W 2017 r. nie będzie co prawda żadnych wyborów, przynajmniej
w normalnym trybie, ale będą w nim zachodzić polityczne procesy decydujące o
roku następnym, kiedy to zostaną rozpisane wybory samorządowe - pierwsza wielka
próba sił po wyborczym maratonie w 2015 r. Na sukces lub porażkę zarówno
władza, jak i opozycja zapracują sobie przez najbliższe 12 miesięcy Jakie zatem
ważne wydarzenia mogą określić polską politykę? Poniżej przedstawiamy siedem
kluczowych pytań.
1 Czy PiS straci większość w Sejmie?
Przy
okazji ostatniego kryzysu parlamentarnego podobno wielu posłów PiS przyznawało
nieoficjalnie (a niektórzy publicznie), że kierownictwo partii idzie zbyt
ostrym kursem. Rzeczywiście, wielu z nich wyglądało na wystraszonych i
zdezorientowanych. Gwałtowny społeczny opór, na jaki po raz pierwszy od zeszłorocznego
triumfu wyborczego natrafili, spowodował być może refleksję, że PiS nie będzie
rządził wiecznie, a żyć potem trzeba. Zwłaszcza że nasilają się głosy opozycji,
ale i demonstrantów, że tym razem pobłażania w rozliczaniu obozu IV RP nie
będzie, że pojawią się akty oskarżenia i procesy sądowe.
Trzeba
pamiętać, że chociaż PiS poszedł sprytnie do wyborów jako jedna formacja, jest
w istocie koalicją PiS, Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry i Polski Razem
Jarosława Gowina. Z tym ostatnim „antyPiS” wiąże pewne nadzieje. Od pewnego
czasu wicepremier i minister nauki zgłasza, co prawda ostrożnie, rozmaite
wątpliwości co do kilku ważnych punktów programu PiS, m.in. reformy
emerytalnej, stosunku do przedsiębiorców, systemu podatkowego, nawet w kwestii
Trybunału Konstytucyjnego. Także po wydarzeniach 16 grudnia mówił, że obie
strony muszą wykonać „krok w tył”. W głośnym sporze ministra kultury Piotra
Glińskiego z prorządową TVP sprzed kilku tygodni wziął stronę
Glińskiego. Gowin ma w Sejmie - jak się mówi - około dziesięciu posłów i gdyby
odeszli z klubu razem z liderem, PiS mogłoby stracić większość (dzisiaj to
przewaga pięciu mandatów). Wciąż jest to mało prawdopodobne, ale Jarosław
Kaczyński musi się z tym liczyć, skoro stale utrzymuje bliską łączność z klubem
Kukiz’15 i traktuje tę formację jako strategiczną rezerwę.
A
jednak utrata samodzielnej większości (także w wyniku jakiegoś innego, nagle
ujawnionego, konfliktu i rozłamu, np. w kwestii aborcji) byłaby dla PiS i całej
sceny politycznej wielkim wstrząsem, także psychologicznym. PiS musiałby albo
uzupełnić swój klub o kilku posłów Kukiza (w
innej wersji wejść z Kukiz’ 15 w formalną koalicję), albo też pozostać w
formule rządu mniejszościowego z korzystaniem z poparcia K’15. Byłaby to jakaś
odmiana „paktu stabilizacyjnego” sprzed dziesięciu lat, który PiS tworzył
wówczas z Samoobroną i LPR. Wtedy było to dla Kaczyńskiego przedsionkiem
piekła i doprowadziło jego rząd do upadku. Z kukizowcami mogłoby wyglądać
podobnie, nawet jeśli na początku pozornie niewiele by się zmieniło. To jednak
byłoby sztukowanie suwerena w miejsce jednej, namaszczonej przez patriotycznych
wyborców, „świętej” formacji.
Oczywiście
Gowin, jeśli w ogóle, nie odejdzie bez politycznych profitów. Jego ambicje -
jak mówią znajomi - sięgają premierostwa, na które w obecnym układzie, przy
Kaczyńskim, nie ma szans i o tym wie. Pytanie,
czy opozycja byłaby w stanie poświęcić się i oddać
tak wiele dzisiejszemu wicepremierowi za to, że ten wraz z małą grupą odejdzie
z obozu władzy? Ale bez tego rządy PiS przez najbliższe trzy lata są raczej
gwarantowane.
2 Platforma czy Nowoczesna?
Sytuacja,
kiedy dwie, w gruncie rzeczy podobne, partie mają po kilkanaście procent
poparcia, a ich główny przeciwnik ponad 30 proc. i podaje to jako dowód
absolutnej dominacji, na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Komunikaty typu
„PiS znowu miażdży konkurencję” muszą irytować, kiedy często Nowoczesna i PO
łącznie mają więcej niż PiS, a wciąż muszą słuchać, że większość jest po
stronie rządzącej prawicy i nikt jej nie zagraża, bo nad każdą opozycyjną
partią z osobna ma kilkanaście punktów przewagi. Oczywiście są między
Nowoczesną a Platformą pewne różnice, zwłaszcza w kwestiach ekonomicznych, może
też w warstwie światopoglądowej, ale w gruncie rzeczy obie są traktowane przez
swoich wyborców głównie jako klucze do rozmontowania władzy PiS.
Ordynacja
wyborcza premiuje wyższy wynik jednej partii kosztem sumy wyników dwóch i
więcej ugrupowań. Dlatego z punktu widzenia szans na pokonanie PiS lepszym
wariantem jest, aby albo Petru, albo Schetyna zyskał wyraźną przewagę i
dokooptował mniejszego koalicjanta. Obaj liderzy o tym wiedzą i dość zgodnie
twierdzą (m.in. w niedawnych wywiadach dla POLITYKI), że ten, kto w dłuższym
czasie wygra rywalizację, zgarnie pulę i być może stanowisko premiera, a drugi
się podporządkuje. Czy to rozstrzygnięcie nastąpi w 2017 r.? I czy ambicje obu
polityków nie przeważą nad chłodną kalkulacją realnych szans? Części
przeciwników PiS marzy się połączenie Nowoczesnej i PO, może także KOD, na
podobnej zasadzie jak powstawała Platforma: triumwiratu trzech liderów. Inni
jednak studzą nastroje, twierdząc, że to się tak łatwo nie sumuje. Że
Nowoczesną popiera wielu z tych, którzy się do Platformy głęboko rozczarowali.
A kodowcy z zasady nie lubią partii. Takie rozważania będą trwały tak długo,
dopóki zarówno dla liderów, jak i dla mas wyborców odsunięcie od władzy PiS nie
stanie się oczywistym priorytetem, przy którym wszystkie różnice nie mają
znaczenia. Platforma i Nowoczesna nie obsługują całego niezadowolenia z PiS.
Pytanie, czy w 2017 r. zostaną zmuszone do tego, aby je obsługiwać bez względu
na osobiste aspiracje.
3 Czy Jarosław Kaczyński zostanie
premierem?
Chociaż
oficjalnie premier Beata Szydło wciąż jest uznawana za atut PiS i tę lepszą
twarz władzy, na zapleczu i w elektoracie widać wiele niezadowolenia. O tym, że
Kaczyński byłby lepszym szefem rządu, mówią nie tylko niektórzy posłowie PiS,
ale także - na prawicowych forach - wyborcy rządzącego
ugrupowania. Przed rokiem wyborów samorządowych takie głosy będą się nasilać.
Trwają spekulacje, czy Kaczyński przewiduje po Szydło jeszcze jakiś bufor
(Morawiecki?), czy też od razu sam weźmie rząd. Istnieją przeciwskazania:
Szydło cieszy się w sondażach dużym zaufaniem, wykraczającym poza ścisły
elektorat PiS, na co Kaczyński nie może liczyć. Po drugie - nie wiadomo, czy
rozbudowany program socjalny rządu uda się finansowo domknąć, a lepiej, aby
ewentualne niepowodzenia firmowała pani premier niż lider całego obozu. On sam
wie, że jest nietykalny, dopóki nie musi się tłumaczyć z prozaicznych
szczegółów rządzenia.
Może
też pamięta, że prawdziwe kłopoty jego partii, gdy ta poprzednio rządziła w
latach 2005-07, rozpoczęły się, kiedy z premierostwa odszedł Marcinkiewicz, a
nastał on. Z tego też powodu także opozycja stale nalega, aby to Kaczyński
został premierem i wziął odpowiedzialność za
decyzje, które i tak osobiście podejmuje i podaje Szydło i prezydentowi Dudzie
do wykonania. Opozycja liczy na to, że Kaczyński jako premier jest dla niej
nową szansą, że opadnie nimb wielkiego stratega, a nadejdzie czas potknięć, gaf
i błędów. Ale wie o tym też Kaczyński. Trwa więc
próba nerwów. Może zdecydować przypadek, turbulencje w rządzie lub kwestie
psychologiczne, kiedy to Kaczyński ulegnie ambicji wzięcia premierostwa bez
względu na wszystkie przeciwne okoliczności. Jemu też czas nieubłaganie
biegnie. Można sobie także wyobrazić, że w2017 r. Kaczyński będzie przybliżał
się do swojego premierostwa etapami, z finałem w roku następnym. Męczenie
premier Szydło będzie zaś polegało na rekonstrukcji rządu, wymianie kilku ministrów
dla zyskania czasu i poszukania kozłów ofiarnych.
4 Czy Donald Tusk wróci do Polski?
Donald
Tusk w wywiadzie dla TVN24
powiedział, że jeśli byłby potrzebny w
polskiej polityce, nie uchyla się od tego. Może już wyczuł, że powrót do Polski
jest bardziej prawdopodobny niż kiedykolwiek wcześniej. Przyznał, że dostaje
sygnały, aby „wrócił i posprzątał”. Także w wystąpieniu we Wrocławiu, dzień po
sejmowej awanturze 16 grudnia, wyraźnie wziął stronę opozycji, przemawiał jak
jej polityczny patron.
Powrót
Tuska do Polski w 2017 r. mógłby mieć polityczne konsekwencje różnego rodzaju.
Tusk - jak sam przewiduje - będzie ciągany po sądach i komisjach w rozmaitych
sprawach (przesłuchanie w sprawie Amber Gold jest już na 2017 r.
zapowiedziane). To mogłoby szkodzić Platformie, gdyby jej wieloletni lider w masowym
odbiorze, zwłaszcza w rządowych mediach, był przedstawiany jako potencjalny, a
może i formalnie oskarżony przestępca. Ale mogą być i korzyści dla
antypisowskiej opozycji. Tusk zapewne nie wróciłby do Platformy, choć tego też
nie można wykluczyć, gdyż wielu wrogów Schetyny na pewno by mu to suflowało.
Jednak ponowne rywalizowanie z odwiecznym rywalem, wchodzenie do partyjnego
„bagienka” byłoby zapewne niezręczne. Mógłby zatem próbować tworzyć jakąś
nową platformę „antyPiS”, szerszą, włączającą różne środowiska, w tym KOD, i
sondować, czy da się to przekształcić w regularne ugrupowanie albo szeroką
koalicję z wyrazistym liderem, czyli sobą. Mógłby stać się brakującym w tej
chwili elementem politycznej układanki, a szykany ze strony PiS stałyby się
kapitałem, a nie obciążeniem. Jako lider „antyPiS” Tusk wciąż się pojawia w
różnych sondażach na wyższych pozycjach niż Petru czy Schetyna. Przez lata był
jedynym politykiem, który miał patent na Jarosława Kaczyńskiego, tylko on
potrafił lidera PiS naprawdę wyprowadzić z równowagi, sprowokować, i to się pamięta.
Umiał też opowiadać politykę antypisowej strony, pokazywać źródła jej
wartości. Tak więc powrót Tuska do Polski w2017 r., choć bardzo niechciany
przez niego samego, co można zrozumieć, byłby jakąś okazją na namieszanie na
publicznej scenie.
5 Czy
lewica się pozbiera?
W
Polsce zarówno władza, jak i opozycja oraz Kukiz’ 15 wyrastają z prawicowego
trzonu. Lewicę w całym parlamencie na dobrą sprawę reprezentują bezpartyjny
senator Marek Borowski i senator Grzegorz Napieralski, dawniej lider SLD, który
startował z listy Platformy. To smutny dla tej politycznej formacji fenomen.
Lewica zakleszczyła się między niereformowalnym Sojuszem, który pozostaje
w rękach Włodzimierza Czarzastego i Leszka Millera, a partią Razem, która
miała być wielką nadzieją, a od dawna ma w sondażowych notowaniach ok. 2 proc.
poparcia. Jest jeszcze grupka młodych działaczy pod egidą Barbary Nowackiej, na
której jednak ciąży dotkliwa porażka w wyborach 2015 r., torująca PiS drogę do
absolutnej władzy. Z lewicą jest i taki problem, że także w parlamentarnej
opozycji nie ma jasności, czy życzyć jej sukcesu czy nie. Platforma obserwuje,
co się tam dzieje, i jakichś obiecujących polityków młodej lewicy ewentualnie
by przygarnęła. Nowoczesna -jak się wydaje - nie ma takich zamiarów.
Rozumowanie jest takie: jeśli do PO i Nowoczesnej dojdzie jakaś np.
10-procentowa w sondażach lewica, to „antyPiS” jeszcze bardziej się rozdrobni.
Będą więc trzy rywalizujące formacje zamiast dwóch dotychczasowych, a PiS nadal
zachowywałby premiowaną przez ordynację jedność.
Pojawiają
się jednak odmienne opinie, że nowa lewica, w wersji odświeżonej i efektownej,
odsysałaby partii Kaczyńskiego roszczeniowy, socjalny elektorat, zwłaszcza
młodszy, i jeśli nawet byłaby niepołączalna z resztą opozycji, osłabiłaby PiS w
newralgicznym punkcie. Bo coraz częściej słychać, że wyborcza batalia parlamentarna
w 2019 r. będzie się toczyć o kilka procent w tę czy w tę. Że nie należy się
spodziewać jakiegoś walnego zwycięstwa jednej lub drugiej strony, ale ciułania
i odbierania drobnych grup wyborców. Ogarnięta lewica miałaby tu swoją rolę do
odegrania. Chyba że (a słychać takie obawy zwłaszcza w Platformie) skuma się z PiS
w propagandowej trosce o „zwykłych ludzi” za pieniądze zabrane tym
„niezwykłym”. Wtedy lepiej już, żeby się nie ogarniała.
6 Co
ze Smoleńskiem?
Przez
cały 2017 r. mają trwać ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej, a to sygnał,
że śledztwo w tym czasie nie zostanie zakończone. To zrozumiałe, bo w ciągu
2016 r. władza pojęła, że dowodów na zamach nie ma, i ta przerażaj ąca wielu
polityków prawicy prawda zaczyna docierać do coraz szerszych grup nawet w
obozie rządzących. Formalnie ekshumacje jako powód niekończenia dochodzenia
jeszcze ujdą, ale faktyczne wątpliwości będą narastać. Zapewne zostaną wykryte
dalsze pomyłki z pochówkiem nie tych zwłok w nie tym grobie, z obecnością
niewłaściwych części ciał w nie tych trumnach, ale będą to „zwycięstwa” zastępcze,
nawet jeśli rozdmuchiwane do niebotycznych rozmiarów przez „narodowe media”.
Stanie się stopniowo coraz bardziej jasne, że w niczym nie przybliża to do
stwierdzenia faktu zamachu.
Jest
niemal pewne, że nowa komisja badająca katastrofę nie przedstawi żadnej spójnej
wersji jej przyczyn, przynajmniej takiej, aby się nie ośmieszyć. Będą
pokazywane odosobnione hipotezy, „porażające” przykłady rzekomych błędów
komisji Millera, ale bez konkretnych wniosków. Para pójdzie w upamiętnianie,
pomniki „poległych”, budowanie legendy Lecha Kaczyńskiego. Ciekawe jednak, jak
PiS poradzi sobie z oczekiwaniem na żelazne dowody na zamach, a takie
rozbudzone w elektoracie nadzieje, połączone z pewnym zniecierpliwieniem, już
widać. Mit zamachu był kluczowy dla twardego trzonu zwolenników PiS, a
powołanie komisji zdawało się być znakiem, że zamach uzyska „naukowe” podstawy.
Ta strategia zaczyna się załamywać
i jest pytanie, czy i jak PiS uniknie tej katastrofy po katastrofie. W każdej
propagandzie można znaleźć punkt zwrotny, kiedy narracja zaczyna się rwać, jej
grube szwy stają się zbyt widoczne, a potem się nieodwołalnie prują.
7 Czy
ruszy ulica?
PiS nie
wierzy w wielkie masowe demonstracje skierowane ogólnie przeciwko władzy swojej
partii. Rzeczywiście, w Polsce nie ma tradycji takich stricte politycznych
protestów, wykraczających poza jeden temat czy branżę. Nawet akcje KOD miały w
swojej agendzie konkretne sprawy: Trybunału Konstytucyjnego, edukacji, ostatnio
wolności mediów w kontekście rugowania dziennikarzy z parlamentu, a im bardziej
abstrakcyjny był cel demonstracji, tym mniejsze jej powodzenie. Jednak
„wydarzenia grudniowe” z końcówki 2016 r. pokazały, że nawet kilkutysięczne
zdeterminowane grupy opozycyjne, stosujące także metodę nieposłuszeństwa
obywatelskiego, mają dużą siłę. Władza zaczęła się bać. Majdan, z którego
rządząca prawica jeszcze niedawno się śmiała, nie wydaje się już tak
nieprawdopodobny jak jeszcze kilka tygodni temu.
Pojawia
się świadomość, że bardzo ostra gra PiS na tak wielu polach może też kumulować
społeczne niezadowolenie wielu grup zawodowych i środowiskowych. I że te
sprzeciwy mogą w pewnym momencie się zsumować, że nastąpi jakieś porozumienie
niezadowolonych, wielka wspólna akcja. Polacy, w przeciwieństwie do Francuzów,
Włochów, Greków czy nawet Brytyjczyków, niechętnie wychodzą na ulice, ale
władza PiS nieustannie testuje granice wytrzymałości na swoje ekscesy i
ustrojowe eksperymenty. Usypiający efekt 500 plus może się wyczerpać. Protesty
kobiet, nauczycieli, lekarzy, sędziów, handlowców, „frankowiczów” to jedno,
ale napina się także cierpliwość całych społecznych klas, zwłaszcza tych, które
czują, że z władzy PiS nie tylko nie mają żadnych korzyści, ale jeszcze,
pomijając dyskomfort moralny i estetyczny, za interes polityczny tej partii
będą musieli zapłacić niższymi dochodami.
Wspólna
idea protestu jeszcze się nie wyklarowała. PiS wciąż stara się udawać normalną
władzę, przekonuje o winie poprzedników, zamęcza nachalną telewizyjną
propagandą. Pytanie: czy w 2017 r. niezgoda na te chwyty przekroczy punkt
krytyczny? Trwa też dyskusja, jak daleko można się posunąć w protestowaniu przeciw
IV RP gdzie jest granica ulicznych akcji, czy ryzykować bezpośrednie starcia,
czy PiS to już regularna opresyjna quasi-dyktatura. 2017 r. może przecież -
ze względu na nagromadzenie rozczarowań i frustracji, na narastanie
determinacji i gotowości do stawiania czynnego oporu wobec samowoli władzy-
otworzyć nowy etap konfliktu, z udziałem, jak to kiedyś nazywano, „ostrej
ulicy”. Zwłaszcza że partie i organizacje, które jak do tej pory próbują
organizować protesty uliczne, mogą nad nimi utracić panowanie.
Już z
tej siedmiopunktowej symulacji wynika jasno, że 2017 r. będzie gorący, i to na
wielu polach. Nie zapominajmy o reformie edukacji i o szykowanej reformie
służby zdrowia, o zamykanych być może kopalniach... Lista spodziewanych i
zapowiadanych konfliktów jest długa. W ich produkowaniu PiS jest arcymistrzem.
W ich rozwiązywaniu kompletnym nieudacznikiem.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz