Na Facebooku piszę do
PiS-owców. Zaczynam przyjaźnie: „Kochany elektoracie PiS” i dalej: „Czy nie
wydaje się wam, że prezydent jednak łamie konstytucję?” - aktorka Joanna
Szczepkowska, która w 1989 roku ogłosiła koniec komunizmu w Polsce, o tym, jak
żyć w czasach PiS
Rozmawia Renata Kim
NEWSWEEK: Ogłosi pani koniec demokracji?
JOANNA SZCZEPKOWSKA: Można ogłosić, ale komu? Tym, którzy to widzą, nie
potrzeba ogłaszać. Ci, którzy wolą nie widzieć, nie wysłuchają. A ci, którzy
tego nie widzą, powiedzą: wróg ojczyzny. Tymczasem nie ma już trójpodziału
władzy, a jedna partia przejęła kontrolę nawet nad sądami. Nie o taki ustrój
walczyliśmy.
Szef MSWiA Mariusz Błaszczak
widzi to inaczej: w Polsce dopiero teraz skończył się komunizm.
- Trzeba wyjątkowego cynizmu,
żeby coś takiego powiedzieć po przejęciu sądów. Za komunizmu opozycja nie mogła
istnieć. A po 1989 roku w Polsce był demokratyczny Sejm, w którym PiS przez
wiele lat było legalną opozycją i na dobrych poselskich posadach jakoś nie
brzydziło się tych „komunistycznych” pieniędzy.
Bardzo ostro odpisała pani na
Facebooku ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi.
- A jak inaczej? Oni robią
rewolucję, kompletną zmianę ustroju w kierunku wschodnich standardów. Nigdy
nie powiedziałabym tak do wyborców PiS, ale polityków nie ma co oszczędzać.
I nazywać ich policyjnymi
pieskami? Trzeba Błaszczakowi pisać: „Jedyne, co umiesz, to łasić się i podawać
łapę”? Trzeba go nazywać komunistycznym aparatczykiem?
- Umówmy się, że takie słowa są
niczym w porównaniu ze słowami, jakimi nazywana jest opozycja. Kiedy
protestujemy na ulicach, nie spieramy się o drobiazgi, tylko o to, czy w
Polsce jest łamana konstytucja. Czy jesteśmy wyprowadzani z Unii, czy nie? Czy
należymy jeszcze do Zachodu, czy już do Wschodu? Polityk, który temu hołduje,
ciągnie Polskę w dół i jest szkodnikiem. Trzeba to mówić wprost.
I z pełną odpowiedzialnością
powtórzy pani, że PiS tworzy nową formę komunizmu?
- Tworzenie ustaw nocami, bez
konsultacji i naprędce, zamykanie ust opozycji, zawłaszczanie przez jedną
partię wszystkich instytucji i niszczenie trójpodziału władzy to jest nowa
forma komunizmu. Oni używają określenia „totalna opozycja”. Czym w takim razie
byli za PO? Czym jeśli nie totalną opozycją?
A kiedy pani się
zorientowała, że to nie będzie zwyczajny rząd?
- Kiedy wbrew zapowiedziom
wyborczym mianowano Macierewicza ministrem obrony i dano mu władzę nad
wojskiem. Od tego momentu już widoczny był cynizm, jedynowładztwo Kaczyńskiego.
Od momentu nieopublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęło być
oczywiste, że to jest po prostu demontaż państwa. I że tak naprawdę
społeczeństwo to nie bardzo obchodzi.
Dlaczego?
- Za czasów PRL ludzie też
wypierali ze świadomości zniewolenie, zadowalali się małą stabilizacją, aż
przepaść między Polską a Zachodem stała się nie do zniesienia. Na razie
społeczeństwo nie jest przejęte problemem demokracji, zwłaszcza jeśli dostaje
rekompensaty, na przykład 500+.
Polacy już nie mają siły się
buntować?
- To naturalne, trudno
codziennie chodzić na demonstracje. Dobrze posłuchać biskupa Tadeusza
Pieronka, który piętnuje sytuację polityczną, ale mówi, że trzeba normalnie
żyć, nie dać się zniewoleniu.
Ale jak się nie dać, skoro -
jak mówi prof.
Adam Strzembosz - zmierzamy w kierunku demokracji policyjnej?
- Właśnie dlatego trzeba
piętnować to, co się dzieje; każdy jak może i na swoją miarę. Nie gubić
świadomości, że idziemy na Wschód. I przede wszystkim trzymać pion, nie dać się
zastraszyć, pochłonąć, nie zasnąć. No i oczywiście chodzić na wybory, których
trzeba będzie pilnować.
Skąd u pani to zaangażowanie?
- Zawsze żyłam z polityką w tle.
Kiedy w 1989 roku w telewizji „odwołałam komunizm”, wiele osób nie rozumiało,
dlaczego właściwie to robię; dlaczego akurat ja. A dla mnie to było oczywiste,
bo żyłam tym, co się dzieje w kraju. Czasem jestem pytana, dlaczego nie
wchodzę do polityki. Mnie jednak nie interesuje polityka, tylko moralność.
Reaguję tam, gdzie politycy robią nas na szaro.
Jak robią?
- Na szaro. Dotyczy to wszystkich
opcji. Jestem przeciwniczką gender, zapisu o płci kulturowej w
konwencji antyprzemocowej, jestem przeciwna ostracyzmowi feministycznemu i
manipulacjom medialnym, niezależnie od tego, z jakiej stacji pochodzą. Mój
proces z TVN o naruszenie dóbr osobistych ciągnie się dwa lata i
utkwił w Sądzie Najwyższym, gdzie już wiele miesięcy czekam na uzasadnienie
wyroku. Obawiam się, że to uzasadnienie zmieni się tak, jak zmieni się sąd. Ta
cała sprawa jest naprawdę niezwykła, bo toczy się równolegle z historią.
Wytoczyłam ją jeszcze za PO, były już dwa procesy: pierwszy wygrałam, drugi
przegrałam, a uzasadnienia były skrajnie różne. Sędzia Sądu Najwyższego, który
się tą sprawą zajmuje, jest tym wybranym przez prezydenta Dudę. Najpierw
przychylił się do mojego zdania, ale przez ten czas jednoznacznie
opowiedziałam się przeciw PiS. Po wielomiesięcznym oczekiwaniu na uzasadnienie
wyroku dostałam pismo, że sędzia jest chory i trzeba czekać. Ciekawe, czy
zrobią mnie na szaro. Będę walczyć.
Jak walczyć w takich czasach?
- Nie ulegać. W czasie lipcowych
protestów byłam przed Sejmem, szczelnie wtedy otoczonym przez policję, i
postanowiłam się zachować jak wolny człowiek w wolnym kraju.
Co to znaczy?
- Podeszłam do szpaleru
policjantów i powiedziałam, że chcę przejść. A policjant mi mówi: nie wolno.
Pytam: a co się stało? Jakiś wypadek? Nie. Ale nie wolno. A
w ogóle po co pani chce tam iść? Ja mówię: dlaczego mnie pan pyta? On znowu:
nie wolno nam nikogo puścić. Ja tłumaczę, że idę na spacer. A on: może pani
iść inną ulicą. Na co ja: ale ja lubię tę ulicę. Cały czas próbuję zachować
kąt widzenia wolnego człowieka. Przecież poza tym, że chcę zaprotestować, do
czego mam prawo, nie stanowię żadnego zagrożenia.
Jak się skończyła tamta
historia?
- Zrezygnowałam, przecież nie
będę się przepychała z policją. Ale to spotkanie było przejmujące, ja naprzeciw
policjanta. Znowu. A potem przemawiałam przed Sądem Najwyższym i miałam deja
vu. W stanie wojennym mieszkałam na Długiej, widziałam tu różne marsze,
oddziały ZOMO i walki. I nagle kilkadziesiąt lat później stoję w tym samym
miejscu przed tłumem ludzi.
Co im pani powiedziała?
- Przyrzekłam, że ogłoszę koniec
władzy Kaczyńskiego. Był też trudny moment.
Dano mi do przeczytania wiersz
Miłosza „Który skrzywdziłeś”. W ostatniej zwrotce jest drastyczny wers:
„Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy/ i sznur i gałąź pod ciężarem zgięta”, a
ja tę zwrotkę spontanicznie zmieniłam na „czeka cię sąd i tłum który pamięta”.
Nie chciałam mówić o śmierci, to strasznie by brzmiało w momencie tak pełnym
emocji, przed takim tłumem ludzi.
Jest pani przeciwna
rozliczeniom?
- Rzecz w tym, żeby rozliczenia
nie były podstawą działań ani celem. Celem musi być działanie na rzecz kraju, a
nie zemsta. Natomiast człowiek, który łamie prawo, musi być osądzony, to
oczywiste.
Jak się pani żyje w takiej
Polsce?
- Na opak. Ta władza sugerowała
mi wielkie możliwości. Mogłam grać, reżyserować w Teatrze Telewizji, mogłam
robić karierę i pieniądze. Ale ja nie chcę od nich złamanego grosza. Zrobiłam
niezależny skok w bok, spełniam marzenia, które wydawały się już nie do
spełnienia.
Jakie?
- Ludzie często pytali, gdzie
mnie można zobaczyć. A ja coraz częściej odpowiadałam, że nigdzie. Od kilku
lat, jeszcze za PO, szukałam dla siebie miejsca w różnych teatrach,
proponowałam swoje sztuki i nie mogłam znaleźć niczego. Naprawdę się starałam,
chciałam mieć dla siebie jakieś malutkie autorskie miejsce, ale to było niemożliwe.
A wie pani dlaczego?
- Wiem. Oczywiście, że wiem. W
ostatnim teatrze, w jakim byłam, dyrekcja mnie wezwała w sprawie napisanego
przeze mnie artykułu.
Za to, że powiedziała pani,
iż w polskim teatrze rządzi homolobby?
- Ja nie użyłam określenia, że w
polskim teatrze panuje homolobby. Powiedziałam, że homolobby jest nie tylko w
Watykanie, dotyczyło to środowisk gejowskich w ogóle. Dziś mogę dodać tylko, że
słowo „homolobby” nie może być zakazane. Wręcz przeciwnie, w moim przekonaniu
działacze LGBT powinni - niezależnie od słusznej walki o swoje prawa - mieć też
jakiś kodeks, który nie dopuszcza nagannych zachowań. No, ale rzeczywiście po
użyciu słowa „homolobby” okazało się, że jestem w teatrze poważnym kłopotem.
Stanęłam przed wyborem, czy przestać mówić, co myślę, i zostać na etacie, czy
uwolnić teatr
ode mnie. Zrezygnowałam z etatu.
Ja naprawdę rozumiem dyrektorów - kiedyś spytałam jednego bardzo mi
przyjaznego, dlaczego mnie nie angażuje, a on powiedział, że wychodzę za
burtę. Ostatnio powiedziałam więc sobie: teraz albo nigdy. I stworzyłam
niezależny teren dla swojego teatru, swojego gustu, swojego widza. Mam w
repertuarze cztery swoje sztuki i jeszcze „Ballady” Mickiewicza. Uznałam, że to
się nadaje na wypełnienie sceny. Tylko trzeba ją jeszcze mieć.
Znalazła pani taką scenę.
- Jest malusieńka, ale ja jestem
wielbicielką tzw. teatru absurdu, czyli Becketta, Geneta i Ionesco. Ionesco
miał teatr, gdzie na widowni mieściło się jakieś 30 osób, i wystawiał tam swoje
sztuki. Ja zawsze marzyłam o takim autorskim teatrze. Potrzebowałam miesiąca,
żeby to wszystko jakoś ułożyć. Zaczęłam spędzać życie w marketach budowlanych,
chodziłam z wózkiem towarowym, ładowałam do niego różne rzeczy, które mogły nadawać
się na dekorację. Sama zmieniłam wysokość podestu, wypożyczyłam krzesła. I
stałam się pierwszy raz w życiu stolarzem, ślusarzem, bileterką, reżyserem,
aktorką. 6 listopada udało mi się otworzyć Teatr na Dole.
Jaki był pierwszy spektakl?
- Trochę pod prąd zaczęłam od
spektaklu, który jest najmniejszym pewniakiem. Nazywa się „Dzikie ballady
Adama M.”. To ballady Mickiewicza, które połączyłam z muzyką prasłowiańską, bo
przecież te ballady tak naprawdę wywodzą się z pogaństwa, z tych wszystkich
wierzeń ludowych, nie nadają się do modlitewnego recytowania, jak to się
zwykle robi. Tam jest akcja. Długo szukałam kogoś, kto będzie chciał ze mną
grać muzykę prasłowiańską. Znalazłam młodego człowieka, który z pasją gra na
bardzo starych instrumentach, zaczęliśmy razem koncertować. I za każdym razem
po występie przychodzili do mnie młodzi ludzie, mówiąc, że nareszcie coś
zrozumieli. To było moje zwycięstwo. Właśnie dlatego postanowiłam otworzyć mój
teatr „Balladami”. Mogłam wystawić jakąś efektowną rzecz w rodzaju „Gołej
baby”, ale postanowiłam złapać widzów tym nietypowym spektaklem.
A czemu pani nie może zrobić
czegoś prosto?
- Ponieważ bardzo nie lubię, jak
jest łatwo. Nie znoszę tej presji sukcesu. Istotna jest wartość dzieła, a nie
liczba sprzedanych
Jak to było w dniu otwarcia
teatru?
- Umazana klejem, z młotkiem,
którego nigdy w życiu wcześniej nie używałam, do ostatniej chwili układałam
rekwizyty na scenie. Przywiozłam mnóstwo przedmiotów z domu, nawet samowar jako
symbol - teatr Czechowa powstał przy samowarze. Jeszcze pół godziny przed
spektaklem miałam przekonanie, że to po prostu się nie może udać. Po pierwsze,
przyjdzie mało ludzi, a po drugie, wszystko, co sama zrobiłam, na pewno się
zawali. Kiedy przyszli pierwsi widzowie, udawałam spokojną, rozkapryszoną
artystkę. Było trochę przyjaznych mi ludzi, którzy od czasów szkolnych nie
słyszeli Mickiewicza, i oni też po spektaklu twierdzili, że go mówię zupełnie
inaczej niż wszyscy. To był bardzo piękny dzień.
W jakim sensie piękny?
- Zawsze miałam takie marzenie,
żeby mieć swój nieduży teren; starałam się o to latami, ale bezskutecznie. I
teraz go mam - jest trudno, ale jakoś prawdziwie. Jednego wieczoru grałam
spektakl „Goła baba” dwa razy. Na jednym trzeba było dostawiać krzesła, a na
drugim były cztery osoby.
Działam głównie przez Facebooka,
nie ma reklam w gazetach, bo mnie na to nie stać, więc wszystko odbywa się za
pomocą marketingu szeptanego. Zdarza się, że widzowie napływają jeszcze w
czasie spektaklu.
Myślę: aha, to dzisiaj będzie 10
osób, a potem widzowie dochodzą i sala się zapełnia.
Mam też widzów stałych, którzy
przychodzą w każdą środę, zdarza się nam potem długo gadać. 13 grudnia grałam
spektakl „Pelcia, czyli jak żyć, żeby nie odnieść sukcesu”, a później na górze
wspominaliśmy, jaki był dla nas początek stanu wojennego.
Rozmawiacie też o obecnych
czasach?
- Rozmawiamy, o czym chcemy. Nie
chciałabym robić z tych rozmów zebrań politycznych, nie chciałabym nikogo
urazić, ale nie ukrywam przecież swoich poglądów. I bardzo bym się
cieszyła, gdyby ktoś o przeciwnych poglądach zaczął ze mną rozmawiać. Ja
zresztą na swoim Facebooku piszę listy do PiS-owców. Zaczynam je bardzo
przyjaźnie: „Kochany elektoracie PiS”.
I co dalej?
- „Czy nie wydaje się wam, że
Sala Kolumnowa w Sejmie jednak była blokowana?”. „Czy nie uważacie, że
prezydent łamie konstytucję?”. Bardzo mi zależy, żeby w tej rozmowie, w
komentarzach, obie strony tłumiły agresję. A potem piszą mi znajomi: „Joasiu,
jak ty możesz z tymi burakami rozmawiać, ich trzeba tępić”. Zdarzyło się, że
ktoś od PiS napisał: „Uważam, że powinna pani wisieć”. Odpisałam: „Myślę, że w
gruncie rzeczy jest pan dobrym człowiekiem”. Można się zastanawiać, czy to ma
sens. Ale uważam, że im bardziej przerażające jest to, co robi rząd PiS, im
bardziej bezradni się czujemy, tym bardziej należy próbować rozmowy.
Czy kiedykolwiek miała pani
poczucie, że u kogoś o innych poglądach pojawił się cień wątpliwości?
- Tak. Oczywiście rozmówcy
obstają przy swoim, ale zdarza się, że ktoś po moim argumencie już nie
odpowiada. Nie wiem, czy kiedyś nastąpi dzień, kiedy ktoś powie: tak, po
zastanowieniu się uważam, że ma pani rację. Ale jeżeli milczy, to jest cień
szansy, że może się zastanawia.
Nie ma pani poczucia, że to
walka z wiatrakami?
- Mam. Ale uważam, że to lepsze
niż wyzywanie się. Okazywanie sobie nawzajem pogardy nas nie złączy, ale jeżeli
będę pytać oponenta o zdanie, okazuję mu szacunek. Zależy mi zwłaszcza na ludziach
żyjących w małych miastach i na wsiach. Staram się ich zrozumieć. Myślę też, że
i politycy opozycji powinni się starać.
Skąd pani, aktorka ze
stolicy, wie, co myślą ludzie na prowincji?
- Bardzo dużo jeżdżę, spotykam
się z ludźmi, zwykle w małych bibliotekach, rozmawiam. I właśnie dzięki temu
dosyć wcześnie widziałam, że polska młodzież zaczyna bardzo prawicować. Młodzi
ludzie się buntują, to jest naturalne. Ale nagle duża
część młodego pokolenia zbuntowała się przeciwko liberalnej demokracji; mówią,
że wszystko jest napędzane przez rynek, że Unia Europejska to banda pazernych
banksterów. I że Polska jest dumna, silna, a Unia powinna nam dawać pieniądze.
A jak pytałam dlaczego, to odpowiadali: bo Polska walczyła z komuną, myśmy
brali udział w wojnie, byliśmy bohaterscy itd. Starałam się im tłumaczyć, że
bohaterstwo nie ma ceny, nie wystawia się za to rachunku.
Pytała ich pani, skąd mają
takie przekonanie? Rodzice ich tak nauczyli?
- Nie, pokolenie ich rodziców jest
raczej liberalne. Myślę, że to są ich rozmowy i ich bunty. Oni się urodzili w
czasach ogromnych globalnych niepokojów, a jednocześnie u szczytu konsumpcji.
W demokracji liberalnej warstwa konsumpcyjna przeważa nad duchowością. Ja
jestem na przykład szczególnie uczulona na te wszystkie telewizyjne konkursy
jedzenia. Ludzie, którzy w nich biorą udział, zachowują się tak, jakby mieli
zostać rozstrzelani za to, że źle posolili krewetkę. Jak już ten konsumpcyjny
świat za bardzo wyszedł na wierzch, ta część młodych, którzy są nieobojętni, a
czują się słabi, prawem buntu zapragnęła duchowości.
Gdyby pani miała jutro
wystąpić na jakiejś demonstracji, to co by pani powiedziała?
- Żeby nie tracić ducha. Żeby
się opierać, mówić, co się myśli, być aktywnym na forach internetowych. Żeby
ten front niezgody na styl rządów PiS był ciągle silny. Trzeba dawać znać o
każdym codziennym łamaniu prawa, łamaniu charakterów, zwłaszcza w szkołach.
Trzeba informować ludzi, gdzie mogę się odwołać, i stwarzać grupy wsparcia. Nie
bójmy się - powiedziałabym po prostu.
Joanna Szczepkowska
27 grudnia 2017 o
02:20
Sprawa Błaszczaka. Powiedział- „Tydzień temu skończył się w Polsce
komunizm”. Myślałam czy się dać się sprowokować i wywołać lawinę drwin, gróźb i
wykrzywionych fotografii. Przecież po coś to powiedział. Z drugiej strony
milczenie jest objawem strachu. Nie milczałam, kiedy historyk liberalnej lewicy
Norman Davies dla towarzyskich korzyści usunął ze swojej faktografii cały mój
epizod z Dziennika Telewizyjnego, tym bardziej dlaczego mam milczeć teraz?
Towarzyszu Ministrze Błaszczak – przyboczny grabarzu demokracji . który
własnego zdania sklecić nie umie, tylko ściąga z lekcji historii i powtarza bez
zrozumienia. Żeby takie zdanie wybrzmiało i miało sens, trzeba je mówić z
pozycji ryzyka, a nie ze stołka w rządzie. Trzeba osobistej , samotnej odwagi,
a nie władzy nad policją. Wasza od siedmiu boleści władza , pozwala sobie
kończyć i zaczynać co chce i kiedy chce, bez szacunku do Konstytucji i
jakichkolwiek obyczajów międzyludzkich. Przez wiele lat byliście legalną
opozycją – nie przypominam sobie, żeby legalna opozycja, mogła istnieć za
komunizmu . Po 1989 roku byliście przez lata w opozycji w wolnym i
demokratycznym sejmie, na dobrych poselskich posadach. Nie brzydziliście się
jakoś tymi komunistycznymi pieniędzmi. Policyjny piesku. Jedyne co umiesz to
łasić się i podawać łapę. Nie masz własnych myśli, nie masz własnego zdania,
możesz tylko ściągać i powtarzać cudze słowa jako swoje. Jesteś idealnym typem
komunistycznego aparatczyka. Ale My stworzymy Nową Solidarność, a wtedy PiS
pierwszy Cię wyrzuci, bo będą potrzebowali silniejszych. Nie ściągaj chłopcze,
nie kopiuj , myśl sam, a może nagle wymyślisz posadę na miarę swojego rozumu i
płochliwego charakteru. Tworzycie nową formę komunizmu. Rosja nie musi tu
przychodzić. To Wy tworzycie Rosję u nas. Komunizm się skończył w 1989 roku, a
w 2017 Polska za Waszą przyczyną stała się częścią Wschodu. Nie pozwolimy na to
. Któregoś dnia powiemy – tydzień temu skończył się w Polsce komunizm. Władza
PiS skończy marnie i to zdanie towarzyszu ministrze Błaszczak powtarzajcie
sobie co wieczór, żebyś w razie czego nie zapomniał . A elektotat PiS jak zwykle serdecznie pozdrawiam i darzę szacunkiem jak każdego, kogo obchodzi Ojczyzna i marze o tym, żebyśmy się kiedyś potrafili spotkać ponad politykami
https://www.facebook.com/joanna.szczepkowska.14/posts/1558660777504088
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz