Pan minister walczy
Antoni Macierewicz
wykorzystał pobyt Jarosława Kaczyńskiego w szpitalu, by wrócić do gry. Mogą mu
w tym przeszkodzić kolejne niechlubne fakty z jego biografii, które wychodzą
właśnie na jaw, oraz nowa zaskakująco zgodna z rosyjskim przekazem narracja.
Ostatnia
niedziela maja, słoneczne południe, na mieleckim placu Armii Krajowej odbywa
się przysięga wojsk obrony terytorialnej. Ministra obrony brak, premier
przysłał list, za to tuż przy ozdobionej na biało-czerwono mównicy pręży się Antoni
Macierewicz, który przyjechał w towarzystwie swego słynnego doradcy, asystenta,
22-letniego Edmunda Jannigera. Po odebraniu należnych hołdów sam płomiennie
przemawia, mówiąc m.in., że żołnierze WOT są „sercem i duszą Wojska Polskiego”.
Macierewicz tu, Macierewicz tam. Odkąd na początku maja
Jarosław Kaczyński trafił do szpitala, nie ma dnia, by były szef resortu nie
dał o sobie znać. Niemal
codzienne wizyty w mediach (od
Radia Maryja po Wirtualną Polskę), konferencje i spotkania z wyborcami, rytualne nagrody odbierane od mediów wiernego
Tomasza Sakiewicza (tym razem „Osobowości roku” TV Republika),
przeplatane kolejnymi rewelacjami o rzekomych przyczynach katastrofy
smoleńskiej, oczywiście bez pokazania dowodów. „Macierewicz przyjeżdża limuzyną
ministra, ma ochronę jak minister, gabinet jak minister, przemawia na
przysiędze jak minister. PiS ma dwóch ministrów obrony! Zupełna operetka!”
- komentował na Twitterze wiceszef PO Tomasz
Siemoniak.
Na oficjalnym papierze do korespondencji Macierewicz
przedstawia się jako „minister obrony” i tylko zakres dat (2015-18) wskazuje,
że w przypadku jego pracy na tym stanowisku
powinno się używać czasu przeszłego. Więc właściwie można by powiedzieć, że w
mediach jest tylko jeden minister obrony. Nie jest nim bynajmniej Mariusz
Błaszczak, który w porównaniu ze swoim poprzednikiem w mediach nie istnieje -
od czasu nominacji na początku stycznia sporadycznie wypowiada się publicznie.
Za to Macierewicz bryluje.
Hieny gryzą, noga tupie
Jeszcze kilka tygodni temu sprawy
miały się zupełnie inaczej. Jak wygląda marginalizacja w stylu PiS, Antoni
Macierewicz boleśnie przekonał się na początku lutego, podczas gali 25-lecia
„Gazety Polskiej ”. Opowiada osoba znająca kulisy wydarzenia: - Macierewicz
przyjechał, ale choć jest jedną z najważniejszych osób dla Tomasza Sakiewicza,
nie tylko że nie dostał żadnej nagrody, to nie został nawet wymieniony z
nazwiska przez prowadzącego galę. Nie wpuszczono go też do loży vipowskiej, w
której najważniejszym gościem był Jarosław Kaczyński. Rzekomo dlatego, że
hostessy były spoza Warszawy i nie poznały Macierewicza.
Później było jeszcze gorzej - podczas ostatniej uroczystej
miesięcznicy były minister nie tylko nie przemawiał, ale nie dostąpił nawet
zaszczytu, by na Krakowskim Przedmieściu stanąć obok prezesa. Kaczyński nie
przyszedł również na prezentację tzw raportu technicznego, przygotowanego przez
tzw. podkomisję smoleńską. Kolejną dawką cykuty było zlekceważenie tego
wydarzenia przez TVP
Info. Doszło do kuriozalnej sytuacji: w stacji
Kurskiego nie było transmisji na żywo, za to przekaz live szedł w TVN24. Co więcej - w „Wiadomościach” był to
króciutki i dopiero piąty news z kolei.
Jak to często już bywało w jego życiorysie, Macierewicz
obrał kurs na przeczekanie. Od Sakiewicza dostał na pocieszenie program
„Pilnujmy Polski!” w
TVRepublika, w którym komentuje wydarzenia i
odpowiada na pytania widzów, a od partii na pocieszenie ministerialny gabinet
w siedzibie MON przy Klonowej, skąd kieruje podkomisją smoleńską, oraz
służbową limuzynę z ochroną Żandarmerii Wojskowej (Mariusz Błaszczak przeniósł
Się do drugiej siedziby resortu przy al. Niepodległości).
Gdy jednak prezes poszedł do szpitala, Macierewicz zaczął
wychodzić z cienia. Kierując się zasadą, że szczęściu trzeba pomagać, za
pośrednictwem niezawodnego Bartłomieja Misiewicza miał zaprząc do współpracy
jedną z dużych agencji piarowskich. - Gdy wybuchła nagłośniona przez
tygodnik „Sieci” afera z podejrzanymi zleceniami, w którą zamieszany miałby być
Misiewicz, ta agencja pomagała mu ratować wizerunek. Teraz wspomaga Antoniego
- twierdzi nasz rozmówca bliski PiS.
- Ta najnowsza ofensywa Antoniego Macierewicza to wbrew
pozorom metoda obrony. Pasterza zabrakło, hieny poczuły krew i sprawdzają, jak
daleko mogą się posunąć. Więc musiał wstać i tupnąć nogą, żeby pokazać, że to
się nie uda - dodaje osoba zorientowana w
otoczeniu byłego ministra o brony.
Macierewicz gra nie tyle ostro, ile sprytnie. Sięgając po
terminologię futbolową, nie atakuje wyprostowaną nogą, ale raczej zaczepia w
okolicach kostek. Jak to robi, z kim zawiera taktyczne sojusze, a kogo stara
się trzymać na dystans, widać dobrze w jego medialnej aktywności. W Wirtualnej
Polsce w rozmowie z Adamem Hofmanem (byłym rzecznikiem PiS, a dziś piarowcem
prowadzącym program „Gabinet cieni”) Macierewicz z
gracją Sergio Ramosa zahaczył Andrzeja Dudę. Zawetowanie ustawy
degradacyjnej nazwał „ciosem w samo serce”, jednocześnie jednak wyrażając
nadzieję, że prezydent zrozumie swój błąd i go
naprawi. Podszczypywał też premiera, sugerując, że odchodzi od „dobrozmianowych”
ideałów społecznej solidarności, jednocześnie chwaląc za to Beatę Szydło jako
„bardzo dobrego premiera, który rozwiązywał sprawy absolutnie kluczowe dla
Polski - sprawy społeczne”.
Działalność swego następcy w MON zupełnie przemilcza, jakby
dając do zrozumienia, że nie uznaje na tym stanowisku nikogo innego poza
sobą. A jeśli już coś mówi, w zależności od okoliczności przypisuje sukcesy
resortu sobie albo je delikatnie deprecjonuje. Z tego punktu widzenia kolejne
czarne chmury, które zbierają się nad głową Antoniego Macierewicza, w jego
elektoracie raczej nie przyniosą mu strat. Jednak mogą zaciążyć na jego
politycznej przyszłości w PiS. Wchodząca właśnie na rynek książka dwójki
reporterów Anny Gielewskiej i Marcina Dzierżanowskiego „Antoni Macierewicz.
Biografia nieautoryzowana” nie jest tak „porażająca” jak wydany rok temu
bestseller Tomasza Piątka, zawiera jednak fakty, które wzmacniają to, co u
Piątka szokowało najbardziej - podejrzenia o związki Macierewicza z Rosją.
Przytoczmy dwa najważniejsze.
GRU może działać
Gdy na początku 1992 r. w gmachu
MSW przy Rakowieckiej mościło się nowe kierownictwo resortu z Antonim Macierewiczem
na czele, od pół roku trwała kontrwywiadowcza operacja specjalna nadzorowana
przez kierownictwo Urzędu Ochrony Państwa. Celem było rozpracowanie siatki
rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. Jej ważnym ogniwem od 1981 r. był Marek
Zieliński, oficer Służby Bezpieczeństwa, prawnik elitarnego Zespołu Analiz MSW.
Zieliński bez wątpienia był bardzo ważnym kontaktem dla
„towarzyszy radzieckich”, a potem rosyjskich. To on informował ich nie tylko o działaniach opozycji, ale także
kierownictwa MSW za czasów PRL. Jak piszą Gielewska i Dzierżanowski, przekazywał
„ściśle tajne dokumenty MSW i materiały z posiedzeń władz PZPR”. Np. materiały
dotyczące zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki czy pielgrzymek Jana Pawła II. W
okresie negocjacji poprzedzających Okrągły Stół informował swych mocodawców z
GRU nawet o treści przemówienia gen. Czesława Kiszczaka przygotowywanego na
otwarcie obrad. Gdy zmienił się ustrój, Zieliński odszedł z MSW, nie poddając
się weryfikacji. Dostał nowe zadanie - zwerbowania oficerów nowo utworzonej
służby - Urzędu Ochrony Państwa. Miał jednak pecha, bo jeden z nich
poinformował przełożonych. Ci jeszcze w 1991 r. podjęli grę operacyjną, by rozpracować
całą siatkę GRU w Polsce.
Rosjanie chcieli informacji o zamiarach USA wobec ZSRR.
Oficerowi UOP Andrzejowi Anklewiczowi udało się doprowadzić do spotkania z
oficerem prowadzącym Zielińskiego, Władysławem Łomakinem. Co więcej, był na
tyle przekonujący, że Łomakin zgodził się na bezpośredni kontakt, z pominięciem
Zielińskiego. Wtedy do MSW wkroczył Macierewicz. Urząd objął w ostatnich dniach
grudnia 1991 r., a gdzieś w początkach lutego nakazał przerwać operację.
Według Anny Gielewskiej była to jedna z nielicznych decyzji, którą zwykle
ukrywający się za plecami swych współpracowników podjął osobiście. Dlaczego?
Nie wiadomo, bo Macierewicz nigdy nie wytłumaczył swoich motywów. Zieliński
mógł więc pracować dalej, już nie niepokojony.
UOP wrócił do niego dopiero po odwołaniu z MSW Antoniego
Macierewicza 4 czerwca 1992 r., gdy agent próbował zwerbować kolejnego
funkcjonariusza. Grę wznowiono, ale o rozbiciu siatki nie było już mowy.
Zieliński nie chciał doprowadzić swego rozmówcy do mocodawców. W końcu
jesienią 1993 r. został zatrzymany po przekazaniu Łomakinowi partii dokumentów.
Sąd skazał go na dziewięć lat więzienia, Łomakina wydalono z Polski.
I na tym się właściwie skończyło.
Był to najbardziej jaskrawy i bulwersujący, ale nie jedyny
przypadek sabotowania pracy UOP przez kierownictwo MSW pod rządami Macierewicza.
Ówczesny szef zarządu wywiadu gen. Henryk Jasik do dziś pamięta, jak musiał
odwoływać operacje wywiadowcze za granicą, bo nie dostawał na nie zgody od
ówczesnego szefa urzędu Piotra Naimskiego. To jeden z najbardziej zaufanych
współpracowników Macierewicza, który dziś jest ministrem w Kancelarii Premiera
odpowiedzialnym za strategiczną infrastrukturę energetyczną.
Wracając do Zielińskiego. Jak wykazał Tomasz Piątek, to osoba działająca
dość blisko Antoniego Macierewicza. Jego przyjacielem, współpracownikiem w SB,
a po 1989 r. partnerem biznesowym był Józef Nadworski, który także utrzymywał kontakty z
Rosjanami. To właśnie on miał poznać Zielińskiego z jego oficerem prowadzącym
z GRU. Z kolei sam Nadworski był oficerem prowadzącym agenta SB Nonparel, czyli
Roberta Luśni. To w latach 80. i 90. jeden z
bliskich współpracowników Macierewicza. W dostępnych w internecie rejestrach
fundacji nadal widnieje jako prezes założonej m.in. przez byłego szefa MON
fundacji Głos. W jej radzie nadal można znaleźć Antoniego Macierewicza i
Piotra Naimskiego.
Nie był to jedyny przypadek, gdy kreujący się na bezkompromisowego
tropiciela rosyjskich wpływów Macierewicz poszedł na rękę Rosjanom. 14 lat
później jako likwidator Wojskowych Służb Informacyjnych w bulwersujących
okolicznościach utrącił kandydaturę dr. Andrzeja Grajewskiego, historyka i
znawcy rosyjskich służb, autora książek na ich temat, na szefa nowo tworzonej
Służby Wywiadu Wojskowego.
Grajewski to osoba związana z prawicą i Kościołem
(jest wieloletnim publicystą i zastępcą
redaktora naczelnego katowickiego „Gościa Niedzielnego”), a więc ze
środowiskami, z którymi mocno identyfikuje się sam Macierewicz. Tymczasem
zamiast wspierać kandydaturę Grajewskiego, złożył mu pocałunek śmierci.
Tworząc raport WSI, który na mocy ustawy miał przedstawić nielegalne działania
polskich służb wojskowych, umieścił w nim nazwisko Grajewskiego bez żądania
wyjaśnień. Podobnie jak wielu innych bezpodstawnie oskarżonych o udział w
takich operacjach, historyk wykonywał w latach 1993-95 zlecenia dla WSI (w jego
przypadku na prośbę ówczesnego wiceministra obrony Bronisława Komorowskiego).
Polegały one na konsultowaniu i opracowywaniu notatek na temat rosyjskich
służb.
Chociaż Grajewski sam zgłosił się przed komisję weryfikacyjną, by złożyć
wyjaśnienia, Macierewicz odwlekał przesłuchanie tak długo, że gdy historyk
wreszcie stanął przed jej obliczem, raport o WSI trafił już na biurko
prezydenta. „Macierewiczowi udało się unieszkodliwić człowieka, który miał
wyjątkowe rozeznanie w specyfice służb rosyjskich” - piszą autorzy wydanej
przez Znak biografii. O mały włos nie złamał też Grajewskiemu życia.
Historykowi - jak wynika z naszych informacji
- groziło zwolnienie z pracy w „Gościu”, stracił też kontakty na Wschodzie, co
dla eksperta z jego specjalizacją oznaczało właściwie śmierć zawodową.
„Zostały zerwane wszelkie kontakty z moimi przyjaciółmi ze Wschodu z ich
strony” - stwierdził Grajewski, zeznając w procesie, który wytoczył
Macierewiczowi (sąd oddalił pozew, uznając, że ten jako funkcjonariusz
publiczny realizował jedynie zadania ustawowe).
Macierewicz zresztą zadbał, by wschodnie służby szybko poznały
zawartość raportu - został on przetłumaczony na rosyjski przez słynną już
tłumaczkę Irinę Obuchową, która prawdopodobnie miała związki z radzieckimi
służbami specjalnymi. Było to jedyne pełne tłumaczenie raportu na język obcy.
Nigdy niesprawdzony
W książce Gielewskiej i Dzierżanowskiego
opisanych jest więcej zdumiewających działań Antoniego Macierewicza. Te po
1989 r. łączy jedno: na wszystkich - od
rozbijania prawicowych partii, wówczas mocno prozachodnich, przez lustrację w
1992 r., po likwidację WSI, „badanie” katastrofy smoleńskiej i hurtowe wyrzucenie
z armii najważniejszych oficerów - skorzystała
Rosja. Zwykle polityk o tak kontrowersyjnej i zagadkowej przeszłości z pewnością
zostałby dokładnie prześwietlony przez służby. Tymczasem Macierewicz, choć
piastował najważniejsze urzędy z punktu bezpieczeństwa państwa, nigdy nie
przeszedł poważnej procedury sprawdzającej. Znaczące są słowa Radosława
Sikorskiego, które przypominają autorzy „Biografii nieautoryzowanej”. Były
szef MON i MSZ zauważa, że kandydaci na attache, a więc urzędnicy średniego
szczebla, muszą w Polsce przed objęciem obowiązków przejść badanie wariografem,
„a senatorem, ministrem czy szefem służby specjalnej można zostać bez elementarnego
badania psychologicznego”.
Dzięki temu Antoni Macierewicz jako szef podkomisji MON nadal może siać
zamęt i pogłębiać podziały w polskim społeczeństwie w sposób, którego nie
powstydziłyby się rosyjskie służby. Przypomnijmy - jednym z najważniejszych ich celów jest rozbicie jedności
członków UE i NATO.
Macierewicz jeszcze jako szef MON zaproponował Amerykanom, by ulokowali w Polsce stałą bazę US Army. Teoretycznie to pomysł mający zwiększyć bezpieczeństwo
naszego kraju. Tyle że przygotowany bez konsultacji z sojusznikami NATO
podkopał ich - już i tak nadwerężone - zaufanie do Polski. Potwierdził też
jedną z tez rosyjskiej propagandy, która od dawna próbuje kłaść do głowy
szefom zachodnich rządów teorię, że Polska to satelita USA, który robi tylko
to, czego chce Waszyngton. Nie dziwi więc, że został szybko skrytykowany przez
przedstawicieli krajów członkowskich. Ale co bardziej znamienne, także przez
byłego dowódcę amerykańskich sił w Europie gen. Bena Hodgesa, który od dawna
ostrzega przed zagrożeniem ze strony Rosji. „NATO jest najlepszym sojuszem
wojskowym w historii dzięki jedności jego członków. Każde działanie, które
ryzykowałoby podważenie tej jedności, powinno być analizowane bardzo
krytycznie. Rozmieszczenie stałych amerykańskich baz w Polsce jest jednym z
takich działań” - ocenił generał.
Polska opiera swoje bezpieczeństwo nie tylko na NATO, ale również na
Unii Europejskiej. Macierewicz i tu ma już swoje „zasługi” - anulował przetarg
na śmigłowce dla wojska, czym na lata skłócił nas z Francją, ważnym członkiem
obu organizacji. Zrezygnował też z wieloletnich starań Polski, by wejść do
struktur Eurokorpusu, czyli struktury wojskowej założonej przez część krajów
UE. Ostatnio zaś zaczął podkopywać sens naszej obecności w Unii. „Alternatywą
jest związek państw Europy Środkowej w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Nie
jesteśmy skazani na Brukselę, nie jest tak, że możemy być tam traktowani jak
ubodzy krewni” - oświadczył na początku czerwca w Polskim Radiu 24, zarzucając
przy okazji rządowi Morawieckiego nadmierne ustępstwa wobec UE w kwestii
praworządności.
Niektórzy w PiS uważają, że jego czas już bezpowrotnie minął. - Stracił
za ufanie prezesa, a najbliższy dziś przejęciu po nim schedy w partii Joachim
Brudziński jest bardzo mocno zainteresowany wycięciem go - przekonuje nasze
źródło zbliżone do kierownictwa PiS.
Nie trzeba jednak zbyt mocno się wysilać, by usłyszeć inne opinie,
które wcale nie brzmią tak nieprawdopodobnie, jak niektórzy mogliby sądzić. - Jeśli
wiek i zdrowie nie wyeliminują go z gry, prędzej czy później
Antoni wróci do MON - twierdzi osoba z
kręgu byłego ministra obrony. Na sugestię, że Antoni Macierewicz jeszcze nigdy
nie wrócił na to samo stanowisko, które opuścił, odpowiada: -Nie
wykluczyłbym, że następnym, razem zostanie premierem.
Grzegorz Rzeczkowski
Macierewicz i pieniądze sekty Moona
W latach 80. Antoni
Macierewicz próbował budować ośrodek opozycyjny alternatywny wobec podziemnej
Solidarności. Jednym ze źródeł finansowania miały być pieniądze sekty Moona.
Marcin Dzierżanowski, Anna Gielewska
To ustalenia
Anny Gielewskiej i Marcina Dzierżanowskiego, autorów książki „Antoni Macierewicz.
Biografia nieautoryzowana”, która nakładem wydawnictwa Znak ukazała się w
księgarniach.
„Po ucieczce z internowania Stołeczny Urząd Spraw Wewnętrznych nie
ścigał A. Macierewicza listem gończym. Nie wszczęto również postępowania
karnego. W takim stanie rzeczy aktualnie A. Macierewiczowi za ucieczkę z
internowania nie grożą żadne sankcje karne. [...] Według oceny Wydziału
Śledczego SUSW, w świetle obecnie obowiązujących przepisów i ogłoszonej ustawy
amnestyjnej nie ma podstaw prawnych do jakiegokolwiek ścigania i represjonowania
A. Macierewicza”.
To fragment notatki służbowej z 4 września 1984 r. sporządzonej przez
gen. Zdzisława Sarewicza, ówczesnego szefa wywiadu. Podobnych dokumentów na
przełomie sierpnia i września powstaje kilka. Dokumenty te kryją co najmniej
dwie tajemnice.
Po pierwsze, SB właściwie nie inwigiluje wówczas Macierewicza. Dlaczego?
Po drugie, jak to możliwe, że notatka sporządzona jest na tak wysokim
szczeblu?
- Nigdy się nie spotkałem z tak dziwnym dokumentem - mówi prof. Andrzej Friszke, historyk, który od wielu lat bada akta
bezpieki dotyczące KOR i Solidarności. Na spotkanie umawia się w kawiarni
nieopodal warszawskiej siedziby IPN.
- Nie znam drugiego przypadku,
żeby SB wydała „zaświadczenie” że ktoś ma nie być poszukiwany. Niemniej dziwne
jest to, że ten
swoisty certyfikat bezpieczeństwa
wystawia Macierewiczowi szef wywiadu PRL. Przekaz jest oczywisty: „nie
szukajcie go, a jak już znajdziecie, niczego mu nie róbcie” Oznacza to, że na
wysokim szczeblu podjęto decyzję, żeby Macierewicza nie represjonować. Podlegli
funkcjonariusze dostali sygnał: „Facet jest poza rutynowymi działaniami służb,
trzymajcie się od niego z daleka”.
Zaskakujący jest też autor
dokumentu. Generał Sarewicz odpowiadał wówczas za strategię wywiadowczą
trzydziestokilkumilionowego państwa, a nie ściganie pojedynczych opozycjonistów
- przekonuje profesor, który jako pierwszy zwraca uwagę na zagadkowe autorstwo
dokumentu.
Żeby rozwikłać tę zagadkę, musimy się cofnąć do roku 1983.
W
PODZIEMIU
W stanie wojennym władza rozbija
wszystkie struktury Solidarności. Do obozów internowania trafia ok. 5 tys.
działaczy związku, jednak nie udaje się zatrzymać wszystkich. W podziemiu
ukrywają się m.in. czterej przywódcy regionów: Zbigniew Bujak z Mazowsza,
Bogdan Lis z Pomorza, Władysław Frasyniuk z Dolnego Śląska oraz Władysław
Hardek z Małopolski. W kwietniu 1982 r. powołują oni Tymczasową Komisję
Koordynacyjną Solidarności, która przez sześć lat będzie mózgiem podziemia. TKK
działa w ścisłej konspiracji, jest dowodem, że Solidarność ciągle żyje i
pozostaje realną siłą polityczną.
W1983 r. do Aleksandra Halla, działacza Ruchu Młodej Polski w Gdańsku,
zgłasza się ukrywający się w podziemiu Antoni Macierewicz i prosi o
zorganizowanie spotkania z Bogdanem Lisem, szefem podziemnych struktur w
Gdańsku.
- Nie było mi to na rękę, bo się wtedy ukrywałem i unikałem
niepotrzebnych spotkań. A Macierewicza nawet dobrze nie znałem. Mimo to, ze
względu na Olka Halla, zgodziłem się spotkać - opowiada Lis.
Spotkaliśmy się w konspiracyjnym mieszkaniu w Gdyni-Redłowie.
Macierewicz przekonywał, że Solidarność to już trup i trzeba ją pogrzebać.
Namawiał, żebym się ujawnił. Mówił, że jedynym ratunkiem dla Polski jest
porozumienie z władzą za wiedzą i zgodą ZSRR. „Jak oni nam zaufają, to dadzą
więcej wolności”, tłumaczył. Dla mnie to był szok. Wyszedłem wściekły ze
spotkania, bo uznałem, że to albo wariat, albo agent KGB.
Ale pomysł ugody okazuje się przemyślaną koncepcją Antoniego. W tym
samym roku w podziemnym „Głosie” ukazuje się artykuł „Odbudowa państwa” opisany
jako tekst programowy redakcji. Autorem jest Ludwik Dorn, ale wszystkie tezy
uzgadnia on z Macierewiczem. Nawiązują one do poglądów, które Antoni głosił już
w obozie internowania. Jego treść nawołująca do ugody z Ludowym Wojskiem
Polskim elektryzuje dużą część opozycji.
Profesor Andrzej Friszke: - Opublikowanie takiego artykułu w czasie,
gdy Solidarność buduje podziemne struktury, setki działaczy siedzą w
więzieniach, a kilkunastu przywódców związku czeka na pokazowy proces, było
czymś więcej niż akademicką dyskusją na temat koncepcji politycznych. To
sygnał, że grupa „Głosu” zaczyna budować alternatywny ośrodek opozycji
konkurencyjny wobec głównego, solidarnościowego nurtu.
Ludwika Wujec: - Wtedy jeszcze żywe było hasło: „Zima wasza, wiosna
nasza”. Wielu wierzyło, że Solidarność się odrodzi. I nagle Antoni wzywa do
kapitulacji. Odczytywaliśmy to jako próbę osłabienia naszej walki.
- Zaskoczyła mnie ta zmiana linii - zdradza prof. Aleksander Hall. - W czasach KOR grupa Macierewicza
uchodziła za najbardziej radykalną. Nagle przeszła na pozycje prawie ugodowe.
Ludwik Dorn broni jednak artykułu. Twierdzi, że został on wówczas źle
zrozumiany.
- Do amnestii 1984 r. w podziemiu nie było żadnej myśli politycznej,
tylko moralistyka. A ten artykuł nie był moralistyczny, tylko polityczny. Nie
trafił w swój czas.
PROCES
KOR-U
Czas dla podziemnej Solidarności
nie jest łatwy. Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego władze wszczynają wielkie
śledztwo przeciwko przywódcom KOR i Solidarności. To największa polityczna
sprawa karna po 1956 r. Śledztwem zostają objęci m.in. Jacek Kuroń, Adam
Michnik, Jan Józef Lipski, Jan Lityński, Henryk Wujec i Zbigniew Romaszewski.
Lityński wychodzi na dwudniową przepustkę, z której nie wraca. Lipski ciężko
choruje - władze go zwalniają, boją się, że
umrze w celi. Ostatecznie w lipcu 1984 r. przed sądem staną Kuroń, Michnik,
Romaszewski i Wujec.
Macierewicza wśród objętych śledztwem nie ma. Gdy w styczniu 1983 r.
zaczynają się przesłuchania członków KSS KOR. Wezwania dostają m.in. Halina
Mikołajska, Wojciech Onyszkiewicz, Ewa Milewicz, Józef Rybicki, ksiądz Jan
Zieją. Schorowana Aniela Steinsbergowa, jako wytrawna prawniczka, zeznaje tak,
by podważyć akt oskarżenia.
Macierewicza, który kilka tygodni wcześniej zbiegł z internowania i
ukrywa się w podziemiu, nawet nie szukają.
To dziwne - przyznaje prof. Andrzej Friszke. - Wiemy, że
śledczy chcą wówczas przesłuchać wszystkich członków komitetu, łącznie z
sędziwymi księdzem Zieją czy Pajdakiem. Dlaczego nie martwi ich to, że
Macierewicz im się wymknął? Jak to możliwe, że nikt nie jest zainteresowany
tym, by go znaleźć i przesłuchać? Macierewicz był wtedy w ostrym konflikcie z
Kuroniem i Michnikiem, którzy mieli zasiąść na ławie oskarżonych, powinien więc
być dla twórców procesu wyjątkowo pożądanym świadkiem. To, że go nawet nie
szukają, jest nienormalne i niezrozumiałe.
Zdaniem Henryka Wujca pominięcie Macierewicza mogło być jednak celową
grą bezpieki.
- Prokurator płk Włodzimierz Kubala, który prowadził naszą sprawę,
dostawał polecenia z góry. Pewnie chodziło o to, żeby nas poróżnić, stworzyć
różne domysły.
NAIMSKI
Piotr Naimski, prawa ręka
Antoniego, unika internowania, bo od lutego 1981 r. przebywa na stypendium w
Nowym Jorku. Pracuje w laboratorium chemicznym. W1984 r. postanawia jednak
wrócić ze Stanów Zjednoczonych do kraju. Tu ma żonę i dwójkę dzieci, które nie
chcą się przeprowadzać za granicę. Po drugie - ma zamiar wrócić do działalności
opozycyjnej w Polsce. W czerwcu swoimi planami dzieli się z przebywającym w
Nowym Jorku Andre de Pourbaix. To Belg o polskich korzeniach,
jego ojciec walczył w Armii Krajowej i po wojnie wyjechał za granicę. Andre,
choć mieszka na stałe w Belgii, ma żonę Polkę, a z krajem utrzymuje ścisłe
związki. Dzięki belgijskiemu paszportowi może swobodnie przyjeżdżać do kraju,
tylko w roku 1983 robi to siedmiokrotnie.
Z Naimskim poznaje go przebywający w amerykańskiej delegacji Sławomir
Czarlewski. To członek władz Biura Zagranicznego NSZZ „Solidarność” w
Brukseli, będącego oficjalną reprezentacją NSZZ „Solidarność” za granicą, a
także współprzewodniczący Komitetu Koordynacyjnego Solidarności we Francji.
- Andre trochę dla mnie pracował - wspomina Czarlewski. - Był kurierem
między biurem Solidarności w Brukseli, komitetem w Paryżu i działaczami podziemia
w kraju. Krążył miedzy Belgią, Francją i Polską, świetnie mówił po polsku, nie
był człowiekiem znikąd. Wzbudzał zaufanie.
Naimski zwierza się Belgowi z obawy, że po powrocie do Polski może
zostać aresztowany. Liczy się z tym, wcześniej jednak chciałby się spotkać z
ukrywającym się Macierewiczem. Andre, który właśnie wybiera się do Polski, ma
mu w tym pomóc.
Ani Czarlewski, ani Naimski nie mają pojęcia, że Belg jest superagentem
polskiego wywiadu zarejestrowanym jako „Zores” Prowadzi go Wydział II
Departamentu I MSW, nazywany wydziałem amerykańskim. Jednostka ta zajmuje się
sprawami USA, w tym opozycjonistami, którzy wyjechali za ocean, jak Naimski. Pourbaix zostaje przypisany temu wydziałowi ze względu na to, że po
pierwsze, sam jeździ do Stanów i ma tam kontakty, a po drugie, przez działaczy
polonijnych w USA ma być wykorzystywany jako kurier dostarczający wiadomości i
pieniądze do Polski.
Bezpieka wiąże z „Zoresem” wielkie nadzieje. Już w listopadzie 1983 r.
„wydział amerykański” wywiadu powołuje specjalny
Zespół do Sprawy Zoresa. Grupa
doświadczonych oficerów ma wyznaczać agentowi zadania, ale też go sprawdzać.
Zespołem kieruje ppłk Sławomir Krauze, należy też do niego ppor.Ireneusz
Jasiński, używający fikcyjnego nazwiska Hutorowicz. Ten ostatni jest
pracownikiem Wydziału III zajmującego się wywiadem m.in. na terenie Belgii i Francji,
gdzie Pourbaix często bywa.
Po pozyskaniu „Zoresa” „wydział amerykański” przejmuje inwigilację
kilku osób, które ma rozpracowywać Pourbaix - m.in. Czarlewskiego, a nawet
Wiesława Chrzanowskiego. Dziś wydaje się to dziwne, bo działaczy tych nic z
USA nie łączy. Ale w SB to normalna praktyka - jeśli jakiś wydział ma cennego
agenta, to zwykle nie przekazuje go już innym, nawet jeśli zwerbowany
współpracownik „tematycznie” bardziej pasuje do innego pionu. Nikt nie chce
wypuścić z ręki cennej agentury, tym bardziej że poszczególne wydziały w MSW po
cichu ze sobą konkurują.
Właśnie z powodu „Zoresa”, który podczas wizyty w kraju ma się kontaktować
z Macierewiczem, Antoni dostaje się w orbitę PRL-owskiego wywiadu. Podporucznik
Hutorowicz sporządza „Notatkę dotyczącą kontaktów pomiędzy Piotrem Naimskim i
Antonim Macierewiczem”. Dochodzi do wniosku, że namierzenie Macierewicza może
być dla bezpieki ważne. Liczy, że jego obserwacja pomoże dotrzeć do ważnych
działaczy podziemia.
W lipcu 1984 r. płk Julian Kowalski, naczelnik „wydziału amerykańskiego”
wywiadu, pisze w tej sprawie raport do gen. Sarewicza: „Nawiązanie przez
»Zoresa« kontaktu z Macierewiczem może pozwolić nam na ustalenie punktów
kontaktowych i miejsca ukrywania się Macierewicza i poznanie jego łączników. Z
uwagi na bliskie związki Macierewicza ze Zbigniewem Bujakiem i uzyskane
informacje o przejęciu przez Z. Bujaka łączności z zagranicznymi strukturami
Solidarności, kontakt „Zoresa” z Macierewiczem może umożliwić na dalszym etapie
zdobycie informacji na temat Bujaka i Regionalnej Komisji Koordynacyjnej
Mazowsze oraz ewentualne wprowadzenie „Zoresa” w kanały kontaktowe KOR i biura
brukselskiego Solidarności bez pośrednictwa S. Czarlewskiego. Ponadto powinno
to ugruntować pozycję „Zoresa” wobec Naimskiego, który po powrocie do kraju
może wykorzystywać naszego agenta jako łącznika z kontaktami P. Naimskiego w
USA”.
Tak więc kierownictwu wywiadu bardzo zależy, żeby „Zores” nawiązał
kontakt z Macierewiczem i go przez dłuższy czas utrzymywał. Przy czym
funkcjonariuszy niespecjalnie interesuje działalność samego Antoniego, a
bardziej jego kontakty. Liczą, że naprowadzi on ich na czołówkę opozycji, a
także podziemne struktury Mazowsza. W tej sytuacji Macierewicz nie może zostać
zatrzymany. Mało tego: nie można go nawet spłoszyć w jakikolwiek inny sposób,
musi się czuć bezpiecznie i w miarę swobodnie.
„Z uwagi na bardzo prawdopodobne
stosowanie przez podziemie szczególnych środków ostrożności nie jest wskazane
przy pierwszym kontakcie „Zoresa” z krewnymi Piotra Naimskiego i A.
Macierewiczem wykorzystywanie ekip obserwacyjnych Biura B MSW” - pisze płk
Kowalski.
Właśnie po konsultacji z Hutorowiczem i Kowalskim gen. Sarewicz
sporządza wspomnianą już „tajemniczą” notatkę, w której jako szef wywiadu
wystawia Antoniemu „certyfikat bezpieczeństwa”. Logiczne i w pełni uzasadnione.
SEKTA
MOONA
Po przyjeździe do Warszawy Pourbaix gorliwie realizuje zadania zlecone przez bezpiekę. 11 lipca
1984 r. idzie do mieszkania dziadków Naimskiego, gdzie ma się spotkać z jego
żoną Małgorzatą. Nie zastaje jej, ale rozmawiają pięć dni później.
- Piotr jest już od dwóch dni w kraju, przyjechał przez Świnoujście -
mówi mu żona Naimskiego. - Spędził jedną noc w domu, teraz się ukrywa.
To ważna wiadomość. Bezpieka ma
bowiem od „Zoresa” informację, że Naimski chce wracać do kraju, ale nie wie
kiedy i jaką drogą. Planowała go zatrzymać na Okęciu lub w porcie w
Świnoujściu. Najwyraźniej jednak go przeoczono, co nie było trudne, bo Naimski,
dla zmylenia tropów, zdecydował się na podróż przez Danię, a później do Polski
przypłynął promem.
20 sierpnia „Zores” donosi, że Macierewicz ma się udać do jednego ze
szpitali na badania i wrócić do domu, co ma zakończyć jego ukrywanie się w
podziemiu. Dla bezpieki dobry znak.
Pierwotne nadzieje funkcjonariuszy, że Macierewicz doprowadzi ich do
Bujaka, okazują się płonne. Wychodzi bowiem na jaw, że grupa Antoniego jest w
ostrym konflikcie z mazowieckim podziemiem. Prawdopodobnie wtedy
funkcjonariusze zmieniają taktykę. Macierewicz i Naimski mają odtąd służyć do
dezintegracji i osłabienia głównego nurtu opozycji. SB postanawia więc
wzmocnić ich środowisko, by osłabić podziemie.
Na polecenie bezpieki we wrześniu 1984 r. „Zores” informuje Naimskiego,
że ma znajomości w amerykańskiej fundacji CAUSA International. Fundacja od
kilku lat wspomaga antykomunistyczne organizacje w Ameryce Łacińskiej i ok.
roku 1983 zaczyna się interesować Polską. Chodzi o wsparcie finansowe dla
opozycjonistów. W grudniu przedstawiciel fundacji Jean-Pierre Gabriel zamierza przyjechać do Polski na rozmowy w tej
sprawie, ma się spotkać m.in. z Lechem Wałęsą. „Zores” zapowiada, że
zorganizuje spotkanie zagranicznego gościa z Macierewiczem i Naimskim.
Proponuje też, by CAUSA International finansowała zachodnie publikacje na
potrzeby środowiska „Głosu”. Będą one przychodzić na adres Pen Clubu, gdzie
pracuje żona Naimskiego.
Problem w tym, że CAUSA International to fundacja stworzona przez sektę
Moona. Jej inicjatorem jest Sun Myung Moon, który -
według wyznawców sekty - był zesłanym przez Boga Mesjaszem. Moon zasłynął m.in. zbiorowymi ceremoniami ślubnymi, podczas
których guru łączył małżeńskim węzłem tysiące par jednocześnie.
W 1982 r. w USA skazano go na
więzienie. Jednocześnie jego antykomunistyczne poglądy i duże pieniądze,
którymi dysponował, sprawiły, że współpracę z nim podjęli niektórzy republikanie.
Moon chętnie wspierał finansowo prawicę, a także środowiska
religijnych fundamentalistów.
Gabriel przyjeżdża do Polski w grudniu 1984 r. Naimski spotyka się z
nim w Pałacu Kultury i Nauki, później idą razem na spotkanie z Macierewiczem.
Naimski powiedział „Zoresowi”, że zarówno on, jak i A. Macierewicz
bardzo wysoko ocenili przebieg ich ponad trzygodzinnego spotkania z Gabrielem.
Podkreślił bardzo dobrą znajomość J.-P. Gabriela historii międzywojennej Polski
i szczegółów obecnej sytuacji społeczno-politycznej naszego kraju. Stwierdził,
iż Gabriel na spotkaniu z nim przedstawił się jako reprezentant amerykańskiej
fundacji CAUSA International. Dodał, że w rozmowach poruszali sprawę pomocy
CAUS-y International w zakresie wyposażenia grupy A. Macierewicza w środki
techniczne. Temat ten ma być szczegółowo omawiany w przyszłości. P. Naimski nie
powiedział agentowi, czy będzie on pośredniczył w tej sprawie. Ponadto P.
Naimski poinformował agenta, iż wspólnie z A. Macierewiczem udzieli odpowiedzi
na specjalnie opracowany przez J.-P. Gabriela zestaw pytań, który w czasie
kolejnej wizyty w Polsce przywieźć ma „Zores”.
W maju 1985 r. Naimski namawia „Zoresa”, by ten pośredniczył w
zdobywaniu pieniędzy z Zachodu. Mówi też, że przyszła już jakaś transza pomocy
z Kanady w wysokości 3 tys. dolarów.
W tym czasie w kręgu Macierewicza dojrzewa pomysł, by budować
alternatywny ośrodek opozycyjny w stosunku do podziemnej Solidarności. Być
może przełomem są kontakty z fundacją sekty Moona i wizja niezależnego dopływu
pieniędzy. Według materiałów SB CAUSA International chciała wzmacniać
chadecko-narodowy nurt opozycji, zbudować własne kanały łączności z podziemiem,
za to odciąć się od kontaktów z podziemiem solidarnościowym.
„Przedstawiciele CAUSA International
nawiązali w 1984 r. wstępne kontakty z działaczami opozycji w kraju. [...]
Postanowiono m.in. pozyskać i zacieśnić współpracę ze środowiskiem katolickim,
klerem i RMP, które uznano za główne filary opozycji i oporu wobec linii władz
państwowych; nie angażować się we współpracę z byłą polską opozycją związkową
skupioną wokół Lecha Wałęsy, którego osobę oceniono bardzo negatywnie”.
We wrześniu 1984 r. „Zores” notuje: „Reaktywowanie Solidarności w jej
dawnym kształcie przez członków byłej komisji krajowej, według Naimskiego, jest
koncepcją nierealną, bez szans powodzenia”.
Naimski chce więc wyraźnie przełamać
monopol podziemnej Solidarności na kontakty z Zachodem. A także na źródła
finansowania.
„Według agenta główną działalność
w kraju Piotr Naimski skoncentruje na realizacji od strony podziemia (przy
pomocy sponsorów amerykańskich i swoich kontaktów w USA) powołania do życia
fundacji kulturalnej z siedzibą w Rzymie. Jest to, o czym meldowaliśmy,
projekt m.in. P. Naimskiego, Arkadiusza Rybickiego i innych działaczy Ruchu
Młodej Polski, zaaprobowany osobiście przez Lecha Wałęsę. Fundacja ma być
niezależna od zagranicznych biur Solidarności” jej celem będzie zdobywanie
funduszy na działalność opozycyjną w kraju”.
AGENT NA
GŁOWIE
W aktach bezpieki zachowała się
adnotacja, że grupa „Głosu” ma dostawać wsparcie od francuskiej prawicy. Nie
wiadomo, czy coś z tego wyszło, podobnie jak z przekazania pieniędzy z sekty
Moona.
Wiadomo natomiast, że jednym ze źródeł finansowych środowiska „Głosu” ma
być firma polonijna Belpol. Z pomocą bezpieki zakłada ją w 1984 r. Andre de Pourbaix. Ma produkować napoje, syropy oraz małe urządzenia
elektroniczne. Jak pisze historyk Witold Bagieński, który w 2015 r. w książce
„Konfidenci” analizował działalność „Zoresa”,„tak szeroki zakres działania
przedsiębiorstwa stanowił znakomity kamuflaż dla rzeczywistego celu jego podróżowania
po kraju, a zarazem umożliwiał dyskretne przekazywanie wynagrodzenia za
szpiegowską działalność”.
W 2015 r. o swoich kontaktach z „Zoresem” opowiedział Bagieńskiemu Piotr
Naimski. Z jego relacji wynika, że środowisko „Głosu” dysponowało wówczas
gigantyczną kwotą 10 tys. dolarów zebranych w USA. Naimski powierzył te
pieniądze „Zoresowi”, który miał je zainwestować w swoją firmę. Obiecał, że
dochody i odsetki będzie regularnie wypłacał na potrzeby grupy Macierewicza.
Tak się jednak nie stało, bo agent pieniądze zdefraudował.
- Jeszcze po 1990 r. Piotr próbował odzyskać te pieniądze, znalazł nawet
mieszkającą na Zachodzie żonę Andre, okazało się jednak, że nie utrzymują już
kontaktów - opowiada osoba blisko związana wtedy z Macierewiczem i Naimskim.
Czy „Zores” kradnie pieniądze „Głosu” na polecenie bezpieki, czy może
robi to z własnej inicjatywy? Sprawy nie da się dziś rozstrzygnąć, ale w 1986
r. SB nagle wyrejestrowuje „Zoresa”. Oszukał także ją?
Po 1989 r. Pourbaix wróci do Polski, będzie tu robił interesy, głównie w branży
kosmetycznej. Pomoże opracować lek na trądzik, który będzie reklamował jako
jedyny na rynku produkt kompleksowo traktujący tę dolegliwość. Umrze w 2015 r.
Sławomir Czarlewski wspomina:
Piotr Naimski wielokrotnie mi później wypominał, że nieświadomie
ściągnąłem mu na głowę agenta. Nie miał pretensji, raczej żal do sytuacji, w
jaką daliśmy się wmanewrować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz