W czasie śledztwa
dotyczącego marca 1968 r. Antoni Macierewicz obciążył w zeznaniach cztery osoby
- wynika z biografii byłego szefa MON, która ukaże się 6 czerwca. Jako pierwsi
publikujemy jej fragmenty.
Marcin Dzierżanowski, Anna Gielewska
Album ze zdjęciami z 1968 r. ponad 30 lat
przeleżał w milicyjnym archiwum. Kolejne kilkanaście w Instytucie Pamięci
Narodowej. Na zdjęciach 48 osób, prawie wszyscy w wieku dwudziestu, dwudziestu
kilku lat, głównie studenci, zatrzymam przez milicję uczestnicy marcowych
protestów. Zdjęcia zrobiono w areszcie śledczym przy Rakowieckiej. Pod numerem
piątym Adam Michnik. W swetrze i okularach. Jest też Jacek Kuroń (numer 14),
wyraźnie starszy niż inni. Pod numerem 44 w niedbałej pozie stoi student
pierwszego roku historii Antoni Macierewicz. Przymknięte oczy, kilkudniowy
wąs, sztruksowe spodnie i sfatygowane buty. Jeszcze bez brody.
Zanim trafia na
Rakowiecką, przesłuchują go w Pałacu Mostowskich, siedzibie Komendy Stołecznej
Milicji Obywatelskiej. Tego samego dnia trafiają tam dwaj koledzy Antoniego:
Wojciech Onyszkiewicz i Piotr Bachurzewski. W marcu cała trójka próbowała
razem konspirować, ale nie do końca się im udało.
ZEZNANIA
1 maja 1968 r. Wojciech Onyszkiewicz zeznaje, że 20 marca
wieczorem był w mieszkaniu Macierewicza, swojego przyjaciela. Razem zredagowali
ulotkę nawołującą do strajku na UW. Później przepisali ten tekst na maszynie
Macierewicza.
„Ulotki wziąłem następnego dnia na Uniwersytet
Warszawski, żeby je rozkolportować. Jednak tego dnia na wiecu w Auditorium
Maximum uchwalono, że uniwersytet przystępuje do strajku, więc nasze ulotki
stały się bezprzedmiotowe. Spaliłem je więc w ubikacji u nas, w Instytucie
Historii” - zeznaje Onyszkiewicz. Zaprzecza, że ulotki zostały rozkolportowane.
Nie podaje także ich liczby, co dla SB ma duże znaczenie. W takiej sytuacji
śledczym trudno będzie udowodnić, że doszło do przestępstwa.
Tego samego dnia
inspektor Maria Wolińska z Biura Śledczego MSW przesłuchuje Antoniego
Macierewicza. Zastawia sprytną pułapkę, w którą 20-letni student historii daje
się złapać. Podprokurator cytuje mu króciutki fragment zeznań Onyszkiewicza.
Manipuluje nim i Antoni odnosi wrażenie, że jego przyjaciel sypie.
Antoni się łamie.
Choć dotąd przez 34 spędzone za kratkami dni konsekwentnie chronił kolegów,
zaczyna ich obciążać: „Z moimi zamierzeniami dotyczącymi rozkolportowania
ulotek podzieliłem się z Wojciechem Onyszkiewiczem, którego spotkałem 20 marca
w godzinach popołudniowych na terenie uniwersytetu. Onyszkiewicz zaakceptował
moją propozycję i zgodził się na udział w kolportowaniu tego rodzaju
maszynopisów. O ile sobie dobrze przypominam, umówiłem się z nim tego samego
dnia w moim mieszkaniu. Do protokołu z dnia 22 kwietnia podałem, iż ulotki
pisałem i kolportowałem bez udziału innych osób. Zeznania moje są niezgodne z
prawdą, gdyż fakty te przedstawiały się inaczej, niż podałem” - mówi.
Najpierw sypie
Onyszkiewicza: „Gdy Wojciech przyszedł do mego domu, przepisałem już około dwustu
ulotek. Onyszkiewicz nie przepisywał ulotek, zajmował się rozcinaniem tekstu
rozmieszczonego w pewnych odstępach na kartce cienkiego papieru o formacie A4
na prostokątne paski. W sumie na mojej maszynie marki Consul przepisałem 400
egzemplarzy ulotek. Składałem je w małe paczki, po około 70 ulotek każda. O ile
dobrze sobie przypominam, paczek tych było pięć. Każdą z Wojciechem zawijałem
w papier tego samego koloru, aby ulotki nie były widoczne i się nie
rozsypywały. O ile sobie dobrze przypominam, Onyszkiewicz wziął ode mnie dwie
paczki. Mówiłem mu, że osobiście ulotki te rozkolportuję na wydziałach chemii,
historii i biologii. Więc być może on rozniósł je na inne wydziały.
Prawdopodobnie później pytałem Onyszkiewicza, czy rozkolportował ulotki, na co
on odpowiedział twierdząco”.
Następnego dnia
obciąża kolejną osobę: „Dnia 20 marca przyszedł do mojego mieszkania Piotr
Bachurzewski, student pierwszego roku chemii. Dałem mu dwie paczki ulotek,
które przepisałem na mojej maszynie, pytając, czy nie zechciałby roznieść ich
na terenie swojego wydziału. Wyraził zgodę, umówiliśmy się, że ulotki
rozkolportuje na wydziale chemii przy ul. Pasteura. Tych paczek z ulotkami w
sumie było sześć, a nie, jak zeznałem poprzednio, pięć” - mówi śledczym
Macierewicz.
Bachurzewski to pasierb prof. Władysława
Bartoszewskiego. Kumpluje się z Antonim, w czasie wypadków marcowych spotykają
się prawie codziennie.
Cztery dni później Antoni znowu składa zeznania niekorzystne
dla Onyszkiewicza. Zeznaje, że Wojciech przechowywał u niego 800 ulotek pt.
„Robotnicy”, przeznaczonych dla pracowników fabryk. Mówi, że schował te ulotki
do szafki pod oknem, miało być na jeden dzień, wyszło na trzy albo cztery.
To bardzo poważny
zarzut. Władza wyjątkowo negatywnie patrzy na kontakty opozycji z robotnikami.
Podprokurator Lewandowska pisze: „18 czerwca na podstawie wyjaśnień
Macierewicza Wojciech Onyszkiewicz stanął pod zarzutem popełnienia
przestępstwa z art. 170 Kodeksu karnego.” Przepis mówi, że kto „rozpowszechnia
fałszywe informacje mogące wywołać niepokój publiczny”, podlega karze do dwóch
lat więzienia.
Ostatecznie ani
Bachurzewskiego, ani Onyszkiewicza nie aresztują. Pierwszy na milicyjnym dołku
spędzi 48 godzin, ale po jakimś czasie wyleci ze studiów. Drugiego zatrzymają
na 48 godzin trzykrotnie. Piotra Macierewicz spotka jeszcze tylko raz w życiu,
przypadkowo na Mazurach. Przyjaźń z Wojciechem przetrwa długie lata. Antoni
będzie zapewniał, że jego zeznania nie wykroczyły ani na krok poza to, co już
wiedzieli śledczy. Onyszkiewicz w to uwierzy. Przez lata będzie żył z przekonaniem,
że to on zaszkodził Antkowi, mówiąc śledczym za dużo.
KRZYSZTOF
Macierewicz musi jednak wiedzieć, że szkodzi Piotrowi i
Wojciechowi. Z tego, że ich obciążył, zwierza się bowiem swojemu koledze z
celi. To tzw. tajny współpracownik celny o pseudonimie „Krzysztof”. Co kilka
dni na biurku SB lądują obszerne donosy na podstawie jego rozmów z Macierewiczem.
Raport „Krzysztofa”
z 11 maja 1968 r.: „Wracając do sprawy ulotek wzywających do strajku, to
Macierewicz powiedział mi, że ujawnił drugą osobę mającą związek z tą sprawą, a
mianowicie Piotra. Macierewicz opowiadał, że w trakcie i po składaniu wyjaśnień,
którymi obciąża kolegów, stara się specjalnie stworzyć wrażenie wstrząsającego
go przeżycia tego faktu, chcąc zachować wobec oficera śledczego »twarz« ”.
Oprócz
Onyszkiewicza i Bachurzewskiego Macierewicz obciąża podczas swoich przesłuchań
jeszcze dwie inne osoby: Elżbietę Bakinowską i docenta Henryka Samsonowicza.
Elżbieta to
studentka chemii, koleżanka Piotra. Ale dla SB przede wszystkim córka Stefana
Bakinowskiego, w czasie wojny żołnierza Armii Andersa, później współtwórcy i
redaktora katolickiego miesięcznika „Więź”. W czasie wydarzeń marcowych Antoni
daje jej na przechowanie maszynę do pisania, na której pisał swoje ulotki.
Ustalają, co będą mówić w razie śledztwa: że Elżbieta kupiła maszynę na Bazarze
Różyckiego.
Początkowo wszystko
idzie zgodnie z planem. Macierewicz zeznaje, że swoją maszynę sprzedał na
Różycu i nie wie, jakie są jej dalsze losy. Ale o tym, jaka jest prawda, mówi
agentowi z celi, który o sprawie informuje śledczych. Ci być może dają
Antoniemu do zrozumienia, że znają prawdę i lepiej, żeby się przyznał. 23
kwietnia Macierewicz się łamie
przyznaje do kłamstwa. Opowiada, że miesiąc wcześniej
spotkał na wydziale chemii Piotra w towarzystwie Elżbiety. Powiedział im, że
musi pilnie upłynnić maszynę. Elżbieta zgodziła się ją wziąć. W razie problemów
będzie się tłumaczyć, że kupiła ją od nieznajomego na bazarze. Wersję tę
ewentualnie potwierdzi Piotr.
„Poprosiłem też matkę, brata i bratową, aby w
razie gdyby ktokolwiek się pytał, gdzie znajduje się maszyna do pisania,
powiedzieli, iż sprzedałem ją w dniach 11-12 marca na Bazarze Różyckiego, a
pieniądze uzyskane za nią oddałem matce. Zarówno matka, jak i brat z żoną
zgodzili się na moją wersję, mówiąc, że będą - w razie pytań o maszynę - przytaczać
fakty, które im podałem” - zeznaje Macierewicz.
SB, rzecz jasna,
wzywa Bakinowską. Czy oprócz przesłuchania miała z powodu Macierewicza jakieś
nieprzyjemności? Elżbieta, dziś Malicka, wieloletnia nauczycielka chemii w
prywatnym katolickim liceum, nie chce wracać do sprawy. Mimo wielu naszych prób
nie odpowiada na prośbę o rozmowę na temat wydarzeń sprzed pół wieku.
Obciążające
zeznania trafiają też do teczki docenta Henryka Samsonowicza. Macierewicz
przyznaje się bowiem funkcjonariuszom, że - wbrew wcześniejszym zapewnieniom -
w czasie wydarzeń marcowych kilkakrotnie rozmawiał z historykiem.
WOJCIECH
W1976 r. Onyszkiewicz wraz z Macierewiczem założy Komitet
Obrony Robotników, najważniejszą opozycyjną organizację do czasu Solidarności.
Później wraz z Antonim będzie redagował drugoobiegowy „Głos”. W stanie wojennym
uniknie internowania, w podziemiu zajmie się dokumentacją nadużyć milicji. Po
1989 r. nie pójdzie w politykę, będzie działał w organizacjach społecznych i
pomocowych. Stanie się chyba najbardziej zapomnianym bohaterem spośród twórców
KOR.
W 1968 r. jest
studentem pierwszego roku historii, rok niżej niż Antoni. Przyjaźnią się wtedy
prawie od dwóch lat, poznali się jeszcze w liceum. Od początku czują, że nadają
na tych samych falach, Antoni od razu wprowadza więc Wojtka do swojej
konspiracji.
- Nawołujące do
strajku ulotki, które wspólnie przygotowaliśmy, miałem rozdać na wydziale
historii - mówi dziś Onyszkiewicz. - Niestety, w dniu wiecu się spóźniłem i jak
wszedłem z ulotkami na uczelnię, wszystkie decyzje były już podjęte. Uznałem,
że w tej sytuacji nasze materiały są bezużyteczne, i zniszczyłem je w toalecie.
Później Antoni miał o to do mnie pretensje.
W czasie śledztwa
spytano mnie o ulotki, które przygotowywałem wspólnie z Antonim. Uznałem, że
skoro i tak wiedzą, to trzeba się przyznać. To był błąd, bo w czasie śledztwa
ważne jest nie to, co wiedzą, ale to, na co mają dowody. Zeznanie do protokołu
to dowód, dlatego lepiej się nie przyznawać. Byłem jednak głupi. Po latach się
dowiedziałem, że od tego momentu Antoni zaczął mówić. Zeznawał bardzo
obszernie, mówiąc o rzeczach, które mogły mi zaszkodzić. W dokumentach jest
napisane, że zarzuty postawiono mi właśnie po jego zeznaniach. W końcu jednak
moją sprawę umorzono i konsekwencji nie poniosłem. Nie mam pretensji, że mnie
obciążał, tym bardziej że ja zeznałem wcześniej i to ja uruchomiłem lawinę. W
zestawieniu z jego późniejszymi zasługami dla mnie te jego lekkomyślne zeznania
nie mają większego znaczenia.
PIOTR
Na rozmowę o Antonim Piotr Bachurzewski umawia się w swojej
ulubionej kawiarni na Mokotowie. Nie pamięta dokładnie, kiedy poznał
Macierewicza, od zawsze ma słabą głowę do dat. Prawdopodobnie jesienią 1966 r.
lub na wiosnę 1967. Jest wtedy uczniem dziesiątej, może jedenastej klasy,
zbliża się do matury i potrzebuje korepetycji z historii. - Zależało mi, żeby
mieć przynajmniej czwórkę, bo to zwalniało z matury. Głównie chodziło o
utrwalenie tych dat, które jakoś mi umykały - wspomina.
Antoniego poleca mu wuj, którego syn zna się z
Macierewiczem. Podczas lekcji Antoni często schodzi na tematy polityczne, nie
ukrywa, że imponuje mu postać prof. Bartoszewskiego. Okazuje się całkiem dobrym
nauczycielem, Piotr dostaje upragnioną czwórkę, w czerwcu 1967 r. zostaje
przyjęty na Wydział Chemii Uniwersytetu Warszawskiego.
Kiedy 8 marca 1968
r. wybuchają studenckie protesty, jest dla niego oczywiste, że powinien się
skontaktować z Antonim. Umawiają się na rozmowę w mieszkaniu Macierewiczów.
Jest tam m.in. Wojciech Onyszkiewicz. - Antoni opowiedział, że tworzy grupę,
która ma przekazywać informacje o akcjach studenckich na różnych warszawskich
uczelniach. Od tego czasu spotykaliśmy się prawie codziennie - wspomina
Bachurzewski.
Chyba jeszcze tego
samego dnia Macierewicz pyta, czy Piotr mógłby go umówić z ojczymem. Prof.
Bartoszewski się zgadza. Zamykają się w gabinecie i rozmawiają w cztery oczy.
Antoni wie, że profesor przeżył Auschwitz, wojenną konspirację i osiem lat
stalinowskiej turmy. - Tworzymy grupę opozycyjnych studentów. Jak
zminimalizować ryzyko wpadki? - pyta swego mentora.
- Na pewno macie w
swoim gronie wtykę, przynajmniej tak musicie założyć. Moja rada jest jedna:
ustalić jedną wersję i się jej ściśle trzymać. W żelazny sposób, rozumiecie?
Niezależnie
od tego, co wam będą mówić i o co pytać, jeśli wszyscy
będziecie powtarzać jedną, nawet najmniej prawdopodobną historię, prokurator
wam jej nie obali - odpowiada profesor.
Dla Bachurzewskiego
Antoni jest wówczas kimś w rodzaju przywódcy: - Na tle komandosów, czyli
głównych inicjatorów Marca, to on, oczywiście, pierwszą ligą nie był, ale jakąś
charyzmę w sobie miał. Ta nasza cała konspiracja, z której ojczym trochę się
podśmiewywał, to była jednak jego inicjatywa. Nawet jeśli Antoni w trakcie
śledztwa powiedział o kilka zdań za dużo, nie mam do niego pretensji. W gruncie
rzeczy wszyscy byliśmy gówniarzami. Najważniejsze, że wtedy staliśmy po tej
samej stronie barykady - mówi.
PLAN ŚLEDZTWA
Większość najważniejszych uczestników Marca konsekwentnie
odmawia zeznań. Tak robią m.in. Kuroń, Michnik i Modzelewski. Esbecy stosują
jednak manipulacje - wystarczy, że ktoś powie kilka zdań lub odpowie na
pojedyncze, nic nieznaczące pytanie, a fragment z jego zeznań natychmiast jest
cytowany innym uwięzionym. Chodzi o stworzenie wrażenia, że inni sypią.
Niektórzy się na to nabierają, m.in. Henryk Szlajfer, któremu SB dostarcza fałszywe
więzienne grypsy napisane rzekomo przez Michnika. Miały one sugerować, że
wszyscy inni zeznają, w związku z czym nie ma sensu milczeć.
W rzeczywistości
Michnik nie tylko nic nie mówi, ale też mityguje tych, którzy zeznają. W
połowie lipca wysyła gryps do Barbary Toruńczyk: „Droga Moja, ostatnie
przesłuchania ostatecznie poderwały moją nadzieję na wyjście z twarzą z tej
imprezy, bo o wyjściu w ogóle szkoda nawet marzyć. Wielu ludzi okazało się
szmatami bez charakteru. Cytowano mi zeznania, które wprawiały mnie w
osłupienie [...]. Twoja taktyka składania zeznań, »żeby uprzedzić
interpretację«, jest idiotyzmem. Masz milczeć.”
LOGIKA SYPANIA
Na zeznania Macierewicza kilka lat temu natknął się prof.
Andrzej Friszke, gdy zbierał materiały do książki „Anatomia buntu. Kuroń,
Modzelewski i komandosi”. Treść dokumentów go zaskoczyła.
- Jego postawa w
śledztwie jest nietypowa - mówi dziś prof. Friszke.
- Macierewicz składał zdecydowanie zbyt obszerne zeznania,
ale to w marcu 1968 r. nie było niczym wyjątkowym. Większość aresztowanych
studentów mówiła wtedy za dużo. Cóż, byli młodzi, chcieli się zapewne w ten
sposób ratować. Jednak Macierewicz zdradzał wątki, o których bezpieka nie mogła
mieć wiedzy. Dotyczy to ulotek, które mieli kolportować Onyszkiewicz i Bachurzewski,
ale też wątku maszyny do pisania. W ten sposób wsypał trzy osoby:
Onyszkiewicza, Bachurzewskiego i Bakinowską. Onyszkiewiczowi wystarczyło na
ukręcenie aktu oskarżenia. Zeznania Macierewicza obciążyły też docenta Henryka
Samsonowicza, choć w tym przypadku jestem skłonny uznać, że wielkiej szkody mu
nie wyrządziły.
Zaskakujące jest
także to, że obciążając innych, w zasadzie nie odciąża siebie. Logika sypania
w śledztwie jest zwykle taka: zrzucę część winy na innych, w zamian uzyskam
łagodniejszy wymiar kary. Macierewicz tego nie robi. Ujawniając „grzechy”
innych, nie wybiela siebie.
MIT
Po wyjściu z więzienia Antoni opowiada, że się nie złamał.
W grudniu 1970 r. u wspólnego znajomego, Marka Licińskiego, dziś znanego
polskiego psychoterapeuty, poznaje Jana Lityńskiego. Lityński to jeden z
czołowych komandosów, który za współorganizowanie strajków studenckich dostał
dwa i pół roku więzienia.
- Przegadaliśmy
wtedy przy wódce całą noc. Antoni zrobił na mnie wtedy ogromne wrażenie, nieco
mnie tylko zaniepokoiły jego zachwyty nad partyzantką miejską na wzór Ameryki
Łacińskiej - wspomina Lityński. - Z dużą namiętnością w głosie mówił, że w
czasie śledztwa uparcie odmawiał odpowiedzi. Przyjąłem to z uznaniem, bo w 1968
r. mniejszość, może jedna trzecia aresztowanych studentów, odmawiała zeznań. On
twierdził, że był twardy, przez lata budował mit bohatera. Później, gdy się
okazało, że zeznawał, i to dosyć obszernie, trudno mi było w to uwierzyć.
POST SCRIPTUM
W 2010 r. prof. Friszke wydaje książkę „Anatomia buntu’!
Kilka akapitów poświęca Macierewiczowi i jego zeznaniom obciążającym Wojciecha
Onyszkiewicza. Macierewicz wpada w panikę. Zapewnia Wojciecha, że jego zeznania
nie wyszły poza to, co SB już o nim wiedziało. Pod wpływem presji Onyszkiewicz
wydaje oświadczenie, w którym usprawiedliwia Antoniego. - Antek proponował,
żebym opublikował konkretny tekst, ale ja go mocno zmieniłem - wspomina
Onyszkiewicz. - Pisanie oświadczenia to był dla mnie duży stres. Przekaz był
mniej więcej taki: to ja sypnąłem na Antka, a nie odwrotnie.
Macierewicz
upowszechnia tekst Onyszkiewicza gdzie się da. Ale z Onyszkiewiczem kontaktuje
się wtedy prof. Friszke. Pokazuje nieznane Onyszkiewiczowi dokumenty. Wynika z
nich, że wbrew swoim zapewnieniom Macierewicz mówił funkcjonariuszom dużo.
że były to rzeczy mocno obciążające.
- Rozmowa z
Onyszkiewiczem w 2010 r. nie była łatwa - opowiada prof. Friszke. - To prawda:
on w śledztwie prawdopodobnie powiedział o dwa zdania za dużo. Śledczy, zgodnie
ze swoimi regułami, przytoczyli zapewne te słowa Macierewiczowi tak, by ten
odniósł mylne wrażenie, że przyjaciel go zdradził. Odpowiedzią były jednak tak
szczegółowe zeznania dotyczące Wojciecha, że można to wyjaśnić chyba tylko
chęcią zemsty. Znacznie gorsze wydaje mi się jednak to, co dzieje się później.
Macierewicz wychodzi z więzienia i przez kolejnych 50 lat przedstawia się w
oczach przyjaciela jako jego ofiara. Podtrzymuje w Onyszkiewiczu poczucie winy,
wzbudza nieprawdziwe przekonanie, że ten, w chwili próby, nie zdał egzaminu.
Przepraszam, być może wyjdę z roli chłodnego historyka, ale dla mnie to
moralnie obrzydliwe.
Onyszkiewicz nie
lubi wracać do sprawy. Mówi, że postawę Antoniego trzeba oceniać przez pryzmat
późniejszych zasług, które są przecież niepodważalne.
- Przez lata sytuacja była dla mnie czarno-biała: ja jestem
sprawcą, Macierewicz ofiarą. Dziś wiem, że Andrzej Friszke miał prawo napisać
to, co napisał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz