czwartek, 15 grudnia 2016

Malkontent w rządzie



Liczył na posadę szefa rządu, ale został wicepremierem. Chciał odpowiadać za politykę gospodarczą - nie ma na nią wpływu.  Gdy „dobra zmiana” podniosła rękę na jego żonę i przyjaciół, Piotr Gliński zaprotestował.
I znów przegrał

Michał Krzymowski

U biegła niedziela, gmach TVP. Wicepre­mier w oczekiwaniu na zaproszenie do studia ogląda wieczorne wydanie „Wia­domości” poświęcone organizacjom po­zarządowym. W materiale jest mowa między innymi o Pracowni Badań i Inno­wacji Społecznych „Stocznia”, która do­stała 50 tys. zł od jego resortu. W radzie tej organizacji zasiada jego żona Renata Koźlicka-Glińska. Kilkanaście minut później, już na wizji, wicepremier zwróci się do dziennikarza prowadzące­go rozmowę: - Pana pytania powinni badać studenci dziennikar­stwa jako propagandowe. To jest jakiś koszmar, dom wariatów! Państwo żeście oszaleli!

WICEPREMIER? NIE WIEM, CO ON ROBI
Szarżę w obronie trzeciego sektora trudno uznać za zwycię­stwo Piotra Glińskiego. Politycy Prawa i Sprawiedliwości szyb­ko się od niego odcięli, a szef TVP Jacek Kurski ogłosił w portalu wPolityce.pl, że odbył dobrą rozmowę z wicepremierem i uwa­ża sprawę za zamkniętą. Po czym podziękował swoim dziennika­rzom za „ważne i dobrze udokumentowane materiały dotyczące powiązań sektora organizacji pozarządowych”. Mimo telewizyj­nego występu Piotra Glińskiego i jego przeprosin skierowanych do działaczy pozarządowych krucjata przeciw NGO-som trwa w najlepsze.
   - Wyobraża pan sobie, że TVP zaprasza do studia Antoniego Macierewicza i na chwilę przed jego występem puszcza mate­riał uderzający w niego i jego rodzinę? Przecież to upokorzenie, a Kurski wiedział i o materiale „Wiadomości”, i o zaproszeniu pro­fesora. Gliński formalnie jest wicepremierem, ale w rzeczywisto­ści nikt się z nim nie liczy Nawet szef telewizji - mówi poseł PiS.
   Jeden z ministrów: - Gliński miał odpowiadać za gospodarkę, a dziś nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Choć jest mini­strem kultury, to stracił jakikolwiek wpływ na media publiczne. Po roku pracy jego resort nie miał ani jednej ukończonej ustawy [ministerstwo chwali się przeprowadzeniem trzech nowelizacji, ale w rzeczywistości to tylko dostosowanie polskich przepisów do prawa unijnego - przyp. red.]. Nie wiem, co on właściwie robi.
   W biurze partii przy Nowogrodzkiej panuje przekonanie, że w sprawie trzeciego sektora wicepremiera poniosły emocje, bo sprawa dotyczyła jego żony i znajomych (państwo Glińscy od lat przyjaźnią się z szefem „Stoczni” Jakubem Wygnańskim). A przecież profesor już kiedyś przyznał półżartem w wywiadzie dla „Polityki”, że boi się tylko Boga i żony.
   Czy Jarosław Kaczyński przejął się tą awanturą? - Nie. Na­czelnik siedzi na Żoliborzu złożony chorobą i nawet nie spot­kał się z profesorem. Uważa, że Gliński popełnił polityczny błąd i tyle - twierdzi polityk związany z Nowogrodzką.
 
PROFESOR DOSTAJE ZGODĘ OD ŻONY
Piotr Gliński działa w polityce od czterech lat. Choć awansował na wicepremiera rządu i członka władz partii rzą­dzącej, to jednak trudno uznać jednoznacznie ten czas za pas­mo jego sukcesów.
   Profesor wkracza do życia publicznego w październiku 2012 roku jako kandydat na premiera technicznego. To straceńcza misja, bez szans na powodzenie. Widzą to komentatorzy i polity­cy. Znajomi z uniwersytetu dziwią się, że profesor daje się wyko­rzystać w politycznej wojnie w roli mięsa armatniego. Że kładzie na szali naukowy dorobek i ryzykuje zawodową pozycję.
   Gliński się jednak nie zraża. Pytany o okoliczności, w jakich zrodził się pomysł, mówi szczerze: - Propozycja od PiS padła w lipcu, a przyjąłem ją w sierpniu. Przeważyły poczucie zaufania do Jarosława Kaczyńskiego i zgoda żony.
   Wypowiedź zaraz podłapują media, jedna z gazet drwiąco pyta; „Piotr Gliński zostanie premierem dzięki żonie?”. Polityk z Nowogrodzkiej bierze technicznego premiera na stronę i deli­katnie zwraca mu uwagę, by w przyszłości unikał takich komen­tarzy. - Ale o co chodzi? Przecież musiałem to skonsultować z rodziną! - najeża się profesor.
   - To jasne. Ale nie zawsze trzeba o wszystkim mówić - mówi tamten.
   Na rady jest jednak za późno. Tabloidy zachęcone wyznaniem kandydata na premiera dociekają, kim jest jego żona. - Gliń­ski był z tego powodu bardzo niezadowolony, nie chciał sły­szeć o ustawkach z udziałem rodziny. Pamiętam, że robiliśmy kiedyś wywiad z profesorem. W trakcie rozmowy nasza repor­terka wspomniała, że gazeta planuje artykuł o działalności za­wodowej żony. Ale taki pozytywny, bez uszczypliwości. Gliński momentalnie zesztywniał, zagroził zerwaniem wywiadu. Z na­szej perspektywy sytuacja była niezrozumiała. Najpierw pub­licznie wskazał żonę, a potem za wszelką cenę chciał chronić jej prywatność - wspomina dziennikarz tabloidu.

KURSKI UDERZA PO RAZ PIERWSZY
Po tym pomyśle z „premierem technicznym” mijają miesią­ce, a głosowanie w sprawie konstruktywnego wotum nieufności się odwleka. W lutym 2013 roku Piotr Gliński gaśnie w oczach. Kaczyński widzi, że szyderstwa z misji profesora podcinają mu skrzydła. - Jak szybko mu czegoś nie znajdziemy, to zrezygnuje. Anie możemy na to pozwolić, bo to zacny człowiek - frasuje się. Naprędce wymyśla nową zachętę: premier techniczny obejmie posadę szefa rady programowej PiS. Tytuł jest czysto dekoracyj­ny, ale ma dodać profesorowi sił.
   I dodaje. Gliński z powrotem wczuwa się w rolę. Chce przed­stawić klubom parlamentarnym swój program, ale szybko zo­staje sprowadzony na ziemię. Platforma w ogóle odmawia spotkania, a PSL zamiast zaprosić go na posiedzenie klubu ściąga go do Ministerstwa Gospodarki. Tam przy suto zasta­wionym stole przyjmuje go wicepremier Janusz Piechociński z pomagierami.
   Najcięższy cios zadaje mu jednak mały klub Solidarnej Pol­ski. Zbigniew Ziobro stawia warunek, że rozmowa ma się od­być przy kamerach. Profesor idzie na spotkanie w dobrej wierze, tradycyjnie ma nadzieję na merytoryczną dyskusję. Jednak na miejscu spotykają go same przykrości. Ludzie Ziobry zajmują miejsca za długim stołem, a Glińskiego sadzają jak na przesłu­chaniu przed komisją śledczą. Na biurku stawiają mu kartecz­kę z imieniem i nazwiskiem, ale bez tytułu naukowego. Na sali panuje gwar, który szybko wytrąca go z równowagi. W pewnym momencie profesor przerywa wystąpienie i strofuje dziennika­rzy, jakby prowadził wykład akademicki: - Mogą państwo za­przestać tych rozmów? Mnie to rozprasza.
   Polityk PiS: - Solidarna zadawała tam Glińskiemu nie­przyjemne pytania. W mediach Ziobro i jego ludzie dodatko­wo atakowali go za przeszłość w Unii Wolności. Potem jeszcze wystawili swojego kandydata na premiera, sejmowego trefnisia Tadeusza Cymańskiego.
   Były poseł Solidarnej Polski: - Walczyliśmy o życie. Wykorzy­staliśmy Glińskiego, żeby na kilka dni zaistnieć w mediach. Kto wymyślił atakowanie go za działalność w Unii Wolności i wy­stawienie kandydatury Cymańskiego? Nasz spin doktor Jacek Kurski!

TEŚĆ MASZERUJE Z NAMI
Im ostrzej profesor jest atakowany, tym mocniej związu­je się z partią Jarosława Kaczyńskiego. Do Prawa i Sprawiedli­wości powoli żeglują też jego bliscy. Gdy Gliński pojawia się na jednej z grudniowych manifestacji, razem z nim maszeruje nie­znany mężczyzna, na oko rówieśnik. Gdy posłowie podchodzą się przywitać, profesor przedstawia swojego kompana: - To mój teść. A potem, już na osobności, z zadowoleniem dodaje: - Kie­dyś był za Platformą, ale teraz sympatyzuj e z nami.
   Czy za mężem podąża też żona?
   - Nigdy nie wdawaliśmy się w głębsze dys­kusje o polityce, ale dla wszystkich osób z naszego kręgu było jasne, że Renata nie ma konserwatywnych poglądów. Zresztą sama deklarowała się jako osoba niewierzą­ca - mówi wieloletni współpracownik Koźlickiej-Glińskiej, związany ze środowiskiem organizacji pozarządowych. - Zawsze mi się wydawało, że podobnie jak Piotr sympaty­zuje z ruchami ekologicznymi. Pamiętam, że przed laty wspólnie uczestniczyli w wypra­wach nad Bajkał.
   - Ale może w ostatnich latach jej poglądy ewoluowały? - dopytuję.
   - Po ludzku na pewno wspiera męża, ale nie sądzę, by mogła zmienić nastawienie. To silna osobowość. Zdecydowana, asertywna i z mocnym poczuciem słuszności własnych przekonań. Ale też taktowna. Od kiedy Piotr działa w PiS, sama nie schodzi na tematy polityczne. Ludzie dookoła też ich unikają, żeby jej nie stawiać w niezręcznej sytuacji.
   Październik 2015 roku, kilka dni po wybo­rach parlamentarnych. Jarosław Kaczyński zapowiada współpracownikom, że zamierza wycofać nominację premierowską dla Beaty Szydło i postawić na czele rządu profesora Glińskiego.
   A ten w tym czasie wraca z wykładu na Uniwersytecie w Bia­łymstoku. O tym, że na Nowogrodzkiej toczy się gra wokół jego nazwiska, dowiaduje się w pociągu, gdzieś w okolicach Małki­ni. Informują go o tym dziennikarze. Kiedy profesor dotrze do Warszawy, okaże się, że sprawa jest już nieaktualna. Premierem jednak będzie Szydło, prezes się rozmyślił.
   A może zrobił to z premedytacją? Może znów wykorzystał Glińskiego, bo już na początku chciał osłabić pozycję Szydło? Na pocieszenie profesor dostaje tekę ministra kultury i wice­
premiera. Jak podkreśla w mediach - pierwszego wicepremie­ra, odpowiedzialnego za gospodarkę.
   Współpracownik Beaty Szydło: - Na początku kadencji Gliń­ski mówił mi, że zamierza oddać kontrolę nad Ministerstwem Kultury swojemu zastępcy Jarkowi Selimowi, a sam będzie ko­ordynował resorty gospodarcze. I z początku rzeczywiście próbował jeździć do gabinetu w Kancelarii Premiera. Kiedy oka­zało się, że przegrał walkę o wpływy z Mateuszem Morawieckim i Dawidem Jackiewiczem, wrócił do Ministerstwa Kultury. Wy­glądał na sfrustrowanego, opowiadał, że plan Morawieckiego jest dobry, bo opiera się na jego programie, napisanym jeszcze w czasach opozycji.

NIE MA ZGODY NA TWARDE PORNO
W resorcie kultury idzie mu niewiele lepiej. Już W czwar­tym dniu urzędowania profesor zostaje zmuszony do przyję­cia na stanowisko wiceministra Jacka Kurskiego. A po półtora miesiąca zgadza się na przeniesienie go na posadę szefa Telewizji Polskiej.
   W pierwszych dniach na ministerialnym stanowisku Gliński zwraca się też o zdję­cie z afisza sztuki, w której aktorzy rzekomo mieliby kopulować na scenie. Tłumaczy, że nie ma zgody na „twarde porno” w teatrze. Kiedy wychodzi na jaw, że we wrocławskim spektaklu jednak nie ma seksu, wycofuje się i przyznaje, że uległ prowokacji.
   Styczeń. Gliński przedstawia w Senacie plany resortu. Jako jeden z priorytetów wy­mienia przywrócenie twórcom odliczenia 50 proc. przychodu. Po kilku miesiącach no­welizacja jednak grzęźnie w konsultacjach międzyresortowych i komitet ekonomiczny rządu „rekomenduje zawieszenie prac nad projektem”.
   Kwiecień. Wicepremier zapowiada, że w ciągu dwóch miesięcy powstanie duża ustawa medialna, między innymi przekształ­cająca publiczne radio i telewizję ze spółek prawa handlowego w„media narodowe”. Mi­jają dwa miesiące i okazuje się... że przepisy wymagają notyfikacji Komisji Europejskiej. Będzie je można uchwalić za półtora roku. Od tamtego czasu wieść o dużej ustawie medialnej cichnie.
   Sierpień. Wicepremier interweniuje w sprawie niezakwalifikowania filmu Jerzego Zalewskiego „Historia Roja” do konkur­su Festiwalu Filmowego w Gdyni. Bezskutecznie, bo selekcja została ogłoszona miesiąc wcześniej.
   Jeden z członków rządu: - Po roku pracy do Piotra Glińskie­go przylgnęła łatka słabego, nieskutecznego ministra. I chy­ba trudno mu będzie się z nią rozstać, bo profesor ma naturę malkontenta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz