młodości oraz po któ­rym widać byłoby chęć działania. Marcin Meller, dziennikarz i zarazem kolega Trza­skowskiego od liceum, pisał o nim jako o nowym Tusku. Że to jeden z niewielu po­lityków, którzy maj ą szansę uratować partię przed spektakularną klęską w jesiennych wyborach parlamentarnych. „Oczywiście fajnie będzie zobaczyć, jak Ewa Kopacz z Hanną Gronkiewicz-Waltz wiodą Plat­formę do ostatecznej katastrofy, ale można też się zapytać, czemu działacze tej partii, która jednak przydałaby się w Polsce, nie obudzą się i nie wybiorą Rafała Trzaskow­skiego na przywódcę. Młody, sprawny inteligentny, jedyny chyba, który może obudzić ludzi, obyty, medialny, no i cho­dził do mojego liceum, XI LO im. Mikołaja Rej a w Warszawie, yeah. Zegar tyka” - pisał.
   Trzaskowski nie zgłosił jednak swojej kandydatury w wyborach na szefa PO. Nie był też zainteresowany walką o kierowanie warszawską Platformą. - Wiele osób w po­lityce podnieca władza dla władzy, a mnie bardziej ekscytuje robienie konkretnych rze­czy - tłumaczy. Dziś Marcin Meller przy­znaje w rozmowie z POLITYKĄ, że tamtą decyzją kolegi był rozczarowany. - Jako oby­watel, nie jako kumpel - zaznacza. - Uwa­żam, że być może dzisiaj sytuacja wygląda­łaby inaczej, gdyby on się wtedy zdecydował.
   Z decyzji, że będzie kandydować na pre­zydenta Warszawy, Meller się ucieszył. Ki­bicuje. - Znamy się prawie 30 lat. Uważam, że jest to człowiek, któremu zależy na tak zwanym dobru publicznym - dodaje.

Pomysł z kandydowaniem tym razem wyszedł od samego Trzaskowskiego. Nie kryje, że zmęczyły go te dwa lata w opozy­cji; wszystkie poprawki do ustaw autorstwa opozycji i tak trafiały do kosza, niektóre nawet bez szans na odczytanie w Sejmie.
- Ja jestem zadaniowcem - mówi. - Jak już jestem w polityce, to uważam, że bez sensu siedzieć gdzieś z boku i kręcić młynki pal­cami. Jestem w najbardziej produktyw­nym wieku mojego życia, jest jeszcze totalna energia, już pewne doświadczenie, a nie ma jeszcze zmęczenia - dodaje.
   Przeprowadził wiele rozmów z Grzego­rzem Schetyną, przekonując go, że jest dobrym kandydatem, aż przekonał. Naj­poważniejszym rywalem był poseł Andrzej Halicki. Trzaskowski przekonał również Halickiego, który sam ustąpił mu miejsca.
- Podjęliśmy tę decyzję wspólnie. Rafał jest bardzo oczekiwany przez media i młodych wyborców Platformy i Nowoczesnej - mówi Andrzej Halicki. Trzaskowski zapewnia, że ma doświadczenie w zarządzaniu ludźmi, że przyda się wiedza z pracy w mi­nisterstwie, umiejętność prowadzenia roz­mów z obcokrajowcami inwestującymi w Warszawie. Jest przekonany, że pod jego rządami stolica będzie się rozwijać. - Wy­grać prezydenturę Warszawy to jedno z naj­większych wyzwań w tym kraju - mówi.
- Jak ktoś rządzi Warszawą, to tak, jakby kierował małym państwem. I ja czuję pełną determinację, żeby wziąć na siebie tę olbrzy­mią odpowiedzialność - dodaje.
   Znalazł wsparcie. Może już nie u daw­nych mistrzów - z najważniejszym, Jac­kiem Saryuszem-Wolskim, niegdysiejszym mentorem, drogi się rozeszły. Poproszony o skomentowanie kandydatury Trzaskow­skiego na prezydenta Warszawy, odpo­wiada krótko i raczej chłodno: „Proszę wybaczyć, ale no comments”. Prócz Schetyny i Halickiego udało mu się przekonać do siebie także Katarzynę Lubnauer, nową szefową Nowoczesnej, która ostatecznie zarekomendowała zarządowi swojej partii poparcie Trzaskowskiego - i Pawła Rabieja z Nowoczesnej jako wiceprezydenta.
   Również Joanna Erbel, warszawska dzia­łaczka ruchów miejskich i kiedyś sama kandydatka na prezydent Warszawy, dziś ściśle współpracująca z ratuszem w wielu projektach społecznych, mówi, że Trza­skowski daje szanse na kontynuowanie tematów, które są jej zdaniem najważ­niejsze dla miasta, takich jak progresywna polityka mieszkaniowa czy zrównowa­żony rozwój miasta. Stołeczni radni PO przegłosowali właśnie dokument, nad którym Erbel pracowała ostatni rok - po­litykę Mieszkania 2030. Erbel wierzy, że i z Trzaskowskim dałoby się prowadzić podobne projekty. Mówi, że to dobrze, że jest nowy. Bo to znaczy, że nieuwikłany.
- Ma czyste ręce, europejskie doświadcze­nie, na spotkaniach jest odbierany bardzo dobrze, i to nawet przez ludzi nieprzy­chylnych Platformie. Prowadzi kampanię w sposób afirmatywny, wskazuje na to, co ludzi łączy, a nie dzieli. Że Warszawa jest najważniejsza i że trzeba się dogadać, co nie jest w polityce takie częste - dodaje.
   Jan Mencwel ze Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze zaznacza, że ich podstawowy problem z kandydaturą Trzaskowskiego jest taki, że nie przedstawił on konkretnej koncepcji na funkcjonowanie Warszawy.
- Przedstawił tylko pomysł, że chce wygrać z PiS, to na razie tyle - mówi. - Po coś się idzie do władzy: widzi się jakieś problemy i ma się zarys ich rozwiązania, np. kwe­stii smogu, zieleni, reprywatyzacji, kwe­stii mieszkaniowej - tłumaczy. Już się raz spotkali. Chodziło o sprawę zagospoda­rowania ul. Poznańskiej w centrum mia­sta. - Zadzwoniliśmy do biura poselskiego i dość sprawnie udało nam się umówić na spotkanie. I to jest jakiś plus dla kan­dydata na prezydenta - dodaje Mencwel.
- Co prawda samo spotkanie nie przyniosło żadnych rezultatów. Ale chociaż powiedział uczciwie, że nie on teraz rządzi w Warsza­wie i nie może brać odpowiedzialności za decyzje podejmowane przez obecną eki­pę. Przynajmniej postawił sprawę jasno, nie oszukiwał, nie wodził za nos.

Pierwsze sondaże po ogłoszeniu decyzji o kandydowaniu Trzaskowskiego poka­zały, że ma ogromne szanse wygrać, choć nie wiadomo, kto wystartuje przeciwko niemu. Codziennie ma po kilka spotkań - samorządowcy, niepełnosprawni, akcja Świąteczna Paczka itd. Gdy poprosić o ko­lejne spotkanie, mówi: Może w niedzielę? Jego biuro poselskie przy ul. Pięknej w War­szawie, wyjąwszy ścianę pełną książek (wybijają się grube biografie polityków, Churchill, Stalin, Hitler), wygląda jak baza wypadowa. Przenośny stojak na ubrania z rzędem koszul i marynarek, obok stojak na buty (kilka par butów trekkingowych), na stołach otwarte, zapisane notatniki, dłu­gopisy, jak po jakiejś odprawie.
   A sam Trzaskowski jest w trakcie - jak to nazywa - wyprzedzającej polityczne ata­ki kontrofensywy. Na Facebooku napisał: „Ułatwmy wszystkim PiS-owskim hejterom pracę. Zlustruję się dla Was sam. Polityczne winy znacie. Czas na prywatne: Mam żonę Ślązaczkę (o zgrozo!). Teściowa ma nie­polskie imię (Gizela), nadane po wojnie przez sąsiadkę Niemkę w Legnicy. Moje dzieci są średnio grzeczne. 12-letniej cór­ce nie podoba się ani Kaczyński, ani Putin i czyta satanistyczne książki fantasy. 8-letni syn nie chce chodzić na religię (gówniarz woli pływać). Znam języki obce (niemiecki nie, ale rosyjski już tak). Jestem filosemitą. Jeżdżę na rowerze. Jem sałatę. Kiedyś jadłem nawet jarmuż. Byłem na paradzie równości. Na moje wykłady (w Collegium Civitas, UW, UJ) przychodzą cudzoziemcy. Więcej grzechów nie pamiętam i nie obie­cuję skruchy”. Znów się przypomniało, że „Czaskowski” umie robić kampanie.
Violetta Krasnowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz