Wyborcy rozpoczynają
wakacje w dziwnym stanie, ni to letargu, ni to ekscytacji, Jesienią ruszy
wielomiesięczny sezon burz, aż po wybory prezydenckie. Ale dzisiaj, po
prawdzie, nic nie jest przesądzone.
Trwa
stan jakiegoś zawieszenia, kiedy istotne decyzje władzy i opozycji czekają na
odpalenie. Panuje krucha równowaga, która w każdej chwili może zostać
zachwiana. Nie jest do końca jasne, jakie sympatie społeczne dominują, w którą
stronę przechyla się szala, jeśli się przechyla. Nawet politycy PiS i zaprzyjaźnieni
z tą partią komentatorzy, jeszcze niedawno wieszczący Kaczyńskiemu trzy kadencje, teraz wyraźnie przycichli. Jeden z nich napisał,
że „sezon wakacyjny obóz dobrej zmiany zaczyna bez zadyszki w notowaniach”. Na
tle niedawnego jeszcze triumfalizmu brzmi to skromnie.
Sondaże też są niejednoznaczne. PiS ma raz ponad 40 proc., by za chwilę
zlecieć bliżej 30 proc. Platforma spada poniżej 20 punktów, by zaraz osiągać
pod 30 proc. SLD szybuje w górę, by nagle opaść do 5-6 proc., czyli tylu, ile
miało przez ostatnie lata. Nowoczesna ląduje
pod powierzchnią, ludowcy także. Tylko Razem idzie godnie, w równym tempie na
te 3 proc., kiedy zaś czasami dochodzi do 5 proc., rozlegają się fanfary.
Także inne badania opinii publicznej, te dotyczące poglądów Polaków na
konkretne sprawy, często są niespójne. W jednych sondażach Donald Tusk ma
większe zaufanie od Andrzeja Dudy, w innych przegrywa z nim w drugiej turze
wyborów, czasami wyraźnie, a czasami o włos. Coś zatem buzuje pod powierzchnią,
może właśnie trwa proces przegrupowania poglądowi sympatii.
Kampania wyborcza jeszcze nie została oficjalnie rozpoczęta, trwają
przymiarki personalne i taktyczne, zbierają się energie, szykowane są - i
marketingowo rozpisywane - sensacje i afery. W społeczeństwie gromadzą się
przekonania i przeświadczenia, nadzieje, urazy i rozczarowania, które na razie
tworzą emocjonalny mętlik, ale mogą dać nieoczekiwane rezultaty wyborcze. Jak
pokazują wyniki sondaży, wystarczy jeden incydent, jakieś niefortunne zdanie,
by notowania partii - czasami nie od razu -
odnotowywały dramatyczny spadek.
Efekt zawierzenia
Mimo wszystko może zadziwiać wyjątkowa
odporność PiS na wpadki, które intensywnie produkował. Trochę tracił, ale
natychmiast odzyskiwał, tak jak po ustawie o IPN i blamażach premiera na jej tle. Nie tylko on,
bo i prezydent swoje dokładał, i inni dygnitarze władzy. Tak po aferze z
nagrodami, jak po proteście rodzin niesprawnych osób, mimo wstrząsających
kompromitacji całej właściwie rządzącej formacji, notowania niemal nie drgnęły.
Nie bez przyczyny mówiono, że ostentacyjnie pogardliwe potraktowanie strajkujących
rodziców z dziećmi w parlamencie było poprzedzone sprawdzeniem opinii
publicznej w specjalnym badaniu przeprowadzonym przez PiS. Wyszło, że suweren
nieszczęściami protestujących się nie przejmie. Zaś wycofanie się przez prezesa
z nagród było powodowane przekonaniem, że akurat tej afery „lud nie kupi”.
PiS jak żadna inna partia korzysta ze
swoistego zawierzenia swojego elektoratu, którego najbardziej wierna część będzie
stać za Kaczyńskim już chyba zawsze i w każdych warunkach. Ale zastanawiająca
jest ta część, mniej więcej kilkunastoprocentowa, która do PiS doszła w 2015 r.
i nadal pozostaje w jego kręgu wpływów. Nawet jeśli na moment Się zachwieje, to
jednak wraca i deklaruje swoje poparcie.
Obserwujemy tu kilka efektów. Pierwszy to tzw. bilans strat i zysków.
Duża część zwolenników PiS czuje się beneficjentami jego rozdawnictw
socjalnych, zwłaszcza oczywiście 500 plus, a też liczy na kolejne bonusy, które
mogą się wiązać z „dobrą zmianą”. Na awanse, apanaże, nagrody. Nawet jeśli coś
się nie podoba, ma się zastrzeżenia, łatwo można znaleźć uzaadnienia-alibi (w
stylu: tak wszyscy zawsze przecież robią, a poprzednicy to już osiągnęli szczyty),
a przede wszystkim policzyć: nie było 500 zł, a teraz jest, co miesiąc. I
jeszcze 300 zł „piórnikowego”.
Drugi efekt wiąże się z nieustannym rozczarowaniem opozycją, jej
polityką i propozycjami. Nie ma na kogo głosować, nawet jeśli na PiS też coraz
trudniej - można usłyszeć właściwie wszędzie i
o każdej porze.
Niemniej poczucie siły i bezkarności może stać się dla PiS pułapką,
zresztą sam prezes Kaczyński przed tym przestrzega. Na pewno występuje, także w
elektoracie tej partii, psychologiczne zjawisko kumulowania się wątpliwości i
zastrzeżeń, może czasami i wstydu. Temu zawsze towarzyszy narastające
rozczarowanie wobec konkretnych ludzi, faktów i wydarzeń, także wobec obietnic
wyborczych, które się przecież pamięta. Przy kolejnym przesileniu duża część
opinii publicznej, która teraz jest na „tak” i „raczej tak”, może trwale
odwrócić się w drugą stronę. I wtedy lawina rusza, bo w samej partii zaczynają
zachodzić procesy erozyjne.
Bonus łagodności
Dla PiS wakacje będą czasem
trudnym, zwłaszcza że pomruków Europy i Ameryki nie udało się wyciszyć i
przykryć. Jarosław Kaczyński ma teraz dużo czasu, by przemyśleć taktykę walki,
ale to nie będzie tak łatwe, jak w 2015 r., bo wtedy szedł do władzy, a teraz
chce ją utrzymać, z tym całym majdanem, któremu na imię Duda, Morawiecki,
Ziobro, Kuchciński, Karczewski i Macierewicz. Zresztą fizyczna absencja prezesa
jakoś dziwnie rezonowała na całą partię. Ujawniły się animozje, chaos i nerwowość.
Nawet powrót szefa na Nowogrodzką nie uspokoił sytuacji.
Morawiecki rozpaczliwie walczy o pozycję, próbując pokazać swój rewolucyjny
zapał, choć przecież był wynajęty do czegoś innego. Miał być „białym człowiekiem”
prawicy, Europejczykiem, uwodzicielem mizdrzącym się do centrum i klasy średniej, a skończył na licytacji z Beatą Szydło i
na eskalacji radykalizmu. To także pogłębia wrażenie, że formacja Kaczyńskiego
weszła w fazę ukrytego kryzysu, że nie ma wyklarowanego pomysłu, jak prowadzić
nadchodzące kampanie wyborcze: na ostro czy bardziej łagodnie. Kaczyński
stwierdził niedawno, że „dobra zmiana” wchodzi w nową fazę. Wiele wskazuje na
to, że ma być bardziej radykalnie, że „ustępstwa” z pierwszego okresu rządów
Morawieckiego przechodzą do przeszłości. Ale Kaczyński wbrew pozorom potrafi
być elastyczny. Wie, że objawy łagodności z jego strony mają podwójną taryfę na
zasadzie: mógł być bardzo zły, ale okazał się nie najgorszy. I czasami z tego
bonusu korzysta.
Wszystko to ma oczywiście wpływ na politykę i zachowania głównego
przeciwnika politycznego, czyli Platformę Obywatelską z asystą Nowoczesnej. Już
się do tego przyzwyczailiśmy, bo i chyba PO nie potrafi inaczej, jak tylko
odnosić się, reagować, nadążać. Zasadnicza część energii idzie zatem przede
wszystkim w organizowanie partii na dole (co zwłaszcza w wyborach samorządowych
jest istotne), w układanie talii personalnych, zawiązywanie dziesiątek
lokalnych sojuszy i komitetów. Grzegorz Schetyna z niejakim powodzeniem
wyszedł z różnych zagrożeń w szerokim froncie opozycyjnym, wyprzedził konkurencję,
właściwie ją zdystansował. Ale też z rozmysłem schował swój partyjny szyld w
szerszej formule wyborczej, z udziałem przede wszystkim Nowoczesnej i resztówki
KOD. Zwłaszcza że realia polityczne są najczęściej takie, że Platforma szarpie
się z PiS, a reszta szarpie się z Platformą.
Korzyści z opozycyjnej koalicji są obopólne, na tym w końcu polega
wynikający z konieczności polityczny kompromis. Nowoczesna w kryzysie może
podźwignąć się w sojuszu z PO, na tyle by jakichś swoich ludzi przeprowadzić
przez urny, Schetyna zaś może przy pomocy sojusznika osłabiać negatywne
resentymenty wobec partii, której przewodniczy. Także dopraszać inne środowiska
do wspólnego porozumienia, które do samej Platformy nigdy by nie przystąpiły. W
tym sensie - zapowiadane jako
nieuchronne włączenie - przejęcie Nowoczesnej przez Platformę nie musi wcale
się zrealizować, bo tak, jak jest przed wyborami samorządowymi, może okazać się
wygodnie i przy następnych wyborach.
Drobiazgi kontra pryncypia
Jest to zatem taktyka dość
obiecująca. Publicystka „Gazety Wyborczej ” Dominika Wielowieyska zarzuciła
niedawno opozycji, że ta czepia się władzy o drobiazgi, jak np. koszty wizażu
byłej premier Szydło, zamiast skupić się na pryncypiach. Wielowieyska teoretycznie ma oczywiście rację. Tyle że opozycja już tę
rację przerobiła. I zdążyła się zorientować, że sprawa Trybunału
Konstytucyjnego, trójpodziału władzy czy sądownictwa nie wstrząsa opinią
publiczną tak jak pieniądze dla ministrów czy dobrze płatne posady w spółkach
Skarbu Państwa. Obniżenie rangi sporu z PiS do sfer bardziej praktycznych niż
ustrojowe zasady wynika z obserwacji realnych zachowań wyborców, ich prawdziwych,
a nie deklaratywnych emocji.
Zasadniczy spór między PiS a
„totalną” opozycją wciąż ma charakter ustrojowy i cywilizacyjny, ale praktyczne
odsłony tego konfliktu zapewne muszą być prozaiczne, czasami małostkowe i może
nadto „czepialskie”. Bo taka jest wrażliwość sporej części publiczności, która
zdecyduje o następnych kadencjach rządów w Polsce.
Ona wyraźnie przedkłada szczegół nad ogół, zdarzenia nad procesy.
Sprawność opozycji w nadchodzącej kampanii samorządowej będzie sprawdzianem
jej kompetencji w ogóle, prognozą na przyszłość. A już walka o prezydenturę
Warszawy stanie się prawdziwym papierkiem lakmusowym, da odpowiedź, czy
Platforma umie jeszcze wygrać w swoim dawnym stylu, czyjej młodsze pokolenie
potrafi stanąć do prawdziwej batalii i zwyciężyć.
Nie brak opinii, że Grzegorz Schetyna, wystawiając Rafała Trzaskowskiego,
załatwił sobie strategię win-win, zawsze zwycięską. Bo jeśli Trzaskowski wygra,
będzie to dowodem trafnej intuicji przewodniczącego PO. Jeśli zaś przegra,
Schetyna przynajmniej pozbędzie się głównego „młodego” w partii, o którym
jeszcze niedawno mówiło się, że powinien dostać fotel szefa ugrupowania zaraz
po Ewie Kopacz. Trzaskowski po przegranej w Warszawie Straci wszystkie swoje
atuty i będzie politycznie martwy. Ale ta świadomość może kandydata Platformy
w końcu maksymalnie zmobilizować.
Decyzje po stronie Platformy będą wywierać wpływ na politykę
Nowoczesnej, która choć zasadniczo wyraża zgodę na współpracę i wspólny front z
PO, przecież rezerwuje sobie prawo odrębności w konkretnych wypadkach. Jak
choćby we Wrocławiu, gdzie nie udzieliła poparcia kandydatowi na prezydenta,
wysuniętemu przez Schetynę Michałowi Ujazdowskiemu. Tak czy inaczej partia,
która jeszcze niedawno osiągała ok. 20 proc. poparcia, znalazła się w stanie
krytycznym i kroplówka podana jej przez Platformę może ją uratować przed
ostatecznym zejściem, do czasu oczywiście. Wakacje będą dla Nowoczesnej czasem refleksji i okazją, by odpowiedzieć
sobie na zasadnicze pytanie: kim jesteśmy i o co nam chodzi?
Przemyślenia na plaży
Także inne ugrupowania wchodzą w
wakacje trochę na jałowym biegu, jakby celowo opóźniając składanie jasnych
deklaracji czy wskazywanie polityków gotowych do walki o prezydentury w największych
miastach. Sondaże dają pewną premię SLD, ale zdaje się, że przy formule stosowanej
przez Włodzimierza Czarzastego - bardzo agresywnej wobec Platformy - dalej nie
pojedzie. Tym bardziej że nadal jest kontestowany przez część lewicowych
ugrupowań, ogólnie biorąc „za przeszłość”, a także przez tych, którzy się
rozczarowali wcześniej podejmowanymi próbami tworzenia jakiegoś wspólnego
porozumienia czy frontu. Nie mówiąc już o lewicowym
Razem, która to partia zgodnie ze starą tradycją szuka przede wszystkim wroga
na lewicy i wśród „liberałów”, według niej gorszych od PiS.
Jeśli mówi się, że w 2015 r. zadecydował przypadek, że PiS dostał całą
władzę i mógł urządzić Polskę według swojego
widzimisię, bo lewicy zabrakło dosłownie ciut, by wejść do parlamentu, to i teraz
wróci pytanie, jakie procenty i u kogo będą miały wagę historyczną. Ile weźmie
lewica, choćby w postaci tylko SLD, a może jeszcze jakaś inna, ile PSL, a ile
ewentualnie Kukiz’15 oraz czy w ogóle będzie jeszcze istniała Nowoczesna?
Niewykluczone, że seria nadchodzących wyborów też będzie się składać z
przypadków, wyników o włos, niekonsekwencji, braku logiki i sensu zarówno
wśród polityków, jak i wyborców. Bo panuje stan ogólnej niepewności. Żadne
przewagi ani straty nie są przesądzone. A wydarzenia całego sezonu mogą się
skumulować w społecznej świadomości, głębiej osiąść, przejść w nową jakość i
inne spojrzenie na polityczną rzeczywistość.
Wakacje są dobrą porą, by to sobie uświadomić oraz by wyobrazić sobie
Polskę po wyborczym cyklu. Kto z jakim mandatem będzie rządził, ewentualnie z
kim będzie współrządził. Właściwie jakiej Polski chcą obywatele: pisowskiej,
platformerskiej, wschodniej, zachodniej, zupełnie innej? Oczywiście polityka w
te letnie miesiące nie ma wakacji, władza szykuje kolejne zagrywki (jak np.
zmiana ordynacji wyborczej do europarlamentu), ale wyborcy jednak zaczną
wypoczywać i przetwarzać minione jesień, zimę i wiosnę. Mówi się, że przed
ważnymi decyzjami trzeba się przespać. A może trzeba się też spokojnie
przeleżeć na plażach?
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz