piątek, 29 czerwca 2018

Cisza przed burzą



Wyborcy rozpoczynają wakacje w dziwnym stanie, ni to letargu, ni to ekscytacji, Jesienią ruszy wielomiesięczny sezon burz, aż po wybory prezydenckie. Ale dzisiaj, po prawdzie, nic nie jest przesądzone.

Trwa stan jakiegoś zawieszenia, kiedy istotne decyzje władzy i opozycji czekają na odpale­nie. Panuje krucha równowa­ga, która w każdej chwili może zostać zachwiana. Nie jest do końca ja­sne, jakie sympatie społeczne dominują, w którą stronę przechyla się szala, jeśli się przechyla. Nawet politycy PiS i zaprzy­jaźnieni z tą partią komentatorzy, jeszcze niedawno wieszczący Kaczyńskiemu trzy kadencje, teraz wyraźnie przycichli. Jeden z nich napisał, że „sezon wakacyjny obóz dobrej zmiany zaczyna bez zadyszki w notowaniach”. Na tle niedawnego jeszcze triumfalizmu brzmi to skromnie.
   Sondaże też są niejednoznaczne. PiS ma raz ponad 40 proc., by za chwilę zle­cieć bliżej 30 proc. Platforma spada po­niżej 20 punktów, by zaraz osiągać pod 30 proc. SLD szybuje w górę, by nagle opaść do 5-6 proc., czyli tylu, ile miało przez ostatnie lata. Nowoczesna ląduje pod powierzchnią, ludowcy także. Tylko Razem idzie godnie, w równym tempie na te 3 proc., kiedy zaś czasami docho­dzi do 5 proc., rozlegają się fanfary. Także inne badania opinii publicznej, te doty­czące poglądów Polaków na konkretne sprawy, często są niespójne. W jednych sondażach Donald Tusk ma większe za­ufanie od Andrzeja Dudy, w innych prze­grywa z nim w drugiej turze wyborów, czasami wyraźnie, a czasami o włos. Coś zatem buzuje pod powierzchnią, może właśnie trwa proces przegrupo­wania poglądowi sympatii.
   Kampania wyborcza jeszcze nie zosta­ła oficjalnie rozpoczęta, trwają przymiar­ki personalne i taktyczne, zbierają się energie, szykowane są - i marketingowo rozpisywane - sensacje i afery. W spo­łeczeństwie gromadzą się przekonania i przeświadczenia, nadzieje, urazy i roz­czarowania, które na razie tworzą emocjonalny mętlik, ale mogą dać nieoczekiwane rezultaty wyborcze. Jak pokazują wyniki sondaży, wystarczy jeden incydent, jakieś niefortunne zdanie, by notowania partii - czasami nie od razu - odnotowywały dramatyczny spadek.

Efekt zawierzenia
Mimo wszystko może zadziwiać wyjąt­kowa odporność PiS na wpadki, które in­tensywnie produkował. Trochę tracił, ale natychmiast odzyskiwał, tak jak po usta­wie o IPN  i blamażach premiera na jej tle. Nie tylko on, bo i prezydent swoje dokła­dał, i inni dygnitarze władzy. Tak po afe­rze z nagrodami, jak po proteście rodzin niesprawnych osób, mimo wstrząsających kompromitacji całej właściwie rządzącej formacji, notowania niemal nie drgnęły. Nie bez przyczyny mówiono, że ostenta­cyjnie pogardliwe potraktowanie strajku­jących rodziców z dziećmi w parlamencie było poprzedzone sprawdzeniem opinii publicznej w specjalnym badaniu prze­prowadzonym przez PiS. Wyszło, że suweren nieszczęściami protestujących się nie przejmie. Zaś wycofanie się przez pre­zesa z nagród było powodowane przeko­naniem, że akurat tej afery „lud nie kupi”.
   PiS jak żadna inna partia korzysta ze swoistego zawierzenia swojego elekto­ratu, którego najbardziej wierna część bę­dzie stać za Kaczyńskim już chyba zawsze i w każdych warunkach. Ale zastanawia­jąca jest ta część, mniej więcej kilkunastoprocentowa, która do PiS doszła w 2015 r. i nadal pozostaje w jego kręgu wpływów. Nawet jeśli na moment Się zachwieje, to jednak wraca i deklaruje swoje poparcie.
   Obserwujemy tu kilka efektów. Pierw­szy to tzw. bilans strat i zysków. Duża część zwolenników PiS czuje się beneficjentami jego rozdawnictw socjalnych, zwłaszcza oczywiście 500 plus, a też liczy na kolejne bonusy, które mogą się wiązać z „dobrą zmianą”. Na awanse, apanaże, nagrody. Nawet jeśli coś się nie podoba, ma się zastrzeżenia, łatwo można znaleźć uzaadnienia-alibi (w stylu: tak wszyscy za­wsze przecież robią, a poprzednicy to już osiągnęli szczyty), a przede wszystkim po­liczyć: nie było 500 zł, a teraz jest, co mie­siąc. I jeszcze 300 zł „piórnikowego”.
   Drugi efekt wiąże się z nieustannym rozczarowaniem opozycją, jej polityką i propozycjami. Nie ma na kogo głoso­wać, nawet jeśli na PiS też coraz trudniej - można usłyszeć właściwie wszędzie i o każdej porze.
   Niemniej poczucie siły i bezkarności może stać się dla PiS pułapką, zresztą sam prezes Kaczyński przed tym przestrzega. Na pewno występuje, także w elektoracie tej partii, psychologiczne zjawisko ku­mulowania się wątpliwości i zastrzeżeń, może czasami i wstydu. Temu zawsze towarzyszy narastające rozczarowanie wobec konkretnych ludzi, faktów i wyda­rzeń, także wobec obietnic wyborczych, które się przecież pamięta. Przy kolejnym przesileniu duża część opinii publicznej, która teraz jest na „tak” i „raczej tak”, może trwale odwrócić się w drugą stronę. I wte­dy lawina rusza, bo w samej partii zaczy­nają zachodzić procesy erozyjne.

Bonus łagodności
Dla PiS wakacje będą czasem trudnym, zwłaszcza że pomruków Europy i Ameryki nie udało się wyciszyć i przykryć. Jarosław Kaczyński ma teraz dużo czasu, by prze­myśleć taktykę walki, ale to nie będzie tak łatwe, jak w 2015 r., bo wtedy szedł do wła­dzy, a teraz chce ją utrzymać, z tym całym majdanem, któremu na imię Duda, Mo­rawiecki, Ziobro, Kuchciński, Karczewski i Macierewicz. Zresztą fizyczna absencja prezesa jakoś dziwnie rezonowała na całą partię. Ujawniły się animozje, chaos i ner­wowość. Nawet powrót szefa na Nowo­grodzką nie uspokoił sytuacji.
   Morawiecki rozpaczliwie walczy o po­zycję, próbując pokazać swój rewolu­cyjny zapał, choć przecież był wynajęty do czegoś innego. Miał być „białym czło­wiekiem” prawicy, Europejczykiem, uwo­dzicielem mizdrzącym się do centrum i klasy średniej, a skończył na licytacji z Beatą Szydło i na eskalacji radykalizmu. To także pogłębia wrażenie, że formacja Kaczyńskiego weszła w fazę ukrytego kry­zysu, że nie ma wyklarowanego pomysłu, jak prowadzić nadchodzące kampanie wyborcze: na ostro czy bardziej łagodnie. Kaczyński stwierdził niedawno, że „do­bra zmiana” wchodzi w nową fazę. Wiele wskazuje na to, że ma być bardziej rady­kalnie, że „ustępstwa” z pierwszego okre­su rządów Morawieckiego przechodzą do przeszłości. Ale Kaczyński wbrew pozo­rom potrafi być elastyczny. Wie, że objawy łagodności z jego strony mają podwójną taryfę na zasadzie: mógł być bardzo zły, ale okazał się nie najgorszy. I czasami z tego bonusu korzysta.
   Wszystko to ma oczywiście wpływ na po­litykę i zachowania głównego przeciwnika politycznego, czyli Platformę Obywatelską z asystą Nowoczesnej. Już się do tego przy­zwyczailiśmy, bo i chyba PO nie potrafi inaczej, jak tylko odnosić się, reagować, nadążać. Zasadnicza część energii idzie zatem przede wszystkim w organizowanie partii na dole (co zwłaszcza w wyborach samorządowych jest istotne), w układanie talii personalnych, zawiązywanie dziesią­tek lokalnych sojuszy i komitetów. Grze­gorz Schetyna z niejakim powodzeniem wyszedł z różnych zagrożeń w szerokim froncie opozycyjnym, wyprzedził konku­rencję, właściwie ją zdystansował. Ale też z rozmysłem schował swój partyjny szyld w szerszej formule wyborczej, z udziałem przede wszystkim Nowoczesnej i resztówki KOD. Zwłaszcza że realia polityczne są najczęściej takie, że Platforma szarpie się z PiS, a reszta szarpie się z Platformą.
   Korzyści z opozycyjnej koalicji są obo­pólne, na tym w końcu polega wynika­jący z konieczności polityczny kom­promis. Nowoczesna w kryzysie może podźwignąć się w sojuszu z PO, na tyle by jakichś swoich ludzi przeprowadzić przez urny, Schetyna zaś może przy po­mocy sojusznika osłabiać negatywne resentymenty wobec partii, której prze­wodniczy. Także dopraszać inne śro­dowiska do wspólnego porozumienia, które do samej Platformy nigdy by nie przystąpiły. W  tym sensie - zapowiada­ne jako nieuchronne włączenie - prze­jęcie Nowoczesnej przez Platformę nie musi wcale się zrealizować, bo tak, jak jest przed wyborami samorządowymi, może okazać się wygodnie i przy następ­nych wyborach.

Drobiazgi kontra pryncypia
Jest to zatem taktyka dość obiecująca. Publicystka „Gazety Wyborczej ” Dominika Wielowieyska zarzuciła niedawno opozy­cji, że ta czepia się władzy o drobiazgi, jak np. koszty wizażu byłej premier Szydło, zamiast skupić się na pryncypiach. Wie­lowieyska teoretycznie ma oczywiście rację. Tyle że opozycja już tę rację przero­biła. I zdążyła się zorientować, że sprawa Trybunału Konstytucyjnego, trójpodzia­łu władzy czy sądownictwa nie wstrząsa opinią publiczną tak jak pieniądze dla mi­nistrów czy dobrze płatne posady w spół­kach Skarbu Państwa. Obniżenie rangi sporu z PiS do sfer bardziej praktycznych niż ustrojowe zasady wynika z obserwacji realnych zachowań wyborców, ich praw­dziwych, a nie deklaratywnych emocji.
   Zasadniczy spór między PiS  a „totalną” opozycją wciąż ma charakter ustrojowy i cywilizacyjny, ale praktyczne odsłony tego konfliktu zapewne muszą być proza­iczne, czasami małostkowe i może nadto „czepialskie”. Bo taka jest wrażliwość spo­rej części publiczności, która zdecyduje o następnych kadencjach rządów w Pol­sce. Ona wyraźnie przedkłada szczegół nad ogół, zdarzenia nad procesy.
   Sprawność opozycji w nadchodzącej kampanii samorządowej będzie spraw­dzianem jej kompetencji w ogóle, pro­gnozą na przyszłość. A już walka o prezy­denturę Warszawy stanie się prawdziwym papierkiem lakmusowym, da odpowiedź, czy Platforma umie jeszcze wygrać w swoim dawnym stylu, czyjej młodsze poko­lenie potrafi stanąć do prawdziwej batalii i zwyciężyć. Nie brak opinii, że Grzegorz Schetyna, wystawiając Rafała Trzaskow­skiego, załatwił sobie strategię win-win, zawsze zwycięską. Bo jeśli Trzaskowski wygra, będzie to dowodem trafnej intuicji przewodniczącego PO. Jeśli zaś przegra, Schetyna przynajmniej pozbędzie się głównego „młodego” w partii, o którym jeszcze niedawno mówiło się, że powi­nien dostać fotel szefa ugrupowania zaraz po Ewie Kopacz. Trzaskowski po przegra­nej w Warszawie Straci wszystkie swoje atuty i będzie politycznie martwy. Ale ta świadomość może kandydata Platfor­my w końcu maksymalnie zmobilizować.
   Decyzje po stronie Platformy będą wy­wierać wpływ na politykę Nowoczesnej, która choć zasadniczo wyraża zgodę na współpracę i wspólny front z PO, prze­cież rezerwuje sobie prawo odrębności w konkretnych wypadkach. Jak choćby we Wrocławiu, gdzie nie udzieliła poparcia kandydatowi na prezydenta, wysuniętemu przez Schetynę Michałowi Ujazdowskie­mu. Tak czy inaczej partia, która jeszcze niedawno osiągała ok. 20 proc. poparcia, znalazła się w stanie krytycznym i kro­plówka podana jej przez Platformę może ją uratować przed ostatecznym zejściem, do czasu oczywiście. Wakacje będą dla Nowoczesnej czasem refleksji i okazją, by odpowiedzieć sobie na zasadnicze py­tanie: kim jesteśmy i o co nam chodzi?

Przemyślenia na plaży
Także inne ugrupowania wchodzą w wakacje trochę na jałowym biegu, jak­by celowo opóźniając składanie jasnych deklaracji czy wskazywanie polityków gotowych do walki o prezydentury w naj­większych miastach. Sondaże dają pewną premię SLD, ale zdaje się, że przy formule stosowanej przez Włodzimierza Czarzastego - bardzo agresywnej wobec Plat­formy - dalej nie pojedzie. Tym bardziej że nadal jest kontestowany przez część lewicowych ugrupowań, ogólnie biorąc „za przeszłość”, a także przez tych, którzy się rozczarowali wcześniej podejmowany­mi próbami tworzenia jakiegoś wspólnego porozumienia czy frontu. Nie mówiąc już o lewicowym Razem, która to partia zgod­nie ze starą tradycją szuka przede wszyst­kim wroga na lewicy i wśród „liberałów”, według niej gorszych od PiS.
   Jeśli mówi się, że w 2015 r. zadecydo­wał przypadek, że PiS dostał całą władzę i mógł urządzić Polskę według swojego widzimisię, bo lewicy zabrakło dosłow­nie ciut, by wejść do parlamentu, to i teraz wróci pytanie, jakie procenty i u kogo będą miały wagę historyczną. Ile weźmie lewi­ca, choćby w postaci tylko SLD, a może jeszcze jakaś inna, ile PSL, a ile ewentu­alnie Kukiz’15 oraz czy w ogóle będzie jeszcze istniała Nowoczesna?
   Niewykluczone, że seria nadchodzących wyborów też będzie się składać z przypad­ków, wyników o włos, niekonsekwencji, braku logiki i sensu zarówno wśród po­lityków, jak i wyborców. Bo panuje stan ogólnej niepewności. Żadne przewagi ani straty nie są przesądzone. A wydarze­nia całego sezonu mogą się skumulować w społecznej świadomości, głębiej osiąść, przejść w nową jakość i inne spojrzenie na polityczną rzeczywistość.
   Wakacje są dobrą porą, by to sobie uświadomić oraz by wyobrazić sobie Pol­skę po wyborczym cyklu. Kto z jakim man­datem będzie rządził, ewentualnie z kim będzie współrządził. Właściwie jakiej Polski chcą obywatele: pisowskiej, platformerskiej, wschodniej, zachodniej, zupeł­nie innej? Oczywiście polityka w te letnie miesiące nie ma wakacji, władza szykuje kolejne zagrywki (jak np. zmiana ordyna­cji wyborczej do europarlamentu), ale wy­borcy jednak zaczną wypoczywać i prze­twarzać minione jesień, zimę i wiosnę. Mówi się, że przed ważnymi decyzjami trzeba się przespać. A może trzeba się też spokojnie przeleżeć na plażach?
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz