„Słuchałem ojca
Rydzyka i byłem upokorzony jego pychą” - mówił 20 lat temu prymas Józef Glemp.
Dzisiaj nikt, kto dba o swą pozycję w polskim Kościele, nie odważyłby się na
taką krytykę toruńskiego redemptorysty
Dominacja Tadeusza
Rydzyka w polskim Kościele jest dziś oczywistością. Sprzyjający mu
proboszczowie i zakonnicy to ogromna i zdyscyplinowana armia, nawet jeśli nie
wszyscy dominikanie czy jezuici kochają „ojca Tadeusza”, a niektórzy wręcz
odważają się go krytykować. Sprzyjający Rydzykowi hierarchowie zdominowali
polski Episkopat, choć (zapewne) nie stanowią w nim większości. Ostentacyjnie
wychwalają przy każdej okazji toruńskiego redemptorystę, atakują zaś tych,
którzy odważą się na jego krytykę.
Natomiast przeciwnicy Radia Maryja w
Episkopacie ostrożnie milczą. Nikt, kto pragnie zachować swoją pozycję w
polskim Kościele, nie odważa się już na głośną krytykę Rydzyka.
BEZKARNY I POŻĄDANY
Podczas gdy na księdza Adama Bonieckiego nakładane są
kolejne zakazy publicznego wypowiadania się, gdy wypychany jest z Kościoła
ksiądz Wojciech Lemański, Tadeuszowi Rydzykowi nie grozi żadna kara, żadne
upomnienie, żaden zakaz publicznego zabierania głosu. Choć to przecież on
szerzy nienawiść, dzieli Polaków, a 30 lat demokratycznej transformacji w
Polsce nazywa „eksterminacją polskiego narodu”.
Z tej niekwestionowanej siły Rydzyka w
polskim Kościele wynika jego siła w polskiej polityce. Politycy PiS uprawiają
jego kult - jedni żarliwie, inni cynicznie. Ale nawet w rozmowie z niejednym
posłem czy samorządowcem PO, PSL, a nawet SLD można usłyszeć: „Nie, tego nie
zrobię, bo w moim okręgu wyborczym proboszcz lub biskup mnie zniszczy”.
Oczywiście chodzi o proboszczów i biskupów z nurtu radiomaryjnego, a nie
biskupa Grzegorza Rysia, kardynałów Kazimierza Nycza i Wojciecha Polaka czy
ojca Tomasza Dostatniego. Ale kapłani i hierarchowie „Kościoła toruńskiego”
nie widzą przeszkód, by wskazywać „prawdziwym Polakom katolikom”, których
kandydatów i które partie powinni poprzeć albo potępić.
Kiedy w Polsce zdobyła władzę prawica
wychowana na Radiu Maryja, Tadeusz Rydzyk otrzymał od państwa wsparcie na
skalę, na jaką wcześniej polski Kościół nie mógł liczyć. Dziś każde wsparte
przez media ojca Tadeusza roszczenie o własność, żądanie pieniędzy z budżetu
państwa czy samorządu, wniosek o ministerialne wsparcie dla inwestycji lub
inicjatywy proboszcza albo biskupa musi zostać załatwione pozytywnie. To znów
wtórnie przekłada się na potęgę Rydzyka w polskim Kościele.
Tadeusz Bartoś, były dominikanin, wypchnięty
z Kościoła wraz z paroma innymi przedstawicielami „nurtu posoborowego”, przypomniał kiedyś o innym bezpośrednim instrumencie siły, jakim dysponuje
Rydzyk. Parafia wspierająca Tadeusza Rydzyka i składająca mu publiczny hołd
może liczyć na nagłośnienie w Radiu Maryja, Telewizji Trwam czy na promocję w
„Naszym Dzienniku”. A to przekłada się na liczbę wiernych, a więc także na
pieniądze dla kapłanów czy dla kościoła. Zaś proboszcz lub biskup choćby
wstrzemięźliwy wobec poczynań ojca dyrektora zostaje przez jego media
ukarany. W sposób namacalny, natychmiastowy, bolesny.
BUDOWANIE IMPERIUM
Nie zawsze ojciec Tadeusz Rydzyk był tak wszechmocny. Wieloletni prymas
Polski, kardynał Józef Glemp, którego nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby
za lewaka czy liberała, nie tylko rozumiał, że
Rydzyk jest trucizną w polskim Kościele, ale też potrafił to głośno powiedzieć.
W głośnym liście z 1997 roku do prowincjała redemptorystów (czyli formalnego
zwierzchnika Tadeusza Rydzyka) pisał bez ogródek: „Ojciec Rydzyk, mimo
popularności i poparcia wielkich rzesz, nie może żądać dla siebie przywilejów
i stać ponad prawem...”, „nie można szerzyć przekonania, że teraz przeżywamy
najtrudniejsze czasy, zasada: kto nie jest z nami, jest przeciwko nam, nie
jest zasadą ewangeliczną”. Stawiając kropkę nad „i”, dodawał: „Sam słuchałem
ojca Rydzyka i byłem upokorzony jego pychą”.
W 2002 roku, u progu kampanii przed
referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE, kiedy antyunijna propaganda
Rydzyka zderzała się czołowo z prounijnym stanowiskiem Jana Pawła II, prymas
Glemp zagroził nawet zamknięciem parafialnych biur Radia Maryja.
Ta groźba nie została zrealizowana nawet w
archidiecezji warszawskiej, która podlegała bezpośrednio księdzu prymasowi, nie
mówiąc już o diecezjach kierowanych przez biskupów sprzyjających ojcu
Rydzykowi. Jednak wtedy jeszcze przynajmniej można było Radio Maryja w Kościele
krytykować.
Robił to choćby ks. Adam Boniecki, nie
ryzykując wówczas kary kościelnej. Krytyczni wobec Radia Maryja biskupi - jak
Józef Życiński czy Tadeusz Pieronek - odgrywali jeszcze ważną rolę w polskim
Kościele.
Jan Rokita mówił wtedy - niezbyt może
precyzyjnie od strony teologicznej, jednak zgodnie z intuicją wielu polskich
katolików - o podstawowym sporze pomiędzy Kościołem toruńskim (Rydzyka) i
Kościołem łagiewnickim (sięgającym od „liberałów” w rodzaju Życińskiego po
cywilizowanych „konserwatystów” w rodzaju Dziwisza, nauczających Ewangelii,
nie ideologii).
Co sprawiło, że Kościół toruński ostatecznie
rozgromił Kościół łagiewnicki?
Jednym z powodów było zaostrzenie wojny
kulturowej, lęk przed sekularyzacją, który opanował część polskiego Kościoła. Szczególnie po tym, jak po otwarciu europejskich
granic wielu młodych Polaków „zagłosowało nogami” - wybierając życie w
krajach, gdzie Kościół katolicki od dawna nie ma już władzy.
Nauczanie
Jana Pawła II odegrało w tym sporze rolę nieoczywistą i niejednoznaczną.
Tadeusz Rydzyk nie słuchał polskiego papieża, gdy ten popierał nasz akces
unijny albo nawoływał do dialogu z innymi religiami i niewierzącymi. Jednak
wszelkie jego słowa o zachodnim liberalizmie jako cywilizacji śmierci albo
ostrzeżenia, że demokracja bez religijnych wartości „zmienia się w jawny lub
ukryty totalitaryzm”, były brane na sztandary Kościoła toruńskiego.
A po
śmierci Karola Wojtyły ojciec dyrektor mógł już zupełnie bezkarnie wypreparować
z całego jego nauczania wszystko, co dotyczyło lęku przed idącą z Zachodu
sekularyzacją.
I tak Radio
Maryja stało się pożądanym sojusznikiem wszystkich nurtów antyliberalnej
prawicy, uczestniczących w tej wojnie kulturowej. O Radiu Maryja zaczęły
wówczas mówić ciepło nawet osoby, które wcześniej nie afiszowały się
publicznie ze swoim katolicyzmem -jak Zdzisław Krasnodębski, Ludwik Dorn czy
Ryszard Legutko. A ci polscy katolicy, którzy od początku nie mogli się
odnaleźć w zbyt dla nich otwartym i „miękkim” Kościele posoborowym - jak
Marek Jurek, Paweł Lisicki czy Wojciech Cejrowski - Kościół toruński wręcz
uznają za swój dom.
WOJNA NA NOŻE
Jednak o ostatecznym triumfie Rydzyka przesądziła nie jakaś subtelna
wojna kulturowa, ale zwyczajna polska wojna na noże. Po roku 1989 polski
Kościół triumfuje - zdobywa wciąż nowe pozycje, realny wpływ na władzę i własność. Ale im instytucja jest silniejsza, tym bardziej
bezkarnie czują się jej najsłabsi duchem, najbardziej moralnie zepsuci przedstawiciele.
Wybuchają kompromitujące Kościół skandale.
W 2001 roku
w podkarpackiej Tylawie wybucha głośny skandal, gdy na jaw wychodzą pedofilskie praktyki długoletniego proboszcza
miejscowości (ostatecznie został skazany przez sąd, ale wcześniej osłaniał go
sam arcybiskup Józef Michalik).
Rok później
media (także katolickie) ujawniają skandal związany z molestowaniem przez
arcybiskupa metropolitę poznańskiego Juliusza Paetza kleryków z poznańskiego
seminarium duchownego.
W 2005 roku
IPN ujawnia dokumenty, z których wynika, że dominikanin Konrad Hejmo przez
wiele lat był współpracownikiem komunistycznych służb
PRL, donosił na Jana Pawła II, a także dostarczał informacji, które mogły
pomóc SB w zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki.
W każdej z
tych spraw Tadeusz Rydzyk wraz ze swoimi mediami stawał po stronie oskarżanych
o pedofilię, molestowanie czy agenturalność - demonstrując, że będzie bronić
duchownych przed wszelkimi zarzutami i krytykami, nieważne, czy formułowanymi
z zewnątrz, czy od wewnątrz Kościoła.
Przełomowa okazuje
się sprawa abp. Stanisława Wielgusa. Gdy w 2006 roku ma objąć stanowisko
metropolity warszawskiego, wypływają informacje o jego wieloletniej współpracy
w PRL z IV Departamentem MSW (zajmującym się zwalczaniem Kościoła). Wybucha
spór o przeszłość, który głęboko dzieli cały polski Kościół - bynajmniej nie
według linii dawnego podziału na Kościół łagiewnicki i Kościół
toruński. Hierarchowie, którzy sami mają problemy z przeszłością (a jest to
spora część Episkopatu), stają wówczas w obronie Wielgusa. Jako jeden z
nielicznych publicznie wzywa do jego ustąpienia abp. Tadeusz Gocłowski. Dzielą
się diecezje i zakony, kłócą się ze sobą dominikanie i jezuici. A Tadeusz
Rydzyk i jego Radio Maryja okazują się po raz kolejny lojalnymi obrońcami,
wręcz opoką polskiego instytucjonalnego Kościoła.
MOC ODPUSZCZANIA
GRZECHÓW
Toruński redemptorysta zastosował metodę, której później
nauczy się od niego Jarosław Kaczyński. Odpuszczał grzechy przeszłości,
stosując jedno proste kryterium: „Niezależnie od tego, co robiłeś w przeszłości
i co robisz dzisiaj, ja obmyję cię z grzechów i poczucia winy, jeśli będziesz
lojalny wobec Kościoła instytucjonalnego i złożysz hołd osobiście mnie oraz
Radiu Maryja”.
W ten
sposób do armii Rydzyka, która pozwoliła mu podbić polski Kościół, zaciągnęli
się dawni członkowie PRON, którzy poparli stan wojenny, m.in. Ryszard Bender
czy Jędrzej Giertych; kapłani, którzy utrzymywali agenturalne kontakty z IV
Departamentem MSW, i duchowni pedofile; członkowie PZPR-owskiej nomenklatury,
którzy Wałęsy i Michnika nienawidzili zarówno przed 1989 rokiem, jak i
później.
Tadeusz
Rydzyk nie pytał nikogo o moralność. Oczekiwał wyłącznie posłuszeństwa. A
sojusz najbardziej cynicznej prawicowej polityki z najbardziej zdeprawowaną
wersją religii został skonsumowany ostatecznie, gdy w jawnej części „listy
pedofilów” Zbigniewa Ziobry nie znalazł się żaden ze skazanych księży, nawet
ten, którego uznano za winnego gwałtu na 13-latce.
W ten
sposób Kościół Rydzyka wybrał ziemską potęgę i władzę przeciw Ewangelii. A
najsmutniejsze jest to, że uznając nieformalne zwierzchnictwo Tadeusza Rydzyka,
podobnego wyboru dokonała tak duża część polskiego Kościoła.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz