Opozycja w Polsce ma
zdecydowanie za dużo racji, a za mało argumentów.
PAWEŁ BRAVO. MAREK RABIJ: Umówiliśmy się, że nie całkiem zgodnie z
protokołem będziemy się zwracać do Pana po swojsku: Panie Premierze.
DONALD TUSK: Słusznie. Wolę nie być nazywany panem
prezydentem.
Do polityków zwykle
trzeba jechać na wywiad, tymczasem Pan Premier przyjechał do nas.
Jako wasz stały czytelnik, gdzieś od początku lat 70., nie
mogłem nie skorzystać z waszego zaproszenia. Zwłaszcza że przy okazji mam
sposobność spotkać się w Krakowie z moim przyjacielem, Bronkiem Majem. Ale
zanim sobie z nim pokolęduję, czeka mnie ciężka próba tu w redakcji.
Ciężka to teraz jest
atmosfera w Brukseli. Mamy na karku artykuł 7.
Jego uruchomienie to smutny dzień dla wszystkich, którzy z
obecnością i silną pozycją Polski w UE wiązali nadzieje - sam należę do tej
grupy. Na razie nie przesadzałbym z dramatycznymi konsekwencjami o charakterze
formalnym i finansowym, bo do tego na szczęście wciąż daleka draga. Zresztą PiS
nadal może zakończyć ten kryzys, wycofując się ze zmian w systemie wymiaru
sprawiedliwości. Ale polityczne koszty są nie do zlekceważenia Polska - i to
jest szokujące także dla Europy, a nie tylko dla proeuropejsko nastawionych
Polaków - stanęła okoniem wobec wszystkiego, co dla Unii ważne. I to z
rozmysłem, bo uważam, że rządząc nie są entuzjastami, delikatnie mówiąc,
naszej obecności w Unii.
Nam kluczowa wydaje
się interpretacja źródeł tej polityki, nie reakcje na nią. Nie wygląda to Panu
na przygotowanie przedpola pod negocjacje w sprawie kolejnego unijnego
budżetu, który na pewno nie będzie dla Polski równie hojny, co poprzedni?
Nie trzeba szukać drugiego dna ani się gać po teorie
spiskowe, żeby zrozumieć, o co chodzi rządowi oraz co jest prawdziwym powodem
takiej, a nie innej decyzji Komisji Europejskiej. Jarosław Kaczyński nigdy nie
ukrywał fascynacji filozofia polityczną. w której władza jest ponad prawem, a
nie prawo ponad władza. Gdzie rządzą ludzie, albo jeden człowiek, a nie zasady
i reguły. Gdzie mandat otrzymam w wyborach jest ważniejszy niż konstytucyjny
ustrój, który nakłada na władzę ograniczenia i rygory. Liderzy partii z jej
prezesem na czele głęboko wierzą, ze jak się ma władzę, to nie po to. by
akceptować ograniczenia ze strony jakiejkolwiek regulacji czy instancji.
Pamiętacie panowie głośne swego czasu narzekanie marszałka Sejmu Marka Jurka na
imposybilizm władzy w Polsce? W tym nieczytelnym sformułowaniu czaił się żal,
że mamy władzę, a tak niewiele możemy zrobić, bo ogranicza nas prawo. A
historia Europy uczy nas. ze kiedy godzimy się na wyjęcie władzy z ram prawa i
przekazanie w ręce człowieka, prędzej czy później dochodzi do dramatu, za równo
w wymiarze wewnętrznym, jak i międzynarodowym. Po to wynaleziono Unię. aby zapobiec
takim scenariuszom.
A co z imposybilizmem
Brukseli? Weźmy sprawę rurociągu Nord Stream 2. Nagle okazuje się, że Rada
Europejska przedstawia ekspertyzę prawną idącą wbrew bliskiemu polskim
interesom stanowisku Komisji Europejskiej. Nie wygląda to Panu na potykanie się
o własne nogi?
Zasada, że ja nie mogę szepnąć,
jako przewodniczący, prawnikom UE, która opinia będzie odpowiadać interesom mojego
kraju albo moim poglądom, jest fundamentem rządów prawa. Czy to rodzi
ograniczenia? Oczywiście, że tak.
Zawsze mam w głowie tę fascynującą historię z Aleksandrem Wielkim i
węzłem gordyjskim - przypowieść o kimś, kto mieczem przecina coś, co jest nie
do rozplątania. Nieprzypadkowo legenda głosi, że kto to robił, zyskiwał władzę
nad Azją. Bo Europa była, jest i oby nadal była miejscem, gdzie dylematy i
spory się rozwiązuje - zamiast sięgać po miecz, żeby je po prostu przeciąć. W
przypadku Nord Stream
jest identycznie. Jedni mają swoje interesy,
my też mamy pełne prawo walczyć z ekspansją gazową ze strony Rosji. I mamy w
tej przestrzeni i porażki, i sukcesy.
Uważa Pan, że to demokratyczne rozsupływanie odbywa się
wciąż na zasadach fair play? A kwestia niedawnej dyrektywy o pracownikach delegowanych?
Plany wydzielenia osobnego budżetu dla strefy euro?
Europa jest pod tym względem taka,
jak opisują ją często ci, którzy jej szczerze nie znoszą: to plątanina
interesów, egoizmów, gdzie często wygrywa silniejszy. Unia Europejska nie
unieważniła tego wszystkiego, co jest istotą polityki, ale czyni ją bardziej
cywilizowaną, przewidywalną. Nord Stream jest tutaj bardzo dobrym przykładem,
bo pokazuje, jak często pieniądze są w Unii ważniejsze niż polityka. W tym
konkretnym przypadku liderzy państw zainteresowanych niemal na każdym posiedzeniu
Rady powtarzają, że politycznie to nie ma żadnego sensu, a potem już ciszej
dodają, że to kwestia biznesu, a nie polityki. i że nie oni o tym decydują.
Jeśli
pieniądze tak często są ważniejsze od polityki, to znaczy, że jako kraj na
dorobku jesteśmy skazani w Unii na marginalizację.
Polska nadal uchodzi w Europie za
jeden z nielicznych przykładów permanentnego sukcesu gospodarczego. Właśnie
dlatego coraz częściej bywa traktowana tak, jak stare państwa europejskie
traktują siebie nawzajem. Czasami bezlitośnie, z pełną świadomością, że to
groźny konkurent Budowaliśmy swoją siłę w Unii Europejskiej i robiliśmy to
naprawdę skutecznie do niedawna, także w politycznym sensie. Musimy sobie
uświadomić, że państwa starej Unii przestają się nami opiekować, a zaczynają z
nami konkurować. Gdyby w sprawie pracowników delegowanych Polska mądrzej
postępowała i mądrzej organizowała cały region, może uzyskałaby lepsze
warunki.
Mówiąc o
tym, jak dobrze budowaliśmy pozycję Polski w UE, ma Pan na myśli lata, kiedy
był Pan premierem? .
Nie tylko, ale głównie.
Ale pozycji
UE w Polsce Pan raczej nie zbudował. Mamy wrażenie, że lwia część naszej klasy
politycznej nie rozumie dziś mechanizmów funkcjonowania Unii. Zwłaszcza ta,
która jest teraz u władzy.
Przeciwnie: raczej zbudowałem, o
czym świadczy wciąż rekordowe poparcie Polaków dla Unii. Natomiast ci, którzy
trzymają ster władzy w Polsce, źle się w niej czują z wielu różnych powodów:
kulturowo-cywilizacyjnych, historycznych, a także osobistych. W tym sensie
bardzo trudno będzie znaleźć wzajemne zrozumienie czy kompromis pomiędzy
racjami, które ja reprezentuję w tej kwestii, a z drugiej strony, powiem
wprost, Jarosław Kaczyński, bo on rozstrzyga dzisiaj o polskiej polityce i to
on jest autorem nowego podejścia do UE.
Spór, który był tak wyraźny, kiedy
byłem premierem, nie jest ani sporem archaicznym, ani personalnym między Tuskiem
a Kaczyńskim. To konflikt o fundamenty polskiej polityki. Nie mam żadnych
wątpliwości, że dla PiS jednym z celów jest „uwolnienie” polityki polskiej od
ciężaru, jakim jest UE z jej ograniczeniami Nie mamy więc do czynienia ze
sporem o to, jaka ma być Europa, tylko ze sporem o to, czy Polska ma być dalej
jej częścią.
Bruksela
liczy się już z tym, że może nastąpić Polexit?
W Brukseli jest ciągle gigantyczna
nadwyżka nadziei - nie mówię o zaufaniu, ono już niestety zginęło - że Polska
jednak zostanie w Unii. Nie mam złudzeń i w Brukseli nikt ich też raczej nie
ma, że wszystkie te decyzje, z tak różnych dziedzin - jak Puszcza Białowieska,
sądy, Trybunał Konstytucyjny - mają wspólny mianownik. Są one jakby uszyte na
miarę tego wymarzonego konfliktu z Unią Europejską, jako ograniczającą
wszechwładzę rządzącej partii.
Dlatego w
głośnym wpisie na Twitterze apelował Pan o przebudzenie? Pisał Pan do Europy
czy do Polaków?
Publiczność była duża, więc nie
będzie problemu z identyfikacją adresatów. Jak na polskie standardy - moje
konto śledzi całkiem sporo osób.
Prosimy w
takim razie o doprecyzowanie, co miał Pan na myśli, pisząc o „planie Kremla”? Zdaje Pan sobie przecież sprawę, że każde
odwołanie do Moskwy to broń atomowa w polskiej polityce.
Przez całe polityczne życie staram
się unikać emfazy i hiperboli. Uważam, że to rujnuje debatę, jeśli każde zdanie
kończy się wykrzyknikiem i zawiera najtwardsze oskarżenia W tej sprawie miałem
jednak nie tylko prawo, ale i obowiązek głośno powiedzieć, że wszystko, co
dzieje się dzisiaj w Polsce, bardzo odpowiada pewnej wizji, jaką Moskwa nie od
dziś prezentuje w odniesieniu do swojego sąsiedztwa. Nie bawię się w
insynuacje, bo się nimi brzydzę. Ten tekst mówi jedno: „Ludzie, obudźcie
się”.
Prawie wszystko, co w kluczowych
sprawach politycznych proponuje partia rządząca w Polsce, odpowiada
publicznie sformułowanym, opisanym interesom i oczekiwaniom Moskwy. Stosunek
do Unii Europejskiej. Próba budowy odrębnej grupy państw, które sąsiadują
bezpośrednio lub pośrednio z Rosją i coraz bardziej oddalają się od centrum
Zachodu. Stosunek do liberalnej demokracji, do organizacji pozarządowych,
niezależności sądów i mediów, do mniejszości seksualnych - mógłbym wymienić
jeszcze wiele spraw, w których PiS i Moskwa mają bliźniaczo podobne poglądy i
cele.
Ale musi
Pan również zdawać sobie sprawę z tego, że wpis odebrano przede wszystkim jako
zapowiedź Pańskiego powrotu do polskiej polityki.
Wiem, że jestem przedmiotem takich
spekulacji. Dosyć zresztą dla mnie krępujących. A poza tym Bruksela to nie emigracja
i nie Sulejówek. Będąc tam, i szefując Radzie Europejskiej, działam tak samo
na rzecz polskich interesów, jak działałem, kiedy moje miejsce pracy było w
Warszawie.
To nie jest ucieczka od pytania, bo w tej chwili po prostu nie wiem, co
będę robić za dwa lata. Gdybyście mnie pytali o mój pożądany scenariusz, to
wolałbym, żeby w ciągu tych dwóch lat, nawet bez mojego udziału, doszło do
zmiany politycznej, która na nowo zakorzeni Polskę w Unii i jednocześnie zdoła
wymazać ze zbiorowej europejskiej pamięci wszystko to, z czym niestety zaczyna
się dziś kojarzyć nasz kraj pod rządami PiS. A przy okazji uwolni polską
politykę od ciężaru długotrwałego konfliktu, którego sam jestem jednym z
biegunów. Naprawdę nie uważam, że najlepszym scenariuszem dla Polski jest ten
swoisty kontredans: raz oni, raz my.
Na
emeryturę może Pan przejść już teraz. Ma Pan 60 lat, a PiS właśnie obniżył wiek
emerytalny.
Wspomniana przez was granica wieku
dotyczy kobiet. Ale nawet gdybym mógł, nie wybieram się na emeryturę.
Czyli nie
widzi Pan w Polsce nowych środowisk myślenia politycznego, proeuropejskiego,
modernizacyjnego, które mogłyby być zaczynem czegoś, co za kilka lat, kiedy
będą wybory, nabierze znaczenia także w wymiarze polskiej sceny politycznej?
Największą nadzieję pokładam w
tych badaniach, które potwierdzają, że blisko 70 proc. Polaków jest
zadowolonych z obecności Polski w UE i chce ją utrzymać. Można w uproszczeniu
założyć, że mniej więcej tyle samo Polaków w poprzednich wyborach nie
zagłosowało na PiS. To napawa nadzieją na przyszłość, ale oczywiście w polityce
nic nie jest dane na zawsze.
Wiele może tu zmienić choćby kontekst migracyjny. Nawet nie tyle istota
samego problemu, ile lęki, jakie rządzący wzbudzają w umysłach Polaków,
wykorzystując jako pretekst kryzys imigracyjny. To może zmienić nastawienie
wielu Polaków. Jeśli moi oponenci są w czymś lepsi ode mnie, to właśnie w
straszeniu. Jeśli więc PiS ciężko nad tym popracuje, wówczas UE, która dziś
wielu Polakom wydaje się oazą stabilności i przewidywalności, może zacząć
kojarzyć się z niestabilnością, z tym obrazem imigrantów jako główną ilustracją
wszystkiego, co w Unii złe.
Wystarczy
tego ciasta na Polexit?
W tej chwili nikt nie jest chyba w
stanie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Co innego nie budzi jednak moich
najmniejszych wątpliwości: dla PiS rachunek korzyści z obecności w UE
sprowadza się do bilansu płatności, z całkowitym pominięciem innych korzyści,
jak wspólny rynek, porządek prawny, gwarancje bezpieczeństwa itd. Dopóki nie
jesteśmy płatnikiem netto, gra jest dla nich warta świeczki. Mogę więc łatwo
wyobrazić sobie sytuację, że gdy pewnego dnia Polska znajdzie się w gronie tych
płatników, władza w Polsce uzna, że czas zapytać Polaków, czy nadal chcą
Polski w UE, a potem zrobi wiele, by doszli do wniosku, że należy pożegnać się
z członkostwem. Moją największą nadzieją są więc ci, którzy opowiadają się po
stronie Unii. I modlę się, by wytrwali w tej postawie.
Czyli
powtórzymy: następnych wyborów PiS nie ma z kim przegrać?
Ależ ma! Pamiętacie, jak na
początku moich rządów powiedziałem, że nie widzę nikogo, z kim Platforma
mogłaby przegrać? Interpretowano potem te słowna na wiele sposobów, ale zwykle
pomijano to, co powiedziałem w kolejnym zdaniu: że skoro nie mamy z kim
przegrać, to pewnie przegramy sami ze sobą.
No i się
udało.
Tak. Każdemu w demokracji udaje
się prędzej czy później przegrać samemu ze sobą. kiedy jest u władzy, dlatego
pierwszą partią, która zagraża PiS-owi, jest on sam. To, co PiS zrobi i czego
zrobić się nie odważy, doprowadzi do sytuacji, że wyborcy prędzej czy później
zaczną szukać alternatywy. Ale na razie Polacy chcą testować władzę,
którą wybrali.
Z doświadczenia wiem. że wyborcy
gotowi są sprawdzać długo i cierpliwie. Dlatego nawet przy tak drastycznych
zdarzeniach. jak te. które obserwuje my ostatnio w Polsce, sondaże nie wskazu
ją na zmianę politycznych nastrojów.
Proszę mi wierzyć, ze nie mówię
tego po to, by ukryć moje rozczarowanie opozycją, bo moim zdaniem robią, co
mogą. Nie mówię tego również po to żeby przemycić sugestię, że ja bym potrafił
lepiej. Czas na rozglądanie się za alternatywą nadejdzie. On prawie zawsze nadchodzi pod koniec kadencji.
Porozmawiajmy
w takim razie o schyłkowym okresie Pańskich rządów.
Czytał i
słyszał Pan zapewne te analizy, które zarzucają Platformie - a pośrednio Panu jako głównemu architektowi
partii - utratę społecznej wrażliwości, słuchu, nawet instynktu politycznego.
Jestem ostatnim, który na takie
pytanie może odpowiedzieć obiektywnie, dlatego nie będę owijać w bawełnę: nie
zmieniłbym praktycznie żadnej kluczowej decyzji Za długo jestem w polityce, by
nie zdawać sobie sprawy, jak trudno utrzymać poparcie wyborców, nie mogę więc
zgodzić się również z teza zawartą w pytaniu: Jak mogliście tak brzydko
przegrać?”. Według mnie historia Platformy skłania raczej do pytania o to, jak
udało się nam wygrać drugą kadencję w tak niesprzyjających okolicznościach.
Że przypomnę tylko światowy kryzys finansowy, z którym Polska poradziła sobie
najlepiej ze wszystkich państw europejskich. Platforma poniosła porażkę
wyborczą - to normalne w demokracji Na pewno nie poniosła klęski
W 2014 r.,
pod koniec rządów, mówił Pan: „Dziś mogę przepraszać za to. że będąc w opozycji
domagałem się niskich podatków. Mam teraz już duże doświadczenie jako premier,
jesteśmy w Unii Europejskiej i duże grupy społeczne oczekują większej opieki
państwa i lepszych usług”.
W 2007 r.
„duże grupy społeczne” miały przecież identyczne oczekiwania, ale wtedy jakoś
nie zdobył się Pan na podobną deklarację.
Ale w 2014 r. miałem juz za sobą
doświadczenie wykorzystania funduszy strukturalnych. Wiem, że to brzmi nudno,
nikt dziś na to nie zwraca uwagi, bo te wszystkie drogi, stadiony, dworce są.
stoją i działają. Państwo polskie po ośmiu latach naszych rządów stało się
zupełnie innym państwem
od tego. które zastaliśmy. Nasza zasługa w tym
jest oczywiście umiarkowana, ale jest. Tylko ja wiem, ile wysiłku kosztowało
zdobycie tych pieniędzy, a potem lepsze lub gorsze. ale generalnie najskuteczniejsze
w Europie ich wykorzysta nie. Nie domagam się poklasku, ale wiem. ze pięć z
siedmiu lat mojego premierowania upłynęło pod znakiem wspomniane go ostrego
kryzysu gospodarczego. I w tym czasie musieliśmy znaleźć w budżecie miliardy
złotych, by wykorzystać fundusze strukturalne.
„Znaleźć w budżecie” to taki polityczny
eufemizm, za którym niemal zawsze kryje się zwiększony fiskalizm.
Uważam. ze innej metody nie było i ze ten jakościowy i ilościowy skok w polskiej
infrastrukturze jednak się dzięki temu dokonał.
Lata
kryzysu finansowego były ostatnimi. w których jeszcze widać było u Pana te
liberalne korzenie. Z drugiej strony wciąż używa Pan chętnie słowa „liberalny”,
mówiąc np. o Europie. Co ten termin znaczy dzisiaj?
To. co dzieje się dzisiaj w wielu
krajach od USA. przez Europę, aż po Azję, utwierdza mnie w przekonaniu, że
fundamentalny postulat liberalizmu politycznego, jakim jest wolność
jednostki, jedynie zyskał na znaczeniu. Liberalizm w polityce nie sprowadza się
dziś do podatku liniowego. Obserwujemy, jak w wielu miejscach właściwie dzień
po dniu w imię politycznego koniunkturalizmu wyrzuca się do kosza podstawowe
wartości, włącznie z prawami człowieka i obywatela.
Wartości, o których przez ostatnie
lata się nie dyskutowało, bo były oczywistością. Mnie się również wydawało, że
przypominanie o tych prawach, o trójpodziale władzy jako jednym z fundamentów
państwa prawa nie jest w Polsce potrzebne. No i dzisiaj proszę. Nagle
przypominamy sobie.
ze władza polityczna musi mieć jakieś
ograniczenia. Mogę więc dopuszczać do siebie, ze na płaszczyźnie ekonomicznej
liberalizm wymaga sporej korekty, ale przywiązanie do wolności jest mi tak
samo bliskie jak w lalach 80.
Powtarzał
Pan też kiedyś za Barrym Goldwaterem, że „ekstremizm w obronie wolności nie
jest złem”. Nadal tak Pan uważa?
No cóż, „Wolności oddać nie umiem”…
Mamy jednak
wrażenie, że światopoglądowo trudno Panu - politykowi urodzonemu w PRL -
nawiązać porozumienie z 20-latkami, którzy praktycznie nie pamiętają Polski
poza Unią, więc i demokrację uważają za coś równie oczywistego jak powietrze.
Jak chce ich Pan namówić na „ekstremizm w obronie wolności”, gdy konkurencja
daje 500 plus?
Zawsze zależało mi na tym, żeby
ideały liberalizmu połączyć z politycznym pragmatyzmem i - w konsekwencji - z
wyborczą skutecznością. Budowałem Platformę właśnie z tą myślą. W polityce
racja bez siły potrafi czasem być ujmująca, ale nie sprawcza, siła bez racji -
zawsze odra zająca. Jak pogodzić siłę i rację, moralność i skuteczność - o to godzinami spieraliśmy się z bohaterem
plakatu wiszącego tu na ścianie...
„Siła
spokoju” z kampanii prezydenckiej Tadeusza Mazowieckiego z 1990 r. Dawne
czasy.
Racja to jednak jest w polityce za
mało. Opozycja w Polsce ma dziś zdecydowanie za dużo racji i za mało
argumentów. To dotyczy również 500 plus. Hamletyzowanie opozycji, czyli co
zrobić z tym programem. jest groźną pułapką. Ten dylemat musi być
unieważniony, bo nie można się dłużej spierać, czy to dobra, czy zła decyzja.
Dla Polaków 500 plus jest dobrym
programem. bo daje im więcej pieniędzy. Z punktu widzenia bezpieczeństwa
państwa i stabilności finansów jego realizacja rodzi oczywiście pewne ryzyka,
wydaje mi się jednak, tak jak obserwuję to teraz w Polsce o na świecie, że raz
podjęta i wdrożona taka decyzja staje się nieusuwalna.
Trzeba więc uświadomić sobie potrzebę zdjęcia z afisza problemu 500
plus. Uważam że tam się wiele lepiej nie da niczego wymyślić - oczywiście przy
założeniu, że intencją programu był transfer pieniędzy na wielką skalę do
polskich rodzin. Dla lego nie ma sensu wchodzić w spór w tej sprawie. PiS robi
wystarczająco dużo złych i istotnych rzeczy,
żeby odnaleźć pole do zwycięskiej konfrontacji.
Proszę więc
podpowiedzieć opozycji, jakim językiem ma dziś opisywać Polskę Polakom.
Nie dam się wrobić w rolę
złośliwego recenzenta, który daje do zrozumienia, że wie więcej i lepiej.
Polityka to sfera akcji. Chcesz w niej mieć coś do powiedzenia, musisz w niej
uczestniczyć, brać bezpośrednią odpowiedzialność, nadstawiać karku. Jestem
ostatni, który chciałby odgrywać mądralę z Brukseli i suflować: „No,
Schetyna... oj, Petru, co wy tutaj robicie?".
Mądrale w
Brukseli wierzą, że naprawdę dojdzie do Brexitu?
Od początku brytyjskiego kryzysu
powtarzam za Hannah Arendt, że nieodwracalne jest tylko to, co ludzie gotowi są
uznać za nieodwracalne. Z Brexitem jest podobnie. Lepiej byłoby
dla wszystkich, gdyby do niego nie doszło. Ale już za dużo powiedziałem, bo
każdy z kontynentu, kto mówi, że Brexit należy zatrzymać, jedynie
wzmacnia brexitersow
w Londynie. W tym problem. A brexitersom wiele pomogło aroganckie zachowanie niektórych urzędników
i polityków pouczających Wielką Brytanię. Ten sam mechanizm widać niestety w
relacjach z Polską: sprowokować niechęć jest prawie równie łatwo jak
sprowokować lęk.
A widzi Pan
w ekipie Theresy May ludzi, którzy wierzą, że ten proces można odwrócić?
Nie mogę o tym mówić.
Porozmawiajmy
więc o Libii. Dla przeciętnego obywatela Unii sytuacja w Afryce Północnej jest
trudna do przyjęcia. Europa za pomocą narzędzi politycznych i pieniędzy chce
załatwić problem imigrantów cudzymi, do tego nie zawsze czystymi rękami.
Uważam taką opinię za głęboko
niesprawiedliwą. To Europa jest miejscem, do którego ludzie podążają, przyjęła
też wielokrotnie więcej migrantów niż wszystkie razem wzięte rozwinięte
państwa pozaeuropejskie. Najchętniej wytykają nas palcami ci, którzy są bogaci
i nie przyjęli nikogo, lub ci, którzy ze względów geostrategicznych nie byli
zainteresowani uregulowaniem kwestii migracji. To Europa płaci za pomoc dla
migrantów, to europejskie statki ratują ich na morzu. Na miejscu Europejczyków
wyżej podnosiłbym głowę, bo jeśli chodzi o stosunek do migrantów, mamy więcej
powodów do dumy niż wstydu.
W Afryce nie mamy partnerów, na których możemy polegać, wiedząc, że
będą działać nie tylko skutecznie, ale i w zgodzie z elementarnymi
standardami. Libia jako państwo praktycznie nie istnieje.
Europa musi odzyskać kontrolę nad granicą zewnętrzną - nie tylko ze
względu na nielegalną migrację. Po to mamy granice, żeby wiedzieć, kto, po co
i na jak długo przyjeżdża do nas. Odrzucam kategorycznie pełne bezradności
oświadczenia, pojawiające się czasami w Brukseli i w niektórych innych
stolicach, że ta fala migracyjna jest zbyt duża. abyśmy mogli ją zastopować.
Ponad rok temu powiedziałem coś dokładnie odwrotnego: musimy ją zatrzymać, bo
jest zbyt duża. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy. żeby nie było zdarzeń
takich jak ostatnio w Libii. Ale nie możemy dać sobie wmówić ze strony tych.
którzy nic nie robią, że Europa jest odpowiedzialna za tę tragedię.
W naszej
rozmowie jak refren powraca wątek bezsilności Unii. jeden z krajów
członkowskich ogranicza swobodę działania sądów - ale nie wiadomo, czy Bruksela zrobi mu
coś więcej poza pokiwaniem palcem. Inne kraje prowadzą jawnie
protekcjonistyczną politykę gospodarczą - i znowu nic nie można z tym zrobić.
Kryzys migracyjny - musimy się z tym pogodzić. Dziwi się Pan, że Europejczycy
tracą serce do Europy?
Unia Europejska inna nie będzie.
Spieszmy się ją kochać, póki ją mamy taką. jaka jest Unię stworzono po to. aby
w Europie nie było więcej wojny - i dzięki Bogu to działa. Żeby znieść zbędne
bariery między państwami - i to działa. I żeby była strefa wolnego handlu - co
także działa. Mam świadomość - jak mało kto - jakie to jest wszystko czasem
niefunkcjonalne, ile cza su kosztuje, jakie to skomplikowane.
Z punktu widzenia rodzimych malkontentów to twór co najmniej niedoskonały.
ale z punktu widzenia całego świata zewnętrznego Europa jest wciąż uznawana za
najlepsze miejsce na ziemi. Wszystko inne jest od niej wyraźnie gorsze i mniej
bezpieczne. Tylko że to kosztuje. Chcecie mieć władzę opartą na dialogu, to nie
oczekujcie, że będzie przecinała węzły gordyjskie.
Rozmawiali Paweł Bravo, Marek Rabij
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz