Kłamstwo+
Fundamentem III RP były kompromis z 1989
roku i konstytucja z roku 1997. Fundamentem obecnej władzy jest kłamstwo.
Właściwie
powinniśmy podziękować za prokuratora Piotrowicza, bo stanowi on cudowną
ilustrację istoty obecnej władzy. „Ambitny pracowity i wydajny” w dziele
umacniania władzy ludowej, równie ambitny i wydajny jest w dziele jej przywracania.
Służy tej samej idei co 35 lat temu. Jako reprezentant „starej dobrej szkoły”,
tak jak wtedy, tylko na nieporównanie większa skalę, jest „twarzą przywracania
ładu konstytucyjnego”. Jego przeszłość dla obecnej władzy ludowej nie tylko
nie jest problemem - jest atutem. Połamany kręgosłup, plama w życiorysie -
zrobi wszystko. Jest kłamcą - ale dlaczegóż miałoby to być problemem dla władzy
na kłamstwie opartej?
Kłamstwo jest
częścią polityki, ale w wypadku PiS ma charakter założycielski i
fundamentalny. To nie jest jakaś półprawda, to nie jest kłamstwo banalne,
sprytne czy nawet wyrafinowane. Nie jest ucieczką przed trudnym pytaniem, wybiegiem,
a nawet wyłącznie formą manipulacji. Jest absolutne. I ma charakter
tożsamościowy, tak jak dwa hasła, które utorowały PiS drogę do władzy -
„zamach w Smoleńsku” i „Polska w ruinie”. Gdy Jarosław Kaczyński mówi, że
prawda o Smoleńsku zwycięży idzie mu o przystawienie państwowej pieczątki do
smoleńskiego kłamstwa. Gdy zarzuty o współudział w zamachu przypisuje się
Tuskowi czy Komorowskiemu, nie idzie o ich zdezawuowanie, ale o zadekretowanie
kłamstwa. Gdy okazuje się, że Wałęsa był zdrajcą, nie idzie o rewizję historii,
ale apoteozę kłamstwa. Podobnie jak wtedy, gdy patriotyzmu odmawia się
Bartoszewskiemu, a ucieleśnieniem patrioty zostaje mordujący cywilów (a i tak
bywało) „wyklęty”.
Tu nie idzie o
jedno, drugie czy trzecie kłamstwo, które - jak pokazują ostatnie lata - przez
dużą część elektoratu PiS kupowane są gładko. Tu mamy do czynienia z orgią
kłamstwa, w którym przedstawiciele obecnej władzy nurzają się i którym się
napawają. Bo trudno powiedzieć, czy większą drwiną z Polaków jest przedwyborcze
twierdzenie Andrzeja Dudy, że rolą prezydenta nie jest podpisywanie wszelkich
ustaw, czy jego zapewnienie, że jest niezłomny, czy też obietnica, że będzie
budował wspólnotę. Czy większym szyderstwem jest deklaracja Kaczyńskiego, że
nie będzie zemsty, czy deklaracja pani Szydło, że PiS będzie słuchało Polaków.
Rząd deklaruje, że
będzie wspierał innowacyjność. Akurat na odcinku prawdy ta władza wykazała się
innowacyjnością niezwykłą. PiS wszedł w epokę „postprawdy”, zanim zapanowała
ona w zachodnim świecie i ową „postprawdę” zinstytucjonalizował w ramach
mediów narodowych, które (jak wiadomo) miały być kwintesencją pluralizmu. I są,
mniej więcej tak jak „Wiadomości” i Russia Today są symbolami rzetelności. I
w takim stopniu, w jakim symbolem prawdy była radziecka „Prawda”. Fragment
Ewangelii św. Jana w wersji PiS powinien brzmieć mniej więcej tak: „Na początku
było kłamstwo... a kłamstwo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”.
Kłamstwo wygrało
bitwę, ale nie musi wygrać wojny. Jej wynik zależy w największym stopniu od
tego, jak bardzo zdeterminowani będą obrońcy prawdy. Prawda, wbrew mylnej
formułce, sama się nie obroni. Obroni się wyłącznie wtedy, gdy w jej obronie
stanie wystarczająco wielu ludzi przyzwoitych.
Kilka miesięcy temu
na spotkaniu w międzynarodowym towarzystwie zapytano mnie, czy dziś w Polsce
łatwo jest zachować obiektywizm. Tak - odpowiedziałem - jeśli zdefiniujemy
obiektywizm jako nazywanie rzeczy, jakimi są, a nie jako średnią z prawdy i
fałszu. Tak jak nie ma dwóch równoważnych poglądów w sprawie kształtu Ziemi
czy tego, że obraca się ona wokół Słońca, tak pogląd, że mamy do czynienia z
zamachem na Trybunał Konstytucyjny nie jest równoważny z twierdzeniem, że - by
zacytować prawdomównego Piotrowicza - „przywracany jest ład konstytucyjny”.
Prawda nas wyzwoli
wyłącznie, gdy ją obronimy. Stąd pewne nakazy, które warto respektować:
1.Nie kłamać, lepiej milczeć
2.Mówić prawdę
3.Szukać prawdy
4.Bronić prawdy
5.Piętnować
kłamstwo
6.Wspierać
mówiących prawdę
7.Zwalczać kłamców
8.Nigdy nie
zrównywać kłamstwa z prawdą
9.Nigdy nie stawiać
na jednej płaszczyźnie kłamców i prawdomównych
10.Pamiętać, że
fałszywa symetria nobilituje kłamstwo i kłamców, poniża zaś prawdę i jej
obrońców.
Pan Piotrowicz nie
jest ani przypadkiem, ani incydentem, ani kadrowym błędem. Jest nie
najważniejszym, ale bardzo charakterystycznym exemplum istoty tej władzy. To
jednak tylko jeden z wielu Piotrowiczów. I nie mówię tu o ludziach z podobną
przeszłością, ale o tych, którzy z kłamstwa uczynili metodę i dla których jest
ono Panem oraz najwyższym nakazem.
Tomasz Lis
Felieton dla Rafała
Parę tygodni temu, na warszawskiej premierze
„Sprzedawcy arbuzów”, wyboru mych newsweekowych felietonów, zaczepił mnie Rafał
Trzaskowski. Były wiceminister spraw zagranicznych, być może przyszły kandydat
w wyborach na prezydenta Warszawy, a na pewno nadzieja Platformy na lepszą jej
przyszłość, zgłosił zażalenie, że zatraciłem dawną równowagę polegającą na
kpieniu z jednych i drugich, z władzy i opozycji, tak jak to czyniłem przed
wyborami. Bo ostatnimi czasy robię sobie jaja w zasadzie wyłącznie z dobrej
zmiany i on, polityk opozycyjny Trzaskowski, czuje się nieco niedopieszczony, a
chętnie by przeczytał coś wrednego spod moich paluchów na temat własny, swej
partii czy w ogóle opozycji.
No dobra, Rafał, po
starej znajomości coś się da zrobić. W końcu chodziłeś z moim rodzeństwem do
podstawówki, a ze mną do warszawskiego XILO im. Mikołaja Reja. Najpierw jednak
pozwól, że się wytłumaczę, dlaczego zaniedbałem ciebie i opozycję. Powód jest
prosty i bardzo ludzki: lenistwo. Zanim mnie potępisz, postaraj się zrozumieć.
Dobra zmiana w ramach rządowego programu „Felietoniści plus” dostarcza nieprzerwanie
bajecznych inspiracji do wesołkowatych tekstów. Nie korzystałbyś? Zamiast
tracić czas na wymyślanie czegoś o was, mogę się pobawić z dziećmi, bo wiem, że
wystarczy włączyć telewizor, otworzyć gazetę, zajrzeć do sieci i na pewno czeka
na mnie jakiś sympatyczny podarunek od władzy.
Spójrz tylko,
Rafał, na pierwsze z brzegu bieżące przykłady: prokurator Piotrowicz znowu
walczy z komuną, dyrektor Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych składa
zawiadomienie do prokuratury, by sprawdziła, czy piszący w „Newsweeku” o
kulisach funkcjonowania PWPW Michał Krzymowski nie jest niemieckim szpiegiem,
a Ministerstwo Edukacji ogłasza projekt podstawy programowej dla klas I-III, z
którego możemy się dowiedzieć, jak gówniarzeria ma się zachowywać na akademiach
ku czci: uczeń „słucha uważnie i z powagą wypowiedzi osób (...), przyjmując
postawę skupienia, samokontroli i szacunku; uczestnicząc w opisanych sytuacjach,
wyczuwa ich nastrój i przyjmuje adekwatne do niego zachowania, np. śmiejąc się
z usłyszanych dowcipów, zachęcony włącza się do wspólnego skandowania”.
I tak dzień w
dzień, bez chwili odpoczynku, władza naprawdę się stara, by mi niczego do
pisania wesolutkich felietonów nie brakowało. A po waszej stronie dział promocji
przysypia. Chociaż przyznaję, że się staracie. Wymagacie jednak od prostych
felietonistów zbyt wysokiej inteligencji, bo niby jak mam bez żadnych
algorytmów i aplikacji ogarnąć, jaką wy teraz jesteście partią? Twój szef
Grzegorz ogłosił w prawicowej gazecie, której redaktorzy i czytelnicy
najchętniej by was powsadzali do pierdla, i gdzie robicie za straszak na dzieci
i dziewice, a więc na tych gościnnych, przyjaznych i jakże wiarygodnych dla
waszego potencjalnego elektoratu łamach twój szef ogłosił, że skręcacie w
prawo. Ale potem baby wyszły z parasolkami na ulice, więc uznaliście, że
skręcacie w lewo. Potem wypowiedzieliście posłuszeństwo rządowi, ale po chwili
refleksji chyba jednak nie wypowiedzieliście, a raczej zapowiedzieliście, że
może wypowiecie. Pewnie po tym, jak skręcicie znowu w prawo, patrząc na lewo, w
tył zwrot, do boju marsz, gdzie jest armia?
No przyznaję,
zabawne, da się coś ukręcić. Może nie tak śmieszne jak Jacek Żakowski
wzywający, by KOD stał się polskim Hamasem, albo tłumaczący, że Mateusz Kijowski
nie płaci alimentów, bo na wojnie tak bywa, że jak chłop idzie na front, to
babsko cierpi, ale widać, że próbujecie. Skoro przy KOD jesteśmy, to wasi
partnerzy z opozycji są bardziej pomocni. Pomysł, by ikoną antykaczystowskiego
buntu uczynić pułkownika Mazgułę, opiewającego „kulturalny stan wojenny”, to
naprawdę efekt pracy błyskotliwego umysłu i PiS-owscy fani prokuratora
Piotrowicza powinni poczuć się troszkę zazdrośni. Podobał mi się też pomysł,
by 11 Listopada wmarszu KOD, który w założeniach miał być protestem przeciw
endeckiej wizji Polski wdrażanej przez aparat dobrej zmiany, iść pod portretem
Romana Dmowskiego. Następnym razem Kijowski powinien jeszcze zaordynować opaski
ONR.
Fajna jest wasza
sympatyczna relacja z Nowoczesną. Widać, że zainspirowali was (jednych i
drugich) Palikot z Millerem, którzy tak się spierali, łączyli, obrzucali błotem,
udawali, że nie wypowiedzieli obelg, które wypowiedzieli, że elektorat w końcu
się wkurwił i ich ugrupowania w ogóle nie weszły do Sejmu. Przyznaj, że
Grzechowi i Rychowi to zaimponowało, w końcu każdy nabuzowany testosteronem
facet ma skłonności do samozagłady!
Marcin Meller
Tak uwodzą populiści
Kłamstwa o „wstawaniu
z kolan”, o „depolonizacji” czy o „odzyskiwaniu narodowej godności” mają ukryć
faktyczną bezradność populistów wobec problemów globalizacji
Umacnianie się władzy Putina w Rosji i
Orbana na Węgrzech; zwycięstwo Kaczyńskiego w Polsce; Wielka Brytania
wyprowadzona z Europy przez Brexit, zwycięstwo Donalda Trumpa w USA. A w
kolejce po władzę ustawili się już populiści z Francji i Holandii. Ten triumfalny
pochód populistycznej rewolucji przez świat każe postawić pytanie: czy narodowy
populizm i religijny fundamentalizm naprawdę mają jakieś magiczne lekarstwo
na nasze problemy i lęki? Czy też są wyłącznie wyrazem ślepego gniewu ludu,
wykorzystywanego przez cyników pnących się do władzy?
HUSSARYA PRZECIW
GLOBALIZACJI
Najbardziej komiczne wydarzenie ostatnich dni w Polsce
to wjazd wicepremiera Mateusza Morawieckiego na giełdę prototypem „polskiego”
samochodu wyścigowego Arrinera Hussarya GT. Jego przyboczna, wiceminister
rozwoju Jadwiga Emilewicz, mówi: „Wszystko co najlepsze mamy w Polsce,
zamknięte zostało w tym samochodzie”.
W polskim „husarzu”
zamontowano 8-cylindrowy silnik General Motors, skrzynię biegów Hewland,
system ABS Bosch, wspomaganie kierownicy Woodward EPAS, fotel Corbeau,
wyświetlacz Cosworth. Nawiasem mówiąc, podobnie rzecz się ma z „polską”
armatohaubicą Krab, zachwalaną przez Antoniego Macierewicza - zbudowana jest na
podwoziu Samsunga, a napędzana przez skądinąd świetny niemiecki silnik MTU.
Polskie elementy
też tam zresztą są. W „husarzu” jest autentycznie polski grafen, a w Krabie
parę oryginalnych rozwiązań naszej technologii wojskowej. Każda z tych rzeczy
jest ciekawa i fajna, ale przez Morawieckiego i Macierewicza została dodatkowo
opakowana w kłamstwo o absolutnej suwerenności, polskości, wręcz
mocarstwowości tych dzieł.
W ustach
Morawieckiego ta mocarstwowa mantra powraca w okolicznościach jeszcze
bardziej nieoczywistych - przy okazji ogłaszania, że Daimler, Chrysler, Toyota
czy Bombardier zbudują w Polsce nowe montownie. Zazwyczaj w specjalnych
strefach gospodarczych, czyli za cenę dumpingu podatkowego i dotacji z budżetu
polskiego państwa.
Nowy rząd nie
zatrzymał też migracji Polaków do Anglii i Niemiec (a także Ukraińców do
Polski), bo jej zatrzymać nie można. Nie sposób potroić pensji minimalnej w
Polsce bez zniszczenia polskiego biznesu. I nie sposób znaleźć wystarczającej
liczby pracowników za naszą pensję minimalną bez otwarcia polskiego rynku
pracy na miliony robotników ze Wschodu.
Ale czy faktyczna
bezradność wobec globalizacji, opakowana w kłamstwo o „odzyskanej kontroli,
sprawczości i sile”, nie jest ostatecznie w polityce skuteczniejsza od mantry
liberalnych elit, że nie ma alternatywy? Mantry faktycznie realistycznej,
bliższej prawdy, ale niemobilizującej, niedającej nadziei?
Poza tym to, co
jest dla jednych komiczne, jak ten „husarz” z silnikiem General Motors i
hamulcami Boscha, dla innych staje się iskierką nadziei. No bo przecież
sztandarowi ludzie PiS nie chcą tak naprawdę niczego niszczyć ani głęboko
zmieniać. Oni tylko nakładają czapkę z pawim piórem na uczestniczący w globalizacji
polski kapitalizm.
Od wielu zupełnie
rozsądnych ludzi słyszę ostatnio: „może Macierewicz jest wariatem, a Kaczyński to stary piernik marzący o etatyzmie z
epoki wczesnej sanacji, ale przecież Morawiecki i Streżyńska nie zniszczą kapitalizmu
w Polsce”. Co najwyżej dołożą mu husarskie skrzydełka, przystroją w
patriotyczny T-shirt, ochrzczą z udziałem ojca Rydzyka machającego kadzidłem,
a za tę posługę pobierającego sute dotacje od państwa.
No bo faktycznie -
wyobraźmy sobie montownię Mercedesa otwartą za kilka lat w państwie
zrealizowanej narodowej rewolucji. Przesuwająca się taśma produkcyjna
wyglądałaby dokładnie tak samo w Polsce pod władzą PO, PSL czy SLD. Globalna
korporacja korzystająca z tych samych ulg podatkowych i dopłat z budżetu
państwa - bo gdyby ich zabrakło, to przeniosłaby się do Czech, na Słowację, na
Węgry, gdzie „godnościowi” populiści używają dokładnie tych samych
instrumentów wabienia zachodnich inwestycji.
Przy taśmie średnio
wykwalifikowani młodzi narodowcy, pracujący za średnie pensje (które i tak są
rajem w porównaniu z pensjami miliona Ukraińców pracujących na czarno). Tyle
że wszyscy w koszulkach żołnierzy wyklętych, bo w nowym państwie zachodni właściciel
chętnie zgodzi się na taki dress code. W halach montażowych głośniki, z których
dobiega program Radia Maryja, ogłaszającego wciąż nowe triumfy i przewagi
„Polski białej i katolickiej”.
No i cóż w tym
złego - jeśli nie mamy rzeczywistych pomysłów na odwrócenie globalizacji, to
przynajmniej spróbujmy złagodzić spowodowane przez nią cierpienia narodową
dumą, mocarstwowym językiem; podobnym temu, jakim Putin przemawia do obywateli
Rosji, żeby zapomnieli, iż ich kraj pozostaje wciąż zacofany, nawet jeśli
jednocześnie jest surowcowym i atomowym molochem.
To jest faktyczna
odpowiedź Kaczyńskiego, Morawieckiego, Streżyńskiej, którzy żadnej realnej
alternatywy dla globalizacji nie znają. Może nawet w żadną nie wierzą.
Ludzie znający
Mateusza Morawieckiego z czasów wspólnej z nim pracy w radzie
społeczno-gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku mówią, że gdy doradzał w
sprawach pieniędzy i banków, był najbardziej cyniczny ze wszystkich
zauszników. Liczyły się dla niego tylko strata i zysk, nie wierzył w faktyczną
zmianę logiki globalizacji - ani w sektorze finansowym, ani w żadnym innym.
Oczy wilgotniały mu dopiero przy tematach „polskich obozów koncentracyjnych” i
„obrony narodowego wizerunku”. Plotka głosi, że każdego 1 sierpnia zaczynał
abstynencję od alkoholu - trwającą dokładnie 63 dni, w hołdzie bohaterom
powstania.
A więc to, co
zostało dzisiaj użyte do manipulowania ludem, Morawiecki stosował wcześniej do
użytku wewnętrznego - manipulując samym sobą. Gorycz bycia „banksterem”
zarabiającym co prawda 300 tys. złotych miesięcznie, ale pracującym dla
bezdusznej maszyny globalizacji, osładzał sobie fantazjowaniem na temat
uciśnionej Polski, której dopiero on przywróci kiedyś potęgę i godność.
Tusk ze swoim
zimnym komunikatem: „żadnych wizji, panowie, wizje to się ma przy gorączce,
naszym obowiązkiem jest zapewnienie Polakom ciepłej wody z kranu, a przede
wszystkim społecznego pokoju za wszelką cenę” był dla Morawieckiego nie do
przyjęcia. Co innego Kaczyński, który takich spragnionych misji i przygód
dorosłych chłopców zjada na śniadanie, bierze do siebie na Nowogrodzką, gdzie
przy dobrym winie przedstawia się im jako nowy Piłsudski, obiecuje misję,
przebiera w harcerskie mundurki i wypuszcza na front.
Ale jeszcze raz -
cóż w tym złego, żeby w bezdusznym świecie kapitalistycznej globalizacji
podnosić się na duchu niewinnym kłamstwem nacjonalizmu?
O ile rzeczywiście
jest ono niewinne.
FAKTYCZNA CENA
POPULIZMU
Największym ryzykiem władzy populistów jest ich
nieudolność. Dotyczy to także samego Morawieckiego - ten populista dość
wyjątkowy, niewątpliwy profesjonalista PR (kierowany przez niego bank BZ WBK
miał najfajniejszą kampanię reklamową, z Depardieu i Bandera- sem), jako
twórca polityki gospodarczej właściwie już poniósł klęskę.
Kto bowiem obrywa
dziś w Polsce na dumie narodowej, a kto na niej zarabia? PR-owski hałas,
czyniony przy okazji otwierania montowni przez światowych rekinów
globalizacji, nie jest w stanie ukryć prawdy o zapaści inwestycyjnej w naszym
kraju. Firma Bisnode Poland, która dysponuje największą bazą danych na temat
inwestycji zagranicznych, alarmuje, że w mijającym roku skokowo zmniejszyła
się liczba małych i średnich firm zachodnich, które chcą prowadzić u nas
działalność. A to właśnie małe i średnie firmy generują więcej miejsc pracy i
więcej podatkowych dochodów dla budżetu państwa niż wielkie korporacje ze zautomatyzowaną
produkcją i korzystające z dotacji i ulg. O ile w 2014 roku na otwarcie
oddziałów w Polsce zdecydowały się 634 zagraniczne firmy, to w tym roku - do
końca listopada - było ich już tylko 243, dużo mniej niż połowa. A przecież nie
mamy żadnego globalnego kryzysu finansowego, żadnej dekoniunktury; ta tendencja
jest spowodowana jednym tylko czynnikiem - wewnętrzną polityczną sytuacją w
Polsce. Podobnie wygląda statystyka spółek zagranicznych wyprowadzających się
z Polski. Przy czym władza PiS szczególnie wystraszyła te biznesy, na których
obecności polskiemu państwu powinno najbardziej zależeć: z obszaru handlu
hurtowego i detalicznego, produkcji przemysłowej i - co najsmutniejsze -
działalności naukowo-technicznej.
Ale kłamstwo o
„odzyskanej godności”, ukrywające faktyczną bezradność populistycznej władzy
wobec problemów niesionych przez globalizację, stwarza też ryzyko czysto
polityczne. Morawiecki - po 10 latach pracy na kierowniczych stanowiskach w
sektorze bankowym - jest milionerem. Polityka i jej godnościowe zabawy są dla
niego tylko miłą rozrywką. On przez nią prywatnego bogactwa nie straci, nawet
nie zaryzykuje. A jak w Polsce zacznie się kryzys lub konflikt, to swoje
dzieci wyekspediuje do Londynu, gdzie ostatecznie trafiają dzieci wszystkich
oligarchów - tych liberalnych i tych populistycznych. Tymczasem młodzi narodowcy
i kibole z blokowisk, którym Kaczyński, Duda, Morawiecki obiecują przywieźć
„godność” samochodem Hussarya, mają tylko rozbudzone przez populistów
nadzieje, ale żadnej rezerwy finansowej, żadnej rezerwy wykształcenia.
Śmieciowe rozdawnictwo PiS, Program 500+ (faktyczny program osłonowy dla
programu 500 000+, którego beneficjentami są nowi oligarchowie PiS ze spółek
skarbu państwa), tylko ich rozsierdzi.
Po Kaczyńskim,
który próbuje tym wszystkim zarządzać na zimno, cynicznie, mogą przyjść bardziej
autentyczni populistyczni watażkowie z blokowisk. Nie podejmą gry eleganckiego
milionera Morawieckiego ani gładkiego Andrzeja Dudy w przaśną kibolską
godność, bo widzą jej fałsz. I będzie tak jak na Węgrzech, gdzie Viktor Orban
po latach „godnościowych” obietnic, ukrywających skrajnie oportunistyczną
politykę dostosowywania się do globalizacji, czuje na plecach oddech skrajnie
nacjonalistycznego autentycznie rasistowskiego Jobbiku.
Triumf populizmu
otwiera ścieżkę do konfliktu wszystkich ze wszystkimi. Rozbudza przesadne
nadzieje, a kiedy nie może ich zrealizować, wskazuje kozły ofiarne: liberałów,
imigrantów, sąsiadów, nadmiernie wyzwolone kobiety. Świat, w którym narodowe i
religijne populizmy zapanują bez reszty, badacze polityki już nazwali nowym
średniowieczem.
Co to właściwie
oznacza? Bynajmniej nie koniec globalizacji ani zniknięcie kapitalizmu. Ten
stanie się co najwyżej trochę nieliberalny - już nauczył się współżyć z
Putinem, Erdoganem czy chińską partią komunistyczną. Nowe średniowiecze to
powrót wojen religijnych i czystek etnicznych, tyle że z użyciem
najnowocześniejszych technik masowej zagłady. To też stara dobra inkwizycja
czy stare dobre NKWD, tyle że tym razem mające do swojej dyspozycji nowoczesne
narzędzia inwigilacji. To współczesne media (w tym media społecznościowe), z
wykorzystaniem tzw. postprawdy nieporównanie skuteczniejsze jako narzędzia
napędzania międzywyznaniowej i między etnicznej nienawiści niż przekazywana z
ust do ust dawna plotka o rytualnym mordzie.
Taka jest prawdziwa
cena populistycznej obietnicy - kłamstwa ukrywającego bezradność.
Cezary Michalski
Na legalu
Demonstracja Obywateli RP 10 grudnia pod pomnikiem
księcia Józefa Poniatowskiego w Warszawie była formalnie legalna, ale jej cel
był nielegalny. Gwiżdżąc i wznosząc wrogie okrzyki, przeszkadzali w modlitwie -
perorował prezes Kaczyński z gniewnie rozwianymi włosami. Uważam, że to, co
wyżej, można udowodnić na znacznie przejrzystszym przykładzie. PiS działa
legalnie, ale cel jego działania jest nielegalny - zniszczyć Polskę. Na początek
wysadzić w powietrze konstytucję, fundament prawny państwa, a jej strażników,
wybitnych profesorów, zastąpić amebami bez kręgosłupów. Do tego kraj nie ma
przecież dachu, czyli prezydenta. Ma za to rząd, którego najwyższą wartością
jest dobre samopoczucie ministrów przechodzące w zachwyt. Nad samym sobą.
Na jednym z trzech
miejsc na pudle umieściłbym Annę Zalewską od edukacji. Z grobową miną przyjęła
wiadomość, że polscy uczniowie są w czołówce Europy i zapowiedziała, że to się
musi zmienić. Litewski czy szwedzki minister z radością pogratulowałby dzieciom nauczycielom. Urzędniczka pisowskiego rządu wywali miliard
na reformę administracyjną szkół, przypominającą grzybobranie w lasach
wyciętych w pień przez znanego ekologa ministra Szyszkę. Wszystko, oczywiście,
legalnie. Podstawową lekturą z języka ojczystego wciąż będzie czytanka o
budowie kanałów w XIX w. W kulminacyjnej scenie 14-letni Polak zabija tam ze
sztucera jednego lwa oraz trzech Arabów, a ciemnoskóry niewolnik Kali przełamuje
się religijnie i obiecuje szerzyć wiarę katolicką wśród rodaków. Powieść ma też
inne walory poznawcze. Opisuje zjawisko fatamorgany - wielkie miasto na pustyni
okazuje się ułudą. Można więc będzie uczniom tłumaczyć, że już wtedy, gdy
toczy się akcja książki (1884 r.), powstawały zręby polityczno- gospodarczego
programu PiS.
Drugie miejsce na
pudle zarezerwowałem dla MSWiA. Kryteria w tym resorcie są wyostrzone. Mówi
się, że to z powodu nożyczek, którymi szwadron podlaskich policjantów wycinał
z papieru biało-czerwone konfetti. Minister Błaszczak nie bawi się w
subtelności, że coś jest legalne, lecz powstało w nielegalnym celu.
Demonstrowanie poglądów odmiennych od pisowskich opisuje jako prostactwo,
zdziczenie obyczajów, prowokację i nawoływanie do zamieszek. Pewnie dlatego
Obywateli RP usunięto spod Pałacu Prezydenckiego pod pozorem kontroli
pirotechnicznej w studzience.
Tymczasem prezesa i
jego akolitów chronił potrójny kordon - BOR, policji i, o dziwo, Żandarmerii
Wojskowej. Ci ostatni pojawili się dość nieoczekiwanie. I pewnie rozmyślnie,
aby nas postraszyć, że żołnierze mogą zostać użyci przeciwko społeczeństwu.
Antoni Macierewicz własnym podpisem zaświadczy, że to legalne. „To my
prezentujemy prawdę, demokrację i wolność. Polska jest dzięki nam krajem
wolności, jednym z niewielu w Europie”. Odniosłem wrażenie, chyba nie tylko ja,
że Kaczyński po prostu z nas szydzi. Ciekawe, w jakich krajach ostatnio bywał
prezes, by tak śmiało oceniać zniewolenie i upodlenie ludzi poza Polską. Może
incognito odwiedził Szwajcarię?
W każdym razie na nic się zda zapewnianie,
że comiesięczne seanse na Krakowskim Przedmieściu są przepełnione modlitwą o
dobro, miłość i poszanowanie człowieczej godności. Raczej szerzą pogardę dla
tych, którzy mają inne poglądy. Ale ich powoli wyeliminuje się z życia
publicznego. Zmienimy prawo tak - zapewnia Kaczyński - by żaden prymitywny
darwinista społeczny nie wszedł tam, gdzie ja się modlę i przemawiam. Twarz
walki o ład w Trybunale Konstytucyjnym - jak uczciwie i skromnie mówi o sobie
Stanisław Piotrowicz - legalnie pomoże.
Stanisław Tym
Siła zdziwionych
Aleksander Hall pisze, że manifestacje i publiczne
protesty, nawet jeśli ignorowane i znieważane przez rządzących, są dziś
podstawową formą społecznego oporu przed szaleństwami i arogancją władzy.
Zgoda. Mnie wszakże podoba się sugestia, wyrażona przez rosyjską dziennikarkę
Marię Gessen na łamach „NewYorkTimesa” po zwycięstwie Trumpa, że wobec inwazji
agresywnego populizmu warunkiem przetrwania liberalnej demokracji jest
zachowanie przez obywateli zdolności do dziwienia się i oburzania. Oczywiście
przy obecnych rządach wydaje się to łatwe, bo niezwolennik PiS ma raczej
problem z gonitwą zdziwień. Nie prowadzę własnego protokołu, ale jakże tu było
się nie zdziwić, że prok. Piotrowicz jest przez PiS broniony frazą„nie grzebmy
w życiorysach", że wiceministrem spraw zagranicznych zostaje, a potem być przestaje,
tajemniczy niby-Amerykanin, że podpisani z imienia i nazwiska smoleńscy
profesorowie żądają odebrania doktoratu Maciejowi Laskowi; że trójka pisowskich
sędziów Trybunału ostentacyjnie nadużywa prawa do zwolnienia chorobowego;
przywrócony do godności i urzędów p. Misiewicz przyznaje ojcu kolegi Nagrodę
Nobla; chaotyczny tłok na pokładzie rządowego samolotu grozi „zamachem
londyńskim", a policja sypie na wiceministra spraw wewnętrznych ręcznie
wycinane konfetti.
Ale, ostrzeżenie, nie ufajmy własnym detektorom nonsensów:
do wszystkiego, nawet największego absurdu, można się z czasem przyzwyczaić.
Dowodem choćby„osiemdziesiąta miesięcznica katastrofy smoleńskiej".
Jeśli się cofnąć o krok, wydostać z kręgu
uprawianego od lat emocjonalnego szantażu, trzeba by sam pomysł uroczystego
obchodzenia „miesięcznic” czegokolwiek, a już zwłaszcza katastrofy samolotowej,
uznać za przejaw infantylnej egzaltacji. Ale przecież „widać, słychać i
czuć", o co tu chodzi. Przywykliśmy już, że co miesiąc główny aktor tego
spektaklu, ze swojej dziecięcej drabinki, rzuca niepohamowane i niczym
nieuzasadnione oskarżenia wobec domniemanych zabójców brata i w ogóle
politycznych przeciwników. Wypadałoby kiedyś wydać antologię tych
„dziesiątkowych" wystąpień, jako arcydzieło światowej literatury
insynuacyjnej (mam nawet tytuł:„Są tacy, którzy..."). Jednak robienie z
żałoby politycznego narzędzia już dawno przestało dziwić i oburzać. Dopiero od
niedawna grupa radykalnej opozycji Obywatele RP urządza „kontrmiesięcznice".
Tym razem postanowili zaprotestować także przeciwko okrutnym i śledczo
bezużytecznym ekshumacjom ofiar katastrofy. Słuszne były domniemania, że
ekshumatorom chodziło głównie o epatowanie publiczności „skandalicznymi
zamianami” ciał i ich fragmentów, podczas pośpiesznych pochówków przed 5 laty,
jakby to było niewyobrażalne i niegodne, że ktoś może niechcący „nad swoim
grobem” oddawać cześć szczątkom innych ofiar katastrofy, które połączyła
wspólnota śmierci. Będzie więc zapewne trwała jakaś głęboko pogańska operacja
czyszczenia trumien z„obcych" fragmentów zwłok. I już nawet nie dziwi, że
Kościół nie protestuje.
Staramy się w POLITYCE, pisząc o PiS,
hamować skłonność do psychologizowania, ale do wielu szokujących zachowań,
wypowiedzi, decyzji dzisiejszych liderów politycznych często nie da się dobrać
innego klucza. Bo to chyba nie jest tylko polityczny cynizm. Można odnieść
wrażenie, że każdy z nich pozostaje w jakimś intensywnym wewnętrznym dialogu,
że odnosi się do jakichś silnie przeżywanych wizji, emocji, napięć, trudnych do
zrozumienia i odczytania przez kogokolwiek spoza PiS. Bez żadnej intencji
obrażania liderów tej formacji, PiS to faktycznie pewien stan umysłu. I nie
tylko dlatego, o czym zdarzało nam się pisać, że PiS, jak każda partia radykalna,
przyciąga szczególnie pewien typ osobowości, raczej autorytarnych, nieufnych,
narcystycznych, pesymistycznych. Ale też ta grupa poddawana była wieloletniej
intensywnej formacji. Żeby utrzymać spoistość partii, mimo kolejnych porażek
wyborczych, trzeba było - a przynajmniej taki miał zapewne pomysł Jarosław
Kaczyński - stworzyć silny mechanizm racjonalizacji. Nadać sobie status ofiary
i wyższą rację moralną, według sprawdzonej formuły - gloria victis. Zamknąć się
na jakiekolwiek kompromisy, a nawet kontakty, z przeciwnikami. Podporządkować
się charyzmie lidera. Selekcjonować z rzeczywistości tylko złe informacje lub
takie, które mogłyby potwierdzić rozkład, upadek i brud wrogiego świata.
Ten czarny obraz kraju, własna totalna
propaganda z czasów wieloletniej opozycji, stała się wiarą partii,
psychologiczną rzeczywistością jej działaczy. Tam naprawdę gospodarka jest w
ruinie, sądy skorumpowane, polityka zagraniczna na kolanach, szkoły
zdemoralizowane, naród w nędzy, Tusk zdrajcą i zabójcą, Kościół prześladowany,
media są niemieckie, a Polska - co było intensywnie udowadnianie w TVP przed
obchodami 13 grudnia - jest okupowana przez miliony ubeków i resortowych
dzieci. PiS u władzy nie zarządza realnym krajem, ale rzeczywistością
wyobrażoną, wyhodowaną, gdy w opozycji trzeba było się bronić przed
dezintegracją i roztopieniem. Gorzej, że po nieoczekiwanym dojściu do władzy
partia była już zbyt mentalnie zniewolona, aby wyjść z kręgu własnej
ortodoksji, zrobić realny audyt stanu państwa (to, co pod tym hasłem zrobiono,
było kolejnym aktem czarnej propagandy) i własnych możliwości.
Jeśli ludność
niepisowska, obserwując władzę, ma często poczucie absurdu, nierzeczywistości,
to jest to stan adekwatny: PiS przeprowadza nas bowiem od fikcji III RP do
iluzji IV. W oczekiwaniu na następne wybory, które mogą tę podróż przerwać,
pozostają nam, co jakiś czas, uliczne protesty oraz najsilniejsza broń codzienne
zdziwienie.
Jerzy Baczyński
Dlaczego warto manifestować
Rocznice takie jak 13
grudnia powinny skłaniać do refleksji nad aktualną sytuacją kraju, a gdy trzeba
- także do protestu wobec poczynań władzy. Najgorszą rzeczą jest zobojętnienie
na cynizm i pogodzenie się z katastrofalną polityką rządzących.
Piszę ten tekst w niedzielę, 11 grudnia.
Nie wiem więc jeszcze, z jakim społecznym odzewem spotka się apel o wyjście na
ulice 13 grudnia w proteście przeciwko poczynaniom Prawa i Sprawiedliwości.
Wśród jego sygnatariuszy są: Lech Wałęsa, Władysław Frasyniuk i Mateusz Kijowski.
Zdziwiły mnie jednak wątpliwości, co do celowości tych protestów w dniu
rocznicy wprowadzenia stanu wojennego wyrażane przez niektóre publiczne postaci
znane przecież z bardzo krytycznej oceny rządów PiS. W tym właśnie duchu
wypowiedział się Zbigniew Janas, jeden z bohaterów Solidarności stanu
wojennego. Również Rafał Trzaskowski, ważny polityk PO, w piątkowej audycji
Konrada Piaseckiego„Piaskiem po oczach" wTVN24 mówił o swych
wątpliwościach i raczej usprawiedliwiał udział polityków PO w zapowiedzianych
demonstracjach, niż bronił decyzji o udziale Platformy w proteście.
Oczywiście nie
możemy zapomnieć o tym, co wydarzyło się w nocy z 12 na 13 grudnia, a zwłaszcza
o ofiarach stanu wojennego. Ja nigdy nie zapomnę tamtych dni i godzin. Dobrze
pamiętam także swe uczucia z tamtego czasu. Przede wszystkim dominował wielki
żal, że kończy się - nie wiadomo, na jak długo - wspaniały czas wolności w
Polsce i nadziei, że pomimo oczywistego, wielkiego zagrożenia Solidarność
dotrwa do korzystniejszej koniunktury międzynarodowej.
Ważne rocznice narodowe powinny jednak
pobudzać także refleksję nad aktualnymi problemami kraju i jego przyszłością.
Stwarzają one naturalną okazję do wyrażenia obywatelskich i patriotycznych
postaw, a gdy trzeba także do protestu wobec poczynań władzy.
PiS rządzi Polską
od 13 miesięcy. W tym stosunkowo krótkim okresie spowodował już szkody, których
naprawianie nie będzie łatwe. Chaos zapanował w tak ważnych segmentach
działalności państwa, jak obrona narodowa i edukacja. Daleko posunął się proces
koncentrowania władzy państwowej w jednym poza konstytucyjnym ośrodku, który
stanowi Jarosław Kaczyński, prezes partii rządzącej. Konstytucja jest łamana i
lekceważona. Wydano walkę Trybunałowi Konstytucyjnemu. Równowaga władz została
drastycznie zachwiana na niekorzyść władzy sądowniczej. Wiele wskazuje na to,
że niebawem trwająca ponad rok walka obozu rządowego z Trybunałem zakończy się
podporządkowaniem tej instytucji władzy politycznej.
Wielka władza
została skupiona w rękach prokuratora generalnego, który jest ważnym politykiem
obozu rządzącego. Także służby specjalne uzyskały kompetencje, jakich nigdy
dotąd nie miały w wolnej Polsce. Widoczne są działania władzy zmierzające do
ograniczenia niezależności i kompetencji samorządów terytorialnych i
utrudnienia działalności popularnym prezydentom miast, należącym do opozycji.
Zagrożone są także organizacje pozarządowe i niezależność sędziów.
W finansach publicznych i gospodarce nie
widać jeszcze długofalowych skutków dużego zwiększenia wydatków państwa na
cele socjalne i obniżenia wieku emerytalnego, ale już nastąpiło znaczące
zmniejszenie tempa wzrostu gospodarczego. Jarosław Kaczyński w swej niedawnej
kuriozalnej wypowiedzi za spadek inwestycji obwinił przedsiębiorców związanych
z poprzednią władzą, którzy rzekomo chcą „przeczekać" rządy PiS. Prawdziwe
wytłumaczenie zwolnienia tempa gospodarczego jest znacznie prostsze.
To nie złowrogi spisek przedsiębiorców, ale niepewność co do
stabilności reguł i warunków prowadzenia działalności biznesowej skłania
przedsiębiorców do ostrożności w inwestowaniu. Trzeba też pamiętać, że w Polsce
bardzo ważnym inwestorem są samorządy terytorialne, które obecnie są
intensywnie kontrolowane przez służby skarbowe i Centralne Biuro
Antykorupcyjne.
Dotrzymana została
wyborcza obietnica PiS o obniżeniu wieku emerytalnego. Jest to posunięcie
absurdalne i skrajnie szkodliwe dla systemu emerytalnego i finansów publicznych
w sytuacji, gdy społeczeństwo się starzeje.
Europejska polityka rządu Prawa i Sprawiedliwości
budowana jest na lotnych piaskach, co było oczywiste jeszcze przed Brexitem, i
prowadzi do postępującej izolacji Polski w bardzo niespokojnych czasach. Jestem
przekonany, że sternik polskiej polityki zagranicznej prezes Kaczyński i jego
najbliżsi współpracownicy główne zagrożenie dla zewnętrznego bezpieczeństwa
widzą w polityce Rosji. Prowadzą jednak politykę, z której Władimir Putin musi
być bardzo zadowolony.
Niemałej części
społeczeństwa wciąż podoba się „godnościowa" retoryka PiS i częste odwoływanie
się do interesu narodowego. Warto więc przypomnieć, że najważniejszym kryterium
oceny, czy polityka państwa służy interesowi narodowemu, nie są patriotyczne
deklaracje ani częstotliwość używania przymiotnika „narodowy", lecz jakość
polityki, jej faktyczna zgodność z interesem narodowym i umiejętność jego
trafnego odczytywania.
Nawet najbardziej
wzniosłe patriotyczne deklaracje ludzi obecnie rządzących naszym krajem nie
powinny przysłaniać wymowy faktów. Polityka, która łamie i lekceważy konstytucję,
skłóca społeczeństwo, podcina podstawy wzrostu gospodarczego i prowadzi do
postępującej izolacji naszego kraju wśród sojuszników, szkodzi Polsce i naszemu
interesowi narodowemu. Jest także niekorzystna dla Europy.
Jeszcze jeden aspekt polityki PiS, na który
warto zwrócić uwagę, to: bezceremonialne premiowanie cynizmu i służalczości w
życiu publicznym. Władza, która ponad ćwierć wieku po upadku PRL odwołuje się
do antykomunistycznej retoryki i zamierza stosować zbiorową odpowiedzialność za
służbę w siłowych strukturach PRL, bez skrupułów posługuje się ludźmi, którzy
wysługiwali się staremu systemowi. Podobną postawę przyjmują oni wobec obecnej
władzy. Symbolem tej postawy stał się poseł prokurator Stanisław Piotrowicz,
oprawca Trybunału Konstytucyjnego. PiS zdaje się mówić: o tym, kto był
komunistą, decydujemy my.
W takiej sytuacji
najgorsza rzecz, jaka mogłaby się nam przydarzyć, to zobojętnienie, bierność i
pogodzenie się z nieuchronnością katastrofy. Warto manifestować!
Dr hab. Aleksander Hall - historyk, polityk, profesor
w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. W PRL jeden z liderów
opozycyjnego Ruchu Młodej Polski.
Minister ds. współpracy z organizacjami politycznymi i
stowarzyszeniami w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Zasiadał w Sejmie I i III
kadencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz