Władysław Frasyniuk zostawał
liderem zmian, po czym wycofywał się w cień. Czy teraz znów kolej na niego?
W lutym
1989 r. przy Okrągłym Stole siedział po lewej stronie Lecha Wałęsy (po prawicy
Tadeusz Mazowiecki, za kilka miesięcy pierwszy niekomunistyczny premier
powojennej Polski). Wydawało się, że to on po Lechu przejmie władzę w
Solidarności. W sierpniu 1980 r. był kierowcą we wrocławskim MPK, potem
przywódcą milionowej Solidarności na Dolnym Śląsku, w stanie wojennym jedną z
legend podziemia, wreszcie wiceprzewodniczącym i przewodniczącym Unii
Demokratycznej i Unii Wolności. Dziś jest uczestnikiem manifestacji KOD. I
jednym z najpoważniejszych kandydatów na lidera ruchu oporu wobec Jarosława
Kaczyńskiego i PiS.
To mądrzejszych nie było?
Kiedy
zostawał przewodniczącym Zarządu Regionu Solidarności we Wrocławiu miał 26
lat. Wcześniej był rzecznikiem związku. - Od początku miał cechy przywódcze,
był dynamiczny, więc kiedy w regionie doszło do kryzysu kierownictwa, objął
władzę. Jedną z pierwszych jego decyzji było powołanie Ośrodka Badań
Społeczno-Zawodowych. Uważał, że Solidarność takiego zaplecza potrzebuje -
mówi prof. Włodzimierz Suleja, historyk, autor książek o dolnośląskiej
Solidarności, przez kilkanaście lat dyrektor oddziału IPN we Wrocławiu.
Kiedy
powiedział ojcu, że został przewodniczącym, usłyszał: „To nikogo mądrzejszego
nie mieli?”. Zapamiętał to na całe życie.
W
grudniu 1981 r. dał zgodę na akcję, która przeszła do historii i do filmu.
Józef Pinior, Piotr Bednarz i Stanisław Huskowski - tuż przed tym, nim pieniądze
zajęła służba bezpieczeństwa - wypłacili 80 min zł z konta związku i
przekazali wrocławskiej kurii. Bezpieka oszalała z wściekłości. Po latach
Waldemar Krzystek nakręcił o tym film „80 milionów”.
13 grudnia
uniknął internowania, bo wyjechał z Gdańska, zanim milicja otoczyła hotel, w
którym nocowali wszyscy najważniejsi w związku. Ostrzeżony przez kolejarzy, że
SB czeka już na niego na dworcu we Wrocławiu, wyskoczył z pociągu wcześniej.
Ukrywał się. Zszedł do podziemia.
Polityczny
romantyk za kratami
Wrocław
stał się symbolem solidarnościowego oporu. Twierdzą Wrocław. Ale lider nie
nawoływał do walki z komuną na śmierć i życie. - Uważał, że nikt go nie
zwolnił z mandatu, który mu powierzono. I trzeba walczyć o ideały Solidarności,
ale inaczej - mówi prof. Suleja. W wydanej w podziemiu w
1982 r. „Konspirze” Frasyniuk mówił: „Tyle już było w Polsce powstań:
nieudanych, prowokowanych, nieprzygotowanych, że powinniśmy chyba raz na
zawsze wybić je sobie z głów”.
Pierwszy
raz został aresztowany w październiku 1982 r., proces trwał 10 dni, dostał
sześć lat więzienia. Relacjonujący proces dziennikarz „Słowa Polskiego” pisał:
„Władysław Frasyniuk prywatnie budzi sympatię: młody ojciec, mąż, ideowiec.
Jego poglądy leżące u podłoża późniejszej działalności sąd określił mianem
romantyzmu politycznego”. Wyszedł po amnestii w lipcu 1984.
Później
skazywano go jeszcze za posługiwanie się fałszywym dowodem osobistym,
znieważenie naczelnika więzienia, składanie kwiatów pod tablicą Solidarności,
wreszcie w czerwcu 1985 r. (aresztowany został w lutym) na trzy i pół roku za
„działanie w celu wywołania niepokoju” (w tzw. procesie gdańskim, razem ze
Zbigniewem Lisem i Adamem Michnikiem). Kiedy siedział, jego twarz pojawiała się
na publikowanych w podziemiu pudełkach zapałek i powielaczowych kalendarzach,
a pod domem odbywały się manifestacje pod hasłem „Uwolnić Frasyniuka”. Wyszedł
po amnestii we wrześniu 1986. W sumie spędził w więzieniach cztery lata.
Siwy dym
W 2013
r. dramaturg i tłumacz Krzysztof Kopka (był także współscenarzystą „80
milionów”) napisał powieść „Siwy dym”, opartą na biografii Frasyniuka w stanie
wojennym. Jego nazwisko w niej nie pada, bohaterem jest W. Na skrzydełku
książki W. mówi: „To były piekielnie trudne chwile. Jak przeżyć w więziennej
celi w towarzystwie zatwardziałej recydywy, nie dać się skundlić, nie sypnąć
kolegów, nie pójść na współpracę z czerwonym?”.
Prawdziwy
Frasyniuk miał w więzieniu status „N”, niebezpieczny. Palił na spacerniaku
(choć był niepalący), nie meldował się klawiszom, wybijał okna, bo nie było
czym oddychać. Mówił, że jest gościem generała Kiszczaka, a goście nie muszą
się meldować. Kończyło się karą izolatki, tzw. termosem (cela w celi z pleksi,
w której nie było prawie dopływu powietrza) i biciem. Wytrzymał i - jak mówi -
wyniósł z więzienia parę nauk. Żeby liczyć na siebie i że kto raz został kurwą,
zostanie nią na zawsze.
- Przy
pracy nad książką nie unikał tematów najtrudniejszych, choćby kwestii rozpadu
jego małżeństwa w stanie wojennym. Jest jak bohater prozy Hemingwaya, twardy,
zdecydowany, który robi coś, bo tak po prostu trzeba, a jednocześnie nosi w
sobie ten polski syndrom klęski - dodaje
Kopka.
Druga szansa,
drugie życie
Po
Okrągłym Stole, kiedy władza zezwoliła na powrót do pracy działaczom wyrzuconym
za podziemie, wrócił za kierownicę autobusu. - To była kwestia zasad, chęć
udowodnienia sobie, że zawsze mogę wrócić do MPK, i wykorzystania prawa, o
które walczyliśmy siedem lat- wspomina.
Odmówił
wejścia do kontraktowego Sejmu. Nie został, mimo propozycji, ministrem w
czasach, kiedy ministrów brano z łapanki. Uważał, że przyszedł czas na
normalność. W warunkach legalnej działalności muszą być ludzie, którzy zajmą
się polityką, i tacy, którzy spróbują odbudować sprawny związek zawodowy.
Wybór
generała Jaruzelskiego na prezydenta, do czego przyczynili się posłowie i
senatorowie Solidarności, uznał za błąd, za który zapłaci związek. Uważał, że
należało doprowadzić do kryzysu prezydenckiego i do nowych rozmów o podziale
władzy.
Ale prokuratorowi Andrzejowi
Kauczowi, który oskarżał go w stanie wojennym, podarował drugie życie. Bo w
1982 r. przyszedł do niego i powiedział, że musi zażądać 10 lat więzienia, ale
sąd wymierzy wyrok między 6 a
8 lat. I tak się stało. Podczas weryfikacji w prokuraturze zadzwonił do
Frasyniuka wiceminister sprawiedliwości i zapytał, czy ogłosi strajk w
regionie, jeśli Kaucz zostanie. Odpowiedział, że nie ogłosi. - Słabością,
ale i siłą demokracji jest to, że każdego dnia daje się nową szansę-mówi.
- Kaucz dostał szansę i
wykorzystał ją. Choć sprawa prokuratora Piotrowicza pokazuje, że mój kolega z
więzienia miał rację.
Andrzej
Kaucz został prokuratorem wojewódzkim, potem trafił do Prokuratury Generalnej,
przetrwał pierwsze rządy Zbigniewa Ziobry, odszedł w tym roku.
Lepiej z mądrym
zgubić
W
wyborach prezydenckich w 1990 r. poparł Tadeusza Mazowieckiego przeciwko
Lechowi Wałęsie i razem ze Zbigniewem Bujakiem stanął na czele Ruchu
Obywatelskiego Akcja Demokratyczna. W 1991 r. kandydował do Sejmu. Był posłem
przez trzy kadencje i liderem kolejnych partii politycznych.
To była
polityczna jazda bez trzymaki po równi pochyłej. W1991 r. ROAD połączył się z
Forum Prawicy Demokratycznej i powstała Unia Demokratyczna. Przewodniczącym
został Mazowiecki, Frasyniuk wiceprzewodniczącym. I dość szybko musiał się w
partii tłumaczyć ze słów Barbary Labudy że dla dobra partii powinien
Mazowieckiego zastąpić. On sam mówił, że Mazowiecki to człowiek wybitny, ale
zbyt defensywny.
W 1994
r. Unia połączyła się z Kongresem Liberalno-Demokratycznym Donalda Tuska w Unię
Wolności. Frasyniuk i Tusk zostali wiceprzewodniczącymi, najpierw przy
Mazowieckim, później przy Leszku Balcerowiczu. Przewodniczącym został, gdy już
nie było co zbierać. Na początku 2001 r. w słabnącej partii doszło do rozłamu,
odeszli posłowie związani dawniej z KLD, tworząc Platformę Obywatelską, a UW
nie weszła nawet do Sejmu. - Moje środowisko, środowisko pierwszej
Solidarności, które odwoływało się do zasad, poniosło porażkę - mówi. - Podnosiliśmy
poprzeczkę, mówiliśmy, że trzeba zmusić się do większego wysiłku, ale inni
mówili, że manna sama spadnie z nieba. Przegraliśmy. Ale w Polsce mówi się, że
lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. Dlatego nie powinniśmy się
poddawać.
W 2005
r. został przewodniczącym Partii Demokratycznej - demokraci.pl, w którą przekształciła się UW, a rok później zrezygnował z
przewodniczenia. Ostatecznie odszedł z partii, żeby w wyborach prezydenckich w
2010 r. poprzeć Andrzeja Olechowskiego.
- Władysław
Frasyniuk to typ przywódcy ludowego - mówi
Karol Modzelewski, który Frasyniuka zna od czasów strajku wrocławskiego w
sierpniu 1980. - Był liderem Solidarności, ale tego ruchu robotniczego, na
czele którego stał, już nie ma. Został mit w pamięci ludzi, po który się sięga
z sentymentu. A gdy jeszcze został użyty, a właściwie nadużyty do osłony
polskiej transformacji, to został zniszczony. Więc do tamtej rzeki powrotu już
nie ma. Później działał w polityce, ale nie pasował do niej. To była polityka
gabinetowa, Władek jest przykładem trybuna.
Układ wrocławski
Nie był
posłem zawodowym. Od 1993 r. jest właścicielem firmy spedycyjnej Fracht. Dziś
zatrudnia dwustu ludzi, ma ponad 70 tirów (pierwszych kilka wydzierżawił od
firmy należącej do Zygmunta Solorza). Mogłoby być ich dużo więcej, ale barierą
jest brak kierowców. Firma ma oddział w Niemczech, szykuje się do otwarcia
kolejnego. I jest ością w gardle przeciwników Frasyniuka.
W IV RP
prasa prawicowa zaczęła pisać o układzie wrocławskim, którego częścią miał być
Frasyniuk. Dzięki niemu celnicy mieli zamykać oczy na tiry z kontrabandą.
„Wystarczył telefon i tiry znikały” - twierdził jeden z oskarżonych, którego
żoną (krótko) była córka Frasyniuka, więc zarzut mógł brzmieć wiarygodnie. Ale
kiedy doszło do procesu organizatorów przemytu i zapadały wyroki skazujące,
Frasyniuka nie wezwano nawet na świadka.
Sprawa
może jednak wrócić. Stanął w obronie aresztowanego pod zarzutem korupcji Józefa
Piniora. - Znam Józefa od 35 lat i nie mam wątpliwości, że to człowiek
uczciwy-mówi. - To, co się próbuje z nim zrobić, to pisanie nowej
historii Polski, w której nie będzie już miejsca dla takich ludzi jak on.
W tym
samym dniu, w którym zatrzymano Piniora, dostał od jednego z prawicowych
dziennikarzy e-mail z prośbą o rozmowę i z pytaniami. Dotyczyły sprawy sprzed
10 lat.
Jarek, p..., nie było cię tam
Od 2010
r. stoi z boku partyjnego nurtu polityki, jeździ na motorze, który daje
poczucie wolności (ostatnio BMW 1000), jest w zarządzie sekcji bokserskiej
Gwardii Wrocław (przez jakiś czas był nawet prezesem). I zajmuje się psami
ostrych ras: ma bulteriera i psa bojowego z Majorki.
Politykę
komentuje w telewizji. Mówi, nie przebierając w słowach, więc jest chętnie
zapraszany przez dziennikarzy. I nikt nie może powiedzieć, że Frasyniuk jest
bezwarunkowo po jego stronie. Po wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego podczas
obchodów 30. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych powiedział: „Jarek, pier..., nie było cię tam”. Ale o Lechu Kaczyńskim mówi, że się
przyjaźnili do końca. „Trzeba naprawdę wiele zrobić w dalszym życiu, by taką
przyjaźń zabić”.
Julii
Piterze z kancelarii premiera Tuska powiedział w trakcie protestu celników, że
jest błaznem rządu Donalda Tuska, skoro nie bierze odpowiedzialności za to, co
mówi: „Julka, nie jesteśmy w piaskownicy”. O Antonim Macierewiczu, że mamy do
czynienia z człowiekiem niebezpiecznym i kompletnym idiotą, który wprowadza
ostry podział w polskim społeczeństwie.
O ludowcach, że chłopi częściej
dobijali powstańców i ściągali kamasze, niż brali udział w walce o
niepodległość. O Aleksandrze Kwaśniewskim, że zwariował, twierdząc, iż dzięki
polityce Wojciecha Jaruzelskiego Polska odzyskała niepodległość. I że wk... go
przeprosiny generała, który twierdzi, że żałuje, a potem mówi, że drugi raz
postąpiłby tak samo. Bo skoro postąpiłby tak samo, to znaczy, że raz jeszcze
wrzuciłby go do więzienia, gdzie katowali i łamali żebra.
Po
każdej ostrej wypowiedzi dzwonią do niego subtelni intelektualiści i dziękują,
że to powiedział. Bo oni myślą tak samo, ale im nie wypada.
Władysławie, prowadź
Od roku
występuje na manifestacjach KOD. Szybko pojawiła się opinia, że Frasyniuk to
kandydat na lidera ugrupowania, które się wykluje. - Ze swoją dynamiką i
niebywałym talentem do kontaktów z ludźmi jest stworzony do wielkich ruchów społecznych,
więc dopóki taki ruch się nie pojawi, jego talenty nie znajdą zastosowania -
uważa Karol Modzelewski. - Pasowałby być może najbardziej do KOD, dlatego
że to ruch społeczny, a nie polityczny. Oczywiście będzie jego wyborem, czy
zechce pójść w politykę, ale to samorodny talent i moim zdaniem byłoby go
szkoda na zaangażowanie polityczne.
Frasyniuk
powtarza: Nie baliśmy się Jaruzelskiego, nie przestraszymy się Kaczyńskiego.
Będzie opór. Pod relacjami z jego wystąpień na manifestacjach w internecie
pojawiają się wpisy: „Brawo Panie Władysławie. Prowadź!”, „Jest Pan faktycznym
liderem opozycji, czy Pan tego chce, czy nie...! Powiem więcej, jest Pan
kandydatem na urząd Prezydenta RP...!!!!!”.
On sam
nie bierze tego pod uwagę. Na razie. Sam mówi, że w tej chwili partii dla
siebie nie widzi, choć wie, że jest człowiekiem, który mógłby jeszcze coś
pociągnąć. Ale nie zgadza się na takie tworzenie partii, jak kiedyś produkowano
wódkę koszerną. Kiedy okazało się, że świetnie się sprzedaje, producenci
zaczęli się zastanawiać, jak się obrzezać, żeby dostać od rabina certyfikat. - Jeśli
polityka miałaby być uprawiana w taki sposób, to należy sobie dać z nią spokój
od razu - mówi.
Nie
zastanawia się w ogóle nad odpowiedzią na pytanie, co powinno być o nim
napisane w encyklopedii: rewolucjonista, przedsiębiorca, polityk? - Człowiek
Solidarności.
Mariusz Urbanek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz