Ostatnio tabloidy i
internet żywiły się romansem posła Pięty i kolanem prezesa. Te sensacyjne
historie łączy prawdziwe pytanie: co wiemy, a co powinniśmy wiedzieć o
ludziach, którzy urządzają nam kraj?
Cytaty ze Stanisława Pięty o „potrzebie
głaskania po ciążowym brzuchu”, o „budowie idealnej do rodzenia sześciorga”
jeszcze długo będą mu pamiętane. W Bielsku-Białej opowiada się o nim
wierszem, że „poległ na d...”, w internecie krążą kolejne wersje fake newsów o
zagranicznych mediach zajmujących się konserwatywnym polskim politykiem.
Jednak zza historii, tak chętnie mielonej przez tabloidy i sieć, wyłoniły się
poważniejsze pytania. Co bowiem możemy zrobić, jeśli „król jest nagi”? Kiedy
polityk nie nadaje się do reprezentowania wyborców - i co wtedy? Co wolno nam o
nim wiedzieć?
O co pytać? I jak pytać, i mówić - kiedy on nie chce, żeby
mówić?
Prócz posła Pięty i
jego romansowego blamażu mamy innych, ważniejszych polityków - i inne, poważne
wątpliwości dotyczące kompetencji do sprawowania władzy Niezałatwione sprawy
życiowe, nałogi, problemy rodzinne, które przestają być ich prywatnymi
sprawami, stabilność psychiczna, choroby...
Pięta dla swojej partii był cenny. W
konkluzjach poświęconym to imigrantom, to osobom homoseksualnym, to wszelkim
wrogom ojczyzny podrzucał sformułowania, które kto inny wstydziłby się
wypowiedzieć. A chwytało, bo nic tak nie rezonuje jak przekazy proste,
najlepiej prostackie. Długo więc retoryczna specyfika Stanisława Pięty
uchodziła za zaletę, a poseł zdobywał kolejne sprawności polityczne - aż po
komisję służb specjalnych oraz komisję do spraw Amber Gold. Ranga posła rosła.
Ujawnienie romansu
obnażyło na początek jego hipokryzję. Bo co warte jest fotografowanie się z
biskupami albo krzyki z mównicy, by Ryszard Petru przeprosił żonę, jeśli
samozwańczy autorytet moralny w tym czasie obwozi kochankę po hotelach za
publiczne pieniądze? Jednak ujawnienie korespondencji Stanisława Pięty
pokazało też rzecz ważniejszą: posłowi brak nie tylko finezji miłosnej.
Czytając, co pisał do Izabeli Pek, trudno nie odnieść wrażenia, że brak mu
również trzeźwego oglądu rzeczywistości. Weźmy fragment, w którym dzieli się z
koleżanką pomysłem na rozwiązanie problemów terroryzmu w Europie. A więc:
zawrzeć umowę z Namibią albo Mozambikiem, założyć tam wioskę dla
przesiedleńców, otoczyć Europę kordonem, przeczesać pewnego dnia w ramach
akcji, wyłapać wszystkich podejrzanych i mogących mieć związki, decyzją
specjalnego sądu wojskowego skierować ich do wioski w Namibii albo Mozambiku,
uprzednio zapakowawszy na statek-więzienie. Poseł sprawdził, w obu
wzmiankowanych państwach są porty. Autorem „planu” jest nie dziesięciolatek, ale
członek komisji służb specjalnych, który twierdzi, że nie sposób znaleźć w jego
dziele słabych stron. I wysyła je koleżance za pomocą Messengera, żeby się
pochwalić...
Próby podobnego
stylu myślenia poseł dawał od lat. Dziecko z gwałtu? Urodzić. A co ze stanem
psychicznym kobiety? To jasne, musi urodzić dla swojego dobra. Broń palna? Jej
powszechna dostępność (w każdym domu) to jedyny sposób, aby uczynić bezpiecznym
nasz kochany kraj. Postrzelenia? To się nie zdarza w porządnych rodzinach, a
tylko w patologii. Długo by cytować. W Internecie od lat krążą dokumenty,
wedle których SB zrezygnowało z prób pozyskania Pięty m.in. z racji na poziom
intelektu, jednak w oficjalnym nurcie owe wątki odnotowywano powściągliwie. W
końcu - materiały esbeckie, a poseł wybrany został w głosowaniu. I tak to się
toczyło aż do afery z romansem. Bo romans pokazał nie tylko niezgodność słów
Pięty z czynami, ale zwrócił uwagę w ogóle na Piętę, na wymiar tej postaci i
fakt, że okazuje się ona dla obozu władzy całkiem poważną figurą.
Koledzy z partii
próbowali chronić posła. Łatwo podchwycili wątki z prawicowych mediów, jakoby
kochanka działała na zlecenie izraelskiego wywiadu - jakby fakt, że polujący
może okazać się (skrajnie naiwną) zwierzyną, cokolwiek w tej sprawie zmieniał.
Aż ze szpitala odezwał się sam prezes PiS Jarosław Kaczyński i kazał nie tylko
wycofać Piętę z komisji służb specjalnych i Amber Gold, ale i zawiesić w prawach
członka partii i klubu. Wykonano.
W oficjalnych przekazach na temat odwołania
posła Pięty powtarzał się wątek troski prezesa o standardy moralne. Nic
natomiast nie było o samym prezesie, który od ponad miesiąca tkwił w szpitalu,
na oddziale chorób wewnętrznych.
O ile specyficzne
uwarunkowania posła Stanisława Pięty nie są tajemnicą, o tyle stan zdrowia
człowieka, który de facto rządzi Polską, to wielka niewiadoma. Przeciągające
się problemy zaczęły się w marcu, od nieobecności Kaczyńskiego na exposć nowego
ministra spraw zagranicznych, a potem wystąpieniu Beaty Szydło. Oficjalne
komunikaty zmieniały się: lekkie przeziębienie, alergia. Prezes znikał, a my
kolejno przerabialiśmy plotki o sercu, chorobie nowotworowej, białaczce, nawet
parkinsonie. W doniesieniach przewijała się też wieść o cukrzycy. I żadnych
konkretów.
Według oficjalnego
komunikatu prezes w maju przechodził jedynie operację kolana. Wcześniej, gdy
rekonstruowano rząd PiS, politycy tej partii informowali o rzekomych wynikach
szczegółowych badań, jakim poddał się prezes, i które wypadły bardzo dobrze,
jednak nigdy nie zostały publicznie omówione. Bo i dlaczego? - pytali
politycy. Nie ma przepisów pozwalających komukolwiek oficjalnie się o taką
wiedzę upominać. Sam Kaczyński, opuszczając w czerwcu szpital, podziękował
zgromadzonym pod budynkiem dziennikarzom za „tak szczególne zainteresowanie
skromnym posłem”.
Gdyby Jarosław
Kaczyński był prezydentem Polski, zapisana w ustawie rezygnacja z urzędu z
powodów zdrowotnych dawałaby wyborcom podstawę, by pytać o jego stan zdrowia.
W przypadku posła decyzja o ujawnieniu czegokolwiek należy tylko do niego.
Nawet jeśli ludzie chcieliby wiedzieć. A chcieliby. Z niedawnego sondażu SW
Research dla serwisu rp.pl wiadomo, że niemal połowa uważa, że stan zdrowia
prezesa PiS nie może być tajemnicą. Ale też ponad jedna czwarta jest
przeciwnego zdania: lata edukowania społeczeństwa zrobiły swoje, Polakom nie
brakuje świadomości, czym jest prawo do poszanowania intymności.
Polskie sądy zwykle
szeroko rozumieją prawo do ochrony prywatności. Jednak orzecznictwo Trybunału w
Strasburgu jest w tej kwestii inne. - Trybunat szeroko pojmuje wolność wypowiedzi,
ale raczej ogranicza penalizację nadużycia, wskazując jako właściwą drogę
cywilną - mówi adw. Monika Gąsiorowska, prowadząca wiele spraw przed Trybunałem
w Strasburgu. - Upubliczniać można ważne informacje, które pozostają w związku
z pełnioną przez człowieka funkcją. Czy stan zdrowia pozostaje w związku z
pełnioną funkcją? Z pewnością tak.
Można by więc
zaryzykować nawet przegrany w Polsce proces, z założeniem, że trzeba będzie
bronić swoich racji w Strasburgu. Tyle że wielu byłoby przegranych. Medycy
zajmujący się pacjentem politykiem, jak w każdym innym przypadku, są związani
tajemnicą lekarską. Za jej naruszenie mogą utracić prawo do wykonywania
zawodu. Że politycy nie mają skrupułów, by domagać się wszelkich konsekwencji
wobec ludzi, którzy zaszli im za skórę, nieraz się przekonywaliśmy. Będących
blisko zwykle jest niewielu, gdyby wyciekły wyniki szczegółowych badań,
nietrudno byłoby znaleźć winnego. Jego los należałoby dopisać do rachunku.
Dlatego trudno się
dziwić, że oficjalnym kolportażem (rzekomych) wieści o stanie zdrowia prezesa
zajmował się dotychczas jedynie Zbigniew Stonoga. Bloger, w którego przypadku
też można żywić wątpliwości, czy jego ogląd rzeczywistości jest trzeźwy.
Tabu jeszcze rośnie, gdy idzie o szczególną
kategorię zdrowia: psychikę. Utarło się, że tu wszelkie pytania, sugestie są w
złym tonie. Gdy w 2009 r. z propozycją poddawania polityków obowiązkowym
badaniom psychiatrycznym wystąpił ówczesny rzecznik praw obywatelskich Janusz
Kochanowski związany ze środowiskiem PiS, inicjatywa została powszechnie
skrytykowana. Nigdzie w Europie nie stosuje się podobnych rozwiązań - mówiono,
dodając, że trudno powiedzieć, jakie kryteria należałoby zastosować. Listę chorób?
Ale których? Przypadek przypadkowi nierówny. Co jest zresztą prawdą: nawet w
samej psychiatrii odeszło się już od pojęcia „normy”, której określić nie
sposób, w kierunku „tych zaburzeń, które w danym momencie uniemożliwiają
jednostce funkcjonowanie”. Poseł Stefan Niesiołowski nazwał pomysł RPO wręcz
zamachem na demokrację. W podobnym tonie storpedowano projekt ustawy o
obowiązkowych badaniach psychiatrycznych, zgłoszony przez Janusza Palikota,
traktując go jedynie jako element rozgrywek z ówczesnym prezydentem Lechem
Kaczyńskim.
Gdy w 2017 r. były
premier Roman Giertych publicznie zażądał badań psychiatrycznych od
ówczesnego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, chciał je
opłacić, by „tą metodą minister dowiódł sceptykom, że jego zdrowie jest w
najlepszym porządku”, w głównym nurcie znów potraktowano propozycję jako
sarkazm. Nawet jeśli Antoni Macierewicz był jedynym ministrem obrony narodowej,
któremu w długiej karierze cofnięto prawdo dostępu do tajemnic niejawnych wielu
dokumentów, m.in. NATO, a Polska przegrywała proces za procesem w wyniku
niefrasobliwości, z jaką Macierewicz ujawnił, przetłumaczoną zaraz na rosyjski,
listę czynnych i byłych polskich agentów na świecie. Powodem zabrania Macierewiczowi
dostępu do informacji niejawmych było nieustanne wynoszenie przez posła dokumentów.
O odcięcie go od tajemnic zawnioskował kontrwywiad. Sprawa utknęła w
procedurach.
A tymczasem Antoni
Macierewicz, cieszący się poparciem Radia Maryja, zaczął, a potem przestał być
ministrem obrony narodowej. Z dorobkiem: drastyczne osłabienie rangi Polski w
NATO, załamanie współpracy z Niemcami, wieloletnia, przeciągająca się roszada
kadrowa, nowa generalicja po przyspieszonych kursach, brak realizacji
kluczowych dla obronności zakupów, kłopoty nawet na poziomie zamówienia
mundurów.
Paradoks tkwi w tym, że powinniśmy się
cieszyć. W sensie mentalnym w kilka dekad udało się sporo zbudować: szacunek
dla intymności, prywatności, przyznawane innym prawo do bycia innym - do funkcjonowania
wysoko w strukturach społeczeństwa pomimo własnych ograniczeń, wad, chorób.
Zgodnie z zasadą, że dopiero wielość perspektyw i doświadczeń składa się na dobry
i sprawiedliwy system.
Pytanie, co jednak
z tego myślenia naprawdę zafunkcjonowało, a co - przeciwnie - szkodzi nam, bo
służy jedynie za narzędzie cenzorskie, ładnie i nowocześnie przebrane? Mówimy:
szacunek, a w praktyce idzie o pretekst, jakiego się używa, by lud nie wtykał
nosa. Być może sami zapędziliśmy się w kozi róg. I czas powiedzieć sobie, że
jednak mamy prawo pytać.
Za mówieniem, że król jest nagi, nie idzie ani
zniesławienie, ani nadużycie. Jak to przekuć na konkret? Może po prostu - po
trochu i powoli. Uważnie i pamiętając o kontekście. Osobno w każdej kategorii:
zdrowia, życia prywatnego i intymności. Uczciwości, Szeroko pojętej psychicznej
normy.
Zacznijmy od
zdrowia. Tu nie powinno być sporu. Posłowie jako jedyna kategoria pracowników
nie są poddawani badaniom okresowym. W każdym innym zawodzie, na każdym innym
stanowisku stan zdrowia, który nie pozwala na sprawowanie funkcji, powoduje
odsunięcie od jej pełnienia. Dlaczego tego samego mechanizmu nie zastosować
wobec posłów? Z tą poprawką, że ani niepełnosprawność, ani wiele przewlekłych
chorób nie wykluczają sprawowania mandatu - przeciwnie, w przypadku posła mogą
być jego dodatkową kompetencją; rzecz we wspomnianym indywidualnym
doświadczeniu i oglądzie. Dlaczego, na wniosek wyborców, wskazana przez nich
osoba nie miałaby przedkładać zaświadczenia o stanie swojego zdrowia, skoro
każdy pracodawca może żądać podobnych dokumentów od swojego pracownika?
Badań
psychiatrycznych u pracowników się nie przeprowadza. Być może tę samą
zasadę należałoby stosować do posłów. Czym innym są jednak testy
psychologiczne dla osób sprawujących newralgiczne funkcje. Skoro policjanci,
wojskowi są im poddawani, to dlaczego nie ich zwierzchnicy - ministrowie
obrony narodowej?
Osobną kwestią
pozostaje wiarygodność zaświadczeń. Politycy nigdy nie chcieli dzielić się
wiedzą o swoich chorobach. Począwszy od prezydenta USA Johna Kennedy’ego,
którego lekarz manipulował przekazem do mediów tak, by z oczywistych danych o
chorobie Ad- disona u prezydenta sklecić komunikat, że Kennedy jest zdrowy;
przez lekarza ED. Roosevelta, który umarł w wyniku powikłań różnych chorób w
kilka miesięcy po ostatnim oficjalnym komunikacie o jego idealnym zdrowiu; po
zakłamujących swój stan Franęois Mitterranda czy Francisa Wilsona, który zmarł
na raka, jakiego oficjalnie nie miał. Być może w tej kwestii jesteśmy jednak w
fazie zmiany. Są jednak przykłady pokazujące, że się da. Theresa May otwarcie
mówiła o swojej cukrzycy typu 1. - i akurat choroba w niczym jej nie
uwłaczała. Publiczność BBC zapamiętała też poruszającą szczerość Gordona
Browna, który funkcję premiera Wielkiej Brytanii pełnił, walcząc o zachowanie
wzroku. Coś się zmienia na świecie. Mogłoby i u nas.
W przypadku
kolejnej kategorii - życia prywatnego - granice pytań wyznaczają sami posłowie.
Jeśli dużo mówią o wartościach rodzinnych, oczywistym prawem ich wyborców jest
skonfrontować deklaracje z faktami. Jeśli jednak nie wypowiadają się w
jakichś kwestiach - np. światopoglądu - nikt nie ma prawa interesować się tym,
czy posyłają dziecko do komunii. Idąc tym tropem myślenia, pisanie o wy-
jeździe Ryszarda Petru na Maderę usprawiedliwiał jedynie kontekst -
szczególnej rangi wydarzenia w Sejmie. Za to nic nie usprawiedliwiało
publikacji większości fragmentów rozmów polityków w restauracji Sowa i
Przyjaciele.
Przez Trybunał w
Strasburgu przewinęło się np. kilka spraw dotyczących księżnej
Monaco, w których, choć clue podobne, wyroki były różne. W
jednej sąd uznał, że dziennikarze nie mieli prawa bez zgody księżnej publikować
zdjęć z kolacji, skoro, zasuwając firankę w restauracji, dała znak, że chce
zachować prywatność. W innym wyroku - przeciwnie, dziennikarze mieli prawo
opublikować jej zdjęcia z wyjazdu na narty z komentarzem, że choć dużo mówi o
wartościach rodzinnych, to ciężko chorego ojca pozostawiła samego. Podobnie
Trybunał zadecydował w przypadku byłego marszałka polskiego Sejmu, który pozwał
dziennikarzy za krytyczne słowa na temat jego kompetencji rodzicielskich.
Sprawa była głośna, o ucieczce córki posła powstał film. Polski sąd uznał, że
krytyczne uwagi o marszałku jako ojcu naruszają jego dobra osobiste, ale
Trybunał w Strasburgu ocenił sprawę inaczej.
Inną rzeczą jest,
że ani ułomności fizyczne, ani potknięcia rodzicielskie, ani nawet nałogi, nie
dyskwalifikują człowieka jako przedstawiciela innych ludzi. Wiele ważnych dla
życia społecznego postaci miało problem z alkoholem, z którym radziło sobie
lepiej lub gorzej, wiele było rozwodów ponownych związków - i czasem jest to życiowo
dobre rozwiązanie. Kłopot pojawia się tam, gdzie owa postać, wybrana przez
innych, zaczyna przeceniać swoje możliwości. A rozdęte ego podpowiada, że zasady
są po to, by inni ich przestrzegali, nie oni.
Recepta: przejrzystość plus wyrozumiałość,
plus akceptacja dla inności, w praktyce okazuje się więc trudna. Tak trudna, że
nawet nie próbujemy upominać się o swoje. Przymykając oko, że wartości to w
polityce głównie sposób budowania fasad, rodzaj pawiego ogona, którym uwodzi
się wyborców. A kompromitacja to czasowa niedogodność - było, minęło, zapomną.
Weźmy posła Adama Hofmana. Wyrzucony z PiS po aferze w Madrycie, kiedy najpierw
wyciekły zdjęcia, jak poseł w stanie nietrzeźwym zwiedza miasto na czworakach,
a potem także informacje o oszustwach finansowych. Właśnie został celebrytą.
Prowadzi program w jednej ze stacji. Zaczął od wywiadu z Antonim
Macierewiczem. Który z kolei, według mediów, miał zaprosić do swojej nowej
partii Stanisława Piętę.
To czy ten lub ów
poseł odważy się na szczerość w kwestii stanu zdrowia, nie zależy od nas.
Podobnie jak dziś niewiele możemy zrobić w sytuacji, gdy ów poseł upiera się,
że wydajnie pracuje dla państwa, będąc chorym. Ale nawet jeśli pamięć posłów
jest krótka - nasza może być dłuższa. Warto ją sobie odświeżać przed kolejnymi
wyborami. Internet wszystko pamięta. Pewne symptomy zmiany, buntu przeciw
status quo już widać.
Martyna Bunda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz