Trwa telenowela pod
tytułem „Budowanie zjednoczonej opozycji”. W każdym odcinku gesty otwarcia i
deklaracje dobrej woli przeplatają się z uszczypliwościami i ciosami w plecy.
Ten spektakl trzeba wreszcie zakończyć
Antypisowska
opozycja powtarza dziś dwa scenariusze znane z historii politycznej III RP,
oba samobójcze. Pierwszy to Konwent Świętej Katarzyny. Była kiedyś taka
schizofreniczna inicjatywa prawicy, w której próbowało się zjednoczyć przed
wyborami 1993 roku kilka prawicowych partii mających - każda z osobna -
sondażowe poparcie w granicach progu wyborczego.
Próbowali im wtedy pomóc nawet biskupi, jednak mimo asysty Kościoła każdy
prawicowy chorąży sam doniósł swoją chorągiewkę do dnia wyborów. Po czym
wszyscy polegli. Prawie cała prawica znalazła się wówczas poza parlamentem,
marnując ponad jedną trzecią głosów, które mogły jej nawet zapewnić
zwycięstwo.
Drugi śmiertelny scenariusz to tak zwany Zlew - Zjednoczona Lewica
Leszka Millera i Janusza Palikota. Czyli najpierw trwające przez cztery lata
wzajemne mordowanie się dwóch liderów walczących o podobny elektorat, po czym
za pięć dwunasta wspólna fotografia z nieszczerymi uśmiechami obu panów.
Grzegorz Schetyna, Katarzyna Lubnauer, Ryszard Petru, Władysław Kosiniak-Kamysz,
Włodzimierz Czarzasty, Barbara Nowacka, postępując dalej tak, jak postępują,
skończą jak Konwent Świętej Katarzyny i nigdy się nie zjednoczą. Albo - jak
Palikot i Miller - po miesiącach wzajemnych ataków i nielojalności zjednoczą
się tuż przed wyborami, nikogo tym nie przekonując.
KALKULACJE
Trzeba wyznaczyć nieodległy termin, po
którym dalsze „jednoczenie się bez zjednoczenia” nie będzie miało już sensu. A
także skrócić front jednoczących się (ewentualnie) ugrupowań, ograniczając się
do tych, którzy faktycznie chcą bronić liberalnej Polski. Nie ma sensu
udawanie, że można współpracować z politykami i partiami, które są liberalnej
Polsce autentycznie wrogie.
Najważniejszy polityczny, społeczny czy ideowy konflikt, który dzieli dziś
Polskę, to od dawna już nie jest spór o komunizm,
czyli o historię. Mateusz Morawiecki kłamie, kiedy w expose odgrywa ulicznego antykomunistę z lat 80. ubiegłego wieku,
śliniąc się jednocześnie z sejmowej mównicy do Stanisława Piotrowicza,
namaszczonego przez Jarosława Kaczyńskiego „naszego komucha”.
Nie jest to też spór pomiędzy Kościołem i jego wrogami, których
zresztą w dzisiejszej Polsce prawie nie ma. To nawet nie jest spór
lewica-prawica, bo przecież prawicowe PiS i lewicowa Partia Razem są tak samo
żarliwie antyliberalne i z przekonaniem etatystyczne.
W Polsce toczy się dziś spór o kapitalistyczną transformację ustrojową,
na którą zdecydowaliśmy się po roku 1989.
Bronimy liberalnej demokracji III RP lub chcemy ją zniszczyć. Walczymy o
obecność po stronie liberalnego Zachodu lub
wybieramy jego peryferyjną, autorytarną alternatywę.
Partia Razem odrzuca transformację ustrojową, nie znosi kapitalizmu, nie
ma więc powodu, aby zaciągać ją na liberalną stronę barykady. Zaś Barbara Nowacka
ze swoją Inicjatywą Polską musi się zdecydować, do jakiej lewicy nawiąże
- antyliberalnej, populistycznej, odrzucającej III
RP czy też do socjaldemokratycznej, chcącej jedynie wyznaczyć korektę dla
niedokonań i błędów polskiej transformacji. Przystępując do budowy
antyliberalnej lewicy wraz z Partią Razem, Nowacka ryzykuje polityczną śmierć,
ponieważ Adrian Zandberg nie chce ani nie umie z nikim współpracować. Ale zbyt bliskie związanie się z konserwatywno-liberalnym
centrum wokół PO i Nowoczesnej też jest dla
Nowackiej ryzykowne. Nie będzie więc wcale zaskoczeniem, jeśli wybierze
ostrożny dystans, nie zrywając lokalnych koalicji z PO, które Inicjatywa
Polska zawiązała już w Poznaniu czy Łodzi.
Także SLD musi się zdecydować, czy o swoim
stosunku do transformacji będzie mówić prawdę, czy będzie kłamać. A prawda
jest taka, że w najlepszych swoich momentach politycy Sojuszu wspierali plan
Balcerowicza, pracowali na rzecz wejścia Polski do NATO i Unii Europejskiej, a
wreszcie współtworzyli Konstytucję III RP, którą PiS dzisiaj łamie.
Ale Sojusz może też wykalkulować, że bardziej mu się opłaca
populistyczne kłamstwo, iż z tą straszną transformacją nie miał nic wspólnego.
Kłamstwo może być skutecznym narzędziem w walce politycznej, o czym przekonuje
kariera Mateusza Morawieckiego, który w liberalnej III RP zarobił 15 milionów
złotych, stając się modelowym wręcz beneficjentem polskich przemian. Gdy
dzisiaj umizguje się do Kaczyńskiego, Rydzyka i Piotrowicza, jego biografia
robi się pełna znaczących przemilczeń.
Nie jest też oczywista sytuacja PSL. Ludowcy tak bardzo boją się radiomaryjnych
proboszczów, że nie chcą wspólnych list do sejmików wojewódzkich z liberalną
opozycją nie tylko na wschodzie Polski, lecz także w centralnej i zachodniej
części kraju, gdzie pozwoliłoby to obronić przed PiS kilka województw. Skończy
się to pewnie tym, że proboszczowie i tak nie porzucą PiS na rzecz partii
Kosiniaka-Kamysza, a samotni ludowcy stracą władzę w większości województw,
co przełoży się na ich zagładę w wyborach parlamentarnych.
OBÓZ LIBERALNY
Jako naturalni koalicjanci pozostają zatem na
placu boju tylko dwie partie - Platforma Obywatelska i Nowoczesna.
Powstanie Nowoczesnej przed wyborami 2015 roku miało swoje racjonalne
powody - była to zemsta za OFE, a także za przespanie przez Platformę i samego
Donalda Tuska pojawienia się całego młodszego pokolenia liberalnego mieszczaństwa.
Jednak od dwóch lat obie partie walczą o ten sam elektorat. Obie tak samo mają
konserwatywne i liberalne skrzydło, co pokazało głosowanie w sprawie aborcji.
W miastach i województwach, w których silna jest PO, silna jest też
Nowoczesna; a tam, gdzie PO jest słaba, słaba jest Nowoczesna. Nie ma zatem
żadnej komplementarności, żadnego pożytku z tego partyjnego dualizmu, jest
tylko bezsensowna wojna domowa dzieląca centrowy elektorat. A do tego problemy
z nadmiernym ego, które - jak widać - potrafi puchnąć nie tylko u mężczyzn,
lecz także u kobiet.
Owszem, cienie przeszłości w ciągu minionych dwóch lat nie zniknęły, nie
odeszły w niepamięć. Pod koniec drugiej kadencji Donalda Tuska Platforma była
partią władzy - zużytą rządzeniem i mało wyrazistą, i niestety przez te dwa
lata w opozycji wiele świeżości nie nabrała. Ale Nowoczesna też nie stworzyła
nowej ideowej tożsamości, nie sformułowała żadnej ciekawej diagnozy. Uwierzyłbym
nawet w Plan Petru, gdyby nie to, że powstaje dopiero teraz, a w dodatku, choć
teoretycznie ma recenzować plan Morawieckiego, służy głównie do walki z
Katarzyną Lubnauer. Liderzy Nowoczesnej tak źle zarządzają konfliktem, że ich
partia zaczęła się rozpadać i obumierać.
Trudno więc mieć do liderów Platformy pretensje za ich niespecjalnie
skrywaną nadzieję, że osłabiające konkurencję konflikty sprawią, iż ostateczne
zjednoczenie będzie wyglądało bardziej jak przyjęcie na pokład rozbitków po
Nowoczesnej niż porozumienie dwóch partii.
Tym bardziej że to Grzegorz Schetyna
podejmuje dzisiaj większy wysiłek na rzecz zjednoczenia. To od niego wyszła
propozycja wspólnego prezydium klubów, w którym Platforma i Nowoczesna
miałyby tyle samo reprezentantów, choć klub Nowoczesnej jest kilkakrotnie
mniejszy. I to Platforma bombarduje dziś Nowoczesną - publicznie i nieoficjalnie
przy okazji zaskakująco częstych spotkań Schetyny zarówno z Lubnauer, jak i z
Petru - propozycjami wspólnych kandydatów PO i Nowoczesnej na
prezydentów i wiceprezydentów miast.
Natomiast Lubnauer koncentruje się na akcentowaniu swojej odrębności wobec
PO - w rytm internetowych trendów, sondaży i przy wtórze publicystów
namawiających ją do postawienia się Schetynie (choć dziś, po głosowaniach
aborcyjnych, większość tych wybitnych znawców polityki stawia raczej na Barbarę
Nowacką).
Ale współpraca partii nie jest jedynym - a być może nawet nie najważniejszym
problemem. Konieczne jest bowiem odzyskanie przez liberalne centrum własnego
języka. Po głosowaniach aborcyjnych okazało się, że nie wystarczy mówienie:„nie
jesteśmy lewicą ani nie jesteśmy prawicą”. Nie jest też żadnym rozwiązaniem
zawstydzone milczenie, gdy fanatycy prawicy zarzucają centrystom, że ci nie
mają sumienia, bo nie pozwalają odebrać kobietom resztek praw. Ale też nie
można milczeć, gdy fanatycy lewicy zarzucają zdradę posłom i posłankom PO i
Nowoczesnej, którzy podobnie jak większość Polaków i Polek nie chcą rozpoczynać
walki o liberalizację prawa antyaborcyjnego, gdy bardziej prawdopodobne jest,
że PiS przeforsuje jego zaostrzenie. Warto przy tym pamiętać, że spora część
Polaków i Polek - także tych o centrowych
poglądach - ma z aborcją poważny problem aksjologiczny;
wcale nie uważa jej za rezerwowy środek antykoncepcyjny.
Liberalne centrum musi się też nauczyć asertywnie mówić o swoim
przywiązaniu do liberalizmu, do kapitalizmu, do własności prywatnej. O tym, że
rozwój Polski może się dokonywać tylko dzięki premiowaniu przedsiębiorczości i
pracy, a nie poprzez nowe zasiłki i redystrybucję. Może odzyskanie przez
liberalne centrum własnego języka ułatwiłoby później zjednoczenie partii,
które będą się tym językiem posługiwać.
OSOBNO, LECZ NIE PRZECIW SOBIE
Najlepszym rozwiązaniem na rozpoczynający
się wyborczy maraton (po kolei wybory samorządowe, europejskie, parlamentarne
i prezydenckie) byłyby wspólne listy wyborcze, wspólni kandydaci i jak
najbardziej lojalna współpraca PO i Nowoczesnej. Pozwoliłoby to odbudować
elektorat Platformy z 2007 roku, kiedy udało się odsunąć od władzy
Kaczyńskiego.
Jednak nawet cywilizowane rozejście się i osobne pójście do wyborów
będzie lepsze od obecnego niszczącego spektaklu „jednoczenia bez
zjednoczenia”. Nie jest wykluczone, że wobec niemożności spuentowania rozmów o
koalicji Grzegorz Schetyna zadowoli się - może wraz z Petru i jego ludźmi -
domknięciem projektu chadeckiej, konserwatywno-liberalnej opozycji wobec PiS.
Zaś Katarzyna Lubnauer z resztówką Nowoczesnej poszuka sobie koalicjantów u
Barbary Nowackiej albo sama spróbuje przetrwać jako bardziej wyrazista
liberałka.
To ewentualne pójście osobno może nieść ze sobą ryzyko utraty na rzecz
PiS już w najbliższych wyborach samorządowych większej liczby województw i
dużych miast. Jeszcze bardziej kosztowne będzie jednak kontynuowanie spektaklu
„jednoczenia bez zjednoczenia”. Od dwóch lat opozycja płaci za to coraz wyższą
cenę - spadają notowania poszczególnych partii, postępuje demobilizacja
elektoratu i pogłębia się poczucie wyobcowania całej liberalnej Polski od
reprezentujących ją polityków. Kilka kolejnych miesięcy takiego spektaklu
zabije całą antypisowską opozycję, a liberalnej Polsce odbierze nadzieję. [N
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz